środa, 30 września 2015

nie wyrabiam

realia mnie wykończyły.
bez resetu nie razbieriosz. więc to co jest to jest. akurat likier.
wymiękam. poddaję się. już nie mam siły być pomiędzy. ciągle. od lat .
mam dość. 
-mamo, słuchasz babci?

od godziny trwa momolog. siedzi i patrząc w okno snuje wątki nieogarnione

ócz mych błękit zatapiam w jej szarościach
- nie kochanie. czytam. i tobie polecam sensowne zajęcie.

słowa z prędkością wody leniwie kapiącej z kranu ciurkaja, czasem głośniej akcentowana spółgłoska. smutne, nudne, żaliwne...

BOŻE nie pozwól mi być taką. smutną, zgorzkniałą, samotną i nieszczęśliwą wśród najbliższych. 

husreczka

nie wiem, kto pamięta tę piosenkę:
-mam chusteczke haftowaną co ma cztery rogi... itd. przypomniała mi się przy okazji robienia segregacji na fejsie. -kogo kocham, kogo lubię.... tej nie kocham, tej nie lubie, tej nie pocałuję :)
wlazłam na znajomych i tego nie znam, tego nie lubię, tego całuję. jednym słowem przegląd i redukcja.

mamelot w tle nadaje, że roboty do roboty, że praca wykańcza a dyrekcja długo żyje i tym podobnie atrakcyjne info. bleh...mam nadzieję, że ja nie będę tak nawijać na uszy.
wykończone fizycznie i emocjonalnie sterylka pospałyśmy dziś trońkę dłużej. szczególnie, że wieczorem znów było spięcie.
jak wiadomo, mamelot ma parkinsona. nie zdiagnozowanego, wie sama sobą. młąda postanowiła babelota dokształcić w temacie, zadajac nieopacznie pytanie:
-babuniu, poczytać ci o parkinsonie?
-NIE!
-ale babuniu, to przecież dla ciebie ważne. mówisz, że masz. dowiesz się w takim razie więcej o tym. może da się ograniczyć?
-NIE!!!!
pewnie, że nie. lepiej być "chorym" i uszczęśliwiać chorobą siebie i innych. świetna wymówka do nic nie robienia. wiek także.


wtorek, 29 września 2015

lalowany dzień

cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płota. lala wysterylizowana.
piąta rano pobudka. kawa i te rzeczy, pierwszy zgrzyt o pierdołę. pierwszy foch.
świńskim truchtem do metra, kurc galopkiem do busu i jadziem. a młoda stresu nie ogarnia więc jeeedzie po mnie, jedzie. gorzkie żale, pretensje, wszystko miemal publicznie. finał-żygać mi się chce  gdy czuje od kogoś smród papierosów. cedzę przez zęby- zamknij już buzię. zapowietrzenie.kurtyna.
dojechalim, poczekalim na weta. poszlim w pireneje przeczekać zabieg. zakotwiczyła w sklepie. poczekam bo zimno. bo sie przyziebię, bo coś złapię. menralne relanium zażywam. kurtyna.
zgarniamy sucz ze stołu, owijamy w kocyk, torba i do busu. po drodze: krzywo niesiesz, źle idziesz, nie te nogi- kufa, nie mam innych-podtrzymuj głowę, daj, nie daj. szszszszszsz...kurtyna
droga do domu: ty nigdy nie dopasowujesz sie do mnie, ty zawsze po swojemu, ty mnie nie rozumiesz. groźba karalna- zaraz w łeb dodtaniesz. cisza. kurtyna

na poniedziałek będę starała się ustawić jaja drabełowe. tu będzie wesoło. bardziej. bo to niuniuś mamusiowy. zawiozę, będę się trzymać z dala. asysta li tylko. pewnie będzie targała klocka na rękach. szykuje się niezła imprezka.
ostatnia do odstrzału alasia. ale to po 20-tym. dzieło będzie zwieńczone. całe 3 sztuki za góra 6 stówek. i temu właśnie nie w warszawie tylko poza. i po znajomości, po kosztach.

znów stoi i nadaje. matka, babka, miejsca. swawolnie przeskakuje z tematu na tmat bez chwili przerwy czy zmiany intonacji.

są takie chwile, gdy marzę by znalazła swoje miejsce w życiu w pewnym oddaleniu od mła

poniedziałek, 28 września 2015

fajnie jest

oglądałam Franciszka-fajny gość.
oglądam z upodobaniem Czarzastego-fajny gość. i jakby z sensem gada. i jeszcze te sweterki :)
Dudę ogladam soporadycznie i Szydło przelotem.
oglądam głównie sulejmana, wiadomosci.
jakoś wszystko jest fajne. każdy mówi, że jest fajnie a będzie jeszcze fajniej. że jesteśmy fajni bo sprzątamy po usiech, to w kwestii wojny. jesteśmy fajni, bo wredni i nie godni zaufania. fajni, bo mamy sojusz z usiech i fajni, bo żremy sie znajbliższym sąsiadem.
fajnie będzie mieć zasrane kible, fajnie będzie, gdy opluje mnie uchodźca, fajnie będzie, gdy po wyborach znów zderzymy się ze ścianą. generalnie jest fajnie od 25 lat, gdy z niczego powstało nowe. to stwierdzenie jednego z moich znajomych. bo nie było nic. pustka i chaos do zaorania. i fajnie to zrobiono. okazuje się, że fajnie jest wyprzedać nic, niczemu przyznać prawa, na niwie nowego, fajnego stworzyć zamordyzm i bidę dla niczego.
słucham fajnych wypowiedzi/nęcenia o tym jak cudny świat nastanie, gdy fajne nastanie. jedni fajnie podwyższą o nic z czegoś, inni obniżą tak, że podwyższą, a każdy taki fajny, że widzi i ma opracowane skąd weźmie, choć żadnych aktów prawnych mocujących te działania nie ma. ale jest fajnie.
od jakiegoś czasu fajnie mi się bzdurzy, że mam pełno kasy. takiej fajnej, i zastanawiam się co tu fajnego z nią zrobić. mam fajne namioty, mamoloty, mamochody, złoto z sejfu mi się fajnie wysypuje. i fajny pomyśł mam. u mnie ziemie nie za bogate. fajnie mieć trochę zieleni dokoła. więc kupuje se ziemie. biznes, lasy. fajnie mieć. i fajnie się czuć jak u siebie. wiec moim rodakom finansuje podróż życia.jak się ma to fajnie, i fajnie sie rządzi. fajnie mieć u siebie swoje prawo. wiec fajnie je tworzę a kto oporny, cóż , mam fajne argumenty by zachęcić. i fajnie jest. :)

sobota, 26 września 2015

jak sobota, to robota :)

w domu.
najpietw zmiana pościeli i pranko. zapodanie zadania do wykonania młądej i siup do kuchni.
zrobione: naleśniki, awanturka, kotlety z wątróbki droviowej.
do zrobienia: ciasteczka francuskie z masą dyniowo-jabłkową, żeberka tradycyjne duszone z cebulką.
w międzyczasie obiad, kąpiel-bo czemu nie, rozmowa tlf - bleh, w tle tv z filmami familijnymi przerywanymi wiadomościami.
zestaw dla gupich i gupszych.

reszta dnia na luzie z myślnymi, niekoniecznie sprawdzalnymi, przemyśleniami na przyszłość.
niedziela to dzień pt nudy na pudy. prócz wieczornego wyjścia.

siedzem, myśli leniwe sie snuja. czy madre jest to pichcenie. potrzebne i pożyteczne zapewne.
sagany, pralka, praca-gdzie w tym tkwi rozwój, mądrość. co najwyżej koniecznosć i przyjemnosć. w czym tkwi madrość codzienności. codziennych, nudnych czynności? jestem niedowidzaca, ni cholery nie widzę. chyba, że zrobimy z codzienności spektakl. jak japońskie parzenie herbaty ale i ono jest przeca okazjonalne. w czym tkwi madrość dnia codziennego? w celowości? czy jest ona logiczna? czy logiczna celowość jest jedynie słuszna? siedze i nawijam bzdurki na szpulkę i nic z tego nie wynika.
maxymalizacja czegokolwiek, dążenie do ideału ma sens? co jest ideałem? myśl, produkt, czyn? co jest faktycznie skończone i nieodwracalne?

traktat lizboński, w którym daliśmy ciała rezygnując z prawa weta, w tym dotyczącego imigrantów? przez kogo podpisanego? bleh... to raczej nie ideał, a jednak coś w pewnym sensie skończonego i zamkniętego.

takie me myśli nad saganem. nic próżnego i niecnego.

pyszne naleśniki

zachciało mi się coś słodkiego. tu powinna być focia powodująca ślinotok. ale nie ma. nim wpadłam na ten pomysł naleśniki znikły .
proste do zrobienia. zwykłe ciasto naleśnikowe z duuuużą ilością kakao. wytrawne mają być. i w one nakłada się budyń śmietankowy, owoce z syropu, zawija się dowolnie i polewa syropem. esteta przybiera zielonym i czym tam chce, ale to nie obligatoryjne.
pyszne, inne niż zwykłe i znikły jak sen jaki złoty.
smaczniastego. :)

czwartek, 24 września 2015

job!

szukanie pracy jest nuuudne jak flaki z olejem.
dzwonienie do potencjalnych pracodawców frustrujące
ilość wejść na jedną ofertę zniechęca
nie wysyłam cv-ek, bo to głupiego robota
dzwonię i pytam. krótka piłka! ministrą nie będę!
nie mam nadzwyczajnych wymagań i możliwości też ;)
najchętniej na wsi, gdzie porobić jest co a w chwili słabości można na chwile strzelić deseczkę;)

czytam, latam po anonsach i jeno:


job twoju mać! - lata mi pod nosem


z różnych powodów!

ty szmato!

płaszcz zamszowy posiadam. od lat. wisi w szafie - guzik sie zgubił. odpowiednich nie sposób dokupić. odpowiednich, czyli takich, które mi odpowiadają. wisi i nie porzucę. ma już ze 20 lat. nie zdefasonował się, mole go nie żrą, kolor nie zmieniony. klasyk. zostaje!
wisi też kilka kurtek, pierniczonych przydasiów nabytych w chwili odmóżdżenia. ni to praktyczne, ni to ładne. taka zapchaj dziura. musi być, póki nie zginie śmiercią naturalną. kolejne nabytki bedą inne. dobry,gatunkowy materiał, trafiona w punkt przydatność i możliwość naprawy.
szmaty nie ludzkie a domowe jak np pościelowe z upodobaniem kupuję lumpeksem. dobre gatunkowo, bawełna. jest git. plastikowe goowno bazarowe czy w sklepach powoduje na sam widok torsje o wrażeniach dotykowych nie ma co mówić.
szmaty pościelowe z upodobaniem, po 4 życiu wykorzystuję w formie szmatek do mycia okien czy innych równie miłych czynności. sprane, miękkie, wodochłonne.
przy zakupach szmacianych, jak przy żarciu, czytam metki. chińskie skarpety omijam szerokim łukiem. dramat. nawet w dobrym bucie stiopa wali nieprzytomnie. znów kłania się materiał i chemia. barwniki, wybielacze itp
nabyty legins do spania wyżera moje podwozie. gryzie, piecze, drapie. a przeca to miała być bawełna. g... nie bawełna. a nawet jeśli jest jej tam trochę, to barwniki i jakość materiału i szycia pozostawiają wiele do życzenia.
cała ta sprawa to nie tylko ciuchy dla dorosłych ale i dla dzieci.
z dobrymi gatunkowo ubrankami zetknęłam się raz. przy poTomku. usiech byli. cokolwiek bym z nimi nie zrobiła zachowywały kolor i formę. ognioodporne były. oddychające. bez szkodliwej chemii i co równie ważne, w każdym kawałku miały płaskie szwy. piękne, soczyste kolory :)

co mi pozostaje? tkać sobie płócienko ze lnu i wełny? odziewać się w skóry? za leniwam. pewnie wrócę do czasów burdowych, maszyny do szycia i zacznę polować na fajne szmatki. pomyślę i o innych rzeczach.

a z resztą? będzie co ma być :)

szmatą w ludzia

mini,, mini, mini, malizm... lucy cóś itd
przyszedł czas na głębszą refleksję na temat ubrań niż tylko opróżnianie szafy z plastików, nieużywańców itd
onaż ww lucy podała kilka liczb. amerykanie w liczbie ok 320 mln kupują rocznie 20 000 000 000 sztuk ubrań. wypada 63 szmaty na osobę. wyrzucają ok 4,5 kg.
średnio potrafię sobie wyobrazić i ilość garderoby i kasy wydanej na nią.
i mogła bym powiedzieć, że średnio mnie to obchodzi, gdyby nie fakty.
1. większość ciuchów produkowana jest w chinach, gdzie: nie ma żadnych norm dotyczących : czasu pracy, bezpieczeństwa, norm innych min  chemi i barwników. 2. szmaty są goownianego gatunku. zresztą nie tylko szmaty ale i obów. naszprycowany chemia po kokardkę, szczególnie te niby kroksy. 3. kupowanie chińszczyzny napędza ich rynek.
moda zmienna jest jak pogoda, zależna od okoliczności. elyty stosuja po kilka zestawów szmat dziennie. do sniadania, po w zależności od zaplanowanych działań, obiadowe, poobiednie, na raucik, imprezke, teatrzyk, wyscigi i srylion innych. tu mnie nie boli. w każdym niemal przypadku korzystają z dobrych surowców, sprawdzonych producentów. broń buk chińskich. naturalne w oczywisty sposób są przyjazne człowiekowi i środowisku.
oczywiście, większosć z nas nie stać na takie " fanaberie". tylko czy na pewno?
przykład całkiem bliski. znajoma. do pracy-2 zestawy, mundurki. noszone na okragło przez wiele sezonów. doskonałe gatunkowo, ponadczasowe w kroju i kolorze. czysta klasyka z kobiecymi dodatkami. pantofle również 2 pary. czarne czółenka i braz. klasyka. 1 płaszcz zimowy, 1 przejściowy jesienno-wiosenny. domowe i działkowe. obowiązkowo zestaw wyjściowy. letni i zimowy z odpowiednimi dodatkami. torby 2 służące lata. wszystko skóra i materiały naturalne. jeśli podliczy się wszystko i podzieli przez lata używania, to cena jest niższa od tych lumpeksowych. cała garderoba mieści się w wąskiej szafie szerokości 50 cm.
aktualnie stają się mi niezbędne buty. od ręki mogę nabyć goowno w zdychanie. ale to goowno na pół roku. nadejdzie kolejna zima i znów bedę zmuszona nabyć kolejne i tak co roku. a zakładam, że buty mają mi wystarczyć na 10 lat. skórzane, szyte, wodoodporne, zdrowe dla stopy, dobrze trzymające kostkę. iile kosztuja? ok 300_400 zł. podzielone przez 10. 30_40 zł. taniej niż jednosezonowe goowno w zdychanie.  cdn

poniedziałek, 21 września 2015

luuuuz

czyli, nie kopać się z koniem.
tydzień bez-muszę.
tydzień na luzie. wietrzenie głowy i takie tam. w efekcie różne refleksje. 1. najważniejsza-wdzięczność pewnej osobie.
pięknie się poskładało.
2. za nic nie uszczęśliwiać domowników, nie wyręczać, nie myśleć za nich, nie wyprzedzać sytuacji.
3. dawać sobie radość, tworzyć przyjemne sytuacje-za nimi idzie mobilizacja.
właśnie w takiej kolejności. czyli odwrotnie niż do tej pory, że najpierw narobić się jak wół a potem zacieszać.
jak? gdy nie ma siły!

poczytałam pewnego bloga. autor marzył o życiu na wsi. o kwiatkach, rabatkach i sielskim życiu. jest wieś a wyraju zero. zarobiony po uszy.
jaki w tym sens?

my kreujemy swoje życie. jego smak i proporcje. tworzymy fakty. zdarza się i tak, że fakty nie przemawiają, żyjemy iluzją, wydumanymi sytuacjami, pragnieniami innych.

sytuacja na dziś:  muszę dokonać zakupów - bo jak nie ja, to kto? ale, kupuję to co lubię i gotuję to co lubię. nie pasuje-nie jedz. luuuuz
za chwilę wyrzucę saganek fasolki po bretońsku, którą przezornie zostawiłam rodzince. trafił ją szlag. jedna nie lubi. druga nie wyciągnie z lodówki, nie podgrzeje. za dużo roboty. luuuz

luuuz.... wrzuć luz.....zajmij się sobą..

niedziela, 20 września 2015

ostatki

Jak zwykle coś mi umknęło, coś z rzeczy mało ważnych, w zasadzie drobiazg nic nie znaczący. nie zaaplikowałam sobie w tym roku ziemi. stopa, ciałem. nie zaaplikowałam sobie rzeki, lasu. postanowiłam nadrobić zaległości. porzuciłam obuwie na rzecz gołej stopy licząc się z bólem ostrogowym. a tu nic. ostrogi milczą, a daje się we znaki śródstopie. napierdziela na maxa. akupresura nie pomaga. namaczanie kopytek nie pomaga. pomógł żel chłodzący.
zaniedbana rekreacja wróciła chwilą do łask. rowerem między bruzdami jest przyjemnie. rowerem do lake parku również, szczególnie, że można uwalić się tam w dowolnej konfiguracji. na fotelu, kanapie, leżaku, trawie, łożu, w ostateczności na piasku. można dostarczyć kadłubkowi uciech smakowych. napoje, dania różnej maćsi, desery pyszne dostępne są. ja zadowoliłam się gołą stiopą. swoją własną. z upodobaniem grzebałam nią w piasku. wspomnienia z dzieciństwa wróciły galopkiem. nice :)

trasy rowerowe staram się wybierać z dala od siedzib i ludzi. z dala od swądu cywilizacyjnego. wychodzi różnie. wczoraj droga również traktem rowerowo-biegaczym. spojrzenia setek ludzi - lekko irytujące, bo ileż można. na moje gołe raciczki. stopa uwolniona, to stopa szczęśliwa. jak dziecko :)
w lake parku tylko 1 para zdecydowała się na porzucenie butów. reszta twardo się ich trzymała. nawet małe smerfiki po piasku ganiały w butach. smerfiki nie nawykłe do kontaktu z ziemią, plażą. kilkulatki podrzucające w górę piasek i zdziwione, że ony sypie im się w oczy, we włosy. dzieciaki, które nie obczaiły bo i gdzie i kiedy, że w piasku są skarby niepojęte. kamyki z odciśniętymi skorupkami, kolorowe, błyszczące miką, szkliwem. unikające robaczków jak zarazy, z uwagą kroczące przed siebie, zapatrzone w piasek jak w jakie dziwo. nie ogarniające bażanta lecącego tuż-tuż, nie patrzące w niebo, na którym anioły pozostawiły ślad swego tańca. w płytkim oddechu skoncentrowane na każdym kroku poprzez piasek.

nocką oglądam zakończenie festiwalu w gdyni. wszyscy w żałobie. zmarł młody, dobrze zapowiadający się reżyser.
słowa krótkie, dłuższe. proste i pełne wdzięku. zdania podzielone na wersy. melodyjne i szorstkie. szukam znajomej twarzy, widzę znajome-nieznajome. sza!
słyszę - skomplikowane emocjonalnie. zapada we mnie. i widzę supeł - skomplikowane jego odsupłanie. komplikacja skomplikowania komplikuje moje życie więc wymiksuję się z nie prostych sytuacji. resztę pochowam, zasypię stertą niepotrzebności, usypię kurhan zapomnienia. idzie nowe.
patrzę i trawię przez siebie emocje, wezwania, podziękowania. i tak se myślę, że to jak piramida, stożek, zwieńczenie,szczyt. a poniżej wszystko. skomplikowane. jakby nie mogło być proste. nie proste.

z czego wynika ta komplikacja? wersja podstawowa jest prosta. żyj i daj żyć innym. dziękuj gdy masz za co, odejdź gdy źle. prawa natury są proste ale i okrutne. szczęściem to nie jedyne prawo, choć dotyka nas każdego dnia. przodki różnych rejonów doskonale o tym wiedziały. dziś nazywamy to prawem naturalnym. duży ślad onego mamy w starym testamencie. za przewinienie-kara. choroba, wojna, plaga. bo ludzie są twardego karku. hardzi, butni. bo mają pierdylion bożków. różnych. np: - o kufa, jaka ja nieszczęśliwa paznokieć mi ebło, konta, sklepy, zakupy, itd
uś...


w tym tygodniu przypadkiem pobiłam rekord. kosztu obiadu. na cały tydzień. 1kg żeberek za 7zeta i opakowanie kapusty kiszonej za 3 zeta. porcja obiadowa=1,4zł. nie planowałam, samo wyszło. nagotowałam sobie innych rzeczy przewidując napad głodu i ogólne ubóstwo. a tu kiszka. żeberko z garścią kapusty i koniec.
nie lubię się najadać. nie lubię mieszać produktów. lubię prosto, najprościej. jak najbliżej wersji podstawowej i czasem się uda. kapustka była z tych udanych. kiszona a nie kwaszona. żeberka całkiem przyzwoite.
nabyte mleko A2. chyba, bo poza orkiestrą w brzuchu żadnych innych rewolucji nie było.
twarożek A1. piesom zasmakuje.
upraszczam, porzucam .... i trwam


sobota, 19 września 2015

coś się zmienia

1 wrzesień. dzień rozpoczęcia roku szkolnego i pare innych okazji. a przy okazji dowiedziałam się, że właśnie tego dnia zaczyna się kalendarzowa jesień. czy ja czegoś nie wiem? czy nauki pobierane szkołą były z gruntu nieprawdziwe. może to socjalistyczna nauka równo rozkładała pory roku na osi czasu, żeby i tu wszystko było równo?
5 lat temu zaczęła się wiosna arabska. pamiętam swoją myśl zafiksowana jakąś przepowiednią. że IIIwś zacznie się na poł wsch:
-daleko od nas. jesteśmy bezpieczni. i żadnej głębszej myśli temu nie poświęciłam. bo i po co? daleko! a u nas cicho, spokojnie, niemal sielsko.
coś bardzo zapisane we mnie nie pozwoliło na żywszą myśl. bo i po co? świata nie zbawię, nie uratuję. niech sami sobie radzą, jak chcieli draki.
merdia, jak to merdia. z jednej strony net pluje obrazami tysięcy młodych desperatów.
z drugiej telewizje świata - wszystkie - wrzucają jeden rodzaj przekazu. matki z dziećmi, matki z dziećmi, choć na miły Bóg w ogólnej skali uciekinierów niemal ich nie ma.taki detal!
Przypadkiem zawiesiłam się na polsatowskim jakimś kanale. wypowiadali sie i przedstawiciel caritasu i spec od imigrantów, ośrodków, asymilacji itd
opierając się na wypowiedzi duchownego, a nie mam powodu by mu nie wierzyć, fakty mają się tak:
-zaczyna się wiosna arabska, nazwa jakże optymistyczna, hurra!,zmiany będą, i inne pierdoloty. poza krótkimi wrzutami informacyjnymi, filmikami nic nas nie dotyka, nic nie boli. nawet filmy z syrii. dopisywałam sama sobą oszustwa propagandowe.trudno. człowiek głupi się rodzi i głupi umiera.
okoliczne państwa muzułmańskie szykują się na przyjęcie uciekinierów. powstają mega miasteczka namiotowe, które błyskawicznie się napełniają. o skali zjawiska wiemy. miliony. przychodzi 1 wrzesień 2015 i nastaje wędrówka ludów? czemu, czemu,?
Bo taki dziwny jest ten świat, 4 lata utrzymywania obozów, to 4 lata karmienia milionów, opieki zdrowotnej, dostarczania wody itd. w tych kołchozach rodzą cię dzieci, szerzy głód i choroby. jest śmierć, przestępstwa, przemoc. w tych warunkach żyją dzieciaki, które widzimy w króciutkich filmikach. pomoc onz w ubiegłym roku ograniczono o połowę, w tym, najpierw o 20%, potem jeszcze o 15%. dziś przeznacza się dla jednej osoby 15$. w uj bogato! 1 września onz przestaje finansować cokolwiek. nawet te 15$ zostało zabrane. czy ci ludzie dysponują czymś, czy mają jakieś wsparcie? pewnie tak, bo powietrzem żyć się nie da. a jałmużna i pomoc potrzebującym jest w koranie bardzo ważna,
A teraz postawmy się w ich sytuacji, no proszę. 4 lata w obozie, system nomadyczny może i mają we krwi, ale bez przesady. tylko garstka. reszta funkcjonowała domami, miastami i ogólnie w cywilizacji.
Co byś zrobiła/zrobił? no co? to samo co oni. szukać lepszego, bezpieczniejszego.
czy ktoś zna/posiada jakiekolwiek statystyki dotyczące tych obozów?
martwimy się o europę, o polskę, o siebie. ja panikuję tak, że lepiej/gorzej nie można. rodzimy się, spacerujemy, ganiamy do pracy, spokojnie idziemy spać, wykonujemy tysiące rzeczy w poczuciu bezpieczeństwa. wymyślamy - co by tu jeszcze. a tam... jakoś żarcie zaczyna stawać mi w gardle, zaczynam doceniać to nic co posiadam i cieszę się, że mam dach nad głową.
Żadne merdialne focie, relacje na żywo, pogadanki i debaty nie dały mi tyle co jedna, krótka wypowiedź duchownego. krótka a bogata w treść.

