niedziela, 15 października 2017

pan Kamil

był sobie. żył. pojawił się pewnego dnia.
od rana do wieczora, zima czy lato, na swoim rowerze przemierzał miejską dżunglę pomagając dzikim futrzakom.
pogodny, uśmiechnięty.

i już nie ma pana Kamila. odszedł.
terminalnie chory do ostatniej chwili troszczył się o zwierzaki licząc na cud, na ratunek, na swój szpitalny termin.
za późno.

ostatnie wspomnienie, widok, gdy stopa za stopą oparty o rower szedł płacić rachunki. z humorem komentując- ten rower to mój chodzik i wózek.

i nie ma Go już tu.
 jest Tam.
 szczęśliwy.

dziś

na teraz jest dobrze. w pracy znalazłam bratnią duszę. ha! nawet lepiej. przyjaciółkę, siostrę, której nie miałam.
w domu przybył nowy lokator. Wikary Klusek. kocio spod figury.
 babelot spokojniejszy.
 córko zadokowana, mam nadzieję chwilowo, w domu.
wczoraj przerzucone pół tony węgla chyba mi dobrze nie zrobiło ale co tam. źyje się dalej.
podsumowując-oby tak dalej. bo i zdrowe i samopoczucie o niebo lepsze.
starsza progenitura omija mnie jak zadżumioną. cóż.życie.