środa, 27 grudnia 2017

pomiędzy

grudniowo zaczęło się świętowanie. Niegdyś zapomniana już Barbórka. Och jakie gale były, przemówienia, pióropusze i galowe stroje.
potem Barbary. Mikołaj. Gody nasze słowiańskie.
I wigilia. W tym roku nic w domu nie robiłam poza kutią, która znikła jako ten sen. Olawszy post, postanowiłam, że będzie po prostu miło. Że ma być miło. I było. Wigilia u syna, pierwszy dzień u Pierworodnej, drugi w Otwocku. Na ten drugi już Młądej nie styknęło i wyjąwszy poranny Jej wykład nt rozumienia przez Nią świąt, było byle jak.


 

sobota, 23 grudnia 2017

opłatek

wpadłam do pracy jak burza, dobry żart 🤣, wieczorowo poro, po obiecane śledzie. bo to jednak, coś tradycyjnego by się zciamkało, choć ze względu na powinność (bo powinnam unikać, ale się nie da ) unikania glutenu i post, bardziej by mi podchodziło suszi. no więc wpadłam, a Strusiek-a opłatek masz, a świecę masz? upsss - nie mam. -poczekaj, zaraz Ci przyniosę. i wraca. z hurtową ilością opłatków i świecami paschalnymi. -masz, masz. dzieciom, wnukom dasz. oj, braciszku, ni mo wnuków. ni mo 😭
bo Stusiek to ksywka. przezwisko. brata zakonnego. wiecznie w pędzie. wiecznie zajęty, zaaferowany. jak kwoka ogarniający swoje kurczęta, tak On ogarnia nas swoim żartem, troską.  i jak z jednym takim ☺ było -święty natychmiast, tak i z nim.  i proszę brata zakonnego nie mylić z ojcejm. sj. nic z tych rzeczy. ta sama formacja- Towarzystwo Jezusowe- ale funkcja i stanowisko w hierarchii zupełnie inne.

więc zaopatrzona jestem w opłatei i po "opłatku" jak to się u nas w Bobolanum nazywa. u świeckich śledzik czy cóś.
w każdym razie jakoś tydzień wcześniej nasz minister wręczył nam zaposzenia. onego dnia, uroczyście ubrani powędrowaliśmy do auli. my- pracownicy świeccy. a tam ojcowie eleganccy. a tăm stoły ponakrywane białymi obrusami. i choineczka i prezenty. ojć!
zaczęliśmy kolędą. potem czytanie fragmentu Łukasza i króciuchnych słów kilka od każdego z ojców. dzielenie się opłatkiem. oj trwało, trwało, boć kilkadziesiąt nas było, a z każdym trzeba się przełamać. i słów kilka życzeń rzec.
a na stole cudownie skřomnie. przepyszna sałateczka jarzynowa, śledzik z cebulką-palce lizać. pierożki, barszczyk i jakaś ryba marynowana. na koniec ciasta. i wsio. każdy uszczknął po ődrobince a i tak pękaliśmy z przejedzenia.
uroku przemiłemu spotkaniu dodawali Ojcowie, którzy tego wieczoru totalnie otoczyli nas swą troską. podawali do stołu, sprzątali  i wogle. zabawiali rozmową.
 a ja tradycyjnie, jak to Królowa gaf i nietktu, musiałam coś palnąć.
Amen!

koty

nie ma co ukrywać. 5 kotów mam na stanie. człek się zakoca nie wiedzieć kiedy. Julka-darowana. bo obszczywała luksusy. Kotolota- na pocieszkę babulinie, ale ten układ nie wyszedł. no i jest szylkretowate szczęście. Pampek i Czarna- w spadku po Pierworodnej. a od lipca- Wikary Klusek. kocioł spod figury Matki Bożej. urocze stworzenie wydłubane spod krzaka w strugach deszczu. opiekowane bezdzietną kotką (podrzutek) i karmione jezuitą. trafiło toto ślepe i rozwrzeszczane na parafię. jakim cudem przeżyło karmione łyżeczką 1-2 razy dziennie mlekiem 2 procent, nie wiem. żyje i ma się dobrze przyprawiając o palpitacje i histeryczne wrzaski Kotolotę, gdy choć muśnie ją łapką. tak więc domowe mają się obrze. gorzej z dziko żyjącymi.
pozamykane okienka piwniczne. pozamykane piwnice. efekt tych kilku mroźniejszych nocy do przewidzenia.  giną koty, te które w poszukiwaniu ciepła kryją się pod samochodami. 
tak zginęła Kocia, moja podopieczna, malutka, niedowidząca, dzika koteczka. przeurocze, cudne stworzenie, którego nie miałăm odwagi wziąć o domu. kilka miesięcy ją őbserwowałam, dokarmiałam. miałam nadzieję, że da radę.
 ciężko mi na duszy. boli znieczulica, egoizm. bo można było tego uniknąć. 
pamiętajcie przed jazdą o sprwdzeniu, czy jaki kocioł nie skrył się w autku. otwórzcie piwnice. a co najważniejsze-serca. na kocie serce i duszę.

czwartek, 21 grudnia 2017

padaczka

taka nocna. Nadranna mnie dopadła. Potelepało, potelepało i poszło precz.


taki prezent od Mikołaja?
pierwszy raz.
postarał się :D

3,06

podobno starzy ludzie, na krótko przed śmiercią, zarywają noce. tłuką się po chałupi budząc domowników.
ja tam nie wiem, u mnie nikogo takiego nie ma. znacz się jest starowinka, ale nietłukąca.
z kolei ja, nie sypiam, ew bardzo kiepsko, od jakiegoś czasu, ale też nie szuram, nie stukam, nie zakłòcam snu innym. siedzę i dostarczam sobie zajęć.
to już kolejna noc, na przestrzeni krótkiego czasu, gdy po 3-4 godzinach się budzę świeża jak poranna rosa. a rano nach arbeit. a po południu opłatek.
koszulka ozdobna dosycha. będzie na galowo 😀
tylko zgryz mam, ale minie. jak wszystko.

kościelnie trońkę zdurniałam. kocia mama się porobiłam. bo to wicie. zawsze w parafii były koty i są nadal. czarne jak sutanny ojcowe. 
mnożą się na szczęście nienachalnie, ale jednak systematycznie. i mimo to jakimś cudem populacja utrzymuje się na stałym poziomie.  jak to u kotów wolno żyjących. selekcja naturalna.
 kocidła dorobiły się własnej chatynki. mają kołdry, kocyki. nic tylko żyć. ciepło, na głowę nie pada a i miseczki zawsze pełne.

w ogrodzie właśnie pięknie zakwitł ciemiernik. róża bożonarodzeniowa. mimo delikatnej urody, nie straszne jej mrozy i śnieg. takie dziwadło botaniczne.  i zioło w jednym. ostatecznie wszystko jest po coś. i on kwiatek też.

w tym roku święta u mnie całkiem odłogiem. nic, zero, nul. nawet mietło nie szuram. młądă w ďomu, całymi dniami przy lapku, nie ma părcia na nic, to i ja nie. zbuntowałăm się. jedno co udało mi się wywalczyć to to, że zarejestrowała się w up i chodzi na wyznaczone rozmowy w sprawie pracy. ale foch był, że nie pytaj! 

po kątach upycham bolesne sugestie, że to może ostatnie święta matki i powinnam. nic nie powinnam. mogę. ăle nie chcę. na wigilię zapřoszonam do syna. we święta do pierworodnej. i wystarczy.   i nie, że nie ma kasy. bo będzïe. ale zaparcia dostałam i tyle. tera się będę gościć 😀.

 a obok dwie koce pierdoły śpią i naprzemiennie chrapią. jedna cienij, druga basuje. i jak tu spać?

niedziela, 10 grudnia 2017

zrywka

urwałam się z roboty. 5 minut.
zachciało mi się wdepnąć na mszę, na której jeden z Ojców składał przysięgę/przyrzeczenie wieczyste.
ostateczne.
amen!
i tak w zadziwieniu słuchałam Ojca Rektora, bo wydawało mi się, że trońkę już jarzę w temacie.
wydawało mi się.
tępa dzida jestem.
no tak, składam głęboką samokrytykę.
życie zaskakuje i moi ulubieni Jezuici też. choć pewnie gdyby to była inna parafia, też by była ulubiona.
takie skrzywienie.

w każdym razie jestem w głębokim szoku/zaskoczeniu/traumie i co tam chcecie. a powinnam się cieszyć, że On tak Finis i te rzeczy.
czystość, ubóstwo i posłuszeństwo.
trwam w traumie.

może się otrząsnę.

wniosek: nie zrywać się z roboty.
nie łazić na ślubowania.


ps. siedzę i kombinuję, co jest czysość. porządek w szfie, brak kłaków z łóżkiem i te rzeczy.  ale chyba, a może nie tylko o to chodzi. czystość myśli, intencji?
ubóstwo. no gruboo. do tu definicje się rozmijają. świecko- krótko mówiąc-bida.

posłuszeństwo. definicja i działanie u świeckich znane raczej ze słownika. bo dziś, w tym ja, dzieci posłuszne nie są. raczej starzy tak kombinują, żeby być posłusznym prawu i byt państwowy przysposobić do obowiązku.

inne w temacie zrywki pominę bo się zapowietrzyłam i chyba tak mi zostanie.

czwartek, 7 grudnia 2017

troche dobrze

kot mi się wyoperował. sterylka i ciachanie jednej listwy.
i w sumie było by dobrze ale jest jakoś. bardzo jakoś.
bo trochę późno i są przerzuty. znaczy się rozlazło.
bo jakoś postanowiła popełnić głodowe harakiri czy cóś, na co absolwentnie mojej zgody nie dostała. przetrzymałam z zaciśniętymi zębami tygodniowy post, ale gdy z uprzejmości raczy dziubnąć cokolwieczek wielkości najmniejszego paznokcia, ja wywlekam z siebie coś czego absolutnie we mnie nie ma , tforzę we sobie, tony cierpliwości i naciumlam Wikariuszową flaszką. finał-wciumlane w kota 100mml mleka 7,5 procentów.
kot w końcu zadowolony bo i zajęcie mu przybyło. to czym pluł musi se wytrzeć z kadłouba.
odnoszę wrażenie, że za łatwo to poszło. nie mamy żadnych sznytów ani ran kąsanych.  za godzinę powtórka.
będzie bolało czy nie będzie?

środa, 22 listopada 2017

życie

no i chyba kobyłka u płota.
rano telefon do Otwocka. zmulały głos ciotki. nafaszerowana lekami przeciwbólowymi. krótka rozmowa i wniosek jeden. jadę.
wszystko się we mnie gotuje i wrzeszczy-nie!
bo znam ją jak zły szeląg, ale co robić? co robić, gdy chałupa zarośnięta břudem po sufit, gdy porusza się o kulach, gdy ugotowanie obiadu to wielki problem. i takam, kufa przeszczęśliwa, że bez kija do mnie nie podchodź. jedna 80 lat. średnio ogarnia rzeczywistość. z goowniano emeryturo. druga 70 lat. schorowana, knująca, której mam za złe pierdylion rzeczy, której emerytura wystarcza na dech ale nie na życie i jo! tytan, atlas, heros. do zapiędralania przy obu. zapowiada się ciekawie. i jedno wiem z pewnością. będzie bolało.
w pracy, hm... pracuję i tyle.  knujwy knują bezustannie jak mnie wygryźć. jedyna moja obrona to rzetelne wywiązywanie się z obowiązków.
czyli tak w pracy jak i w domu brać ile się da na siebie a  tak wszystko co ze mną związane będzie złe. 

i czasem mi już opada i mam dość. tylko w domu trochę luzu sobie daję ale oczywiście kosztem porządków. saganów. bo i tu mimo 3 osób jestem ze wszystkim sama.

a dzieci? starsze wiją swe miłosne gniazdka. młąda ma wszystko za złe. i mać też.
i tyle w temacië.

niedziela, 19 listopada 2017

nic nie ma łatwo

nic nie ma łatwo. osiołkowi i te rzeczy i mi też. weźmy choćby klawiaturę lapkową. jest w standardzie, klikana myszą, patykiem i na palec. 4. cztery możliwości. a łajza najprzyzwyczajeńsza, klawiaturowa, pisze jakimś przedziwnym alfabetem. pewnie ustawienia skopane, nawet wiem kim, ale nie chce mi się grzebać więc doceńcie pisanie mychą 😘
w pracy w standardzie a raczej nadmiar tego co zbędne a niedobór niezbędnych. minie.
w domu koteł mi zrakowaciał więc szura po domu kołnierzem w stroju maskującym przepołowiona po długości. od pachwiny po pachę. przy okazji załatwiliśmy sterylkę. bo to niestety efekt tabletek antykoncepcyjnych podpowiedzianych taką jedną. kota dobija a ludzia nie?

babelot czasem ma za złe bo nie ma obiadków. ale cóż. jak sobie nakupiła milion pińcet serków no to ja cię proszę, jedz kobieto.

no i masz. stoi za mła.  6,20 o poranku i pyta czy to wieczór czy rano?  oj, nie udała się Panu starość. nie udała.

młąda na bezrybiu.  więc z kasą mało że cienko. ale to standard u mnie jak wiecie.

powinnam:
nabyć nowe okulary. te z bardziej fikuśnych na + i -.  powinnam wydać fortunę na paszczu.  wymienić szkielet na nowy model. a tu lipa 🤣.

no tak, no tak. o pierwdorodnej bym zabyła. za małż się wybiera. o! i potomek zepsuł się trońkę. zeszpitalił się.

a poza wszystkim w ramach pomocy potrzebującym trzepię szafę i to co zajmowało4 półki mieści się na 2.
ostatecznie i tak łazi się w 2-3 zestawach a reszta zalega. nie wiem jak u Was, ale mi wystarczy zestaw do pracy i po domu. dress kod zamknęłam w sejfie 🤣


obuwie niewykwintne, ale pal lich. żadnego absztyfikanta w okolicy nie widza 😀 no i to tyle na te chwile.
no może jeszcze jedno. rozmawiałam ze somsiadem i na temat żarcia i zawartości telewizora i taki wniosek nam się nasunął: byle tanio, byle durno, a ludiska wszystko kupio.

ps. telewizora dalej ni mo i apage satanas, choșć niektórzy mnie straszą, że mi kupią. a broń buk!!!

środa, 1 listopada 2017

co wolno wołu?

miałam swego czasu pogawędkę.w temacie dotyczącym korzyści wynikających z pracy w danym zawodzie. w oparciu o nieznany mi cytat mówiący, że jak wół mieli zboże, to i przy okazji się nażre. w związku z tym, każdy ma prawo korzystać z tego w czym robi. na swój własny użytek. i tak se myślę, że idąc, jak dla mnie tym tokiem myślenia błędnym, geodeta może na ten przykład, każdego dnia odmierzyć sobie działkę, kucharka korzystać z dóbr nabytych kim innym, sprzedawca robić w sklepie w którym pracuje zakupy za free, itd, itp. a co Wy o tym myślicie? czy są jakieś granice w tym zakresie? czy korzystanie z czyiś dóbr można w jakikolwiek sposób usprawiedliwić?

niedziela, 15 października 2017

pan Kamil

był sobie. żył. pojawił się pewnego dnia.
od rana do wieczora, zima czy lato, na swoim rowerze przemierzał miejską dżunglę pomagając dzikim futrzakom.
pogodny, uśmiechnięty.

i już nie ma pana Kamila. odszedł.
terminalnie chory do ostatniej chwili troszczył się o zwierzaki licząc na cud, na ratunek, na swój szpitalny termin.
za późno.

ostatnie wspomnienie, widok, gdy stopa za stopą oparty o rower szedł płacić rachunki. z humorem komentując- ten rower to mój chodzik i wózek.

i nie ma Go już tu.
 jest Tam.
 szczęśliwy.

dziś

na teraz jest dobrze. w pracy znalazłam bratnią duszę. ha! nawet lepiej. przyjaciółkę, siostrę, której nie miałam.
w domu przybył nowy lokator. Wikary Klusek. kocio spod figury.
 babelot spokojniejszy.
 córko zadokowana, mam nadzieję chwilowo, w domu.
wczoraj przerzucone pół tony węgla chyba mi dobrze nie zrobiło ale co tam. źyje się dalej.
podsumowując-oby tak dalej. bo i zdrowe i samopoczucie o niebo lepsze.
starsza progenitura omija mnie jak zadżumioną. cóż.życie.

sobota, 3 czerwca 2017

rano opierdzziel dostałam. nie za duży ale jednak. od Młądej. bo chciała mi kawę podać do łóżka a ja wstawszy przed piątą zapodałam ją sobie sama. to tak na dzień dobry.
przesiedziałam kilka godzin usiłując dociec co ja właściwie dziś chcę. i uznałam, że chcę. cokolwiek. np poprać, poukładać i te rzeczy. chcieć a móc to jednak różne sprawy. fizys mówi leż a chęć kopie w zadek. i tak szuram po domu zgięta jak babinka. bo te lędźwia, do te kopytka, a i głowa mówi-masz mnie!
więc snuję się i w gumiakach na rękach smażę tego posta. a niech tam. nie mam siły ściągać ich. a pranie warczy. wirówka przestała. jeszcze tylko wypłukać, odwirować, powiesić.i tak dokoła i w kółko Macieju póki nie zapełnię suszarek. a po południu kolejny zjeb będzie. od Młądej. że nie odpoczywałam.  ta pralka ma moc. chyba umarłego pogoniłaby do roboty.
a w pracy? z nudów wczoraj myłyśmy okna. z nudów! a i należało im się.
kumpela jest the best. siedzimy i nawijamy sobie na uszy. wymieniamy przepisami, polecamy filmy i jak to w maglu. plotkujemy. sory. ale to tradycja.
szef jest nie tylko w dechę ale i w deseczkę. strasznie go lubię. raz że jezuita, dwa, że poza zasięgiem, trzy, że nie jest upiedliwy. parę innych cech dobrych jeszcze bym znalazła. ale nie dziś. zwłoka jestem.
kolegów rozkminiam.
generalnie jest git i malina. w piątek po pracy, gdy pomyślę o dwóch wolnych dniach, to mię dopada smutas jaki. bym jeszcze popracowała.
koleżanka ciągle mnie wstrzymuje.
-weż no przestań. założę ci kajdanki. zwiążę i w kącie upchnę.
bo wicie, ja lubię tę pracę i zasuwam. z innych mam nawyk robienia na najwyższych obrotach. a tu nic z tych rzeczy. ma być spokojnie, powoli, bez spinki.
ludzie! jak tu żyć?  :D

wtorek, 30 maja 2017

po kolei

praca jak praca. robi się. nie sama. ręcami.
szef, jak to szef, dogląda. wpadnie raz, dwa razy dziennie i tyle. obowiązków ma w bród. a my sobie we dwie rzeźbimy. dobrze nam razem. ani ja, ani Ona nie mamy parcia do konfliktów. co innego w domu. nie ma dnia bez draki. rence opadajom i wszystko inne. draka mniejsza lub większa musi być. zmęczonam tym.
w standardzie robienie obiadu. potem inne radości życia. dziś np wypad do Złotych po pralkę. małą, lekką, plastikową. kroi się tym co się ma. a w domu typowe kobiece zajęcie. wymiana i podłączenie obsadki do żarówki

czwartek, 25 maja 2017

ja, cymbał grzmiący

czy mozna zapomnieć, ze zmęczenia, o ryju tkwiący w plecach? można. jestem tego najlepszym przykładem.
dziś złapałam oddech po sobotnich pracach ręcznych i po poobiedniej drzemce wywiało mnie z domu do domowego.
domowy wysłał do pielegniarki. pielęgniarka oczkiem wypatrzyła żyjącego jeszcze gada i odesłała do lekarza.
lekarz z bólem wypisał skierowanie na SOR. jupi....już lecę i zawijam kiecę! z kleszczem w plecach będę siedziała do jutra na SORze a rano do pracy? tak? a może zostanę przyjęta dopiero za 24 godziny boć w regulaminie SORu jest to wpisane jako standardowy/dopuszczany czas oczekiwania na wizytę. ja dziękuję. bardzo dziękuje. na jutro umówiona jestem do weta. wydłubie. a jak trzeba będzie zrobi nacięcie i wyjmie gada. bo w przychodni rejonowej nie na skalpela ani nawet igły :D, lepiej, jak mi pani doktor rzekła, nikt tego nie zrobi, bo jakby były komplikacje to moge ich pozwać.
ja się już nawet nie pytam po chooja pana oni tam siedzą. dla kasy i zachowywani procedur i ochrony własnych doop. i ja mam się tu leczyć? za buka jedynego!!!!

sobota, 20 maja 2017

cd

jakoże wstało się po czwarty bo na 9 do roboty ( tak mam. Praca mnie zrywa przed budzikiem ), jestem lekko przywiędła. Zwisłam w formie ukwiału na schodach Solidarności/chałubińskiego.
i wymyśliłam co z robalem w plecach zrobić. Do poniedziałku nic. A w poniedziałek do weta. Niech krwiopijca krwi mi upuści i przyluka pod mikroskopem. Mnożą się te boreliozy czy nie. A potem kłują, skalpel i won dziada. Innego wyjścia nie widzę. Bo jak mam latać od jednego lekarza do drugiego a ostatecznie ruski rok czekać na ostrym dyżurze to ja to za przeproszeniem czniam.
taki chitry pomysł mam.

dupa poszła no i dupa blada

sezon na zielsko trwa. szlajanko za zielskiem też takie tam drobnice jak zwisy klonowe, troche wierzby, kilka pęków pokrzywy dotargane do domu. a w gratisie kleszcz.
wczepił się piekielnik tuż pod łopatką. problemu nie ma. łapą sięgam ale z wyjęciem gorzej bo zły kąt do uchwycenia i wogle nie widzę. słowem nieporęcznie. bezmyślnie budze Młądą.
-kleszcza mam.
nadstawiam plecy.
-weź no go wyciągnij
no i wyciągnęła. odwłok. reszta została.
nic dziwnego. bladym świtem instrukcja: powoli, ruchem obrotowym i delikatnie ku sobie nie dociera. w środku dnia pewnie też by nie dotarła, bo ona wie lepiej. co jej tam będzie kretyn tłumaczył.
finał: dłubanie w mem ciele igłom w celu wydłubania resztek. konsekwencja: wlaz głębiej. morał: umiesz liczyć, licz na siebie.
poranne darcie ryja, na mnie, na mać. bo to moja wina, że tak rano, że poprosiłam o usunięcie i wogle zamknąć paszcze bo złe.
siedze z resztką robala i zastanawiam się co dalej.polezę na wołoską a tam chirurga nie będzie. i czekaj ludziu huk wi ile. będzie, nie będzie? bo tu już chirurg. żadna piguła nie znieczuli, dziurki nie zrobi i nie wyjmie.
poczekać do poniedziałku i  poleźć do przychodni? przeca nie pomogą.
XXIw. Warszawa. i kleszczowy problem. bo gdybym była psem to kasa w łapę i problem od ręki załatwiony.
pocieę, że może nie ma goowna w sobie, pocieszam się, że ten urwany odwłok to nie wina Młądej. pocieszam się.
oreliozę się zdycha.
 pierdzielić. co ma być to będzie.




niedziela, 14 maja 2017

taram!

niniejszym ogłaszam, że zarówno mydło potasowe jak i szampon w oparciu o nie są gotowe.
czas na test ;)


przydługa niedziela

ogarnąwszy najpotrzebniejsze rzeczy, bo wiadomo, sobota i niedziela, to dnie wolne od pracy. zarobkowej. ugór domowy ciut ogaręłamć.
więc przeprałam co się dało i w końcu w łazienku luz. o tyle jest to czasochłonne, że jeszcze nie dorobiłam się pralki. może kiedyś?
carbonara na obiad.
 wkurcz na Młądą. przy niedzieli.
i w zasadzie chciałam do góry odwłokiem. bo jutro nach arbeit. ale gdzie tam?! kolejna przepierka, mydło musowo zrobić. tym razem z rozmarynem lekarskim. siedzi na razie w powijakach i żeluje.
dodatkowo czas loka umyć. czym? orzechy się skończyły, pokrzywy ani mydlnicy nie mam. czas na mydło potasowe. przymierzałam się do niego jak pies do jeża. bo trza stać przy gadzie, mieszać i pilnować. ale po kilku godzinach już jest gotowe do używania. więc wysiłek się opłaca. na tluszczach które mi pasują. wszechstronnie użytkowe jeśli z samych olei. a mnię się z rozpędu zrobiło budyniek z mniszka lekarskiego, więc sory, ale podłóg nim szorować nie będę. to będzie klasyczne, ludzkie mydło. po rozrzedzeniu i dodaniu aromatów, koniecznie naturalnych, wywarów różniastych sie otrzyma szampoon. własny, osobisty. własnymi ręcami ukręcony.

rano polezłam z Drabełem na spacer. uś...śmietnik na Polach. młodzież się nocą bawiła. porozstawiane grille. kupki węgla czernieją na trawie. dokoła koszy na śmieci wszystko porozwalane. państwo gawroństwo się pożywia. wszędzie pełno flaszek po róznych %. masakra. szczęściem panowie z firmy sprzątającej się pojawili i zaczeli ogarniać ten chlew. strach pomyśleć co by było, gdyby zastrajkowali choć przez tydzień. Warszafa utonęła by w śmieciach.
potem nawrót do domu i Lalka na wyraj. ona szalała, a ja pełzłam coraz wolniej. tu ną miotnęło, tam zawiało. oj, pokrzywy czas zbierać. znów coś gdzieś naciska i niedotlenionam. i błędnik szaleje.
ale to nie dziś. jutro? może.
na razie idę sagana pilnować .

piątek, 12 maja 2017

się

-pracuje , więc rano wstaje
-kopyta solidnie bolom, mimo wygodnego podzadka
-cóś niecóś się ogarnie w domu i padaczka
-mydeł nie robi bo sił nie starcza/

generalnie jest super-truper. dziewczyna z którą pracuję nie tylko w dechę ale i w deseczkę.

 gra gitara :)

wtorek, 9 maja 2017

a jednak

zadzwonił.
dziś Młąda w pracy była. zadowolona, choć poobijana stażami, bardzo sie bała. był płacz, nie z powodu, ze idzie do pracy, ale relacji pomiędzy ludźmi. o stosunku ich do niej. bo jest inna. nie lata po imprezach, nie pije, chłopaki są od niej o lata świetlne oddalone.
tam wyszydzana, wyśmiewana, krytykowana.
rozżalona, rozczarowana.
dziś pysior uśmiechnięty. pracuje w kuchni.
na każdej scianie krzyżyk.. i to daje jej poczucie bezpieczeństwa. mile, normalne osoby. i pyszny obiadek. boć głodna poszła do pracy. niespecjalnie pełno w lodówku.
a jutro ja :D


sobota, 6 maja 2017

jestem szczęśliwa

niebotycznie uszczęśliwia mnie fakt, że z czasem się trońkę ogarnęłam i przestałam brać serio, serio, wszelkie wieści ze świata. szczególnie dotyczące działań rządu. bo hejt leci stąd aż do krańców świata.
podoba mi się to, że potrafią się wycofać z nieakceptowalnych społecznie projektów. za PO to nie do pomyślenia. nawet milion zebranych podpisów nie robił nic. to tak gwoli przypomnienia sklerotykom.
pierdolenie głodnych kawałków o wycinaniu Białowieży to kolejne chore działania.
o niszczeniu polskich rzek, bo mają być drożne, dostępne dla transportu i komunikacji wodnej, to kolejny przykład oszołomstwa. przecież przez tysiące lat to rzeki były głównymi szlakami komunikacyjnymi. nad rzekami, ciekami wodnymi, akwenami, powstawały pierwsze osady, siedziby ludzkie. pierdolenie, że Natura2000  i niszczenie , czego je się pytam? czego? łach piasku, które zawężają koryta rzeki. uniemożliwiają swobodny przepływ wody? cokolwiek by ten rząd nie zrobił to jest źle. dał 500 źle. leki za free-źle. udogodnienia dla osób opiekujących się niepełnosprawnymi-źle. to kufa przypominam rozpaczliwe akcje protestacyjne matek w Sejmie.
że przybywa nowych ustaw i coraz większe obostrzenia? takie życie. coraz więcej cwaniaków więc i prawo musi być rygorystyczniejsze. Polska nie żyje w próżni. otwarci jesteśmy na świat. to tez trzeba uwzględniać.
czy bardzo mi to dokucza? nie.
 moje błędy mają coraz dłuższy cień i są dla mnie coraz bardziej dokuczliwe. ale ja sama sobie nagrabiłam. i  nie mogę nikogo o nic oskarżać.
wiele rzeczy przyjmuję jako oczywistą oczywistość, wiele z pokorą, na wiele przymykam oczy, bo wiecznie byłby armagedon w domu. ale na jedno nigdy się nie zgodzę. na to, by którekolwiek z moich dzieci obrażało mnie, raniło, wystawiało mi rachunki za życie czy oceniało. wiem że to robią. chyba wszystkie dzieci. ale JA nie daję im tego prawa. nie! i basta. robiłam co mogłam, tak jak potrafiłam, starałam się dać im wszystko co tylko było w moim zasięgu. mało? willi w wodotryskiem nie zapewniłam, samochodów, co tydzień nowych butów, bo przeca na betonie grając w piłkę niszczyły się w sekundę, choć i tak bywało, co tydzień nowe trampki.
zła jestem, niedoskonała? to uprzejmie prosze wypierdalać z mojego życia i nie psuć mi tego, które mi zostało. droga wolna. świat stoi otworem. nie trzymam, o nic nie proszę.

porannik

uwielbiam ciche poranki. na wieczory wyluzowane nie ma co liczyć, bo Młąda wisi na nacie i rzeźbi w bolly i nolach. tak ma.
odseparowałam się od światowego życia. pozostawiłam tylko może ze 2 blogi, które poruszaja w sposób nienachalny sprawy światowe.
i cóz tam panie dzieju? ano trup chce obalić ojmamacare. chce, a czy mu się uda numer z pozbawieniem ubezpieczenia ofiar gwałtu i kobiet mających cesarkę? czas pokarze. jest jeszcze pare innych równie atrakcyjnych pomysłów w pakiecie. ale cóż. jaka partia taka władza. i prawo. znamy to z własnej perspektywy. niekoniecznie w tym samym.
przeszczęśliwa jestem, że nie mam tv. bo nawykowo klika się pilotem i goowno w ucho leci. detox mam totalny.
tuptam po chałupce. to zgarnę, tam coś zrobię, upichcę jakieś mydełko.
robić cokolwiek by nie zwariować.
babelot uspokoił się. można normalnie porozmawiać. jest w zasadzie ok. tylko Młąda nie może zapomnieć i pyszczy i złorzeczy. tak ma. do babelota. bo okrutnie ją bolało.
tak to czasem jest w rodzinach, że najbardziej dokopują sobie najbliżsi, nie patrzą na dysfunkcje innych. zero akceptacji. życie.
a na razie, bo blisko, na tapecie, czeremcha. ponoś daje cudny, czerwony barwnik. sprawdzę przy okazji. ostatecznie, man nadzieję, że nie wytną, dostępna cały rok.
szkło tłukę nieprzytomnie. tylko szkło. jak nie ja. 2 dni i 4 rzeczy poleciały do śmietnika. nie ogarniam tego.
czas leci, leci, ciurka, a czasem gna....

piątek, 5 maja 2017

mój mydeł jedyny taki i pierwszy na świecie KLONOWY

tak wygląda moje cudeńko po wylaniu do foremki. 

zero instynktu.

przed chwilą skończyłam walkę z Julką. łapy mam w sznytach bo łajza broniła się jak obrońcy stalingrady przed wydłubaniem pysznego z ryja. co było takie pyszne? kawałek tygodniowego mydła. doslownie na sekundę się odwróciłam a ta już napadła na mój produkt. szlag. debil nr 3 w zwierzęcej rodzinie.
palmę pierwszeństwa po wsze czasy będzie targał Drab. strychnina była pyśna.
drugie miejsce Alaska. usiłował wczoraj napić się oliwy z oliwek z ługiem. też na ułamek sekundy spuściłam naczynie z oczu. chwilunię stało na podłodze. chwilunieczkę. bo na stołku zabrakło miejsca.
no i debilek, Drab, naciął się na kroplę łuku na podłodze. wylizał. z dziurą łaził przez tydzień.
jak ktoś mi powie, że zwierzęta są mądre to go śmiechem zabiję. choć nie wykluczam opcji że we właścicielkę się wdały. 

czwartek, 4 maja 2017

podejście, nie wiem już które

mydło, trzecie dzisiaj. ręce i głowę musze czymś zająć bo zwariuję.
podejście nie wiem już które w temacie pracy.
w niedzielę sąsiad znający naszą sytuację, dyskretnie wsunął nam kopertkę w drzwi, z informacją, co nasi jeziuci poszukują do pracy ludzia. poniedziałek doopa. we wtorek doopa. bo ojciec dyrektor na wyjeździe, środa doopa. święto. dziś bladym świtem, po jezuickiem śniadaniu pognałam świńskim truchtem na Rakowiecką. odczekałam co swoje, a że ogień mi w doopie przygasł, to krzesełko nie zapłonęlo. krzesło gorejące, ciekawe.
w rozmównicy pogadaliśmy. jakiś dziwny ten pracodawca. w pierwszych słowach jego listu, było czy na coś choruję, przewlekle. no kurcze. prawdomówna jezdem. ksiąc w rozmównicy=prawie ksiądz w konfesjonale. i mowię, co osteoporoza i te rzeczy. a on mnie ciśnie. ile mogę targać. niedużo, wiadomo. i widze jak mu te zwoje pracują. rozumie delikatość sytuacji. ja poryczałam się jak debil. no bo ile można nie żyć.
on siedzi i kombinuje. kombinuje, co by tu wymyślić. jaką pracę. widze. stara się. a mnie w środku wszystko skacze z nerwa.
w końcu stanęło, że dziś zadzwoni i umówi się na wstępną godzinkę. jak bedzie ok to juz zostanę. na czas próby. na razie na miesiąc. z wszelkimi szykanami czyli normalna umowa o pracę.
więc czekam, już ósma. pazury zagryzam, łzy łykam i czekam.
bo to strasznie choojowo nie żyć.
a jestem coraz bardziej skłonna na całkowitą emigrację poza światy. po prostu mam dość. 

piątek, 28 kwietnia 2017

Kurtyna!

w Dziesięciu Przykazaniach brak jednego stwierdzenia-jako podsumowanie: jeśli nie będziesz ich przestrzegał, spotka Cię to samo, a nawet więcej. 

sobota, 22 kwietnia 2017

haj się nie przewrócis

to sie nie naucys

lody, lody komu lody? a figa! to nie lody tylko moje mydło!! taram!!!

a to kolejne. pierwsze ześwirowane. model kolekcjonerski. za dużo sody, ale co potrenowałam to moje. 5 kolorów.


chyba jestem z siebie dumna

środa, 19 kwietnia 2017

trzęsidupek

przymierzam się do zrobienia konkursowego mydła i cosik mi słabo. bo to nie wiada z czym barwniki zmiąchać. z alkoholem? z wodą? z tłuszczem? czy tłuszcze, którymi dysponuję nie zgęstnieją zbyt szybko? bosz.... czy zdążę tę falę zrobić? i wogle strach. ale jak nie spróbuję to się nie dowiem. w każdym razie jakieś mydło zawsze wyjdzie!

dzień bez mydła jest dniem straconym! bezapelacyjnie!

ps. wczoraj. mać: jak ty przeżyjesz bez robienia mydła? nie przeżyję. muszę je robić! taka faza jak kiedyś z pożeraniem hurtowych ilości krówek czekoladowych. tylko teraz korzyść i dla mnie i dla rodziny.

wtorek, 18 kwietnia 2017

o Matko!



 Babelocik dziś skończył 80 lat!

kocio

Kotuch ci u nas dostatek. cztery sztuki. Bura Pampucha, ta co fruwała za okno. i dobrze.
czarna czyli Ciućka. małe, czarne, pyskate.
jula. persówna hrabina z wadliwym, typowym persim zgryzem. saszetkowa jrabina. najlepiej źry z całego pogłowia.
kotolota czyli Koćkot, Miciunia. szylkretowy gumiś.


no łaśnie. tak jest w każdym momencie, gdy tylko się położę. wkleja się we mnie i nic jej nie przeszkadza. burczy na Pampka, który też by chciał ze mną. musi i już. 

piątek, 14 kwietnia 2017

Totalna hipnoza

mam fazę. wiecie. na mydła.
żebyście zrozumieli w czym rzecz to wrzucam kilka przykładowych  mydełek z internetu:






teraz rozumiecie?
na prawdziwnych olejach, róznych, te akurat niekoniecznie z naturalnymi barwnikami ale w porównaniu z mydłami masowymi i tak to jest krynica zapachów, odżywienia i regeneracji skóry. 

co do techniki wykonania, to nie jest zbyt skomplikowane. myk tkwi w proporcjach tłuszczy, właściwej temperaturze i sprzęcie. 
nie od razu Kraków zbudowano. powoli, krok za krokiem i ja wypracuję swoje mydełka. może nie tak mistrzowskie jak te, ale własne. i w zasadzie czemu nie mistrzowskie?

czwartek, 13 kwietnia 2017

mydlara i przyspieszone lanie

Miszcz nowy rośnie w mydlarstwie. Młądą wciepałam w temat. najpierw pod okiem maci, a potem sama wykonała 2 rodzaje mydeł. jedno cudnie seledynowe o zapachu cytrynowym, z chlorofilem szałwiowym, kolendry i natki pietruszki. i drugi zestaw z kawą. wyługowaną kawą. więc odlot i czad. banan bez przerwy. a potem: dziękuję mamusiu, że nauczyłaś robić mnie mydła.
niam....
a to dopiero początek. :D

a ja wczoraj też popełniłam. miał być cud, miód i szyk a wyszła lekka kiszka. ale nic to. mydło najprawilniejsze. tylko z barwnikiem nie ten teges. bo fal morskich-kolorystycznie-mi się zachciało. a uparłam się na naturalne barwniki.
kiszka, kiszunia i niedosmak.
powoli cóś się wybarwia. broń buk jednak w barwach należnych.
długa droga przed mła by osiągnąć choćby średni poziom.
a mydełka wg mojaśnej receptury.
tra la la :D

i ja żesz pierniczę! nocka ciemną, burą i cichą napierniczały mnie pedały. darły jak kota za łeb, piekły jak przyżegane ogniem. leniwcem je trochę pomiętoliłam. głównie receptory nerek i pęcherza i robię dziś za sikawkową. jest siemnasta a juz z 10 razy klo zaliczyłam. i wszystko z wizgiem i na najwyższych obrotach. skund to? Żadnej ciężarnej na końcówce w okolicy nie ma.
ten masaż tak?????

środa, 12 kwietnia 2017

nie święta

po czym poznać że zbliżają się święta? po szczękach na wierzchu, z uśmiechami na ten właśnie okres. zwykle koronki, implanty i licówki poukrywane są skrzętnie za ust koralem.
 słucham tych radosnych, okazjonalnych uniesień i rżę jak koń na cały głos. bo chrześcijańskie miłosierdzie w tym roku opuściło mnie doszczętnie.
 bo i z jakiej racji?
święto handlu i pseuduchów.
spotkania rodzinne by radośnie napchać kałduny. pokazać się. objawić, te razy do roku. święta :D
no tak, wylazło ze mnie złe. trudno.
swoje odtańczyłam latami stając na rzęsach by świętować. teraz mam w doopie. dla dzieciaków głównie robione były. żeby miały. ja nie dziecko ale i tak mać rzuciła 50-taka. zaszalejem. serio.  bo jadamy okazjonalnie i skromnie. czasem raz na dzień, czasem jak przyciśnie częściej. ale generalnie wisi mi to. byle potem nie bolało.
wolałam wydać kasę na wagę, żeby nie robić mydeł na oko. tylko wg receptur.
sprawia mi to ogromną frajdę w przeciwieństwie do kontaktów z tą garstką ludzi mi ponoć bliskich.
tak! pierdolę już otwarcie i oficjalnie. żyję tak jak oni. dla siebie i własnych przyjemności. wyjątkiem jest Młąda, która, w pakiecie swoich wad, jest serdeczna, opiekuńcza itd.
a ja jak każde ze stworzeń mam potrzebę  bycia kochaną. nie z dala, nie w ukryciu ale gestem, słowem.
no dobra,
 wypatroszyłąm się potrzebowo.

jak to u mnie bywa, co pierwsze, to najbardziej udane. i tak jest z mydłami. pierwsze super, choć się nie pieni. ale to żaden problem. a reszta mientka i tłuuuusta. i wogle poza formą i składem nadaje się do leżakowania, ew przerobienia.
znów mam zajęcie.

porządki poszły w pireneje. zresztą gości żadnych się nie spodziewam. kochanków ci u mnie niedobór, więc mech, paproć i sterty brudów.
 będę chciała to zrobię a nie, to świat dalej będzie istniał.


wtorek, 11 kwietnia 2017

zmydlona jestem

tak jak pisałam wcześniej. wstaję, odpalam lapka, kawa, papieros i nie newsy jak niegdyś ze świata, tylko z mydlarni. co tam dziewczyny i chłopaki powymyślały. co zrobiły? jakie nowe wzory się pojawiły. czytam i mam zaciesz.
czytam o mydłach przemysłowych. czytam ich skład. o ble! o fuj! o ćwe!
słowem paskudztwo.
wgłębiam się w przepisy i ustawy. i wyszło szydło z worka. ustawodawva dopuszcza w produkcji dodatki w wysokości 5% substancji niedozwolonych. cudnie, cudnie, cudnie! mogą wrzucić każdą truciznę byle nie przekroczyła 5% produktu.
mnie to już nie dotyczy. sama sobie robię mydełka. dla siebie.

węglowe

od góry: na oleju słonecznikowym z woskiem z olejkiem cytrynowym. brązowe jest z czerwoną glinką, czarne to kakaowe, białe z mazami z dodatkiem kakao waniliowe, a w środku mix białego i węglowego.

rzepakowe z woskiem pszczelim i płatkami róży

da się? da się! a ile frajdy i        nerwów przy tym :)


sobota, 8 kwietnia 2017

a to ci lipa

rzekła stara cipa do siebie.
no cóż. słowo się rzekło i poleciało w pireneje. czyli nic z tego.

ale bladym świtem wstawam i wiszę na necie ryjąc jak kret w poszukiwaniu pomysłów i inspiracji w robieniu mydeł. naturalnie naturalnych.

sory, ale zajęta jestem.

piątek, 7 kwietnia 2017

za cicho, za spokojnie!

wieść gminna niesie, że trump ( z przemałej litery) znów zaczął drakę. wojna w toku.

czy ktoś ma jeszcze złudzenia, że nie szmal rządzi światem i pojebY???

ja już nie mam. jest tylko ucieczka w jedno miejsce. 

Objawienia

widzicie. człek coś robi i wierzy. robi, bo lubi i wierzy. i wiara cudnie przenosi się na dzieła jego rąk.



to cudne mydełko wykonała Magda z Piany Mydlanej na fb.
tzn zamysł był zupełnie inny a wyszło to co JEST.

czwartek, 6 kwietnia 2017

efekt WOW!!

no i pojechałam. za rzekę, za las. jak w bajce. nach arbeit. co macht frei. serio! takie było i jest załozenie.
pojechałam. wow! szkło, biel, półeczki, mini recepcja. szyk, dyg, elegancja. znów szkło. 4 stoły groomerskie. szkło. pomieszczenie do mycia. wanna. 2 stoły groomerskie.
pani się rozbierze, przebierze, rozpłaszczy, tu wieszaczek, tu torebkę. ok.pani trymuje. trymuje. a jak? różnie. a czym. no to mówię, naparstkami, nożykiem, kamieniem nie. to nauczymy, myślę, dobra moja, robią jak się należy.
wędruję do umywalni. tu proszek do uszu, tu płyn do uszu, do oczu. tu obcinara. a tu szampony. ten dla westów, ten mix dla innych. ok. ogarniam.
zobaczymy jak pani myje. ok. choć miałam pokazać swoje groomerskie umiejętności. panią to trzeba solidnie podszkolić, bo pani to dinozaur. och....urocze i z klasą.
koleżanka pokaże. pani stoi i paczy. no to stoję i pacze.
pani obetnie pazury. obcinam. za dużo zostało. poprawka. stresik by nie zaciąć psa. ale nic. zadbane. krotki rdzeń. a je doopką częsę bo niedowidzę. zwyczajnie. powinnam mieć okulary dwuogniskowe a tu nie dość że jedno to za słabe. a kaska z nieba nie spadnie na nowe. trza zarobić na same bryle minimum tego tysiaka. bo minusy jak stąd do Krakowa. i tak ślepok na nowo zaczyna karierę groomera.
teraz sama pani umyje. no umyła. pani podejdzie i zobaczy jak robimy.
pani ostrzyże grzbiet. pani ostrzygła. ładne prowadzenie maszynki. no ładne.
lekko mi zaczyna buzować pod czaszką, ale sza! wszzak pierwszy dzień i te rzeczy. milcz babo i pacz.
no to pacze.
chwila przerwy.mogę na fajka? tak, jasne. ja też palę. wracam-co pani pali? proszę tic taca. oszszsz. sama jara a ja jej śmierdzę! huk! fartownie szambiara wybierała fekalia :D nic to, przeżyję, myślę sobie. byle robota była. a tu kontynuacja, bo wie pani, my używamy, kosmetyków, perfum do piesków,a pani będzie na nie chuchać. słucham i niedowierzam.
teraz pani sama zrobi psa od początku do końca. biere nabój pod pachę i na zmywak. uszy wydłubane, wymyte, oczy też, pazoory obcięte. suszę, kołtuny rozczesuję. czas mija. po 5 minutach dochodzi do mie-pies już powinien być na stole. komentuję krótko-są kołtuny cza rozczesać, to pracochłonne. czasochłonne. ręce mi się zaczynają trząść jak w parkinsonie.
znów poganiają. pierdole! biere sierściucha pod pachie i na stół. lece grzbiet. no ale to cudzy klient, więc dopytuję. jakie ostrze gdzie, i wogle. czas leci. znów przytyki za plecami. łapy mi zaczynają się trząść, mam ochotę warknąć, że to nie jest dobry sposób na motywację, to nie akord na taśmie produkcyjnej, to żywe stworzenie. wierci się, wyrywa. a czas leci. ale zaciskam zęby. zaczynam się miotać. no i czas minął. znaczy się godzina. tyle dostałam na wykąpanie, wysuszenie i zrobienie na lux psa. choooojjjjj! to za mało!!!psa przejęła "koleżanka". mam stać i znów paczać. paczam. goli to co zgoliłam. widać musi. to co przycięłam leci nożyczkami, nasadkami, degażówkami, no życzkami. oszsz....gotuje się we mnie, bo takiego pierdolenia się z psem jeszcze  nie widziałam. one nie potrafią czy co używać nożyczek.
tiaaaa.....nożyczki....to już inna bajka. tu faktycznie mogę się tylko popatrzeć. jedna najtańsza para to kilka setek. full wypas. na sam widok ślinotoku dostaję.
technikie też mam do doopy, bo powinnam usztywnić rękę. jak? jedno oko nożyczek na kciuk , tradycyjnie, drugie na palec serdeczny. ten przed małym. dobre mam chęci, staram się. wciskam dziurę na przedostatni. idzie, ale jak krew z nosa. ale idzie. stoję i paczę. paczę i słyszę-pani już może jechać. odezwę się jutro.
no to do jutra,

środa, 5 kwietnia 2017

poznaj anatomię

przyszedł czas na włosy.
idąc za ciosem uważyłam szampon. mix tajsko - polski. z pokrzywy ubiegłorocznej i orzechów kokosa do prania. . wczoraj namoczyłam oba składniki, dziś lekko rozdrobniłam, przegotowałam, odcedziłam, ostudziłam, dodałam aromat lemonkowy. i gotowe. i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że loka myłam w kąpieli. głowę do płukania zanurzałam w wodzie i tu niemiła niespodzianka. uchem do ust wlewał mi się obrzydliwie gorzki płyn. gorycz piołunu. więc to ostatnie mycie w kąpieli. już ostrzegłam rodzinę.
a włosy? świetnie się rozczesują co mnie cieszy bo mam prawie do łopatek. nic nie ciągnie. po wysuszeniu takie lekko futrzate się zrobiły.
w każdym razie żaden włos mi nie poleciał przy czesaniu, a zwykle zdejmowałam ze szczotki całą garść.

czas na proszek do prania

najprostsza receptura: 1/2 szklanki sody kalcynowanej, 1/2 szklanki boraksu, 1 szklanka płatków mydlanych. można dodać do tego aromat. wymieszać i gotowe.
na płatki musze poczekać aż mi się niedoróbki porobią :D

mydło wszystko umyje

proszsz. oto mydełko robione znow "na oko". czyli bez aptekarskiego wyliczania składników. po nocy ładnie zżelowało. teraz musi trochę stwardnieć i kroimy :)
czas leżakowania ok miesiąca.


wtorek, 4 kwietnia 2017

od rana w rydze

zachciało mi się . kolełów zmielonych. zachciało mi się placuszków. dobraśnych. z dzikiem zielskiem. zachciało. no i siedzę w klo nad muszlą i pawia za pawiem rzucam. wątroba, trzustka od dawno mi mówią_pieczone, gotowane. a skleroza i nawyki swoje.
ból głowy, mdłości non stop. ile żesz można? no ile?

ja już nie wiem. ręce mi opadają. smażone-złe! buraki-złe! placki-złe! jeno brukiew przyjęta ze względnym spokojem, choć duszona z masłem.

ile tego jeszcze?

niebawem by móc normalnie funkcjonować przestanę jeść. wogle. z wyboru. bo inaczej się nie da ;(

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

zielono mi

wiosna, wiosna
a z nia wszystko co dobre z ziemi wyłazi.
dziś wstępny zbiór młodych gałązek wierzby. na listki na herbatkę, na kfiotki na ziółko i kora na gorączkę i inne niemiłe dolegliwości.
fiołki, fijołecki na wszelkie dolegliwości, detoks i dla urody. do mydeł.
pokrzywa na zupę kolejną, podgarycznik do sałatki. pokrzywa tez i fiołki. bo i czemu nie? samo w nich dobro!
och, ciągnie mnie nad wodę, na kłącza tataraka. musowo popróbować.
i oczekiwanie na sosnowe pąki. na syrop. robiony i na goraco i na zimno.
o matko! slinotoku już dostaję :D
i znów wierzba, duuuużo wierzby. jesienią i wiosną jak znalazł.
z zaraz pąki kasztanowca czas zbierać. na kremy, maście.
a zaraz lilak czeka do obróbki. na herbacinę. potem lipa.
żywokost to ostatni dzwonek na kopanie. ale cóż, z ubiegłorocznego ocet nastawiony. raciczki będą mniej bolały.
ech, na łąki proszsz państwa, na  łąki czas. zbiór podbiału czeka. nic lepszego na suchy kaszel.
a potem malwy, czyli ślaz. równie doskonałe.
i młode gałązki brzozy. listeczki na herbatkę i do przetrzepania skóry w goracej kąpieli.
i kwiecie chabru na oczyszczenie organizmu.
i stki i gałązki malim, jerzyn. na herbacinę. takoz poziomki.
i róża. owocki i kfiotki. dla zdrowotności.
ech naturo, naturo! wszystko co niezbędne nam dajesz w obfitości. sadzisz pod oknem, w zasięgu ręki. bo ty wiesz lepiej od małego człowieka.