patrzę teraz inaczej na to "bydło" z telefonami w ręku, których jedyną bronią są ich własne gardła i kamienie. co byś zrobił, gdybyś dostał wiadomość:
-masz syna, ale nie mam pokarmu
-umarł ojciec, nie było lekarza itd
moja wyobraźnia obronnie nie dopuszcza niczego. ja sama nie chcę też o tym myśleć, wszak nikogo nie zbawię, pomóc jakoś nadzwyczajnie nie moge. zresztą oni do pl jakoś się nie pchają.

co mnie ruszyło z posad? 2 krótkie filmiki. jeden, gdy 2 czopków się bije, a trzech chroni małą dziewczynkę by nie stała się jej krzywda.
2-gi, jakże wymowny, gdy facet rzuca się na tory wraz z żoną i dzieckiem. przekaz jest wyraźny. zabijcie nas to jest lepsze niż to co za nami.  

czwartek, 17 września 2015

żywina

o centymetry minęłam zaskrońca. chałupę mu zalało, zmarzł i wygrzewał się na tarasie. o centymetry minęłam jaszczurkę. również bezdomna. nie wiem jak u was, ale przedwczorajsza zlewa wygoniła z chatynek pierdylion stworzonek. lata wszystko. od os, przez szerszenie do rozlicznych odmian much. komarów brak.
z ludźmi jak z robaczkami. zagrożenie, brak chatynki i zaczyna się życie koczowników, nomadów.
część bezbronna, część wojownicza inaczej. jak fatum wiszą nad europą, która o radości niektórych wzięła się w końcu za łby. w tyglu netowym wrze, w papierze wrze, w domach wrze, w sejmie wrze. wszędy gorąco tylko nie tam skąd idą iskry. no bo skąd? z usiech, z rosiji, i takie tam. oni dją do pieca, ojropa zachodnia również. ojropa drze mordę, a przodownicy demolki cicho sza! co najwyżej zobaczymy filmiki z młądymi patriotami ruskimi. czasem mister Putin się wypowie. wczoraj Ojmama plótł trzy po trzy. w końcu kwoty przydziałowe uchwalono.
nosz jak za socrealu. domeldowanie do metrażu dodatkowych lokatorów, chcesz czy nie.
cały czas chcę zrozumieć nie ich, nie rząd a siebie. czemu jestem przeciw i czemu tak mnie to wkurza. bo w zasadzie powinno mi wisieć. przy obecnym spadku demograficznym za 50 lat europa w większości będzie muzułmańska. jak mówią statystyki, już dziś ten system jest najliczniejszy. z faktami się nie polemizuje bo to jak kopać się z koniem. merkel mówi: chodzić do kościoła. w celu? zwiększenia statystyk? bo jeśli ktoś odrzuca wiarę to nikt ani nic poza cudem nie zmieni jego poglądów. choć i cuda w dniu dzisiejszym nie są zauważalne. większość powie, że to fotoszop czy inny ciekawy program komputerowy. no, może genetyka :) boć zdarzyło się pewnemu zmarłemu pastorowi zmartwychwstać. fakt! umarł na zawał czy coś równie przyjemnego. po 45 minutach ożył. porównano dna z przed i po. okazało się, że z całego genomu znikł ten, odpowiedzialny za choroby serca. z całego człowieka. czy świat o tym wie? niekoniecznie. na takie info trafia się sporadycznie. a to jest faktycznie, najskuteczniejsze leczenie. Boże

draka o ropę trwa, dostają po doopie ci najbliżej, dostaniemy i my. bez obaw. zacznie się za jaki tydzień. potem wybory, o których nikt nie pamięta, a na co dzień nikt nie pamięta, że w domu ma pierdylion rzeczy wyprodukowanych w oparciu o ropę. o paliwie do autek pisać nawet nie warto. więc jeśli korzystamy, przez nas giną ludzie, to może jednak warto zacisnąć zęby i przyjąć nawet terrorystów bo to my, nasze potrzeby zniszczyły ich domy, okaleczyły, pozbawiły podstawowych praw. czegokolwiek bym się nie tknęła, mam krew na rękach. nie bezpośrednio, ale mam. czy to jest odpowiedź, której szukałam? czy to mnie uspokoi?

chciałam napisać ironicznie o ratowaniu świata, mesjaństwie w krzywym zwierciadle a wyszło co wyszło. PRAWDA

sztywnam jak pal azji

dzień obiboka jest dniem straconym. jestem nafoszona na samą siebie, bo założenia były inne. Rowerek, coś tam, coś tam. jakiś przerobik bzu itd a tu nic. 14.30 i padam. zwyczajnie zaczyna mnie ścinać z nóg. każdy ruch powoduje ból głowy. więc głównie leżę. bo gdybyż to tylko ta makówka :/ szlag!
nienachodzona jestem, nie umęcona a stiopa  jedna z drugą pali, piecze, boli. cebula odpadła. czas na akupresurę. dyźdam stiopę najpierw nerką, układem moczowym i lecę ku palcom. może to nie fachowa kolejność, ale jakże przyjemna :) poza początkiem bolesnym. wymiętoliłam, nauciskałam, powykręcałam i jak niemowlę zasnęłam w 3 minuty. obudził pios. stuk, drap pazurami po podłodze. lezę, paczę a zaraza bezczelnie, bez śladu skruchy na paszczy wciska nos w gurmety. osz ty franco! zastawiłam miejsce prawie zbrodni krzesłem-zasypiam. łomot za oknem, duchota jak nieszczęście-wstaję, włączam wiatrak, otwieram okno, czekam na chłód na twarzy. zasypiam. budze się znów-kochane wredme musi. otwieram drzwi, wypuszczam, czekam, wołam, zamykam-śpię. z kotami spokój. nic w parapet nie waliło, nie darło paszczy-wpuszczaj babo! dowolnie właziły i wyłaziły otwartym. seniorka kociego rodu była uprzejma podrzucić dziczyznę pod drzwi. spoko! nie rusza!

po nicrobieniu sztywnam jak kołek. ale to dobry początek. czas na teściową ;) 

jedni mają ochotę sobie palnąć w łeb ja bym z chęcią powróciła do programu fabrycznego. po całości. 

wtorek, 15 września 2015

wyżej doopy nie podskoczysz

Złamałam się i pożarłam apap. nie dawałam już rady.
Bez łamania z kolei pożarłam krówkę wyszperaną w kącie. Jako lekarstwo. Bo znów miotało mną po ścianach i z każdą chwilą gorzej i gorzej. Przeanalizowałam sytuację. Nażarta jestem po kokardkę, głowa przestaje boleć a ja słaba jak ..... czyli cukier/glukoza. wstrzeliłam się w punkt. ale cukieras nie likwiduje przyczyny. słaba glukoza, cukier w normie. o co chodzi?
normę w zajęciach wykonałam poza sokiem. nie mam siły. po prostu.
leżę i usiłuję ładować baterie na jutro. niby lepiej ale ...

