środa, 31 października 2012

Oddech smoka

Ten post dedykuję wszystkim właścicielom czterołapych domowników. Mam na myśli powalający smrodek jadący z pysków.
Skąd on się bierze? Z dziąseł :| Na zębach odkłada się kamień, pod postacią brązowej płytki, który narasta także na dziąsła. Tworzy się tam stan zapalny, który powoduje ból. Zwierzak nie dość, że capi to jeszcze traci apetyt, bo obolałą paszczą nie da się jeść.
Co można zrobić? Przegląd uzębienia od czasu do czasu. I to nie tylko siekaczy ale także trzonowców.
Jedyna rada to pójść do weta i oczyścić zębole. Ruszające się usunąć. I dopilnować weta, żeby zrobił to starannie. Lubią pójść na łatwiznę omijając trzonowce.
"Przodownikami" są niestety yorki. Takie buble zębowe.  Te zabiegi są konieczne, także dla naszego dobra i zdrowia, bo nasz pupil chuchając na nas smokiem, częstuje nas przy okazji bakteriami beztlenowymi. Paskudztwo!

Osobiście

Biorę wiele rzeczy do siebie. Szczególnie tych od dzieci. Bo... one są ze mnie. Nie z powietrza. moja krew płynie w nich i to nie w przenośni. Mną są zbudowane. I kiedy słyszę... nie ważne, głupia, brzydka, nie powiem itd, itp. to boli. I jestem zmatowiała i zszarzała. No bo jak to?
Życie takie krótkie a my stawiamy wiecznie jakieś ściany między sobą. Nie rozumiem tego. Ale kopać się z koniem nie będę. Dlatego powoli zamykam swój profil na FB, bo za każdym razem jakaś szpila na mnie czeka. Pierdolę to! Tu, u siebie czuję się bezpiecznie. Jesteście Wy, różnie zaangażowani. Taka Blogowa Rodzinka. :)

Każda chwila niesie ze sobą coś nowego. Nowe wrażenia, doświadczenia. Dojrzewamy, głupiejemy, różnie bywa. Blog jest oczyszczalnią, jakimś spowiednikiem, Zlewnią wszelkich smaków i zapachów.

Dzięki R. mam dostęp do internetu. Mam bloga, mam kontakt. Ze światem, z wiedzą. Dużo więcej wrażeń i powodów do przemyśleń.Mały gwizdek a tak wiele możliwości. Ten gwizdek dał Chustkę. A ona jak gumka wyczyściła wiele moich kompleksów. Utwierdziła w słuszności przemyśleń i sensu życia. Umocniła w tym co istotne.

Tak ładnie określiła poczucie pełni i zadowolenia po znalezieniu grzyba w lesie. SENS ŻYCIA. I nie chodzi tu o grzyba, ale o wszystko, co daje nam tę pełnię. Reszta jest mąceniem.

Jest mnóstwo znajomych, rodzina dalsza i bliższa, ale przy mnie jak i przy Niej są faktycznie 3 osoby. Dwie to Matka i Córka i Sąsiad, który nie wiedzieć czemu, bo poza znajomością, koleżeństwem, nic nas nie łączy. A jednak jest. I pamięta. Czym wzruszył mnie i zaskoczył. Bo wicie-rozumicie, nie znam tego, nie jestem przyzwyczajona, że ktoś myśli o mnie. O moim dobru. Nie powiem Mu do twarzy, bo nie, ale dzięki Ci.

Jesteś wielki :*

I tylko nie pacz tak na mnie, bo się schowam do skorupki i nie wyjdę ;p

wtorek, 30 października 2012

Nowe

Ze złości, że koszmarnie zamula, zamkłam kompa i polazłam do Biblioteki. Bo nie mogłam się dostać do Chustkowych komentarzy.Tam sprzęt chodzi szybciej.A tu Biblioteka w remoncie. Komputerów nie ma do odwołania. Wrrr!

A od kilku dni z pewną złośliwością, z dala, przyglądałam się jakimś wynalazkom postawionym na Polu. Żem ślepa to widziałam maza.No i wracając z BN postanowiłam mazy bliżej obejrzeć.
Taram...

Zielona siłownia.JPG
Oj, ale się napakuję. Jak przydzwonię potem, to będzie wesoło :D.JPG
Stojaki na rowery. Jest też stolik ze  siedziskami. Full wypas. JPG
No kochani! "Buk jest z nami" :D Martwiłam się, że dupa mi przez zimę sadłem obrośnie a tu suprise! 100 m od chatki takie cudo.

Dorwałam się jak głupi do sera, zmachałam, spociłam. Ale warto było. Taki sprzęt ma sens! "To ma sens" - jak to było Rubikiem śpiewane.

"I tylko sobie zadaję pytanie" - jak często toto używać.


 "Do czego przyda się Chustka"? Oooo... do radości, pasji życia, do miłości, do szczęścia... Kiedy odchodzi jedna miłość, przychodzi druga.Gdy przestajesz się Jej kurczowo trzymać otwierasz się na nowe. Bo miłość może zastąpić tylko miłość.

Nowe światy, nowe/stare wrażenia, stare światy...Jedno przenika drugie, przejścia, nowe życie... nie ważne gdzie...życie trwa...

17.25? 17.25? 17.00 Trzymać Cię w ramionach...uwolnić...tu... by tam...

Anioły po to są...Ty jesteś Aniołem Radości... nie ma łez...


Co potrafi Kotecek?

Z Facebooka
           

Chustko - do zobaczenia

Nie czytałam Twojego bloga. Nie mogłam. Tylko kilka ostatnich wpisów. Miłość, szczęście, zwykłe pragnienie dobra. To Twoje pragnienia. I Synuś... Walczyłaś nawet stojąc pomiędzy - dla Niego.

Chusteczko - chustka na drzewku szczęścia jest i będzie. A inna otuli drzewo w parku, by pamiętać, nie zapomnieć...

Przeczytam Twojego bloga...teraz znajdę czas...

poniedziałek, 29 października 2012

Bio i techno

Dziś dzień prania. W domu miejskim. W technosferze.

Bardzo spodobało mi się to słówko. Używać będę z upodobaniem.

Pranie ludzkie jest cholernie ciężką rzeczą. Wrzucasz nabój do bębna, wsypujesz proszek, dolewasz płyn aromatyzujaco-zmiękczający żeby miękko dupkę gilgało, nastawiasz program i ... pierzesz. Umordujesz się ma maxa;p

Gotujesz obiad - też droga przez mękę. Co najśmieszniejsze - najbardziej uciążliwa rzecz czyli zakupy przez większość jest uważana za rozrywkę. Posrane? Tak jakby. Potem półprodukty, już umyte i poszatkowane wrzucasz w sagan i GOTUJESZ. Alibo w mikrofalę. Ciężka robota.

W drodze do pracy bijesz się o wolną miejscówkę, boć się już uchetałeś. Przeszedłeś 100m do autobusu czy coś, jechać będziesz kilka-kilkanaście-kilkadziesiąt minut i nóżki Ci odpadną jak postoisz.

Oczami wyobraźni widzę za kilkadziesiąt lat wyraźny podział na tych z technosfery i biosfery. Fizyczny podział. Miejskie kadłubki z uwiądem, i wiejskie zdrowe, krzepkie jednostki, acz z tendencją miastową. Bo i tu zamiast z koniem za pan brat po polu śmigać, dupki się wozi.

Miejski chów klatkowy eliminuje ruch. Zauważcie, że powierzchnia przecietnego mieszkania jest mocno ograniczona, a zazwyczaj po pracy z domu już nie wychodzimy. I miotamy się w swojej krzątaninie drobiąc kroczki. Nie rozpędzisz się człowieku!
Na ten przykład dom moich dzieciaków ma wsi jest dla mnie masakrą. Sama powierzchnia zmusza do chodzenia - nie dreptania, a schody eliminują mnie w przedbiegach. Ale ruch jest i to intensywny.

Inną rzeczą jest gospodarstwo. Jakiej bądź specjalizacji. Żeby móc cokolwiek zrobić trzeba dziennie zaliczać kilometry. Wiecznie w ruchu.

Miejski, blokowy ludź otoczony jest wiecznie przez promieniowanie elektromagnetyczne. Klatka na klatce, obok klatki. W ścianach przewody, w mieszkaniach liczone już w dziesiątkach elektromagnesy zaburzają prawidłowe funkcjonowanie organizmów. Bo miejski ludź musi mieć na głowo-człowieka komputer, komórkę, telewizor. Jeden telewizor nie styka, boć się pozabijają. Porozumienie w tej kwestii i kompromis jest niemożliwe.

Badał kto jak promieniuje komórka? Warto! Spotkany kiedyś mężczyzna mówił mi, że w Australii jest zalecane stosowanie słuchawek w związku ze znaczącym wzrostem raka mózgu.
Czy naprawdę małolaty muszą mieć komórki? Czy już nie da się tak wychować dziecka, żeby móc spokojnie pracować, wychodzić z domu bez stresu?
Przez 50 lat po wojnie całkiem dobrze sprawdzały się telefony stacjonarne. Dzwonię , młode odbiera znakiem tego jest w domu. I finito. Czy naprawdę trzeba wisieć na bachorstwie, nie dając im chwili luzu i wytchnienia od nadzoru? To niszczy samodzielność, zaradność. Jest zarodkiem problemów, załamań z byle powodu, wstępem do depresji. Zaburzony elektrycznie mózg nie pracuje właściwie.

No dosyć na dziś mądralenia ;p

A ruch sam przyszedł do mnie. Ale o tem potem;p

niedziela, 28 października 2012

Chwilo trwaj :D

Latam po domu podskakując jak smarkata. Nie wypada paniusi w średnim wieku? Wypada :D Fajnie jest być brzdącem. Przypomnijcie sobie.
A mam dobry humorek bo na śniadanie ugotowałam babom domowym kaszę manne. Lobla ;p
Kupiłam kotom (wczoraj)Whiskasa i tra la la, mają zapasik. Opłaca się molto, bo... 30dkg kosztuje sklepem 5 z groszami. A tu 2kg za 18 zł.
A na obiad kalafiorowa. Żadnych drugich dań. Niedziela - nikt nie zapierdziela ;p
Został jeden mielony do podziału na 3, ziemniaczki odsmażane i resztka ćwikły :)

Miałam ci kiedyś milion pińcet kaloszy. Nowe i używane. Stały se grzecznie w kartonie w piwnicy aż nastał potop. Zalało piwnicę. Większość rzeczy poszła na śmietnik, kaloszki też. Zalało nie niebem a rurą odpływową, bo CHUJE FACHOWCY zostawili otwarte coś, co znajdowało się akurat u mnie. Taki kawałek ruty do góry.

Spółdzielnia oczywiście się nie poczuła do niczego. Ani do zwrotu kasy za uszkodzone, zniszczone mienie, ani do wysprzątania syfu. Każdy lokator musiał se sam we własnym zakresie.
Zalane pomieszczenia użytkowe w innym budynku też spowodowały straty u najmujących. trochę większe niż u mnie, bo to i kafejka internetowa tam była i ksero. Masa sprzętu za ciężkie pieniądze.
Spółdzielnia ubezpieczona na każdą możliwą katastrofę. Kasę dostała. Co z gościem to nie wiem. Zwinął się szybko. Chyba lał się z prezesową za szkody.

Babulinda obrała pyrki i ewakuowała się do łóżeczka a mnie dupka podskakuje na krześle. Tak se ;p Z samego życia :D I po głowie mi lata Grechuta -" Będziesz moją damą, będziesz mi kwiatki.." Wersja domowa jakby co :D

A w domu cicho, jeszcze śpi licho. Młoda nie wstała, nie ma gorzkich żali, nie ma marudzenia.
Młody zawitał w progi rodzinne. Wylazł na balkon i skamerował sobie widok za okienny.
-kocham to miejsce. jest pięknie.
Założył na dupkę zimową kurtkę i pognał na imprezkę. Towarzystwo najważniejsze :|
Nic to, nic to, nic to!

Maszyna czeka, portki czekają, wełna i druty i szydełka i pierdziołki. I ja też czekam. Na wenę twórczą. Przyjdzie czy nie przyjdzie? ;p

Pierwsze koty za płoty

A miś już śpi :).JPG
Czyli śnieg podeptany i pierwszy raz w tym sezonie zimowym przemoczone buty. W gratisie prezent od bezmózgich kierowców - bryzgi śnieżnej brei na odzieży.
I tak co roku! Chamówa nie potrafi zdjąć kopyta z gazu i depnąć delikatnie hamulec. Przystanki z ludźmi widać wszak z daleka. Jak nic będę spisywać numery i zgłaszać na Police! Niech zwracają za pranie zbuki jedne! Pierdzielnicy pędzą, pędzą ku zielonemu jakby świat miał się kończyć. Mam nadzieją, że im koła poodpadają!

Dupsko mi z lekka ścierpło gdy googlnęłam sobie tytuł mojego bloga. Oszszsz.... Wszystkie moje fotki, te osobiste też, widoczne dla każdego jak na dłoni. Jeszcze nie wiem czy mi się to podoba. Muszę przemyśleć i podjąć decyzję. Pewnie wykasuję te współczesne.

Cyrk przyjechał. I po co?.JPG
      Kiedy miłościwie służący rzeszy wiernych biskup po pijanemu wpierdzielił się na słup, kuria dała mu od razu samochód z kierowcą, żeby nie stwarzał zagrożenia. To ja uprzejmie proszę, żeby każdy pijany kierowca powodujący kraksę i szkody samemu sobie, nie wedrował do ancla tylko udał się do rządu w powyższym. W końcu wszyscytworzymy to PL. I pono wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga.

Kiedy samotna matka nie zapłaciła należności urzędowi skarbowemu, zamknięto ją do ciupy. Mam wrażenie że sama należność była o wiele niższa. Boć ktoś musi ponieść koszty komornicze i inne. Myślę, że kwota wyjściowa nie była wyższa niż 1000zł. Śmieszne? Fakt, że ją wypuszczono nic nie zmienia. Kasa wpłynęła - jesteś free! Ciekawa jestem jak te sprawy wyglądają w innych krajach?

Kiedy mój były określał PL jako państwo faszystowskie to obruszałam się wewnętrznie. No bo jak to? PL? Nie, to nie możliwe! Ale teraz zaczynam zmieniać zdanie.

Jakoś tak przypomniały mi się czasy ZSRR porewolucyjne. Gdzie dzieci pakowano do domów dziecka, pozostawiano samym sobie na ulicach skazując na śmierć, demoralizację, a rodziców pakowano na Łubiankę ze wskazaniem do łagrów.

Zachęcanie w mediach do donosicielstwa niczym się nie różni od działań faszystowskich, dyskryminujących z różnych względów. Wykluczeniem się to ładnie teraz nazywa. Przede wszystkim ze względów finansowych. A podobno to demokracja taki dobry ustrój, każdy ma się pono czuć bezpiecznie!



 
A my jak te konie :|.JPG
     
Kiedy minister Rostowski, posiadający wystarczający zapas gotówki na swoim koncie, z pełnym przekonaniem, swym jedwabiście szemrzącym głosem zachwalał życie za 1000zł i pożytki z niego płynące, zastanawiałam się, z czym on się na głowy zamienił. Gdy ze 2 dni temu po wiadomościach, pitolili o sprawach bieżących w Tv, jakoś tak wyskoczyła sprawa łatania dziury finansowej w PL mandatami. W ramach patriotyzmu każdy powinien łamać przepisy każdej maści, szczególnie drogowe, by ja zlikwidować. Rzucono Gowinem i Rostowskim. By szybciutko i natentychmiast zmienić temat.A ja już się niczemu nie dziwię. Bo tak naprawdę skąd wziąć kasę? Przemysł został zlikwidowany, znaczy się produkcja.
Najbliższy mi przykład z rodziny. W momencie, gdy Matula zaczynała pracę, w jej zakładzie było kilka tysięcy ludzi. Opowiadała, że gdy szli do domów, z bramu wylewała się ludzka rzeka. Ludziska szły zadowolone, roześmiane, zatrzymywali się na papieroska, kupowali sobie piwko i jak buk przykazał stali pod budką opróżniając flaszki, umawiając się na różności. Teraz w tym samym miejscu pracuje garstka, niepewna dnia i godziny. Po pracy wycieka z bramy cienki strumyczek ludzików. Każdy z głową wciśniętą w ramiona spieszący się do autobusu.
A zakład? Zakład został rozparcelowany na kilkanaście o ile nie kilkadziesiąt spółek. Praca dziesiątków lat i ludzi poszła się j****.

Bo w Warszawce była
-Huta Warszawa
-Róża Luksemburg
-Rawar
-Zakłady Diora
-Kasprzak
 i co jeszcze? Nie ogarniam. Dużo było! Dużo miejsc pracy i podatki płynęły strumieniem do państwowej kasy. A teraz?

A tak z ostatniej chwili. Trochę poszalałam z zakupami i ciutkę mi zabrakło. Nie na żarcie tylko na luksus - 2 jogurty i paczkę pierniczków. I słowo daję, że jednak jakaś solidarność rodzi się w narodzie. 2 panie za mną od razu sięgnęły do portfeli żeby się dołożyć. Pięknie podziękowałam, ale NIE! Może, gdyby to były naprawdę takie podstawowe rzeczy niezbędne do życia, a ja totalnie empty, to może...? Ale też wątpię. W każdym razie wracałam z wózkiem wyładowanym po samą górę. Dobrze jest. :D


sobota, 27 października 2012

Takie coś mi się za oknem porobiło.

Tak było 3 dni temu.JPG
Tak jest teraz.JPG
Czarne drapaki sterczą mi za oknem. Zapomnieć o nich, zasłonić czymś a najlepiej gdzieś odlecieć. Nie lubię początków zimy. Potem to już z górki. Ale na progu trzeba się przyzwyczajać do zimna, wiejochy, szczypania mrozu w policzki, marznących rąk i stóp.
Segregacja ciuchów uświadomiłam mi, że z ubraniem zimowym to cienko, cienko. Stara kurtka nie nadaje się do Stolycy. Od kwaśnych opadów poprzebarwiała się. Jeszcze 50-ty raz ją upiorę, może zdarzy się cud. Pikna nie jest ale na Syberię w sam raz.
W szafie wisi jeszcze sztuczne futerko - szerokie rękawy "zapewniają" dopływ zimnego powietrza pod pachy, futro do kolan - ale z nim to ostrożnie, rozpada się, krótkie futro za dupkę, krótki kożuszek z plastiku z kapturem, ciężki kożuch kapturzasty, kożuch jak jesionka, żółtek. Jak napisałam/wyliczyłam to okazuje się, że jest tego trochę a ja i tak nie mam co na siebie włożyć. Z butami to się zobaczy.
Bo cienkich, takich jesiennych jest trochę, ale zimowych to tylko jedna para.

Nie ma zmiłuj się, wyciągam na wierzch wszelkiej maści czapki, szaliki, rękawiczki i chwytam za druty i maszynę do szycia, i igłę i nitkę.

A w nocy znów kocopoły w głowie. Mówiłam, że jak jestem zmęczona to nie mogę spać? Mówiłam. Dziś kino czaszkowe zaczęło się widokiem obcego, słowo daję, faceta. Otwarte oczy, szklisty wzrok - chyba przygnieciony solidną, drewnianą belką. O co chodzi?

Chustka na myśl przychodzi. Co z Nią? Od kilku dni się nie odzywa! Martwienie...

A reszta to był czarno-biały maz nadzwyczaj ruchliwy i męczący. Jakieś maszkarony, bąble, wije. Buuu... ja chce słodko spać.

Wstałam, odpaliłam kompa, poczytałam posty. Zapaliłam lampkę - czytam. Młoda wstaje (1.50)
-biedna mama spać nie może :(

Zgasiłam światło, leżę. Dociera do mnie jak bardzo spięta jestem. Rzucam się jak ryba usiłując przybrać formę szmacianej lalki. Ni cholery. Wszystko sztywne. Leże i czekam i tak kombinuję o co chdzi. Może o tę moją deklarację, że na groby nie pójdę.

Dobry trop. Coś puszcza, przejaśnia się. Myśl pełznie z wysiłkiem. Może modlitwa potrzebna, choć ostatnio daleko mi do niej.
Nic... nie ważne... z szacunku dla tych co odeszli, dla nich... "Wieczny odpoczynek", "Ojcze nasz" i " Zdrowaś". Ciało topnieje, odpręża się. Czuję to intensywnie. Robi się miło. Zasypiam.


piątek, 26 października 2012

Huba

Zainspirował mnie Pan z Celestynowa. Ten z lekka zakręcony. Powiedział, że huba ma właściwości przeciw nowotworowe. I ogólnie całkiem fajna jest.Poszukam w necie, poszperam.

 Poszperałam, poszukałam, trudno nie było - wystarczyło wpisać hasło "huba". Załapć się proszę na hubę. Leczniczo działa i dobra jako rozpałka na włóczędze :D

Opieńka też niczego sobie. Przeciw pneumokokom działa. A w ogóle to nie doceniamy tego co nam natura daje. Tylko tabletki, tabletki, tabletki. Jak dzieciaki były małe u mnie królował syrop z cebuli, czosnku-cytryny-miodu, herbatki z hibiskusa, maść kamforowa, miętka, miodek. Na przeziębienia wystarczało. Chorowały sporadycznie. Raz na kilka lat.

Zimniocha powoli się robi, choć nocą okno uchylone musi być mimo że
wieje od okna jak nieszczęście. Siedzę przy kompie i łapy mi marzną. Komputer mówi, że jest 2C. Słoneczko świeci. A miał podobno padać śnieg! Ech te prognozy - o kant tyłka można se potłuc.

Jednym słowem nastała ta pora roku w czasie której najchętniej zapadłabym w sen zimowy jak niedźwiedzie. Do ciepłego! Znów będzie leciało równo z nieba białe g****!
I mróz, i chlapa i gołe, czarne badyle gałęzi za oknem. Nic mnie tak nie dołuje jak te drapaki. Ale... cycki w górę i do przodu :D

O lesie może sobie przypomnę zimą. Młoda od lat molestuje mnie o wędrówki w Puszczy śladami dziczyzny. Może w tym roku wypali? Problem jest zasadniczy - zimno! Żeby co jakiś czas jakaś chatka przytulna była gdzie można by się ogrzać, otrzepać ze śniegu - to jeszcze bym się skusiła. Ale ni ma! Ni ma tak jak kiedyś na Gubałówce kominka :|
Ale zanim się wybiorę muszę nabyć ciepłe, nieprzewiewne i nieprzemakalne portki na tyłek. Narciarki :p I buty wodoodporne.

Uprzejmie informuję, że na groby to polezę jak będzie ładna pogoda. Tak kole 10C. Lubie być zdrowa :p Więc niech się rząd stara i dobrą pogodę robi :/

Wybieram się za to to sklepu w kropeczki po znicze i inne dodatki nagrobne. Na pewno nie po wędliny, boć jedynie kiełbasa, taka jedna, z metra nadaje się stamtąd do jedzenia. O mięsie to raczej nie wspominam. Bo takiego np. tatara to już wieki nie jadłam jak i steka normalnego. Ostatnia wołowina to prezent od Ciotki. 4 godziny gotowałam - antrykot - i dalej twarda. Bym zmieliła na pierogi ale maszynka wysiadła. Uzdatnianie po staro bawarsku nic nie pomogło. Podeszwa jak była tak jest.

Tak w ogóle ponieważ zima się zbliża to mieszkańcy rubieży oddalonych od cywilizacji może zechcą się zapoznać z ofertą marketów dostarczających zakupy do domu. Wygodne i jak się dopoliczy koszt paliwa, to jakby tańsze.

czwartek, 25 października 2012

Pstryk

Siedzę, z braku innych zajęć i tak sobie myślę, że fajnie by było mieć taki pstryczek - wyłączniczek od życia. Nie na zawsze, nieodwołalnie ale na pewien czas.
Żeby można było zebrać myśli, żeby dać sobie czas, żeby doczekać na lekarstwo, żeby zebrać siły do dalszej walki z przeciwnościami.

Pstryknęłabym się teraz (6.11) do jakiejś 9-tej i luzik. A tak, to co? Jednak się wypstrykam :)

Z propelerem

Pajęczyna z włosów mnie obudziła. Nie taka realna, ale coś w tym guście mi się śniło, i własnie to "genialne" określenie wybiło mnie ze snu i nie ma przebacz.

Godzina 2.36 i zaczął się dzień :) Tak to jest z Ludziem, gdy wpada w kierat. Czy na etacie czy w domu, nawał pracy skutkuje bezsennością. No chyba, że latam po ugorach to wtedy lepiej. Ale wtedy bolą nogi.
A co mnie dopadło? Nadmiar energii, którą racjonalnie wykorzystuję zaczynając od mycia ścian poprzez meble, podłogę i takie tam drobiazgi.
W kuchni też się dzieje. Zmrożony każdy nadmiar jedzenia żeby się nie zmarnował. Warzywka zapudełkowane i leczo. Sagan wołowiny po staro bawarsku zrobiony. Czekają ugotowane ziemniaki na przerobienie na kopytka. I eksperyment. Kabaczek słodko-ostry z imbirem. Do uprurzenia. Ciekawam co wyjdzie. Grzyby systematycznie suszone i słoikowane. Przez moment przeleciało mi po głowie solenie ale zupełnie nie mam w tym doświadczenia
Lekki kac moralniak(?) mnie dopadł z powodu mnóstwa grzybów, których nie zbierałam z braku wiedzy. Chodzi o opieńki.
Na balkonie obsychają orzechy, w kuchni wiszą brunatne wieńce a przed sobą mam malutki karteluszek na którym zapisuję rzeczy/czynności do wykonania.
Metodę stosuję od dawna z różnym skutkiem. Najważniejsze to nie dać się skusić mojemu łożu. Usiądę, położę się na chwilkę i przepadło.
Wczorajsze zapiski w zasadzie zrealizowane w całości nawet z lekką górką. W końcu dopadłam ciuchy i posegregowałam. Co przechodzę przez przedpokój to oczom nie wierzę. Pusto na wieszaku, pusto pod ścianą, bo Sąsiad zabrał okna :) Siedzę i zastanawiam się " co by tu jeszcze spieprzyć panowie, co by tu jeszcze?" Mam nadzieję, że pogoda się chwilowo na tyle poprawi, że zdążę umyć jeszcze okna. Jakoś czasu nie miałam. Bo to albo wyprawy do Puszczy, albo latanie po grobach przy okazji wizyta u Ciotki.
Alibo dołeczek i ... padaczka.Młodej  wpadło parę groszy. Popracowała do spółki z Sąsiadem i zarobiła. Może i mnie coś wpadnie? :) Leżą i się grzeją zaległe rachunki za światło. Kasa, kasa, wiecznie jej brak. To jakieś szaleństwo.

środa, 24 października 2012

Październikowo

W drodze do Otwocka. Most siekierkowski.JPG
Październik to końcówka grzybobrania i uprzątania grobów. Pierwsze fajne, zasilające spiżarnię zimową, drugie - obowiązek wobec zmarłych. Cóż zrobić. Tak to jest, ze każdy ma gdzieś pogrzebanych rodziców, dziadków, pra..., kuzynów i krewniaków.W niedzielę był Otwock. Kilka rodzinnych grobów. Sprzątanie, mycie, wynoszenie worów igliwia i wspomnienia.Ciocia Kazia - bezdzietna, skromny grób. Nikt prócz nas nie zagląda. Mieszkała na podwórku obok. Dobra, drobna kobietka. Wioząc mnie w czasie roztopów na sankach nieszczęśliwie upadła i złamała rękę. Zawsze był obok. Cicha, skupiona na mężu i swojej chatce.

Jej siostra - Franciszka - dzielna, zaradna, samotnie walcząca z przeciwnościami losu. Bestialsko zamordowany mąż, rodzice na utrzymaniu a na koniec ja, młody rozrabiaka.
W jej ogródeczku zawsze były bratki. Rosły jaśmin i bez, a przed domem wielka ulęgałka. Owocki zbierane i suszone w duchówce kuchni. Czasem sadziła kukurydzę.Jej dom był domem mojego dzieciństwa. Z sienią wielofunkcyjną. Z jednej strony była przegroda na węgiel, z drugiej szafki "spiżarniane".
Kuchnia też dzielona, na część z kuchnią węglową, kredensikiem i szafką na miskę do mycia oraz część sypialno-życiową.
Pokój był duży, słoneczny, z ręcznie robionymi firankami w duże grona winogron i pięknymi paprociami pod oknem. Piec w kącie, wielka trzydrzwiowa szafa i kredens, w którym zawsze stało kilka ciast drożdżowych. Wielki okrągły stół z szydełkową serwetą i cukierniczka, z której wyjadałam duże kryształki cukru.
I weranda - taka mała graciarnia.
Kibelek na podwórku.
I do tego domu znosiłam wszystkie trupki zwierzęce i pod krzewami urządzałam im pogrzeby.
Przywlokłam od kolegi Mruczka, który szczęściem została zaakceptowany przez Ciocię i dzielnie wyłapywał myszy. Takie tam wspomnienia w mini obrazkach.
Mamiszonek z Mruczusiem. A to krzesełko dalej istnieje. Ma już 47 lat.JPG
Szorujemy sagan :).JPG
   I Dziadek - mały - wielki człowiek.

Dziadziuś.JPG
    
Dziś nie do uwierzenia, że tak można, ale po powrocie z Ziem zachodnich kupił działkę, zbudował wstępny dom i w takich warunkach z dwójką dzieci przetrwali zimę. Cóż to wstępny dom? Szkielet drewniaka obity deskami, zadaszony. Nie potrafię sobie wyobrazić jak musiało być im ciężko, bo przecież nawet podłogi nie mieli. Przetrwali. Powoli budowali swoją siedzibę. Dziadek sam robił cegły, organizował wespół z Babcią życie. Siali, sadzili, kopali, okopywali sie i wrastali.
Dzieciaki donaszały ubranie po przeróbkach po rodzicach. Najlepsze jedzenie było dla Dziadka, bo na Nim wszystko spoczywało. Ech... i żyło się.
  
Dziadkowie. W tle Ludwik.JPG
    A z drugiej strony Dziadkowie ze strony Tatusia. Także po wojnie wylądowali na ziemiach odzyskanych, tylko w zupełnie innych rolach. Nie rolnicy a profesorowie najpierw w gimnazjum, potem liceum. Ich mieszkanie na Pańskiej to zupełnie inna bajka. Dziadka pokój to sezam dla kolekcjonerów. A dzienny - małe muzeum. Mój ukochany kredens, na który mogłam się godzinami gapić, cóś Ludwikowe - witryna? z Miśnią i cudnymi figurkami z porcelany, herb, karykatura Dziadka i fotel, z którego rządziła Bunia.
Bunia krąglutka, jedwabiście gładka, stosująca jakieś niezwykłe kremy, z buzia bez jednej zmarszczki, w płowych loczkach. Bunia z nieodłączną lufką z kości słoniowej i Zefirami. Zawsze w spodniach. Kiecki zakładała tylko na uroczystości. Wzbudzała zawsze we mnie respekt. Tak jak i stary, holenderski obraz wiszący nad kanapą.
      Zgadnijcie, w którym świecie było mi lepiej?


Mgła na Wale Miedzeszyńskim.JPG
 

wtorek, 23 października 2012

Zabiegi hodowlane

niufki.JPG
Przez lata kibicowałam mojej kumpeli w jej planach hodowlanych związanych z niufami.
Znawczyni rasy wybitna, podpierająca się genetyką. A jakże! Cóż z tego wyszło? Po latach może jeden miot i to niepełny spełniający cześć oczekiwań. W dodatku materiał hodowlany w dużej mierze był skutkiem przemyślanych działań innych hodowców, którzy nie koniecznie mieli identyczne z Nią oczekiwania.Pole do popisu w Pl miała jednak duże. Na początku lat 80-tych przeważał nowofundland w starym, kontynentalnym typie. Eksterierowo - dramat - psychicznie bardzo w rasie. Przeważnie. Bo oczywiście jak wszędzie zdarzały się świry. Także z badaniem dysplazji było mocno pod górkę.

Nie będę opisywać, nigdy specjalnie się nie pasjonowałam hodowlą, szeregu kryć, miotów, porażek. W każdym razie efekt jest mniej-więcej porównywalny z populacją ludzką. Eksterierowo coraz lepsze, psychika coraz bardziej popaprana, problemy z rozrodem. 

Oglądałam tez na wystawach i w realu efekty działalności hodowców - naturszczyków. Mam tu na myśli tych, którzy kryli na oko i sercem. Słaba głowa u suki - szukamy faceta z mocną, potężną. Francuz - szukamy z prostymi łapkami.

Jeden i drugi model to hodowle uszlachetniające. Przeważał jednak zwykły model. Komercyjny.
Opcje były różne. Odkryć dla kasy - byle co, byle czym, poprzez wyprawy zagramanicę.  Z jednej strony była to dolewka nowej krwi, z drugiej, szczeniaki z takich kryć, po championach różnej maści uzyskiwały ceny wielokroć wyższe od przeciętnych rynkowych.
A i tak była to ruletka, bo nigdy nie wiadomo było co się urodzi. Owszem robiono inbredy na konkretnego psa, ale to krótka piłka, na raz. W efekcie po iluś tam pokoleniach kręcących się wokół jednego lub kilku wybitnych przedstawicieli zaczęły się pojawiać psy z genami letalnymi. Słowem, dogoniliśmy światową czołówkę :|
   

Człowiek, korona stworzenia, naprawdę potrafi :/

poniedziałek, 22 października 2012

W odpowiedzi

Dodaj napis
P. Jacek poruszył ciekawy problem - hodowli ludzi. Nie do końca rozumiem czy miał też na myśli eugenikę, ale pal licho. W swojej pracy zdaje się - boć oczywiste to nie jest - usiłuje przedstawić bezsensowność programu hodowlanego w oparciu o konkretne cechy osobnicze. Nie jestem genetykiem, nawet hodując psy, nie wgłębiałam się w tę dziedzinę. Osobiście patrząc na pokrój psa chciałam utrzymać jedną linię koloru, którą niestety już w całej populacji światowej chyba szlag trafił, prawidłową budowę anatomiczną no i oczywiście rzecz najważniejsza u nowofundlandów - psychikę.

Czy możliwe jest hodowanie ludzi? Czy to się dzieje? Pod względem eksterieru pędzimy ku wydumanym ideałom. Kreowanym przez homoseksualistów. Uprzejmie zaznaczam, że akurat ten aspekt, nie jest jakby zależny od nich osobiście, ale spowodowany jest głupotą i owczym pędem pewnej grupy społeczności światowej.

Nastawienie na wybitny eksterier skutkuje, w jakimś tam stopniu, nieprzydatnością w programie hodowlanym. Są to osobniki w różny sposób jałowe. Jakby ten pułap kończył rozwój.
Patrząc jeszcze kilka stuleci wstecz, bez trudu dostrzegamy wyraźny podział na rasy i kolory ludzi. Do każdego kontynentu - z grubsza, przypisany był pewien rodzaj.
Sam ten fakt jest albo przejawem myśli hodowlanej albo rozwoju gatunku w zależności od środowiska w którym przebywał.
Jakby nie patrzeć - nawet bez ingerencji z zewnątrz - istniał naturalny program hodowlany, a nie chów. Przetrwać mogły jedynie jednostki najsprawniejsze w swojej populacji. Inbred był także stosowany.

"Plan hodowlany " można doskonale dostrzec choćby na przykładzie systemu kastowego w Indiach, a dziś rodzin królewskich czy elit różnej maści. "Wybryki" młodych następców tronów Szwecji, Brytanii czy innych wybrykami nie są. Pula genowa wyczerpała się. Potrzebny jest świeży dopływ krwi obdarzony konkretnymi cechami. Bez obaw - każdy kto wchodzi do rodziny królewskiej jest "przeiskany" w każdy możliwy sposób, także pod kątem zawartości genów. Tak jak i związki zawierane w innych grupach społecznych. Tych z odpowiednią ilością gotówki :)
Zaprzeczeniem programu hodowlanego był zapomniany dziś mezalians. Łączenie się poza własna grupą społeczną/hodowlaną. Każda z tych grup posiadała i pielęgnowała konkretny zestaw cech przydatnych w jej ramach. Te właśnie cechy pozwalały i pozwalają wraz z odpowiednim kształceniem przetrwanie.

Mądrość hodowców polegała min. na tym, że doskonale zdawali sobie sprawę że istnieje zbyt wiele czynników uszkadzających genotyp, w związku z tym, wdrożyli program "Przetrwania" jako jedyny słuszny dla gatunku ludzkiego. Można się pokusić o dalsze rozwinięcie wątku "fantazją" - domieszką krwi hodowców, która wyniosła homo sapiens na koronę świata zwierzęcego.

Elity intelektualne potrafią skutecznie przeprowadzać dalekosiężne plany. Jeśli Iluminaci z powodzeniem realizują swój program od stuleci, czemu nie miałby istnieć program hodowlany? Czy dla tego, że myśl "jestem hodowany" jest zbyt bolesna, czy też z powodu, żem taki śliczny i mądry, że to nie możliwe, że ktoś do tego doprowadził. To ja jestem swoim twórcą ! :DDDD

To oczywiście szczyt góry ludowej dyskusji, na którą zapraszam do " Konie achałtekińskie i inne sprawy " ;p

Kampinoskie bagna

Wszystkie fotki zrobione przez Młodą :)



 

niedziela, 21 października 2012

Jedna baba drugiej babie

Znacie to? Nie?
Jedna baba drugiej babie, wsadziła raz w dupę grabie
ref: A hahary żyją, miód i wódkę piją

Co dalej nie wiem, ale ja bym tak wczoraj w autobusie takiej jednej i takim dwóm.

Zacznę od tego, że był pootworny ścisk. Dreptaczy szlakowych dużo i harcerze i zuchy na szlak się wybierały zdobywać odznaki. Pysie miłe, roześmiane. Miłe ludziki :)

No i te grabie!!!
Wbijamy się do autobusu. Lala ginie w gąszczu odnóży. Ciasno, gęsto. Decyzja-przebijamy się na przegub. Tam luźniej. Młoda jakoś wydłubała psa z podłogi, chaps ją na ręce.
Babsko siedzące - potrójne grabie, albo i widły - siedzi i wyrzeka.
-Co to za porządki?
-Kto tu tylu ludzi wpuścił? O_O
Generalnie trenuje niezłą paranoję. Ja milczę, słucham i coś mi się robi w środku.

Ale nic to. Nie czepia się mnie i moich, nie pluje dokoła i nie kopie, więc przeżyję.
Szopka się zaczęła jak Młoda z Lalą stanęła obok niej. Wygibasy na siedzeniu, odsuwanie się byle dalej.
-Kto pozwolił psu wejść do autobusu?
-To niedopuszczalne
I tak kwiczy, jęczy, nadaje
Okoliczna ludność ucisza ją, tłumaczy-nie wiem po co, że psu taż wolno.
Nie zdzierżyłam. I mówię, że to publiczny środek, i generalnie jak ma tak bardzo za złe, to może Taxi lub własne autko? Jasne, że odwinęła się tym samym. Ale mi to wisi i powiewa. Nie boli i nie przeszkadza. W końcu to tylko 20 minut drogi.Ciasnawo w przejściu, Młąda ma wąty.
-Dziecko - mówię - ludzie są życzliwi i pozwolą przejść.

Człowiek pod postacią kobiety robi luz. Młoda już, już idzie.. a tu stoi Chuj! I zastawia przejście. Nie przejdziecie - bo on tak chce.
O żesz ty w mordę. Rozwarłam paszczę. Wdałam się w pyskówkę, Młoda już przeszła, czas na mnie. A Chuj - górą spokojnie, trzyma się drążka a dołem ciśnie mnie biodrem i widzę, że przymierza się żeby mnie walnąć. No! TY! Nie ze mną takie numery. I rozdarłam paszczu na cały autobus.
Że damski bokser, że srututututu i itd. Zabrał dupkę od razu do siebie.

Żeby to był koniec to nie powiem, ale ...w dupie z nimi.W każdym razie dotarłyśmy i od razu wrzuciłyśmy 5 bieg, żeby wesołą gromadkę zostawić za sobą. Plan dotarcia do Mogiły Powstańców 1863r zrealizowany. Przez noc kopytka odpoczęły i będą siedzieć w domu... chyba żeby, coś.... bo mgła okrutna ;p

Mogiła Powstańców 1863. Puszcza Kampinoska.JPG
    

sobota, 20 października 2012

Trochę starych fotek

Dziecięciem będąc.JPG
Mam 3 latka i lizaka policyjnego. Wujkowego. Dumna byłam niemożebnie i zadowolona z siebie :)
Na pogrzebie Tatusia.JPG
   To zdjęcie jest zrobione kilka miesięcy wcześniej od pierwszego. Nie wiem kto wpadł na "genialny" pomysł zabrania mnie na pogrzeb. Mogli sobie darować. Nic fajnego. Pamiętam dokładnie wszystko.
Ja i brat cioteczny.JPG
He! Nie wiem czemu, ale na serii tych zdjąć nazywam się "stara indianica". Słodkie czasy szczenięcej beztroski i radości. Jak to starsza siostra "znęcałam" się nad bratem musztrując Go i tresując.
Tęsknię za Nim. Odszedł ratując tonącego przyjaciela.
Ja i poTomek.JPG
W Pabianicach robione. Gdzie Pierworodna po raz pierwszy stanęła przy pianinie, chwile poplumkała na nim i zagrała " Lulajże Jezuniu". Szczęki wszystkim opadły i w ten sposób dowiedzieliśmy się, że dziecko ma talent muzyczny. Skończyło się oczywiście zapisaniem do szkoły muzycznej. Egzamin zdała na 5- bez żadnych wcześniejszych przygotowań. I tak jak szybko się tam dostała, tak szybko skończyła się kariera muzyczna córki. Odmówiła współpracy z gitarą. To był pierwszy instrument. A ona chciała na pianinie grać. Ten miał się pojawić za 2 lata.
Ciociunia.JPG
A to mój skarb, moje szczęście, moje beztroskie dzieciństwo. To ONA się mną zajmowała gdy byłam mała. Miała 65 lat gdy się urodziłam. Ona ochrzciła mnie z wody bo bała się że nie przeżyję. Ona zawsze była. To z Nią siedziałyśmy zimą przy piecu i grałyśmy w durnia, ONA piekła mi na blasze jabłka, ONA w drodze do przedszkola kupowała mi gumy kulki i ciepłe lody, śpiewała piosenki i przyśpiewki ludowe, ubierała, kochała. Była prawdziwą MAMĄ.
Młodość jest durna i chmurna i nie docenia, bo nie ma punktów odniesienia. Gdyby dało się cofnąć czas, walczyłabym o NASZE bycie razem. I okazywałabym swoja miłość do Niej  bezustannie. Ciociu - gdziekolwiek jesteś - Kocham Cię.

piątek, 19 października 2012

Co zrobić z łosiem?

z netu
Ponieważ pętam się po Kampinosie, szansa, że go spotkam jest znacznie większa niż w Warszawie i postanowiłam sięgnąć do źródła.
Rozmawiałam z Leśniczyną z Izabelina. Pochwaliła mnie za zachowanie, choć uznała, że po tym jak łosiowa zrobiła "fu" to już szans żadnych nie miałam, bo to był wstęp do ataku. Cudem jest, i zasługą Lalki i Bambosza, że żyję. Bo gdy łosica atakuje to nie ma ratunku. Proszę to sobie zapamiętać raz na już! Łosie są nieprzewidywalne! Rocznie w Kampinosie dochodzi do dziesiątków spotkań i ataków z różnymi konsekwencjami.
Generalnie zalecenia są takie:
-stanąć na moment nieruchomo i obserwować jak się zachowa
-jeśli zaatakuje, a poprzedza to fuknieciem, to pozostaje nam zabawa w chowanego albo sprint na najbliższe drzewo - byle mocne, lub jak kto woli, zdać się na łaskę i niełaskę łosia
-jeśli stoi spokojnie, to powolutku wycofywać się - nie drąc japy jak ja   -wykorzystując do osłony drzewa, krzaki.
-nie liczyć na to, ze odległość np. 50m coś zasadniczo zmienia. Im dalej od łosia, tym lepiej.

Ucieczkę łosia-samca, na którego natknęłam się 2 lata temu leśniczyna skwitowała krótko
-to facet. Oni zawsze zwiewają :p

Szczytem głupoty wykazała się pewna baba. Podlazła do łosiowej i chciała pogłaskać jak konia :/ Żyje, ale jest solidnie poturbowana. A ja jutro wybieram się znów na Grzyby. Kto chętny na wędrówkę po Puszczy?

W podręcznym bagażu przewiduję ukrycie śmierdliwych perfum. Ja ich nie znoszę, to łoś chyba tym bardziej? Jak myślicie?

PS. Wczorajszy wypad w Puszczu trochę mi dokopał, wiec dziś zalegam na krześle przed

kompem i przynudzam Wam ;p
z netu. Z cyklu znajdź łosia :/

Obrazy różne z podróży

Opieńki.JPG
Porcelanowe dzibki :)JPG
Zając jak malowany. JPG
Wsiadamy do autobusu i już na wstępie:
-Trzymaj się, żebyś nie upadła
-No trzymaj się
Przy czym sama przywaliła solidnie swoją osobą jakiejś pani
-Usiądź. Masz miejsce. No siadaj szybciej
-Jak trzymasz tego psa?
Jakoś tak mi się wypsnęło - słowo daję - nie specjalnie
-Dobrze mamo
Wstrząsnęło Młodą
-Ale ja nie jestem Twoja mama
-Co za różnica? Tak się zachowujesz

Gula wściekłości po 2 minutach jazdy. Jakim prawem? Co ja jestem? I w ogóle co sobie wyobraża? Uduszę kiedyś, normalnie utłukę.
I we mnie zakwitło małym złośliwcem. Bo rano wstała i radośnie :aha, aha, oł je, oł je i tak od początku i dokoła M. Idziemy borem, lasem Młoda zaczyna coś podśpiewywać a mną wychodzi: aha, aha, oł je, oł je...
-Mamo przestań
-Nie mogę. To silniejsze ode mnie
Wracamy noga za nogą. Młądzież pragnie wsłuchać się w naturę a ja śpiewać. Cóż, ze swoją naturą nie potrafię walczyć ;p
-aha, aha, oł je, oł je
Szczylki. JPG

A natura Młądej jest by wszystko spokojnie, nie nerwowo, w ślimaczym tempie. To obejrzymy samolocik na niebie, tu doprowadzimy pieski do szału stojąc przy ogrodzeniu, a to pomiziamy się ze szczylkami a to cóś. A grzyby to wiadomo, poczekają ;/ Tylko czemu grzybiarze z pełnymi koszami wracają. Hmmm?
 

              
    

Dumna dzieciem

Komunijne. Mamusia z Dzieciami.JPG
Pierworodna w młodości :).JPG

A to kilka lat temu ;).JPG
  
poTomek.JPG 
poTomek.JPG
    
Życie jest radosne :DDD.JPG
Wieczorem Dziecinaka zagaiła temat dumy z... Konkretnie zadała pytanie mojej Maci,

czy kiedykolwiek była ze mnie dumna. Babiszonek łypnął na Nią oczkiem jak na

bezmózgie yeti - O co Ty pytasz?
-Czy byłaś kiedyś dumna z mamy?
-A o co Ci chodzi?
-Czy byłaś? Odpowiedz!
-Oj tam. Byłam zadowolona jak coś zrobiła ale dumna .... raczej nie
  
I tak wieczorkiem leżałam sobie w łożnicy i zastanawiałam się i nad tymi moimi strachami i nad tą dumnotą.
Wyszło mi, że strachulce zaczęły się objawiać po przeprowadzce do Wawy. I tak se rosły, rosły ...aż w końcu przyszedł czas by się z nimi rozprawić :)

A co do Mamy, to normalka. Może gdybym Nobla dostała, albo za Karola się wydała to byłabym wystarczająco dobra. Ale tak, normalnie? To nie przesadzajmy. Nie ma dumy :)

A ja byłam zawsze pierońsko dumna z moich potworków. Zawsze było coś co mnie puszyło. A to u Pierworodnej "sulfaguanidyna" poproszoną Nią w aptece w wieku 2 lat, a to talenty rozliczne, które przejawiała od wczesnego dzieciństwa, a to oceny i osiągnięcia. Jej praca nad sobą, dzielność.
U poTomka siła charakteru, gdy oczywiście ma chcieja, inteligencja, błyskotliwość, zaradność. To zresztą jest też u Najstarszej.A u Małolaty - to co udało Jej się osiągnąć. Mimo ogromnych własnych ograniczeń. Dumna jestem, że trzyma pion, że nie pcha się do życia na oślep, że szanuje się i ma jakiś pomysł na siebie.
Dumna jestem z moich dzieciaków i pełna wiary, że dadzą radę. :*
    

Na nogach

Najwygodniejszy obów :).JPG
Grzyby - nie zawiodły :) Pokaźna ilość podgrzybków i hurtowe ilości opieniek. Wiem że są jadalne, ale co z nimi zrobić?

Znów się pogłaszczę po główce - a co :)

Przyznam się bez specjalnych nacisków, że dokonałam ogromnego postępu. Jeszcze rok temu, dwa - miałam potworne jazdy strachu. Któregoś dnia pojechałam do Kabat. Przejście aleją pełna ludzi nie stanowiło problemu, ale wejście samej choć 2m w las O_O. powodowało paraliżujący, potworny strach. Skąd się to wzięło? Nie mam pojęcia. Ale się zaparłam. Szłam przez krzaczory siłą woli, bo najchętniej uciekłabym stamtąd wyjąc. Zrobiłam poprawiny kawałek dalej i znów ta jazda. Paranoja! Przecież ja nigdy się nie bałam chodzić po lesie. Sama pętałam się po Kikolskim, po okolicach Pomiechówka. A tu coś takiego. I prawdę mówiąc dalej mam pietra jak idę do lasu. Sama chybabym padła na zawał. A z Młodą jakoś raźniej.
Generalnie jakby do przodu, ale trenuję inna szajbę. Zaczepiam w lesie każdą napotkaną osobę i "zaprzyjaźniam" się na chwilę. To silniejsze ode mnie. Muszę. Z jednej strony to wyrachowana chęć podejrzenia co tam w koszyczku i dopytania o nowe, nieznane mi grzyby. A z drugiej podświadome szukanie ...? Potwierdzenia, że nie skrzywdzą czy co?
Są miejsca w Puszczy gdzie czuję się na totalnym luzie, są i takie gdzie z krzykiem mam chęć uciekać. Jasne, że staram się to opanować i naprawdę nic złego się nie dzieje. Ale ja jakoś tak mam. Może wyczuwam inne, nieznane energie. Może tam ginęli ludzie? Przecież w Kampinosie toczyły się walki. W każdym razie mam pietra i tyle. I wcale nie jestem super bohaterką. Zawsze jest to walka z sobą i swoimi słabościami.

