środa, 18 lipca 2012

Groomer story


Już dawno chciałam o tym pisać ale jakoś było mi nie po drodze. Swego czasu, a było to kilka epok temu zaczęłam zajmować się groomingiem. Wtedy to było  strzyżenie psów.

Zaczęło się wszystko od mojej fascynacji nowofundlandami. Będąc dziecięciem dopadłam na Polu Mokotowskim 2 suki. Matkę i córkę i wsiąkłam. Zakochałam się w tej rasie. Mocne, emanujące spokojem i pewnoscią siebie, urodą przekraczające wszystko co znałam. Zapadły we mnie, wpisały się w moje życie.

Mineło kilkanascie lat i pojawił sie u mnie pierwszy niuf. Rodowodowy a jakże. W związku z tym trzeba było go zarejestrować w ZK, pokazywać co jakiś czas na sekcji molosów.Prowadził ją p. Lubowidzki śp., pasjonat i rewelacyjny hodowca buldożków francuskich, który mając skrzywienie w tym kierunku usiłował wzorcowo niufy podciągnąć do nich.
Poznałam tam jego ówczesną asystentkę - nazwijmy ją Bosman'ka - znawcy tematu od razu zorientują się o kogo chodzi. Niufowo zakręcona ponad przeciętność. Znawczyni wszystkich niufów w Europie, wszyskich hodowli. Dziś Sędzina Międzynarodowa.
Rozmawiałyśmy na luzie przeskakując z tematu na temat i w pewnym momencie powiedziała, że strzyże psy. Kwiknełam radośnie, że ja też chcę.
Problemu nie było ponieważ koleżanka, z którą to robiła miała w planach wyprowadzkę z Warszawy i zwalniało się miejsce. Oczywiste, że same chęci nie wystarczą. Musiała mnie sprawdzić czy dam radę, czy mam smykałkę w tym kierunku. Było ok. Pozostała kwestia narzędzi. Dzień kiedy dostałam je w swoje ręce był świętem. Sprowadzone z RFN-u pod koniec lat 80-tych do dziś są sprawne. 

Prowadzenie tej działalności w tamtym okresie wspominam jako ten raj. Pod ręką miałam oddział ZUS-u gdzie dokonywałam opłat. Wtedy to były ludzkie, normalne stwaki a nie haracz! Żadnego pie*****nia się z tysiącem druków tylko kasa. Urzędniczka wydawała mikro kwit, że wpłata została dokonana i finito. Lekko, łatwo, przyjemnie. Skarbówka to też była sama przyjemność.

Zapisy miałyśmy na pół roku na przód. Ponieważ była to działalność u klienta odpadały nam dodatkowe koszty. Klientów było w opór. Często upychałyśmy ich na wcisk między zaklepane od dawna terminy i wtedy był ból. Trzeba było szybko przemieszczać się z jednej dzielnicy do drugiej a komunikacja działała odpowiednio do czasów,czyli nie wiadomo było kiedy autobus przyjedzie. Pozostawały taksówki. Opcja była tylko jedna. Postój TAXI. Śmiałyśmy się, że przez pierwszy kwadrans oczekiwania jest to postój, kolejny-posiedź, a potem-poleż. Były poślizgi, ale klienci byli wyrozumiali. Z wieloma zaprzyjaźniłyśmy się. Były obiady, kawki, drobne prezenty w zależnosci od branży. Było miło. Odruch Pawłowa miałyśmy wyrobiony na maxa.

Dziś gdy czytam na różnych forach relacje groomerów dotyczące ich pracy i kontaktów z klientami, ręce mi opadają. Chamskie - Płacę i wymagam poraża.

Miałam możliwość pracy w jednym z renomowanych salonów. Korzysta z niego elyta. Ale ich psy gdy tam trafiają w przeważającej większości wyglądaja na szmaty do podłóg. Gdzie tam szmaty - wycieraczki przed oborą. Wszystko mają we włosach. Filc, pchły, nasiona traw, gałązki, kupy, gumy do żucia, kawałki cukierków. MASAKRA! A śmierdzą niemożebnie.

W czasach minionych było niestety podobnie. Domy, rezydencje na błysk a pies masakra. Z kolei ci najbiedniejsi mieli zadbane, wypielęgnowane zwierzaki.

Cd nastąpi :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz