piątek, 29 maja 2015

teraz mogę leżeć i pachnieć

mogę. przewalać się z jednej strony kanapy na drugą gdy bok zaboli z pilotem w ręce. mogę czytać cudze myśli i myśleć - jestem wspaniała, intelektualizuję się ;p, rozwijam - mogę do rozpęku. podesłać kocyk i opalać krągłości mogę. ale jakoś nie mogę :)
bo : piesom dać trzeba jeść, umyć miski, nakarmić koty, zrobić prań pierdylion ( nie muszę, ale łapy same lecą ), powyrywać chwasty, zrobić obiad jeden, drugi, przycupnąć przy śniadaniu, posprzątać psią produkcję, ogarnąć lodówkę  ( wydłubać lód, powycierać półki, umyć szuflady ), podlać roślinki, pousuwać suche pędy, wyrzucić śmieci, ugotować psom mięsko, poporcjować, wynieść dywaniki do wietrzenia, i dreptać w krzątaninie do wieczora.

były nazywał to pierdzeniem w stołek.

podobne podejście ma młody. nie zarabiasz znaczy nic nie robisz, jesteś nikim.
generalnie sama se kole pióra narobiłam, bo zawsze wbijałam im w głowę, że trzeba pracować, być niezależnym finansowo.
mnie dopadło to czego się bałam zależność. do pary z nią jakaś obojętność na to. widocznie tak miało być. wszystko jest po coś. ten stan daje czas na przemyślenia, weryfikuje ludzi. to dobrze. niczego nie żałuję. życie toczy się dalej.
mimo dołka finansowego, jakimś cudem jest lepiej. fizycznie.nie ma porównania do ubiegłego roku gdy ciągłe zawroty głowy, zasłabnięcia, bóle nóg, głowy, kręgosłupa, stawów.
jest prawie idealnie.
cel- schudnąć do 55 kg by odciążyć stawy.
cel- zacząć zarabiać na własnych warunkach.
cel - samowystarczalność.

to moje cele. a będzie co ma być.

ludzie, ludziska

przez całe życie pchałam się do ludzi. zależało mi. pchałam się do obcych', rodziny. lubiłam z nimi przebywać. cieszył mnie kontakt z nimi. chyba starzeję się bo jest mi to coraz bardziej obojętne. pewnie też spowodowane jest brakiem oczekiwanych " zwrotów". tia... oczekiwania.
jesteś ok w stosunku do kogoś, oczekujesz tego samego a tu doopa.
wiadomo, że plotki i wymiana informacji to norma. nie rusza mnie. ale przyklejanie debilnych etykietek? dziecinne zagrywki u dojrzałych ludzi to jakoś mi nie pasuje.
takie trzy kategorie sobie ustanowiłam: dorostki, dorośli i dojrzali. dorośli to wiadomo, osiągnęli pełnię fizyczności ale z mądrością życiową jeszcze się nie spotkali.
tych dorosłych na pęczki dokoła mimo, że 25+ dawno przekroczyli.
nic to, damy radę mimo a może i z nimi.

w dniu matki odśpiewałam gromko - sto lat i niech im gwiazdka. maci i ciotce, matce chrzestnej. należy się cokolwiek, mimo ich wad, ja też je mam, i mimo, że to sztuczne święto, socjalistyczne, ale już tradycja.
najmłodsza przybyła, życzenia, ciastuszka. delikatnie i miło. poTomek dnia następnego. pierworodna wcale. i nawet mi nie przykro, to norma, że wylogowuje się z systemu ( rodziny ), gdy jest z kimś związana.

coraz bardziej odsuwam się od ludzi. doskonale wystarczają mi zwierzaki i najmłodsza.
i mimo, że czasem mamy chęć się pozagryzać, to jej obecność w moim życiu jest najistotniejsza.
jest ogromnym wsparciem dla mnie, psychicznym. wysłucha, na spokojnie wypowie swoje zdanie, potrafi genialnie wyciszyć mnie, rozbawić.
świadomie rezygnuje z wielu rzeczy, bo wie jak jestem samotna. sama ją obiera ize względu na ludzkie słabości i ze względu na beznadzieję świata.
martwi mnie to? młoda jest. powinna buować swoje życie, relacje międzyludzkie.a tu nic.
duży wpływ na jej decyzję miała rodzina. nieakceptowana, wyśmiewana, wyszydzana zamknęła się w sobie.
czas, czas tylko jest potrzebny. dobrzy ludzie, dobre relacje w końcu otworzą ją na życie.
będzie dobrze :) poza rodziną.

czwartek, 28 maja 2015

pas

pora karmienia.
wpadka na hasło -" zaraz dostaniesz jeść"- podeszła do miski i drap łapą.
w postawioną przed nochem wessała się do osiągnięcia dna.
druga, skubnęła ze 2 kęsy, tradycyjnie skierowała się na trawnik, żeby wykonać małe siusiu. w połowie drogi zawróciła, podeszła do miski i zrezygnowała.
nerwa dostaję bo staruszka. całymi dniami leży i śpi. dziś z okazji ładnej pogody wylegiwała się na trawniku. nawet trochę łapami pomerdała pieszczona.
ale ta micha, no nie!
polazłam za delikwentką i karmiłam z ręki. troche wciągnęła, ale za mało. przyniosłam puszkę i samo dobre podtykałam pod nochala. troszke zjadła, z uprzejmości dla mnie, i znów podziękowała.
ech, starość jest okropna dla tych, których dotyczy, i dla otoczenia też. przykro patrzeć jak powoli się wylogowuje.
podeszła do mnie, po tym niby siusianiu, przepraszajaco dmuchnęła w twarz - nie bedę jadła.
po puszce zaległa na trawie. oczka jakieś mokre środkiem. wytarłam, zakazałam płakać, utulałam.
tylko tyle mogę dla niej zrobić.

trzecia rozłożyła mnie na łopatki bo..
..zwykle przed postawieniem miski maja wykonać komendę" siad". zaambarasowana sytuacja ze staruszką postawiłam żarcie i odeszłam. młoda podeszła, powąchała i odeszła. słowo- słabo mi się zrobiło - ale zaskoczyłam.

miska w rękę, komenda, miska na stojak, polecenie- jedz- no i poszło. włomotała w sekundę.uffff...
nachwalona spojrzała na mnie z wyrazem - fajnie, że się cieszysz tylko nie wiem z czego. przecież robię tak jak chciałaś.
cwana skubaniutka.

sszczerze? jestem zaszczycona, że mam do czynienia z tak wspaniałymi istotami. 

sobota, 23 maja 2015

po co to wszystko?

krzątam się po mieszkaniu. tu podetrę, coś przejrzę, posegreguję.
w ręku rozpadający się któryś tam tom Ani. przypomniałam sobie z jaka fascynacją zatapiałam się w kolejnych tomach. stoje przed półką i smutno mi, że nikt nie sięga po te książki. na wnuki się nie zanosi.

powoli likwiduję beletrystykę dziecięcą i młodzieżową.
kto dziś czyta Szklarskiego, Niziurskiego?
kto Makuszyńskiego?

powoli rozplatamm dawne przyjaźnie, zrywam więzy.
to takie przykre :(

kawa?

kawa  mój budzik powoli odchodzi, pozostając jeno symbolicznie.
oczyszczony środek, jak to mówił Antoniusz, jamnik składa się z kiszki, powoduje natentychmiastową potrzebę ograniczenia kawy.
jedna i finał. po dwóch, jak niegdyś po kilku, wpadam w kawowy roztelep.
nie lubię tego stanu.
zresztą jakby nie mam potrzeby. nawet gdy dopadnie mnie dołek ogarniam się i działam. wyjątkiem konieczność wykonania draki. wtedy boli.:)
rewolucyi domowej ciag dalszy. rtęciowe, zalecane ue żarówki, wylądowały z dala od mieszkania. komoda podzielona na częsci wyprowadziła się.

teraz chce Wam polecić firmę, sory, profitów z tego finansowych nie mam, ale moje ręce mają się lepiej a świadomość, że są to produkty biodegradowalne, ekologiczne i skuteczne robi mi dobrze :)
MyEcolife.
na ten moment posiadam płyn do saganów-EkoSzef Zmywaka, i preparat uniwersalny.
ładnie pachną, nie niszczą rąk i są naprawdę dobre i wydajne.

no i mam problem z obiadem. zostało trochę przecieru, warzyw. i w opór makaronów. głównie bezglutenowych.
pewnie wyjdzie jakis sos do onych bo i cóż by innego.

krem tp. masło sprawdza sie super choć woń nabiału pod nosem nie jest tym co kocham najbardziej na świecie.
młodej stopa w zasadzie wygojona.
nie znam równie skutecznego leku należącego do medycyny akademickiej.

zwierze powoli ogarniają się w nowej sytuacji. koty pierwsze testowały nowe ustawienie mebli. połaziły górą regałów i dołem. pampek próbowała wskoczyć na szafę, ale brzuszysko zbyt współpracuje z grawitacją.
drabeł patrzy spode łba. konserwa. nie lubi o  ucji.
lala z zadowoleniem latała dokoła i w kółko  Macieju

piątek, 22 maja 2015

tydzień z oklapem

dwa tygodnie temu sama sobą wymyśliła:
-zrobię ryż z jabłkami i śmietaną
spoko
4 dni szukała przepisu w internecie
spoko
przedwczoraj wykonała
luzik. pycha

ponad tydzień temu prosiłam
- zróbmy porządek w chatynce, przestawmy graty, wywalmy zbedne rzeczy
wczoraj rano juz nie zdzierżyłam i se zaśpiewałam pełna piersią: na tapczanie śpi leń....
foch, foch, foszysko
wieczorem wygarnęłam co mi leżało. no i zwiędłam.
jakoś tak bele jak mam, że nerw nawt mały wyczerpuje mnie i muszę się mocno mobilizować potem do czegokolwiek.

rano wstałam bez banana. bez myśli. ot, siłą przyzwyczajenia.
wstałam, poszłam budzić.
o dziwo wstała, ogarnęła się, zrobiła co trzeba i
- przemyślałam temat. myslę, że ...
no i poszło

ogarnęłyśmy chatynkę, zostały na jutro drobiazgi. medytacje nad ciuchami, książkami, rozłożenie komody na czynniki pierwsze i odstawienie do gabarytów.

jednym słowem udało się. tylko czy nie można od jednego słowa?

poTomek nawiedził, chwilą jak zaznaczył. dowcipnie spytałam czy znów tylko skorzystać z kibla, bo jeśi to jego szalet to proszę-2 zł. a jeśli w celach rodzinnych to zapraszam. wody rządał mineralnej na siłownię. no sory, nie przewidziałam. ja zadawalam się kranówą.

i tak minął kolejny durny dzień bez dobrych uczynków.

środa, 20 maja 2015

na oparach

kasy oczywiście, kasy

w okolicach 11- tej dotarło do mnie, że dziś środa
a więc szybki ciuch, torba, portfel, cmok i dzida do tramwaju
bazarek
z pustego i salamon nic, więc: 3 cebule, papryka, kabaczek, śmietana, pieczywo, 4 marchewki, przecier, 2 jabłka, por i już

ceny wymuszają gospodarność

o! jaja, 10 sztuk

odsapnęłam w domu i zabrałam się za robienie leczo. młoda one z makaronem (o_o), ja wczorajsze ziemniaki z kapusta kiszona, surówką i zasmażanymi buraczkami.
bazarkowe ceny mięsa wymuszają czasem posiłkowy wegamizm.

wyczajony sklep z ekko wędlinami jak każdy posiada okrawki. nie powiem że omijam. nic z tych rzeczy. za 10 zł kupuję kilogram różnorodnej, doskonałej wędliny. poza tym, umówmy się, nie wybrzydzam.

w kuchni nastąpił podział na eko i ble żarcie. to ble stopniowo znika zastepowane dobrym.

młąda sama sobą segreguje i  docenia walory smakowe i zdrowotne. zauważa u siebie pozytywne zmiany.
przysłowiowa pogoda ducha jaroszy zaczyna również i nas obejmować. wstaję rano i szczerzę paszcze do siebie i zwierzów.

w szafkach przejżyściej, luźniej,  wszystko ble ląduje na dole klatki przy wejściu. znika jako ten sen złoty.
jeszcze sknera we mnie użala się nad proszkami do prania i innymi utensyliami czystości. ale i na nie przyjdzie czas.
w tzw międzyczasie kopa w d... dostaja plastiki.
zawsze gdzieś w kącie jakaś zaraza się ukryje.
potem plastikowe ubrania i goowniane meble.

spoko, bedzie ok, nie zostanę z gołymi ścianami. tego dobra mam w nadmiarze.
i wykorzystuję nieobecność starszej

poniedziałek, 18 maja 2015

won

szlag mnie trafia, bo pierniczone reklamy, co chwila:
-usiłuja mi wmówić, że jestem nie dość dobra
-że niezbędne mi jest

ubezpieczenie
krem uv, który powoduje raka
jakiś miernik dla serowara, bo sery to współczesny wynalazek i bez tego ustrojstwa ni rusz
plastikowe buty, których wyziewy zatruwają organizm
pasty do zębów, które ryją psyche
pierdylion środków do sracza, które wyżerają śluzówkę i płuca

syn rezygnował z ogladania filmu na polsacie, bo wiadomo, reklama trwa 30 minut. albo trwała
młada wyciszała głos i oddawała się innym czynnościom
ja takoż

a teraz jestem poza wszystkim, a i tak to goowno dopada mnie na fb! 

a! upsz informuje, że udziału w 2 turze wyborów brać nie będę. nie ma mojego, psu na buty mi inni. nie moi!


micha

jak wygląda mój jadłospis?
na pewno nie jak powinien.
rano okrzemki w ustalonej ilości i kawa + papierosy. tu nie ma zmiany.
śniadanie razem z drugim i obiadem ok. 16- tej. wczoraj były ziemniaki z młodą kapustą.
na kolację planowałam kanapki, ale szlag trafił chleb więc przegryzłam kawałek wędliny.
wieczorem znów okrzemki.
sory, nabyłam kawałek ciasta w ramach rozpusty zaległych urodzin
.

dziś: poranek jw. obiad młoda kapustka. kolacja kanapki.
wieczorem znów okrzemki.

szaleję nieprawdaż?

szaleję! szaleję!
dziś wypierdzieliłam część plastików i całą chemię kuchenna. organiczny płyn do saganów rewelacyjnie myje i kuchenkę.
poszły won jak pisałam wszystkie kosmetyki. mały żal i strata bo stare, tylko kurz łapały. więc łazienka wyposażona w szampon org, mydło org, płyn uniwersalny org, proszek do zębów i resztki mojej pasty.
no i orzechy do prania.
przetestowane dziś. faktycznie piorą. do prania dla zapachu dodałam kilka kropel olejku z lawendy.

przy tym wszystkim latałam dziś jak kot z pęcherzem po chałupie. grunt to mieć cel. a może to karma i ograniczenie chemii, a może działanie zdalaczyyne mojego lubego z czasów zaprzeszłych. szwungu dostałam jak w młodości. wykonałam tyle co kiedyś. mam nadzieję że nie będzie już gorzej, że tak zostanie.


plociuchy fejsbukowe donoszą, że pałac prezydencki został sprzedany. nie wierzę! w życiu w to nie uwierzę! bo to byłoby już dno!

niedziela, 17 maja 2015

robieni w chuja!

zacznijmy od stóp tym razem.
dzieciątko od lat walczy, z różnymi sukcesami, z jakimś parchem na palcach u stóp. testowane było kilka specyfików i chuj, wracała zaraza.
kumpela wrzuciła krótką notkę, wczoraj wieczorem, dotyczącą nurzeńca ludzkiego i tego co proponuje dr Różański. z pierdyliona różnych specyfików , w oko i mózg wklepały mi sie głównie, znane nazwy: kamfora i mięta. składniki czegoś dla mnie niedostępnego.
że tak powiem, w desperacji, mówię do młodej:
dawaj raciczkę
posmarowałam olejkiem kamforowym
rano stan dużo lepszy
dla odmiany maść tygrysia

po dniu przechodzonym i w butach noga sto razy lepsza- znakiem tego działanie jest odpowiednie i tego będziemy się trzymać

podsumowanie 2 tygodni:
atmosfera zdecydowanie lepsza-mniej spięć
znikły mi wory pod oczami
skóra młodej jak jedwab_była szorstka
włosy po organicznym szamponie nie do poznania, nie przetłuszczają się
ręce po zmywaniu naczyń w org płynie nie wymagają kremu
wyrzucone wszystkie przemysłowe kosmetyki i płyny
wyrzucone produkty żywnościowe przerabiane

pomyślicie wariatka
nie
jestem za biedna na leczenie, na leki, to idzie teraz po bandzie.

aktywne komórki

kilka lat temu wkurzałam się na wszechobecną chemię. nienaturalną. produkt " radosnej" tfurczości ludzi.
i teraz też,coraz bardziej uświadamiam sobie jak bardzo złożony jest organizm ludzki. jak bardzo zależny od otoczenia. jak złożony biologicznie.
tacy jesteśmy i kropka. zaakceptowałam.
 piorę sie po pysku, że w zasadzie na własne żądanie doprowadziłam się do tego stanu w jakim jestem.
dziesiątki lat żarcia półfabrykatów, nacierania się substancjami szkodliwymi, trującymi, rakotwórczymi.
otaczanie się i ubieranie w produkty toksyczne.
katastrofa. inaczej być nie mogło
tabletka witamin z apteki posiada głównie syf. jeśli jest tam jakakolwiek aktywna biologicznie drobina, to jest jedna, może dwie. reszta to trutka na szczury.
np taki wyciąg z pokrzywy. tabletką kilka substancji, zielona, świeża ma minimum kilkaset substancji aktywnych biologicznie.  jest różnica? i tak jest ze wszystkim.
rodząc się mamy pełen pakiet dobra pt możliwości rozwoju i obrony. pierwszy wyłom w systemie wykonują szczepienia. rtęć, formalina, komórki płodów/dzieci z aborcji to składniki tych mikstur.. oprócz bakterii, wirusów i innych choler i tyfusu. fakt, że niejednokrotnie są to bakterie i wirusy pobrane od zmarłych osób robi swoje, to, że integrowane są z nośnikiem pt zjadliwe komórki rakowe - bo fantastycznie się mnożą i nie giną, absolutnie nie ma nic do rzeczy :/ swego czasu nie ogarniałam paniki rodziców dotyczącej szczepień. ale lektura odważnych lekarzy, bo naprawdę trzeba mieć odwagę by mówić prawdę w świecie z doskonale wypranymi mózgami, przekonała mnie. drugi to pielegnacja. kremik do buzi, kremik/zasypka do pupki, szamponik, żeliki pierdylion inności np proszki do prania skutecznie rozpierdzielaja system obronny organizmu. a potem zdziwienie- jak to, zdrowe było gdy się urodziło a teraz alergia na wszystko niemal, i problemy.
tak kochani. każdy zna ten fragmenrpt Kochanowskiego
  "szlachetne zdrowie
   nikt się nie dowie
   jako smakuje
   aż się popsuje"

w tej chwili bardzo uważam co ładuję do paszczy, prócz papierochów. omijam gotowce. wypięłam się na słodycze sklepowe, chipsy itp, bo prócz tego, że przerobione to niektóre firmy, istniejące na naszym rynku, jako poprawiaczy smaku stosują komórki z aborcji. niewiarygodne? internet stoi otworem. proszszsz, czytajcie

kto szuka ten znajdzie


czwartek, 14 maja 2015

jak skutecznie wyemigrować?

już nie widzę siebie w tymmiejscu. pl to wspaniały kraj ale ludzie?
doradźcie gdzie najlepiej, jak sobie zorganizować życie, pracę, ubezpieczenie,jakiś kąt na początek.

mam dość!

ojce i matki

chrzestne

nie wiem czemu, ale każdy ma jakieś durne oczekiwania w stosubku do tych ludzi.
słyszałam, że chrzestni to dobra instytucja.
dbają o chrześniaki, pamiętają o nich.

u nas jakiś pomór na dobroć.

moja chrzestna, to raczej wredny gad, ck do którego ja raczej czułam jakieś zobowiązania.
o chrzestnych moich dzieci szkoda gadać. starsza ma zupełnie przerypane, młodsi, homeopatyczna pamięć.

do dupy z tymi chrzestnymi!

zła kobieta jestem

umowa była- ty narzekasz ja będę wątek ciągnąć i jeszcze dołożę. z ciotką i macią chrzestną w jednej osobie. tej od wujka.
ten typ tak ma, że całkiem z zaskoczenia zaczyna jej odwalać. choć wczoraj jużż były sygnały, jak świece dymne, że zbliża się armagiedon.
no i dziś erupcja.
zadzwoniłam coby uprzedzić o burzy, mać coś nadawała, nieszkodliwie. ale kobieta ma talent i podkręciła mi nerwa. ciotka zarządała trybu konferencyjnego, czyli na głośnik. spoko. mówisz-masz.
kwękien okrutnym zaczęła snuć smuty i gorzkie żale. osz! ty!
miała dziś faktycznie kiepski dzień :) tyle prawdy o sobie w życiu nie usłyszała.
czuję się bardzo usatysfakcjonowana. dzieciaki- czujcie się w części pomszczone :)

złe we mnie czekało na okazję. doczekało się.
w rękawie mam jeszcze trochę fajnych rzeczy. przy pierwszym kwękaniu zaserwuję z przytupem.

i cud się stał. głos jej znormalniał. wszelkie bóle odeszły.


a ja, zamiast jak niegdyś telepać się z nerw, zabrałam się za porządki w ciuchach i segregację.
trzeba tą "pozytywną" energię wykorzystać.


odkrywam się

nie to że totalnie obnażam, nic z tych rzeczy
zaskakuję sama siebie nowymi wrażeniami, zwiększoną i inną wrażliwością
zacznijmy od góry - włosy prane szamponem eko- friko - przyswajają kurz i okoliczne paskudztwo, ale nie przetłuszczają się.
kinol - wrażliwszy na zapachy - ulubiona woda kolońska dominuje teraz alkoholem. aromat został zupełnie w tle. a w końcu to rzecz z marką
paszcza - wrażenie wyciągania czegoś z okolic zębów. miałam stan zapalny.

i to tyle na teraz.

nie wiem czy to zasługa okrzekmów czy czystego pokarmu. no tak, ta nazwa należy mu się. to nie żarcie. to cymes, traktowane mna jak lekarstwo.
 w końcu każda roślinka ma właściwości lecznicze.

eksperyment w trakcie - czyli gotuję rosół. kupione w ilościach homeopatycznych: seler, por, pietruszka, marchew + żołądki drobiowe + korpus. eko. kury nie kupię, bo widząc cenę dostaję palpitacji.
normalnie dodawałam różne rodzaje mięs + warzywa i przyprawy. dziś z lekkim sceptycyzmem zaczęłam gotować .
no i padłam w przedbiegach.
aromat bajeczny, smak  -   uwierzcie  -   ambrozja i delicje. bez przypraw, bez polepszaczy.
 a drób, niby biegany z bazaru niech się schowa.


wniosek: lepiej kupic krztynę dobrego .... kupujcie i zdrowiejcie

środa, 13 maja 2015

naturalnie jest ok

przez wiele lat czerpiąc wzory ze stron różnych starałam się dbać o siebie i rodzinę. wzory obce były potrzebnem bo z domu niewiele wynosiłam. bywa.
warmiłam, wietrzyłam wycieczkami, wiadomo co to centrum Wawy, latałam, nienachalnie, do lekarzy.
w pewnym momencie system mi się zawiesił. już nie spływało po mnie jak po kaczce. miłośc, rozstanie, załamanie.
i spadek po równi pochyłej.
doszły problemy z nastoletnimi dziećmi, rodzinne, praca. życie
wylogowałam się z systemu. na 3 lata.
najgorsze w życiu.
ech
podnoszę się, powoli
szukam sposobu na ponowne
dzięki Ewuś za tablecik, dzięki Ewuś za paszę, dzięki Ewuś za radość powrotu. 3 Ewy.

znalazłam w necie sposób na bolące nocami stiopy. sposób, który pozwala używać je znów nastepnego dnia. i proszę się nie śmiać:)
na stronie chińskiego jakiegoś ustrojstwa leczniczego kazali na noc w skarpetke wkładać plasterek cebuli. na podbicie. nie powiem, żebym podeszła do tego w podskokach. siedziałam i biłam się z myślami. sama z siebie się nabijałam, że nawiedzona kretynka jestem. pal lich, w końcu nikt nie smyra mnie po givzołach. włożyłam. wrażenie miłe. jedwabisty chłodek, a rano stiopy nie capiły.
dobra nasza :)
nabrałam nieco śmiałości, szczególnie w myśleniu ;)
no i popłynęłam.

staram się nabywać produkty żywnościowe jak najmniej przetworzone i z najbliższej okolicy. wiadomo, że czasem coś kupię na bio bazarku. np płyny do mycia naczyń, uniwersalny, proszek do zębów zamiast pasty w tubce, jeśli nie chce mi się robić własnej.
warzywa z bazaru poza wawą. od okolicznych rolników. przyjemna hurtownia. nie warszawska, gdzie ceny są o 50% niższe niż w okolicznych sklepach i marketach. cdn

wtorek, 12 maja 2015

bo tu nie jest po prostu

po dwudziestu latach pracy po prostu w normalnym kraju żyjesz. może nie szaleńczo i z wizgiem, ale masz stabilizację.
może nie bogato, ale utrzymasz siebie i psa. w normalnym kraju. na emeryturze po pracy w pan. w pl nie.
nie stać cię na leki, opłaty, leczenie psa.
bziut- historia szczęśliwego psa. wzięty pierwszą właścicielką, wzięty tydzień urlopu macieżyńskiego dla malca. przygptowane wszystko. wszystko zapewnione.
super bziu. latał, biegał, pływał, bronił, pilnował. w małym ciałku duch lwa.
los chciał, że zamieszkał z wujostwem.
kochany, rozpieszczany.
przyszła choroba wuja. brak kasy na wszystko, bo nawet zasiłku jakiegokolwiek nie dostał. poginęły świadectwa pracy.
bziut trwał.. roześmianą mordką dawał radość dwojgu starszym ludziom.
wuj odszedł. zostali oboje. ona i bziut. gdy płakała wskakiwał na kolana, wycierał łzy, rozśmieszał, zajmował sobą. zachorował. guz rósł. wet nie człowiek żądał 15000zł za operację. i dalej.
bziut chorował. jeszcze we środę śmigał. w czwartek odmówił picia, jedzenia. w niedzielę odszedł.
po prostu, cicho.

bo po prosu nie było serca dla niego, dla człlowieka, dla ludzi. o łagrach pisano "nieludzka ziemia". a tu? to samo
pieniądze nie mają duszy, serca. pieniądze zamrażają serca. nie ma ludzi. są banknoty, pliki, a za nimi dowolne przyjemności.

ceną kosztownych zabaw jest życie. ciekawa jestem, czy Oni myślą o tych kosztach?


poniedziałek, 11 maja 2015

trzydniówka

sobotą poranna wypad na bazar. wiadomo. mać zapodała zakupy.
wrócilim, rozsiadlim się, pokazujem, sprawdzam telefon.
nagrane info, odsłuchuję, histeria, płacz, oskarżenia. wiadomo, jak to ciotka
bziut, bijou umiera. piesek. ukochnie św. pamięci wujka i jej oczko w głowie.

oddzwaniam, tonuję, uspokajam. zakupy sru, byle jak w lodówkę, na balkon, po szafkach i dzida do autobusu. z Babelocikiem. dzida ślimoka.
stan fatalny, na ile? trudno ocenić. decyzja- zabieram go do siebie. wieczorem jakby lepiej. nadzieja nikła na cud. 3 w nocy mały stęka. tulam, koję, kroplówka, pojenie. rano padam. budzi mnie jęk. decyzja- wet, uśpienie. od tego momentu, tych słow stan gorszy z każdą chwilą.

już nie wet tylko ramiona. jede, drugi, trzeci spazmatyczny łyk powietrza i cisza.

nie ma już bólu, cierpienia
zostało małe, kruche ciałko

lala znikła, alaska milczy oszołomiona. tylko domowy chłopek-roztropek podchodzi i merda się do Bziutka

telefon-ciociu, Bijou już jest z wujkiem
spazm rozpaczy-wiem, przyszedł przed chwilą, słyszałam jak wskoczył na łóżko