I zawsze bolą nogi :DDD

czwartek, 18 października 2012

Bzdurki ;p

Takie Kociejstwo z Młodą :).JPG
Siedzę na tronie
pochylona we skłonie
a tu-mrrr-zza klamota
i na plecach mam kota

Pogoda śliczna, choć komp mówi, że jest 4C. Iść jeszcze na grzyby czy nie iść? Biję się z myślami. Boć Somsiadem się namówiłam na kawkę, ale Somsiad nie zając nie ucieknie, a grzyby szlag trafi.
Popołednie miłe najs. Zakuuuuupy żarciowe na maxa w sklepie w kropeczki,bo echo niosło w lodówce, i cukinię dostałam ogromniastą i Somsiadem oscypka. Aha aha :) Faaaajnie....zaciesz jest :)
Padając na twarz chciałam obejrzeć "Borata". Już kiedyś leciał był w Tv, i dzieciaki bardzo się nachęciły na oglądanie, ale im nie poszło. Po 2 minutach przełączyłam na inny kanał, bo mdłości dostałam. Wczoraj to samo. Nie da się oglądać tego g****.

Znajomej małż usłyszał w pracy papapa! Na zleconych jechał. Na szczęście, odprowadzał wszystkie możliwe składki i ma teraz zasiłek. Na pół roku. Szuka oczywiście pracy, śle CV-ki, przepytuje na tę okoliczność znajomych i nic. Skąd ja to znam :|

Zbieram myśli rozproszone nocą ale jakoś nieszczególnie mi to wychodzi. Konie Węgrów przypomniały mi a w zasadzie skojarzyły mi się, nie wiem na jakiej zasadzie, chyba ran, z wydarzeniem w którym intensywnie uczestniczyłam na wsi.

Babulinda z wnukami i Dumką.JPG
 Z małym poTomkiem w nosidełku i Pierworodną wracałyśmy wąwozem z zakupów we wsiowym sklepie. Młoda radośnie brykała, pies - suka - nowofundland - pętała się po chaszczach z upodobaniem. Trasa znana, bezpieczna, wielokrotnie zaliczona.
W pewnym momencie zobaczyłam ślad krwi na ścieżce. Kropla, a za nią druga i więcej. Dziecko nie wyło, znakiem tego coś z psem. Przywołałam, oglądam, pies zadowolony, merda się swoja osobą a na łapie krew i żadnej dziury :| Idziemy, krwi więcej i wiecej. Znów oglądam suczynę a ona ma przeciętą łapę tuż pod łokciem od środka.
Gnamy galopem do domu, drę się na sąsiadkę żeby zajęła się dziećmi. Łapy mi się trzęsą, żadnego samochodu do dyspozycji. Nic, zero. Suka radośnie wskoczyła na ganek a pode mną nogi się ugięły. Potworny bryzg krwi. Przecięte żyły. Te główne.
Prowizoryczny opatrunek z paczki-całej-ligniny i szybko, na ile się da do głównej drogi, żeby złapać okazję i dojechać do weta. A ten jakie 15km dalej.
Czy ja myślałam wtedy? Chyba nie. Działałam instynktownie. Szłam z nią a potem już wlokłam do drogi wyjąc o pomoc, której oczywiście nie było. Wszyscy w pracy albo na polu. Opatrunek w połowie drogi odpadł pod wpływem ciężaru.
Jakoś ją dowlokłam do drogi i łapię okazję. Chyba wyglądałam masakrycznie - zlana krwią, zryczana, roztrzęsiona - bo szybko zatrzymał się samochód. Wspaniały człowiek szybko ogarnął sytuację, wyciągnął z bagażnika cudnej urody moherowy pled, rozłożył na tylnym siedzeniu i umieścił na nim Dumkę. Dojechaliśmy do weta, a jego niet :|
 Ktoś pognał po niego, chyba ja, pan czeka razem ze mną, suka leży na podjeździe, kałuża krwi coraz większa i większa, nawet głowy nie podnosi.
Przyszedł wet. Wspólnymi siłami załadowaliśmy sukę na stół, lekarz pogmerał w ranie i potwierdził to co ja wiedziałam. Rokowania były kiepskie. Podwiązał naczynia krwionośne, napsikał, naantybiotykował. I powiedział - jak przeżyje to żyć będzie, ale proszę na to nie liczyć. Zbyt duży upływ krwi. Pan samochodowy odstawił nas do domu. Nawet pomógł wnieść Dumkę do środka. Pojechał.
Ja padałam na pysk. Jedyne co mogłam zrobić to wystawić fotel na słońce i paść.
Proszę sobie wyobrazić, że Dumka wyszła z domku i położyła się pod moim fotelem. W zasadzie nie mogliśmy jej w jednym miejscu utrzymać. Przeżyła, rana się zagoiła.

Co złego zrobiłam, że tak się stało? Moim zdaniem nic. Mogłabym ja prowadzać na smyczy, ale czy o to chodzi? Wyjazd na wieś to także dla psa wakacje od ograniczeń. Żeby była bezpieczna mogłam ja uwiązać na łańcuchu. Tylko co to za frajda dla psa. Stało się i tyle. Skończyło się dobrze. Pies teściowej śmigał po okolicach, łaził po wąwozach, inne psy też i nic im się nigdy nie stało. Dumka miał jeszcze zwyczaj porannej kąpieli w Narwi. Po prostu rankiem śmigała po skarpie do rzeki. Wyplumkała się, poplątała żyłki wędkarzom, przepłoszyła ryby, czasem przychodziła z jakąś padliną rybią w pysku. Ale zawsze cała, nigdy się tam, nad rzeką nie skaleczyła, choć szanse były ogromne. Bo panowie wędkarze nie sprzątają po sobie.

Nigdy nie miałam szansy tak z serca podziękować Panu Samarytaninowi. Niniejszym to czynię. Wielkie dzięki też dla Weterynarza, który bezinteresownie, porzucając swoje zajęcia ratował Dumkę.

Chyba mam szczęście do dobrych ludzi. Bo kto, jak nie ja był trzykrotnie chrzczony :DDD

środa, 17 października 2012

UP

Teczuszka Urzędowa :|
Byłam wczoraj w UP. Kolejki jakby mniejsze ale to z powodu - wreszcie - organizacji. Coś drgnęło. A po za tym nic na działkach się nie dzieje. Pracy nie ma. Na pytanie o szkolenia czy cóś, miła Pani rzekła, że kasa na ten rok się była skończyła. Jakim cudem? Przecież jest, choćby z UE na aktywizację bezrobotnych. Ale tym zarządza mister R. i gówno z tego jest.
Z kolei gdy spytałam o program 50+ to i owszem od nowego roku będą jakieś projekty, a ze ja się na to załapię dopiero w połowie roku to se mogę poczekać do 2014. Baaardzo śmieszne :|
 Mam se pomaszerować do MOPS-u. Podobno tam czasem mają jakieś oferty. Zabawne istotnie :|
 Od rana walczyłam z kompem. Wizyty na "Twoja nuta" Maleństwa lekko go zasyfiły. Mozilla nie odpalała. Ból...
 Udało mi się zainstalować CCleaner'a i supcio. Wszystko gra, śmiga rewelka jak na swoje możliwości. Jakieś stada nieużywanych plików były. Antywir ładnie działa :)

 Z dużym rozbawieniem podglądałam akcje na stadionie. Buahahaha...
Polak potrafi :E I na tym skończę :DDD

 Coś mi się ostatnio obiło o uszy o Miszczu finansów, BGK, środkach  na bezrobotnych, dłuższych macierzyńskich. Jak dla mnie to szykuje się jakiś duuuży przekręt. I nie zdziwiłabym się gdyby coś czego nie ma, i być nie ma prawa nagle wyparowało. Ale cóż trudnego dla chcącego. Kilka kont powstanie, kilka się powiększy.