życie weryfikuje najfantastyczniejsze plany. Zdrową żywność mogę włożyć w kartki pamiętnika. jeśli wystarczy na normalną to już będzie dobrze. a ta normalna nie specjalnie mi służy. ale wybór jest tylko jeden. jeść.



Że co?

Że schudłam do 60 kg? Że głowa od wczoraj nieustannie boli? Żem zadowolona.

Noc przeturlana z boku na bok i w innych konfiguracjach z wałkiem pod głową, żeby jakoś naprowadzić kręgi na właściwe im miejsce. Średnio wychodzi. i pewnie będzie ciągle bolało.
zapodałam sobie wczoraj zakupy. siaty, toboły same się nie przyniosą. więc targamy. po większości młąda, która z uporem maniaka wyrywa mi każdą cięższą rzecz. potem rozładunek i heja na pola na rowerach.
dyr, dyr, dyr na kamulcach i nierównościach, doopka podskakuje, a wraz z nią kręgi słupa. ubijają się jak w moździeżu. nic to. jadymy dalej w świeżych okolicznościach przyrody. na prawo ugory i pola, na lewo równie atrakcyjnie. wykopki. błękitne maszyny wypluwają z siebie kartoszki. co wyplują to jadą na inne pole. susza? i tam! jakoś nie widać. badyle soczyście zielone, pomarańczowe dynie w szmaragdach, takoż samo marchew, pietrucha. jadymy. na drodze porozrzucane hurtowe ilości kartofli, cebuli. Żal żeby się zmarnowało. więc bawimy się w zbieractwo, przy okazji ogarniając polne pieczarki i czarny bez, który w tym roku równomiernie dojrzał. bitwa na słowa z młądą, która w rozpasaniu zbieraczym gotowa wedrzeć się na cudze pole i rwać, grabić. no sory Winetou! tak się nie bawimy, nie nada. znów tłumaczę jak dziecku, wyjaśniam zawiłości prostych rzeczy. chyba kiepsko mi wychodzi, bo nieprzekonana. ale odpada. wracamy bo: trzeba coś pożreć, ogarnąć dobra, i takie tam. obiad prosty i nieprzesadny. filety śledziowe + ogórcy + chlebek. nie chce mi się więcej.
ponieważ coś mi się smaki i upodobania pozmieniały, gotuję na śniadanie pomidorową. bo lubię. żadne tam kanapki, sałatki, surówki czy zupki -fuj-mleczne. zupiszcze ma być i już. zupa też prosta-5-minutowa. przecier, woda, sól, śmietana i do tego makaron. styknie! na obiad wątróbka, bo cosik chodzi za mną, na kolację warzywa. a na środę obsmażane żeberka w kapuście. jami :)
w domu na przerób czeka hurtowa ilość brzoskwiń sprezentowana sąsiadką. czas na opróżnienie drugiej szafki pod przetwory. na balkonie też trzeba znaleźć miejsce na dobra długoterminowe.
dziś dzień odpoczynku od jazd. regeneracja kadłuba i końcówek co nie znaczy, że inne rzeczy idą w kąt. drobiazgów jest do licha i ciut ciut. karmienie żywca, mycie misek, bo im się należy, nie że porośnięte brudem czy cóś, ale nabłyszczyć czas, pozbierać psie klejnoty, odchlewić boczki, zaobiadować a potem pełna dowolność. lekturka, kredeczki, karteczka i może powstanie jakie wiekopomne dzieło, niah, niah... :)

chudsza doopka jest całkiem, całkiem przydatna w życiu codziennem. wstaje się jakby lekcej, łatwiej przemieszczać się w interiorze itd. nie znaczy to, że bezboleśnie. bo kolanko dokopuje, pomęczony skłonami kręgosłup sztywny dziś jak pal azji. minie! a teściowa to jednak czasem miała rację. poranna gimnastyka to podstawa.tylko rób to człecze gdyś zardzewiały potwornie. a psy patrzą na cię jak na durnia, gdy robisz wygibasy. albo zaczynają kicać wariacko dokoła, albo z pewną nieśmiałością podchodzą i nochem sprawdzają czy ja to na pewno ja. bo ocznie to ktoś zupełnie inny.

wyjechana robię sobie tydzień postu w polityce. myślnie nawet się nie udzielę. przewiduję jedno duuuuże zmiany w polityce. coś brzęknie z pieca na łeb. pojęcia nie mam co, niespodzianka.

ogólnie plany są takie: robić dobrze sobie i tym co pod ręką a reszta poczeka :)

niedziela, 13 września 2015

póki pamiętam

-robię śląskie
-ok
nabój pt ziemniory, kosz ląduja w pokoju przed tv. inaczej się nie da. umyte, wypłukane lądują w saganie i rondelku. bo sagan porcelanowy już dawno jest historią. ale to inny wątek. no i przychodzi wyczekany moment: wyjście z psami, ogladanie, monolog do z góry ustalonego punktu programu czyli swądu przypalonych ziemniaków. czernią pokryte naprzemiennie oba naczynia. 
-o kurka- i dzida do kuchni.
a w koochni? odcedzanie pulpy, oczekiwanie aż ostygnie i rzut w malakser, na ostrza do surówek. potem micha, maka ziemniaczana i w końcu gotowanie w jedynym dostępnym saganie. drugi się namacza. dobrze jeśli to jest rondelek. w zlewie. gorzej gdy sagan. gotowanie trwa w porywach 5godzin. bo czas to coś czym młąda dysponuje bezstresowo. 

tia... potrawy dwie w zasadzie opanowane. naleśniki i sląskie. kobita musi się dać za milionera lub zarabiaćw przyszłości na gosposię. kariery ani kucharki czy matki w tem momencie jej nie wróżę, choć kto wie. sa słoiczki, mrożonki, chipsy. 

wypad

od jutra tygodniowa imigracja. od kilku dni codzienne pranie, nie wiedzieć skąd pierdylion szmat objawił się w łazience. codzienne gotowanie z dużym zapasem,bo przeca wyjeżdżam. bo zostają dwie baby w domu i muszą coś jeść. bo same sobą nic. ani mać, ani młąda. co najwyżej naleśniki.
generalnie powinam olać, ale, macham ręką bo widok zjaw po powrocie nie poprawi mi nastroju. zresztą, co lepszego mam do roboty.
w domu albo cisza albo draka. przez mnie, bo nie wytrzymuję bezustannego nawijania na uszy historii sprzed 50- lat, że mój ojciec zmarnował jej życie, że zmarnował płodząc mnie, że ona mnie niechcała, że świat jest podły a ludzie okrutni. draka daje ciszę na kilka dni. wytchnienie, a potem od nowa polsko ludowa. zostaję znowu z kurewskim poczuciem winy, bo to jakby nie wina człowieka że głupi, ograniczony i prymitywny. bo poza tym ma jeszcze zalety. których w aktualnym stanie umysłu nie jestem w stanie dostrzec. bo stara, słabsza niż drzewiej.
wypadam a stres dalej jest. że będą się żarły, że matce coś odwali i pójdzie w pireneje. że zagubi się w interiorze i szlag. i w takim miksie emocjonalnym żyję, ze mózg suę lasuje.
normalnież pierdzielnęła bym drzwiami. róbta co chceta. ale to rodzina, dom, wlasny kąt. taki-siaki ale swój. tylko dobija dzień po dniu.

sobota, 12 września 2015

to nie ty

to nie twoja myśl, nie twoje słowa, nie twoje przemyślenia.

nie zliczę ile razy to słyszałam ja i moje dzieci. a Wy? pewnie też. bo, że tak powiem myśl odbiegała poziomem,  od ramek, w które zostaliśmy wpasowani.
i dziś jak słyszę kopacz-polacy wiedza co dla nich najlepsze, polacy, polacy...
pełna paszcza polaków tylko nic z tego nie wynika. to jej polacy przenosi się na -my, rząd. oni wiedzą. lepiej.

na tyle lepiej, że nie rozróżniają imigranta od uchodźcy. a konia z rzędem temu, kto potrafi oddzielić jednych od drugich. w kolejce, tupiąc niecierpliwie stoi ogonek ukraińców z polskimi korzeniami. focie nie wskazują na nedze, zburzony dom. focie jak do rodzinnego albumu. garsonki, garnitury a wierzchem polska flaga. przekaz-jest ok, kochamy polskę. kochamy ich i piłkarze z legii robią zbiórkę na ich powrót do pl. pewnie można się dołączyć. można coś zaproponować. bo w końcu jak nie my, to kto?

postaram sie nabyć gwizdek, taki jebutny świstem na pół świata. stgnalizator dźwiękowy, gaz pieprzowy i zaopatrzyć w wynalazki swoje dziewczyny + szuriken domowej roboty. mam zamiar bronić się. gdybym mieszkała na wsi, zrobiłabym syrenę powiadamiającą w razie czego.

może jestem paranoikiem, ale uważam, że lepiej zapobiegać niż leczyć. lepiej być przygotowanym, niż liczyć na kogoś. bo tak czy inaczej poniesiemy koszty wojny o ropę. a gdzie ta cholera jest? wszędzie! do wszystkiego jest dodawana. pewnie nawet do jedzenia.

pomysł, likwidacji nfz i zus i przeniesienie świadczeń na podatki jest o tyle ciekawy co niepewny. ciekawy bo jakby upraszcza pewne procedury. oby! niepewny, bo niby jak to ma wygladać, co z masą urzędoli, infrastryktura itd a może to kolejna zagrywka po? może to takie kukułcze jajo podrzucane pis-owi. coby się skompromitował. bo w dobre intencje po nie wierzę. jak i żadnemu rządowi. tak mam.
w tej nieustalonej jeszcze sytuacji ciekawam, o ile wzrosną podatki i jak to będzie skutkowało w przyszłości. co powstanie w gratisie, czy urzędnicy podatkowi zastąpią rozdzielaczy nfz-towskich? czy np dostęp do służby zdrowia będzie obligatoryjny gdy płacisz podatki. czy w zależności od wysokości podatków będzie różny dostęp do świadczeń. a może będzie tak jak kiedyś. wszyscy, bez względu na w/ w  będą mogli korzystać z leczenia.
to się zobaczy

piątek, 11 września 2015

aktualności dnia powszedniego

jak głupi dorwałam się wczoraj do chleba. trzy kanapki pochłonęłam w sekundę stęskniona za nim. śmieszne, nie? to taki codzienny produkt. ale nie dla mnie już. ten slepowy odpada w przedbiegach. i nie temu, że przemysłowy, ale że gluten. nie przypuszczalam, ze po kromce chleba beda bileć jelita, ze brzuszysko urośnie, że bedę zwyczajnie źle się czuć. temat mnie zaskoczył, nie przygitowana wpadam w lekką paranoję. co jeść?
szczęściem na fb są bezgluteny.jest też spis blogów i odnośników do przepisów. już lepiej.
dzionek zaczynam kawusią, przeglądem fb i... praniem, a w zasadzie odświeżaniem odzieży. przy okazji w pojemnikach pck znów lądują wory ciuchów. dziś nieodwołalnie turkusowa kurtka-10 lat noszona, skurzana kurtka-20 lat, a wczoraj sztuczne futerko na które już patrzeć nie mogę. równie długo było używane. bleh... i jeśli ktoś myśli, że luz powstał w szafach, to się myli.
dalsze czynności to pozszywanie wszystkich szwów, które puściły. słabe te nici. in tractu okazało się, że czarne wyszli a w okolicy nie ma pasmanterii.
prawe kolano się psowa. przy siadaniu i wstawaniu nogę muszę mieć wyprostowaną bo ból jest pieroński.
piękny doradził we własnym zakresie usprawnianie. są fora, np kulturystyczne. anatomię pakery mają w małym palcu. powinni coś doradzić.
fb-owy profil o ziołach użyczył mi nie zweryfikowanej - moimi badaniami - podpowiedzi, czym moga być spowodowane zwapnienia we łbie. przytarczyce. w teorii i praktyce wszystko pasuje. jeśli badania to potwierdzą, to opcje są dwie. leczenie celowane, stosunkowo chyba proste lub operacja i wycięcie onych.
no przeca mówiłam, że nerwowa jestem, tylko nie wiedziałam czemu. podejrzewalam tarczycę, badania podstawowe nic nie wykazały. trzeba zrobić usg. prywatnie i to w dobrej orzychodni, z dobrym lekarzem, żeby kasa, ktorej realnie nie ma nie została zmarnowana.
młąda kolejny troczek zaliczyła. jak zwykle skromnie. bez prezentow, bo i za co? z życzeniami od mła i mać osobiście, kartą pocztową od oćca i babci, choć mieszkają w bloku obok. walić to!
o! pochwale się : jakis czas temu Ścibor z pieknych okolicznoości przyrody dostarczył nam pyrki i jaja. jedno i drugie przepysznościowe, niam :)

środa, 9 września 2015

uszczęśliwiona

nie myślałam nigdy, że będę na tyle otwarta, że będę pisać o Bogu, ze zbiorę się na odwage otwartości, że blogosfera coraz częściej będzie mówić/ pisać o Nim. i nie myślałam, że inni wyjdą z ukrycia i otwarcie bedą przyznawać do wiary. jestem uszczęśliwiona. takim malutkim szczęściem, ciepełkiem na sercu.
są i tacy, którzy potrafią piękniej o tym pisać. pisać o realnym działaniu Pana w ich życiu. mają świadomość, uważność.
każdy tak ma. każdemu Pan pokazuje cud życia, cud tworzenia. tylko zaganiani za materią nie potrafimy dostrzec tego działania. a przecież Biblia wyraźnie mówi, że człowiek został stworzony do życia duchowego, w duchu.
chciałabym, by było więcej świadectw, żeby inni, niewierzący zobaczyli, że to nie obciach, że On jest Miłością, Radością, że prawdziwa obfitość płynie od Niego.
ech.... jestem moherem ? 

czas

-jadę po zakupy. zbieraj się/ jedziesz?
-tak

i tu następuje coś co wywraca mnie na drugą stronę. otwieranie szafy, wyciąganie pierdyliona ciuchów. finał? nic ni pasuje! otwieranie tapczana z szafą nr 2. skrupulatne układanie szmat w słupeczki dokoła. na podłodze, krześle. mija godzina, dwie. ja skręcam się jak robal w konwulsjach, krew tryska mi wszystkimi porami, brzydkie wyrazy mielę najpierw cicho potem z mogą gromu. w końcu odpadam. wkurw, bezsilność. - ja pierdolę!

odpadłam skutecznie. budzę jak budziłam. informuję, w jakim terminie wychodzę i to robię. robimy, razem. op prostu sobie odpuściłam. i w stosunku do młądej i starszej. jest mi lepiej.
odpuszczam sobie wiele rzeczy i relacji. :nie to nie! bez łaski. nie chcesz, nie zależy ci, to się bujaj. nie potrafisz się zachować to spadaj, bo JA nie mam żadnej przyjemności z kontaktów z tobą. nie doceniasz mnie. dla mnie zero problemu. docenisz, gdy odejdę. nie potrafisz porozmawiać, patrzysz z pogardą, traktujesz jak oszołma? to twój problem. odchodzę. wychodzę z każdej chorej relacji, która mnie rani i nie buduje. po co mi to?
przestałam wchodzić w intencje innych, w ich motywację, problemy. nie rozwiążę ich, nie interesują mnie, ten bagaż jest mi nie potrzebny. któtka piłka. albo mi z kimś dobrze albo nie. albo mnie to buduje, rozwija, albo wkopuje w dołek. teraz wybieram. w każdym momencie mam taką możliwość.

szkoda mi mojego czasu. on dla mnie jest cenny. dla kogoś innego nic nie znaczy. bo i niby czemu. dla mnie jego czas o tyle się liczy o ile czerpię z niego korzyść. wszelaką. nawet bolesną. tak! przez ostatnie 2 lata, o 2 lata za długo, przyglądałam się pewnym sytuacjom. i wierzcie mi, nawet osoby, które znasz dziesiątki lat potrafią niemile zaskoczyć. ale bez obaw. wnioski wyciągnięte. błędów również w taj dziedzinie już nie popełnię.

prawie gadał

stanął taki w lnianych portkach i łapciach przed księdzem i żalił się. sądy były i wyroki różne. proste, od ręki, współmierne do winy. śmierć za bicie fałszywej monety, śmierć za śmierć, dyby, klejmo i pare innych równie atrakcyjnych kar. od ręki. grodzierżca był w zasięgu głosu to i sprawiedliwość też.
dziś MUSISZ sam tak się ustawić by niesprawiedliwość dotykała cię w możliwie najmniejszym stopniu. pazurami wyrywać i walczyć o swoją godność nawet w domu. jeśli się nie da, to zrobić wszystko, by móc ją zachować.
czasem nie ma innego wyjścia jak tylko odejść.
wyjść, zamknąć za sobą drzwi, otworzyć nowe i wyjść na nowe. nie będzie łatwiej, będzie troche inaczej. nowi ludzie, nowe dośiadczenia, rozwój w swojej własnej przestrzeni.
czasem trzeba pierdzielnąć drzwiami szefa, nieogarniętego debila, niszczącego ludzi i zespół. niech się wykazuje z nowymi, nie w temacie. awans na bamk go czeka.
otwierać sobie trzeba drzwi co dzień. na nowe. stare, nie dające satysfakcji zamknąć. okoliczności posypać popiołem. posadzić nowe.

czemu o tym? dziecię od roku up odsyłane od sasa do lasaa. bez pracy. za to z pierdylionem warsztatów za sobą, po drodze z niespełnionymi obietnicami pracy, w końcu trafiło na fajny warsztat. przyszła nakręcona jak śmigło, pięknie zmotywowana. walec drogowy to przy niej pryszcz.
może w końcu uda się jej zawalczyć o jakiś kurs. bo na razie prośba o doszkalanie kończyła się:
-przecież pani nic nie umie. trzeba najpierw coś umieć.
gula w gardle, łzy, szok. no pewnie, po ogólniaku trzeba skończyć kilka fakultetów, żeby załapać się na szkolenia, lub mieć doświadczenie w kilku dziedzinach w wieku <25. jasssne. laske trotylu w dupę biurwie i leć se kobito, leć. i ludzi nie krzywdź więcej.

a ja? przymierzam się do nowego, przemeblowuję to i owo i otwieram się na inne. 

wtorek, 8 września 2015

goopi kot

samobójca, wędzonka czyli julka. zupełnie bez stresu przemieszcza się po kuchence gazowej w trakcie gotowania i przed postawieniem sagana na palacym się palniku. bez stresu, bez mrugnięcia okiem, bez śladu jakiejkolwiek emocji. cholipka, żaroodporny kot. jedyna reakcja to niespieszne wylizanie osmalonego futerka. 

poniedziałek, 7 września 2015

moment prawie idealny

jakby to powiedzieć żeby totalnie nie wyjść na debila? chyba wprost?
bo betonem wg niektórych już jestem, bo odróżniam uchodźców od nieoznakowanego tłumu. faszystów? szowinistów? terrotystów? tchórzy porzucających ojczyznę?
w nosie to mam.
tylko tak se myślę, to " se" to ulubiony wtręt teściowej nr1, że w zasadzie już jest dobry moment do ataku na pl. skupiona na uchodźcach, za chwilę wzięta w okrążenie z trzech stron. wschód-putin, reszta -bojówki islamskie, poł.wsch- banderowcy, zachód-muzułmanie.
teraz jest ich garść, za chwilę będzie duuuużo więcej, w perspektywie miliony. bo czemu nie?
likwidacja kadafiego, który twardą ręką trzymał ich za twarz, to był poważny błąd. wiem, wiem... straszny gość. ale brak takich i jemu podobnych w tamtym rejonie skutkuje najazdem, niekontrolowanym.
komu dziękować? tym, którzy zaczęli zadymę na południu. czyli oczywiście ociekającym humanitaryzmem i chciwością usiech.
zakładając, że chwila jest bliska, z konfrontacji raczej cało nie wyjdziemy.

czy przesadzam?

sobota, 5 września 2015

achooj, co ma być to będzie

dysponuję potężną kwotą do 14-tego.100zł.  na życie. i w zasadzie nie byłoby problemu gdyby nie zwierzaki. one swoje muszą dostać. i nie ma zmiłuj się. dostaną. reszta dla nas. nie nie byłoby problemu bo ziemniaków jest ponad 10kg, zostało ok 20 jaj, ciut warzyw, kasze, mąka z grubego przemiału i przetwory na zimę. da się przeżyć, zwłaszcza, że po drodze dochodzą finanse maci. ale to maci. a moje to moje.
i nie byłoby problemu, gdyby nie potrzeba sterylki lalki, alaski, kastracji drabeła. fakt, przejdzie to po znajomości i w zasadzie po kosztach. za 3 sztuki zapłacę tyle co w lecznicy za jedną. nie byłoby problemu gdyby nie rachunki, moje nogi i kręgosłup i moja nietolerancja pokarmowa. to niestetyż fakt. mało śmieszny i mało znaczący dla kogoś kto tego nie ma. serdeleczna prośba do wracza o IgE i skierowanie do alergologa wyśmiana. skoro pani wie co pani szkodzi, to proszę tego unikać. recepta na adrenalinę czeka na realizację. na razie poza zasięgiem. 1 ampułka tylko 56 zł kosztuje.
cóż, jakie środki taka micha. ja w mniejszości. dostosowałam się. bo i z pustego salamon nie naleje, a poźrywać coś trzeba. więc poźrywałam. i pszenice, i skrobie ziemniaczaną. nie powiem, żeby mi było fajnie. przez kilka dni czułam się jakby mnie wszy oblazły. swędziało wszystko. o orkiestrze w brzuchu i innych rozrywkach szkoda gadać. o permanentnym bólu głowy szkoda wspominać.
dziś w końcu spokój. czystkiem napojona, przewentylowana na wskroś zaczynam się czuć troche lepiej. pół dnia bez jedzenia to nic nienormalnego. tak mam na stałe. pierwszy posiłek jestem w stanie zjeść w okolicach południa. wcześniej, to bardzo za karę. w zasadzie nie jem ot tak normalnie. dziabnę coś na próbę i w zależności od tego co moje pudełko na człowieka powie albo zjadam albo nie. pożądane zasysa, szkodliwe wywołuje mdłości plus inne cudne objawy. a ekonomia domowa powinna wskazywać na zjadanie wszystkiego. tyle że się nie da. kombinuję jak koń pod górę z tym żarciem, przeciągam porę posiłku jak długo się da, ale w końcu się już nie daje. mroczki przed oczami, słabość albo bezustanne mdłości, ból, wzdęcia i tym podobne. jak to w demokracji - mam wybór. szczęściem, że dzieciaki w 2/3 samodzielne i zahartowane życiem. I będzie tak achooj póki nie znajdziemy z młądą jakiejś sensownej pracy. wszystko inne odłożone w przyszłość nieznaną, łącznie z butami dla mnie. do aktualnie używane trumniaki kończą swój żywot. prują się na szwach, skóra w zgięciach poprzecierana i dziurawa. achooj. co ma być to będzie.

paszcza

zapomniałam mikstury do mycia paszczy i zębów. poza domem zerowy dostęp do części składowych onego, więc z boolem zapodałam sobie bieda-a-bieda. a fak! o szit! o merde!
osoby używające tego goowna na wciąż nie mają szansy poczuć co to śwństwo robi paszczy. no owszem, jakoś tam oczyszcza zęby - nie czyszcząc dokładnie - po to się łazi do zębologa żeby usunął kamień i te rzeczy, przy okazji zasyfiając cały organizm resztkami z oczyszczania. słodka obrzydliwość. obrzydliwość po której natychmiast zdrętwiał mi język. nie na kołek ale odczuwalnie. składu czytać nawet nie myślę, po co mi nerw, wystarczy chwilowy bulwers. i walę się z plaskacza w czółko, po jakąż cholerę używałam to goowno całymi latami. Ile tego szitu przyswoiłam? i po co? za swoje ciężko zarobione pieniądze. A to szit z tych lepszych cenowo, więc ma się nadzieję, że za ceną idzie jakość. w wała! durnieńka ja durnieńka. Przeca co rano latami paczyłam w lustro, okiem własnem widziałam zerowe skutki oczyszczania - kamień, żółty nalot - a zdrętwiałemu jęzoru goowno dawało wrażenie domycia. o! i właśnie chyba w tym celu jęzor drętwieje!
no tak! przynajmniej 15 lat pakowania się mikrodawkami toksyny MUSI w końcu dać achooj rezultaty.
jeśli chcecie dalej używać tego goowna to wolna wola. tylko żeby nie było, że nie uprzedzałam!