otulony odpoczywa

cisza w domu. każda odreagowuje. jakoś. ja padam, mama śpi, młoda ogląda komedię

dziś. dołek. ciepła kołderka. ostatni dotyk. śpi snem wiecznym.tu

tam szaleje z wujkiem. są już razem

czwartek, 7 maja 2015

fabryka Norblina

od dawna planowałam wypad w to miejsce. mieści się tam biobazar.
usytuowany w 4 starych halach ma swój niepowtarzalny siermiężno-fabryczny klimat.
rozmaitość wszelkiego bio i org dobra łaącznie z dzikim i org mięchem powala.
założenie zrobiłam staranne, że jeśli już to nabywam jeno rzeczy lokalne i do zjedzenia na już.
ceny, to oczywiste, wyższe niż marketowe, ale wiadomo, opłaty handlowe, certyfikaty, transport itd i itp ...
nabywszy rzodkiewkę, buraki, przecier pomidorowy i śmietanę-niebo w gębie, co oczywiste w szkle, dopadłam stoiska z mydłem i powidłem. ze względów oczywistych.
na czole od lat kilku mam syf totalny. łuszcząca się skóra i czerwonawe wypryski.
pouczona, że wszystkie mydła są na bazie sodu z uporem maniaka zaczęłam szukać potasowego. znalazłam. z kokosów, tych od prania. i nawet nie w kosmicznej cenie.
w zasadzie gdybym chciała nabyć potrzebne mi produkty, potrzebne a nie to na co miałabym chętkę, nie obyłoby się bez kilkunastu tysięcy.  czasem niedobór gotówki jest spoko.
kolejna rzecz to ziemia okrzemkowa. testowo kupiona. na efekty poczekam ze 3 miesiące.
są też stoiska z pieczywem. no niestety, łakomstwo mnie pokonało. nabyty z nieufnością pierożek ciasteczkowy z amarantusa z nadzieniem daktylowo- orzechowo-miodowym powalił mnie na kolana. Matko! jakie to pyszne!!!!!!!!
w każdym razie zadowolone i pouczone rozmaitymi mądrościami wrócołyśmy do domu.
mać uszczęśliwiona naszym powrotem, moje duże baby, na widok wózka zakupowego z błyskiem w oku przełknęla ślinę :)
no i zaczęło się. wyciąganie, objaśnianie, tłumaczenie. suchała, napychała się i tylko oczy jej błyszczały z przejęcia :)
na obiad była org- pomidorowa. pyśna :)
a potem zeszłam na ziemię bo głowa wołała- umyj mnie kobieto! fakt, już czas. poprzednio wykonany mój własny szampon z mydlnicy, żółtka, glinki i olejku zapachowego sprawdził się super. niestety ekonomicznie jest nieefektywny. polazłam więc na ostatnich nogach do żółtego cesarza i kupiłam org shampoooo
pachnie ładnie, dobrze się pieni i domywa. włosy miłe w dotyku. spoko
generalnie polecan takie wypady. nie w celu szastania kasą, ale edukacyjnych itp nabycie dobrej, zdrowej rzeczy wyśmienicie poprawia samopoczucie

niedziela, 3 maja 2015

dupa kwas

sąsiadkę mam. właśnie jest po 7 chemii.  nie nawiedzam, bo domyślam się, że średnio się czuje.
ja zdecydowanie odmawiam jakiejkolwiek formy terapii medycymy konwencjonalnej, gdybym sobie wyhodowała raka.
to taka informacja dla rodziny.  zero i nul

polecam adresik - wolne konopie. org/ adam-wierzba.

chłpak wyleczył się sam!!!!!!!!!!!!


sobota, 2 maja 2015

pomiędzy 1 a 3. tu

wtręt nietematyczny: każda korekta błędu, o co nie jest trudno pisząc na mikro klawiaturze, wymaga aktualizacji tekstu i ponownej edycji. bardzo przepraszam za masakryczne literówki, ale cierpliwości mi brak.

wracając do tematu. wracałyśmy biedronki ulicą. kto zna okolice, ten wie, że na końcu jest mikro ogród z przepięknymi kwistami. chwilowo mało efektowne, samo zielone, ale w sezonie - szaleństwo form i kolorów.
dotarłyśmy tam i już nie pamiętam w jaki sposób ale zaczęła się rozmowa z właścicielką. jak powiedziała, dopiero skończyła dziewięćdziesiąt lat i ma zamiar pożyć jeszcze z 8 by dorównać swojej mamie. po wylewie, przy balkoniku dopieszcza swoje roślinki. fantastyczna, zupełnie fantastyczna. a jaki umysł, głos.

wracamy. w metrze zaatakowali nas policjanci w cywilu żądając kagańców dla psów. czepnęli się młodej. i pudło. pierwsze, że psi mieli co należy na twarzach. a drugie pudło się do nich odwróciło - czyli ja - i zdurnieli. ( nie ubieram się jak babcia pimpcia). ( butki prawie glany, dżinsy podwinięte, biała bluza z kapturem,a że dupa duża? może lubią? ) . młoda chciała się ciskać, że jakim prawem ją zaczepiają i stres fundują, ale rozładowałam sytuację. bo z władzą i tak nie wygrasz. a ślepa władza to już dno ; p

dotarlim do dumu, psy zwykle żywotne jak karaluchi padły, a ja dopadłam pokrzyw. temat herbatki uleciał mi z głowy jako ten sen złoty. złapałam mikser i wyprodukowałam coś co z wyglądu przypomina kolorem placek na pastwisku. dziubnęłam ciut z łyżeczki. mocna rzecz. miotnęło mnie totalnie.
polazłam do matki i mówię, " co świnie w tym widzą, że tak im smakuje?"
cisza.
nic to. nie takie świństwa ludzie żarli.
mać zadeklarowała, że będzie pić ta koopa, ja tyż się poświęcę dla lydzkości, choć raczej paw będzie mnie wołał. ostatecznie posłuży za nawóz dla roślinek.