 I bedą teraz upierdliwie przynudzać i robić pranie mózgu ludzikom. Przeżyjecie? Przeżyjemy :D Przeca męczeństwo to ulubiony sport PL. :DDD

Obserwacje zza szyb autobusu do prowadziły mnie do takich wniosków na temat sytuacji społeczeństwa:
-bezdomni-tu gadać już nie ma co-tylko współczuć
-biedacy-jeszcze domni- dzielą się na tych, którzy jeszcze nie odwiedzają śmietników i na tych, którzy robią to zobojętnieni, znieczuleni na wszystko
-emeryci-pewność jakiejkolwiek kasy co miesiąc pozwala im jeszcze na w miarę normalne życie
-renciści-żyć czy nie żyć, oto jest pytanie?
-państwowcy-w zależności od szczebla-albo przymierają z głodu, albo mają się dobrze, z przewagą tych "mają"
-biznes-w zasadzie jak wyżej. Albo ledwo "cipią", albo jest ok.
-rolnicy- także wyraźny podział. Na tych pod kreską i powyżej. Z tym, że ich sytuacja jest o niebo lepsza od miastowych. Jeśli tylko są w miarę sprawni fizycznie mogą się utrzymać. Z głodu nie umrą.

Razem ze mną w pokoju była kobitka po kursie księgowości. Taka 50+.
Przyniosła ze sobą plik druczków z różnych miejsc. W każdym się odbijała. W jednym wręcz spytano ją co ona tu robi, bo przecież nie ma 18 lat!
 A ja już dawno mówiłam, że po 40-tce powinno się humanitarnie utylizować takich jak ja. Do rozrodu już się nie nadają, roboty nie mają darmozjady, obiboki jedne a jeszcze chcą zyć popaprańce! No i co ja tu robię!
 

wtorek, 16 października 2012

Trzeba pomóc koniom

http://akhal-tekes.blogspot.com/2012/10/hungarian-hussars.html

Peregrynacje

z netu. podnóże Himalajów. Pięknie :)
z netu.
Chyba coraz mniej mnie pęta. Takich więzów. Rodzinne w rozpadzie. Nie moja wina :| Życiowe, bytowe trzymają się krzepko, mimo starań gosudarstwa, a chyba nawet wbrew niemu. Bo Życie to ja i mam swoje potrzeby. Jakoś tak ludzie są zrobieni, że o te michę i dach nad głową walczą jak o niepodległość a nawet lepiej, bo jakby bliższa ciału koszula. Miziam brzuchala i tak myślę - dzielnyś kadłubku.
Nosiłeś 3 ssaki, znosiłeś tucz i chudniecie. Zaczynam się lubić bo...jestem fajna i dzielna, a jeśli ktoś tego nie docenia to jego strata.
He... Młoda uznała, że mam węższą dupkę niż ramiona. Sprawdziłam. 97 w biodrach. Pudło. Jeszcze trochę musi iść do żyda. Za dużo. Bym se poszła nawet dziś, gdzieś pod warunkiem, że na końcu czekałaby na mnie moja chatka. To żadna chęć ucieczki, bo siebie zabrałabym z sobą, a że się lubię to co mi szkodzi wędrować z takim fajnym Ludziem :)

Młodą wcisnęłam w Chmielewską bo miałam do wyboru-znów-gorzkie żale  albo ciszę i w finale odprężoną buźkę. Wybrałam to drugie. A może setę następnym razem? Tylko której? :)
 
 z netu. tsampa. pychotka

       Coraz bliższa jestem i bardziej zdeterminowana do życiowej jazdy na maxa. Starość pod Himalajami. Sprzedać wszystko wpi.... i dokipać w Indiach. Za przysłowiowy grosz. Bo co tu mnie trzyma? Praca? Może bym stawała na rzęsach żeby ją mieć, ale 1.nie stanę, 2.dla tego rządu pracować nie myślę, chyba, że na swoim, a tego nie mam i sie nie zanosi, 3.powoli zaczynam się sypać - zużycie materiału - i nie każdą pracę we związku z tem wezmę - mimo wszystko :|

Co bym w Himalaju? Pewnie to co tu tylko w innych okolicznościach przyrody. A tam jednak taniej. Na szczęście jest jeszcze pare miejsc na świecie, gdzie można żyć wygodnie za niewielkie pieniądze. A ja luksusów pragnąć nie pragnęłam nigdy :)

poniedziałek, 15 października 2012

Przerosty

Dziś w formie naleśnika będę się przemieszczać. Jakaś taka mało kontaktowa jestem.
Nocka niedospana. Obudziło mnie niedosłyszalne klikanie budzika i szuranie niecykającego zegara ze ściany. Wstałam i zaczęłam w sennym widzie szperać Dziecinie w okolicach głowy w poszukiwaniu klamota. Dziecko siadło - Mamo co się stało?
Szukam budzika bo mnie obudził - zabrzmiało mną jak z krypty. Znalazła, skitrała. Jeszcze tylko zaraza na ścianie szurała a w głowie maz bezrozumny. Leżę i czekam na sen. Ni ma! Trudno, kadłub odpoczywa.
Aniele mój, weź i powiedz mi co! Maz niknie w obrazach. Niezapamietanych. Jakoś koszmara nie było. Czymś ciepałam w dal. Lepsze to, niż leżeć bez filmu w głowie.Przynajmniej jest co pooglądać ;p
Leżę i usiłuję powstrzymać myślotok i ciąg obrazów. Skupić się, skoncentrować na jednym. Już doganiam króliczka gdy niezauważalnie coś innego pęta się pod czaszką. Ech...pociągnąć jeden wątek tak do końca! Problemy od czapy? ;p Ale to tylko nocka. W dzień już łatwiej. Jawa czyni cuda ;)
Rano dziecko do matki
-Myślałam, że mnie walniesz
-O_O???
-Bo takim tonem mówiłaś
No a niby jakim miałam mówić wyrwana z objęć Morfeusza?
Więdnę przy klawiaturze, spływam do poziomu podłogi. Wykańcza mnie Kotolota.

Śpiący na człowieku kot waży 10x więcej niż normalnie. Przekręcenie się z boku na plecki np. wybudza, bo Cóś spływa w różne miejsca i przytrzaskuje kołdrę. Przytrzaskuje, wbija ludzia w podłoże, rozdeptuje. Jest jednym słowem za bardzo. I za cholerę nie chce zmienić miejscówki. Wystawione za łóżko wraca jak bumerang. Szczęście że nie terkocze. To nie Julka :) I nie miętoli.Ale jest za bardzo.

Za plecami - mrrł. -Cicho :). I już siedzi mi na ramieniu. Cza wiedzieć co się gada do Kotolota :) A rano zupełna pacyfikacja by wymusić jedzenie. Skacze po mnie, łazi, gada, mruczy, miałkocze, terkocze, wspina się, biega, szaleje. Bo to niby ma przyspieszyć michę. I nie myli się. Żeby ustabilizować zarazę i zatkać rozdarty dziób czym prędzej podsuwam jej pełna miseczkę. Spokój :D

Niedziela - milusia, słoneczna, cieplutka. Przeryty grób pra, pradziadków. Częściowo usuniete pond 30-letnie paprocie. Chwilowo nie mam pomysłu na zagospodarowanie środka. Moze jakaś trawka? - Ale to trzeba kosić, regularnie bywać, a tego nie jestem w stanie zrealizować. Może jakieś zimno-odporne zielątko? To już prędzej.
Może uda mi się zaklepać dla siebie miejscówkę. Tak na przyszłość. Przynajmniej bachorki nie będą kiedyś miały problemu. Śmierć to jedyna pewna rzecz. Nic nie trwa wiecznie na szczęście :)

Samarytanki z Psiej Wólki przeryły groby także Scheiberówien. Natalii i Marii. Siostry Magdaleny Schatters ze Schreiberów. Niech im tam... tą raza lajcik. Na wiosnę było zabawnie bo zza chwastów nic nie było widać. Tera je żywa ziemia.Musi poczekać do wiosny.
tak było
finał
No i jeszcze aleja kamiennych tablic. Tych których nie sposób przypisać do miejsca.
tablice.JPG
A i jeszcze na Powązkach spotkałam starszą panią. Sama nas zaczepiła. Coś mówiła o jakimś głośnym zdarzeniu dotyczącym naszego grobowca. O co chodzi? Nie mam pojęcia. I pewnie się nie dowiem. Dałam Jej swój nr tlf i ma się odezwać. Pożyjemy-zobaczymy.
chałupka. JPG
A to nasza chałupka na Powązkach. Płyta do krypty zaczyna się rozpadać. Piotr Łódzki nie kwapi się z naprawą. Czarno to widzę ;_/
Metalowe kółka były kiedyś trzymane przez dłonie. Odlew pięknych, smukłych dłoni mojego Tatusia. Ale jakaś kuerw wyrwała, ukradła. Niech jej... :/