nie twoje. nie ruszaj!!!

sobotnimi zakupami lazłysmy z Młądą przez Żelazną Bramę. między blokami. upał, żar. z przeciwka idzie dwoje młodych. bucha z nich rozczulenie, poczucie miłosierdzia. lezą i palcem coś smyrają na dłoni onego.
ślepak jestem, wiec podchodze bliżej. i co widzę? na dłoni onego siedzi wróbli maleńtas. taki wylotek. siedzi i nawet specjalnie nie jest spietrany a młodzieniec smyra go paluchem, japa mu się cieszy i tak se wedruje. z cudzym dzieckiem.
zagotowało się we mnie i grzecznie pytam, czy to jego. znalazł, w kółko golony i se wzion. bo se siedziało. no tyle mi trzeba było.!
chyba byłam niemiła. szybko odłożyl malńtasa. prawie na chodniku. debil. debil, półmózg, kretyn i jeszcze raz debil. odłozył Młąda w krzaczory. moze rodzice znajdą malucha.

ludzie!!! nic małego nie zawłaszczać! to to ma starych do opieki!

moje

pochwalę się ociupinkę ;)

moje pierwsze mydełka



octy. od lewej: z liści jagody, trzmielinowy, jabłowo-cytrusowy i ostatni z liści orzecha włoskiego. ten do napsikiwania się w lesie, żeby robactwo odstraszać i dla piesów, przeciw insektom. jako płukanka do włosów też :)

niedziela, 2 kwietnia 2017

żyję

pierworodnia nie pozwoliła na bezżarcie. podrzuciła kaskę. będzie na dojazd do roboty. a tam, dać z siebie wszystko.
młoda nabija się ze mnie, że miałam nie jeść.
w zasadzie, nie ma powodu, dla mnie samej, bym dalej istniała, jeśli nie znajdę pracy. społecznie jestem w takim momencie całkowicie bezużyteczna, a siedzieć dzieciom, wg wersji maci, na dożyciu, to średnia przyjemnosć. i dla nich i dla mnie.
w każdym razie jakoś ogarniam.
mobilizuję się.
starym trybem-cycki w górę i do przodu!
julianna, kocia perska, ma w końcu odpowiednie jedzenie.. stare to, zęby ma w rozproszeniu i w kiepskim stanie. trzeba karmić, i to dobrze. broń buk suchą karmą. mokrą.
mydła na dzień dzisiejszy odłożyłam ad kosz. priorytety. najpierw micha a potem inne inszości.
sagan rosołu uwarzony, koteły zmielone, buraczki ugotowane. zupa pokrzywowa pożarta. czas na wyprawę po nową.
no i po korę sosny z całą resztą. macerat z niej chcę zrobić. dobre to.
to naturalny lek p/nowotworowy. warto go mieć  na wszelki wypadek.
 kwiatki fiołka skropione alkoholem, zapach utrwalony. teraz tylko dodać oliwkę i będzie pachnidełko :D
ech... nie ma to tamto. nóżkami trzeba przebierać, samo ni przyjdzie. a pogoda idealna na zielarskie wyprawy. wczoraj na balkonie było 35C w słońcu. upał formalnie proszę państwa.
idźcie do parku, w pole, do lasy.
zbierajcie dobro. ale rozsądnie. po troszku z jednego miejsca.
kłusownikom zielarskim mówimy NIE!
i sprawdzajcie, czy roślinki sa pod ochroną i jaką. czasem roślina jest pod cześciową ochroną, ale jest niezbędna dla żyjątek i innych zielonek rosnących w okolicy.
 wiec działajmy rozważnie. 

środa, 29 marca 2017

wojna domowa.

jest cicha w małych i większych podłościach i głośna, ostentacyjna. każda wykańcza i niszczy.
jeśli chcesz mieć wroga powiedz mu prawdę.
jeśli kogoś kochasz, kochaj najlepiej zdalaczynnie i obrazkiem. dobrze na tym wyjdziesz.
nikt tak doopska nie skopie jak rodzina.

wtorek, 28 marca 2017

słońce ty moje

pomijając dolegliwości infekcyjne Słońce też radośnie mi dokopuje. ja już nie muszę sprawdzać na wykresach, czy burza słoneczna jest, czy pizga w Ziemię czy nie. ja wiem. rano budzę się z bólem głowy. to wystarczy. Słońce chowa się za horyzont i ból znika.

http://www.solarham.net

a tu link do mojego ulubionego portalu. i tylko ślepy nie zobaczy tych czerwonych słupeczków. daje ile Bozia dała. zgłupiało to słonice czy cóś!

kolejny etap

śpię snem prawie sprawiedliwego, bo jednak katar dalej i kinol zapchany, bo jednak kaszel dalej i budzi mnie. mówmy się  więc, ze to moja sprawiedliwość. a więc śpię i nagle pobudka. mac zaczęła novne Polaków rozmowy. nie! nie rozmowy. monolog.bo musi. natentychmiast wypowiedzieć kwestię o tej 2 czy 3 nad ranem. musi!
do tej pory takie przymusy miała we dnie. od zawsze. jak ją naszło. nawet gdy dziecięciem małym byłam. potrafiła stać mi godzinami i nawijać na uszy.
ostatnio coraz bardziej i coraz więcej. bo musi nam powiedzieć. przekazać. informacje. a że to tysięczny raz, to nie ma znaczenia.
chwila ciszy czy kilka godzin są błogosławieństwem. ale wtedy młąda zaczyna nawijać. i weź  tu człowieku nie oszalej!

tak. etap papierzysk za kaloryferami się skończył. w końcu dotarło, że nie tylko smrodem daje, ale i sama sobie robi krzywdę.
-pupa mnie boli.
no cóż. to było do przewidzenia. tłumaczę, wyjaśniam. a paczki z podpaskami jak stały nie ruszone, tak stoją.


poniedziałek, 27 marca 2017

niedziela, 26 marca 2017

octowisko

na szybko zrobiłam ocet, kupnym jabłkowym, z jasnoty białej. stoi i dochodzi. nabiera mocy. o jasnocie nie będę Wam pisać, bo wszelkie info, najlepsze, u Różańskiego, u Jana Oruby. to mistrzowie fitoterapii. no i u Eugene Gawendy, starego Druida, na fb.
jutro zlewam z jemioły, białoporka i egzotyczny.
i jak to ja, nie mogę zrobić nic wg przepisów.
a przepis stanowi, co ziele zalać octem, zostawić na tydzień, dwa do przegryzienia, zlać i znów odczekać.
ja na skróty: suche z dodatkiem jabłka zalewam słodką wodą.
zobaczymy co wyjdzie. ocet na bank. czy równie dobrze zadziała?
dla porównania, zrobię potem wg receptury. ale na własnym occie. i na świeżych ziołach.
w każdym razie juz mnie strach ogarnia na myśl o bólu głowy. wicie, to łażenie. ale coś za coś.

wiosennie posiałam pomidory i ogórki na rozsady. i już typię i przebieram raciczkami, coby zielone szybko lazło, zobaczymy. mam nadzieję, że kociska nie zdepczą, bo to ciekawskie bestyje. 

czwartek, 23 marca 2017

mydło

podniosłam kooper i zrobiłam mydło. szybkie. na gorąco. bo wicie, są dwie metody robienia na gorąco właśnie i na zimno. na gorąco robione można używać od razu, na zimno musi leżakować. od kilku tygodni do kilku miesięcy.
co zrobiłam? z czego?
z oleju rzepakowego, sody kaustycznej, wody, pyłku kwiatowego i lekkiego ekstraktu z gansu cynamonowego. robi się szybko. wypełnia foremki błyskawicą. stygnie galopusiem. i gotowe.
kształty różne. wykorzystałam foremki do nigdy nie zrobionych pierniczków. myje się właśnie misiem.
ale jak we wszystkim musi być łyżka dziegciu. bo... śmiałam zrobić mydło bez kalkulatora. tylko po obejrzeniu filmiku na yt.
kto by pomyślał, że kalkulator jest potrzebny do robienia mydła. ja je robiły prababki? jakim cudem im wychodziło?
no, moje nie jest idealne. nie liczyłam na to. capi sodą. ale myje. sprawdziłam w praniu. brud schodzi migusiem. jest. nieidealne.
idealne potrzebuje przeliczników, kalkulatorów internetowych. w rubryczki wpisać należy ile jest lłuszczów, wody i kalkulator wylicza gramaturę sody. co do gramika. gram więcej i kicha. nic z tego. nie będzie się pienić. będzie sodą wyżerało dziury w łapach. gorzej. soda, podstępna, przenika przez skórę i rozpraszając się po całym organizmie demoluje go.
strach robić cokolwiek bez wagi. a ja zrobiłam. łapy mam całe. żyję.może jeszcze nie ta pora. może w nocy soda mnie pokona. nie wiem/
wiem, że moje niewagowe mydło myje. nie pieni się nadzwyczajnie. łapy capią a skóra jest idealnie gładka.