finał wycieczki jest taki: zielone błoto w lodówce, pędy sosny nacukrzone - nie ma bata, robię nalewkę. mniód i małmazyja :),  ręce w żywiczych plamach i pokłute pokrzywami.
stopy jutro mi powiedzą czy wycieczka była ok. w każdym razie na noc zostaną specjalnie potraktowane. o efektach powiadomię.

pomiędzy 1 a 3

ślczna pogoda choć powietrze nieco ostre.Słoneczko świeci więc szkoda marnować dnia. piesy pod pachę i w pole, między bruzdy.
punkt pierwszy-metro. jakoś mi tak byle jak. słabo. nic nie mówię, bo i po co. najwyżpej będą mnie reanimować. piżgoprądy na każdej stacji.
punkt drugi-kabaty. dalej goownianie się czuję. ale słowo się rzekło. najwyżej.... manualnie.
piesy za tescu luzem puszczone. gnają wespół-zespół. drab ucieka, alaska go goni i podgryza co wpadnie w dziób. to karczysko, to łapy. mordy im się śmieją.alasia w ferworze nie zauważa zmiany otoczenia wpatrzona w ojca
.
droga przez las jakoś szybko minęłą.moje raciczki dzielnie się trzymają. samopoczucie lepsze. ludzi masa. na rowerach, piechotą. solo, w parach, doczepieni do wózków, grupki wzajemnej adoracji.
dotarłyśmy na polanę po drodze mijając jeszcze prawie gołe pola poprzecinane miedzami.
i tu miały trafić fotki wykonane tabletem, ale wstawianie zdjęć chwilowo mnie przerosło. a urządzenie nastawione jest na robienie samoj...k. więc widoki były nieszczególnie piękne artystycznie. z kawałkiem mojego ucha lub okularów.:
a na polanie piekło i gomoria.
tysiąc luda to mało. ludzie duże, małe, psy duże, małe. rowery różnej maści i wózki też. siedzą dupnie glebą, na pniach, stołkach, fotelach, ławach a po wszystkim snuje się miks dymu z ognisk i grillów.
stada desperatów przeczesują krzaczory w poszukiwaniu suszu, bardziej leniwi pazurami wydrapują z ziemi resztki kory. wrzaski, muzyka, śmiechy, płacz umordowanych dzieci. nic tylko spi... a oni siedzą i naturzą się.
minęłyśmy upiorne miejsce, uwolniłyśmy psa owiniętego smyczą, pozdrowiłyśmy pana Rozmusa, pożarłyśmy po trutce na szczury czyli hot dogu i zwiałyśmy z parku rozpusty w bardziej ustronne okolice.
przyszedł czas na krótki reset bo ledwie lazłam.
padłam pod pierwszym lepszym drzewem spiąwszy najpierw jedną smyczą oszołomy. padłam pod uschniętym. szczęściem przed oczami miałam brzozy i sosenki. rękę przeszywały dziesiątki ukłuć igiełek. najszło mnie bowiem na zrywanie pokrzywy. herbatka może czy cóś?
padłam, powstałam i dopadłam pędy sosny. napawałam się cudną wonią żywicy i czułam jak cały roztelep, nerwy powoli ze mnie schodzą. ale jeszcze długa droga przedemną. nerwy mam napięte do ostateczności. byle drobiazg wyprowadza mnie z równowagi.



piątek, 1 maja 2015

ło matko

dzień pod gilem. kicham, prycham. tym razem pokonałam nawet julkę. karma ma smak kartonu. fuj. głodna jestem a nic nie smakuje. siedzę na materacu, nogi na stole. może jak stopy będą wyżej to z nosa nie będzie tak leciało.
o kurdesz, masakra
robione mną papierosy stoją w filiżance na stole filtrem w dół. leniwiec i ograniczanie ruchu skutkują przymusową jogą.palcami stóp chwytam papieros i dostarczam do paszczy.

a tak serio, to jest mi to łatwiej zrobić niż wstawać i słuchać zgrzytania stawów. a i czasem coś zaboli.

zalecenia doktorowej były - siedzieć na baczność, żadne tam, noga na nogę. żadne wygibasy.
teoria czyli doktor swoje, a praktyka czyli ja swoje.
noga na nogę to pryszcz.
w zasadzie wygląda to tak - instrukcja siadania wg mła dla ciekawych.
bierzemy krzesło/fotel/stołek
stajemy tyłem do niego i
płynnym ruchem kładziemy podudzie na siedzisku tak by stopa np. lewa znalała się za prawym pośladkiem
siedzimy wstępnie a teraz
nogę nieużywaną przekładamy nad używaną tak
by znalazła się po stronie przeciwnej na siedzisku

niekiedy zaskakuje mnie widok jednego kolana nad drugim ale one jakoś tak same lezą do siebie.

kochani, miłej ekwilibrystyki ;)