koń trojański

nie powiem, żeby los uciekinierów z północnej afryki odbierał mi sen. nic z tych rzeczy. czy to znak czasu? znieczulica? czy widok ruchomych obrazków tak bardzo skorelowany jest z filmami różnej treści, że następuje automatyczne przekierowanie na tryb widza. swego rodzaju rozrywki? nie wiem.
usiadłam dziś przed kompem i przypomniała mi się przepowiednia baby wangi. europa islamska. jak pl w tej sytuacji wygląda ? nie wiem. jakoś nie przywiązuję się do tego znieczulona głupotą i bezwzględnością polityków. nie mam już chęci wchodzić i nakręcać się tym szlamem. Słucham jeno, czytam jeno opinie dwóch stron. bo trzeciej wszak nie ma. przeciwników i zwolenników imigrantów afrykańskich. zwolennikom dostarczam pogardy i wstrętu związanego z moją osobą. przeciwnicy mnie nie znają bo i skąd. nie ma jednolitego ruchu koordynującego odpowiednie działania. na razie. tak myślę. bo znając nasz duch kozaczy i dezynwolturę powstanie i taki. powstanie ruch lub partia antyimigracyjna.
czemu jestem przeciw? bo nie chcę islamskich samobójców w warszawie w godzinach szczytu. Bo chcę by światowe dni młodzieży przebiegały spokojnie. bo chcę by wierzący nie byli prześladowani. bo wkurwia mnie sytuacja gdy przygotowuje się - piorunem - ośrodki, pokoje, kuchnie, lekarzy, w sytuacji gdy dla rzeszy polaków nie ma spokojnego kąta. w sytuacji gdy z powodu biedy zabiera się dzieci rodzicom, matkom, w sytuacji gdy młodzi nie chcą mieć dzieci i z powodu niepewności zatrudnienia i z powodu polityki antyrodzinnej w kraju. Bo to jest jak rzucenie garści złota obcym, gdy przed nami stoi dziewczynka z zapałkami.
nie potrafię zrozumieć inteligentnych skądinąd ludzi. na stanowiskach, wykształconych. z tytułami. ludzi, którzy w różnych merdiach opowiadają się tonem stanowczym za PO...ami. a do np wyborów prezydenckich nie poleźli. Tak kochają, że olewają. jeśli tak jest, to może i to dęcie w tubę imigracyjną jest kolejnym kłamstwem. Oby!
Czemu nie chcę? bo boję się zezwierzęcenia, gwałtów, nowych chorób, nieznanego. swój boordel mam środkiem znieczulony. bo nie chcę, żeby jakiś facet obrażał mnie nienawistnym spojrzeniem u mnie, w moim kraju. To do cholery mój dom, moje miejsce w świecie. mam prawo nie chcieć tych którzy są dla mnie zagrożeniem. Czy to z mojej strony faszyzm? nietolerancja? nie! to zdrowy rozsądek.
to wyżej, to czubek góry lodowej. Bo czy możliwa jest tak spontaniczna akcja na taką skalę? przez pustynie, morza? ups..... wyprawy krzyżowe mi się przypomniały, tylko nacja i kierunek odwrotny. we współczesnym świecie, taka sytuacja, pomijam wojnę, nie ma prawa się zdarzyć. po prostu. to planowe działanie. wspierane rządami, organizacjami, ugrupowaniami. ok. takie mam założenie. teorię. nie musi być prawdziwa. Bo przecież wojska amerykańskie w afryce nie są prawdą. tak jak i państwo islamskie. Ale moja teoria zakłada, że chodzi o rozwalenie  europy. taka mala a taka butna. fak! to plan nie na dziś. na lat dziesiątki. więc to co postanowimy dziś wyda w przyszłości owoce. cóż, przez atlantyk do usiech jakoś ciężko. zostaje nam wtedy emigracja na wschód. ?????? łot???? czemu, czemu mamy uciekać? nie no, szanowni państwo imigrantowie. wszak za plecyma macie całą afrykę. setki tysięcy hektarów ziemi nie tkniętych ludzką stopą. w tamtym kierunku proszę, w tamtym - powtarzam.

piątek, 4 września 2015

w co się bawić?

zadałam kuzynce ostatnio pytanie:
-co robić z tak piknie skończoną młodością?
pytanie takoż zadałam i maci i ciotce.
odpowiedzi są skrajnie różne. od powiesić się, przez wyprowadź się do znajdź se chłopa.
wieszać się chwilowo nie planuję, choć nie raz mam chęć pierdzielnąć wszystkim i pójść w pireneje. bo - brak kasy, perspektyw itd
facet? a kto to taki? być może jestem niedzisiejsza, zakopana w domu, ale nawet nie mam specjalnej okazji, żeby upuścić chusteczkę i td. zresztą w moim wieku, to raczej nikt by nawet jej nie zauważył. a dziadek miałby problem z jej podniesieniem :)
i tak kwitnę na grządce siłą przyzwyczajenia w oczekiwaniu na Bóg wi co.
mać zalegająca na łóżku prawie 24/24 nie poprawia nastroju. to jej ucieczka przed światem. przed młądą, przed mła. gorzko i beznadziejnie ostatnio w domu. echo w lodówce nie poprawia jej nastroju. wręcz przeciwnie. zamiast pustych półek wolała by napchane na maxa. ale chwilowo się nie da. jest jak jest. foch i nietolerancja do pary. samokrytyka chwilami z jej strony.
-tak jestem faszystką.
fakt. jest. ale jak kiedyś pisałam wszyscy, bez obrazy, jesteśmy.
beznadziejna nietolerancja, poniżanie, bezustanna krytyka, czy zwykłe olewanie w pogoni życia są nieakceptowalne.
tia, że niby ograniczam młądą? pomyślmy.. pierdylion razy wysyłałam ją z domu do ludzi, wskazując na różne możliwości kontaktu i rozwoju. Że niby wykorzystuję. To co? jeśli idę po zakupy mam jej nie brać ze sobą, nie pogonić do sprzątania jeśli razem mieszkamy, zabronić ugotowania obiadu jeśli w zasadzie ja gotuję. zabronić wzięcia ciężkich siatek z zakupami czy ciągnięcia wózka, gdy takie czynności kończą się dla mnie masakrycznym bólem łowy. mam jak pewna matka karmić, opierać, wyręczać, robić zakupy, gotować bo? mam dziecko - dorosłe. no! jeszcze tak poryta nie jestem!
Łzy i rozpacz z niezrozumienia, że niektórzy są zwyczajnie ograniczeni, że rzucą podłością - jesteś nikim bo nie pracujesz.
Jesteś nikim bo nie ogarniasz z powodu braku kasy a kasy brak bo nie ma pracy, godnej płacy, możliwości zarobienia w dostępny sposób. mnie już walą takie texty. latają mi jak swąd po grochówce, ale młąda nieodporna, wrażliwa do przesady. czasem deko przesadzająca, bo ani czasu ani ludzi nie zmieni.
być przyzwoitym człowiekiem to za mało nawet w rodzinie. w mojej rodzinie.
szukanie pracy to praca bezpłatna. trzeba wysiadywać dniówki przy kompie szybkim jak pieron, żeby coś osiągnąć. i to nie od razu. a ja szczerze mówiąc nie mam do tego zdrowia. tablecik odmówił współpracy. bn jakoś zamula nieprzytomnie.
ogłoszenia luźne są zwykle beznadziejnie płatne, za orkę a nie pracę. Ogłoszenia w miarę są w agencjach ale i chętnych są tysiące, co rozwala mnie w przedbiegach. Chętnych młodszych, lepiej wykształconych, bardziej dynamicznych, przebojowych, drapieżnych. Ja to inna liga. nie mówię, że któreś z nas jest gorsze czy lepsze. jesteśmy inni.
prawdę mówiąc sama chwilowo się zagubiłam. końcówka niteczki mi spierdzieliła i nie widzę drogi wyjścia z tej sytuacji.

w ramach resetu powracam do przodków.