środa, 22 marca 2017

muniek prawdę ci powie

pamiętacie ten song? Coś z pieprzonym żoliborzem było. Było. I o wiośnie co spaliną zalata. No i huk!
wchodzę ci ja do pokoju, węch już odzyskałam, i po co?, i wali mi paliwem. Benzyną, oparami, spalinami.
nosz albo to aromat przyszłego życia albo smród z ulicy. Inaczej nie ma.
muniek, Kazik? Za jedno. Prawdę rzekł.

baba z wozu

czyli trochę lepiej. I już knuję co by tu napsocić. Bo że octy nastawione to się wi. Różne, różniste. Od jabłkowego, poprzez wrotyczowy, leśny z pączkami sosny, owocami jałowca, kwiatem akacji. Oj, ten pachnie cudnie. I z orzecha włoskiego dla psińców by chronić przed robactwem i jako płukanka do włosów. A ten leśny na choróbska i wirusów tłuczenie. I tropikalny z liściem laurowym, zielem angielskim, goździkami i innymi cudami i dla urody i do deserów. I z białoporkiem. Na raka tłuczenie. I będzie sosnowy. Caaały pakiet. Z korą, pąkami i igliwiem. Ten Ci będzie miał moc! Na płuco, przeciw guzom, zmianom nowotworowym na skórze. Bo brodawek przybyło onegdaj.
no i stopa być musiała :D zanastawiłam z pyłkiem kwiatowym na mniodzie. I chyba za bogato tych produktów pszczelich. Chyba wytłukły wszystkie bakterie bo nic w słoiku nie buszuje. Ale....będzie na kusztyczki poranne i wieczorne dla zdrowotności :D
generalnie większość na miodzie robię.
czas na nastawy z melasą.
oj będzie się działo :D
p.s. Miałam obawy, że zaoctuje mi się cała chatynka. A tu nic. Żadnego kwaśnego aromatu.

wtorek, 21 marca 2017

wiosna już tuś tuś

a ja wiosennie zdycham. Od listopada goowno nie chce mnie porzucić. Pokochało, przykleiło się do mnie i nic, za nic nie chce iść w Pireneje.
nocą wypluwam płuca. Zresztą nie tylko ja. Mać też. Żężę(?), chrypię, świszczę. Duszę się bo to coś siedzi mi dowolnie. Albo w gardle, albo w krtani i albo muli albo wysycha nocą na proch i pył a wtedy biada! Jak Julosława zatkanym nosem - łiiiii, tak ja hyyyy, iiii, zrywam się żeby złapać łyk powietrza, łeb prawie w balko wkładam. Iiii, iiiii, iiii i w końcu jest. Żyję. W ta chwila. Taka myśl. Dychne jeszcze czy nie. I kaszlę, pluję, wypluwam. I leżę i pomstuję w myślach rzucając kufami. Bo się już nie da inaczej.
leżę i usiłuję zasnąć a tu mi coś : - hrrr, hrr. Nosz ty! Rozglądam się komu przypuerdzielić z kapcia a to ja. Mogę Se z liścia ale raczej nie pomoże. Więc znów wydaję kakofonię dźwięków, tym razem knurowatych. Walczę z glutem w gardle. Wylazł. Za chwilę znów skrzypię bo maź glutowa znikła i suszy.
i leżę i wymyślam Se rozrywkę w chwilach pomiędzy .
kino we łbie. Lepsze to niż czerń. Jasne, oślepiające plamy. Geometryczne wzory. I tak se też gadam w głowę: - że to jakaś lipa z tym Bogiem. Lipa i mega przekręt. Bo jęli i wogle i te miliony lat od stworzenia to na miły buk, to nasze wyobrażenie jest do kitu. Cokolwiek by nie mówić. I nauki kk i inych religii są tyż do luftu. Stoją w całkowitej sprzeczności z prawami przyrody.
i tak se leżę i dumam, malkontence i oglądam te włebne obrazki i nagle słyszę trzaski. Myślę: - ups...coś się zadziało. Będzie jaka zmiana. Nole mi przestawiają zardzewiałe zębatki.
noc szczęśliwie minęła. Ptaszory ryjami budzą mnie przed świtaniem. Dobijają o świcie. Taky, wstałam. Zmiana owszem. Jest. Żreć mi się chce. Zdrowy, chamski apetyt się obudził. Wstaję - kaszlę, boli głowa bo słoneczko napierdziela. Kontrolny rzut oka na kibel - czy wolny?
siadam z kawą, nie na klo, kaszel. Dochodzę, usiłuję się ogarnąć a tu: Tiu


, kich




psik




leci z kinola jak z prysznica. Gil gilem, kaszel kaszlem ale czas wytoczyć ciężką artylerię.
biere claritine. Na jakie 2 godziny spokój. Śluzówka sklęsła a kaszel płuca wyrywa. Zgina mnie w spazmach i stu - dojechało brzuchem. Spiął się jeden z mięśni, tych kaloryferowatych. Na nawet nid myślałam, że jeszcze je mam. Spiął się i wyskoczył spięty, twardą, gładką kulą. Osz...jak bolało.
wstanę, pochodzę i padam. Coś zrobię i padam. Zmobilizowałam się by poleźć z Julą do weta. Nosz... Ponad pół godziny albo i lepiej 2 nieduże przystanki lazłam. W obie strony 5500 kroków. Małych.
patrzę na ryż i odruch mi się włącza. Zupa, zupa...a na kolację zakazany gluten. Szarlotka. Bo z głodu mnie skręca a do jedzenia za dużo nie ma.
a jutro po glucie znów gorączka. I reizefieber. Bo to ju ta fajna faza. I zero odporności.
i mam dość serdecznie.


siedzę w domu. Kalesony na doopie, portki dresowe. Bluzka, sweter i telepie mnie z zimna. I tak dzień po dniu. I się zastanawiam: - długo jeszcze?

dokoła i w kółko Macieju

pisałam, że w listopadzie coś mnie dopadło. Jakieś choróbsko? Pisałam!
miał

środa, 15 marca 2017

O_O

wściekłoty dostaję gdy czytam na pejsie bzdety dotyczące nieodległej przeszłości Pl. No kurwica mnie trafia.
ludzie! Są archiwalia wszelkie! Mikrofilmy. Pokona i co tam chcecie. W uj profili, stron i co se jeszcze wymyślicie w temacie.
pierdolić każdy może, troche lepiej lub trochę gorzej, na początku, gdy nie ma wiedzy i znajomości gdzie szukać informacji. Ale potem to zwyczajnie nie uchodzi!!!!


nosz kufa! Ogarnijcie się!  

wtorek, 14 marca 2017

ino mig

starsza pojechała w banki a jo ruuu na balkon. Wyrzucać, myć. Wywalać, oczyszczać. Bo to jedyny moment by bez draki robić porządek. Bo wszystko to przyda się. Nawet podręczniki sprzed 15 lat.
bo co je jej to je jej, a co moje to też jej.

dobre info

primo pierwsze- już lepiej się czuję.
primo drugie- kocham wszelkie zielsko.
no bo i jak nie kochać jak leczy, ratuje.
sosnę kocham miłością odwieczną za aromat, za syropek a teraz także za korę. Alkoholowy nastaw/ ekstrakt leczy czerniaka. Nie żebym miała, ale sam fakt, że można to skasować ulubionym drzewem poprawia nastrój. Zresztą 60% wszystkich leków p/ nowotworowych ma pochodzenie organiczne.
z tego co zrozumiałam to generalnie naturalne likwidowanie parcha polega na odcięciu przepływu białek i zniszczeniu ukrwienia w onym czyli odcięciu dróg zaopatrzenia. Jak w życiu- nie jesz, zdychasz.


jejku! Niech już będzie ciepłota! Bo nie lepi się robota!
:D

poniedziałek, 13 marca 2017

ta ostatnia niedziela

jak to śpiewał Michnikowski " nie dla mnie już..." to i ja mogę. Na krzywą nutę i innym temacie, ale nie dla mnie już szlajanko. Nie dla mnie już dzikie szlaki. Dla mnie ino proste ścieżki, krótkie dystanse i być może rower.
finał wieńczy dzieło.
skąd ten łabędzi śpiew? Z bólu co łzy wyciska i zniechęca do jakiegokolwiek ruchu.
a młąda dziś z satysfakcją:- a nie mówiłam, że będzie boleć.
mówiła. Ale wleciało i wyleciało i wogle to może tą rażą przejdzie ulgowo.
gratisa nawet dostałam: Narastał przy kasłaniu, wszelka ciepłotą ze mnie uciekła. Ból, lodowate końcówki mimo skarpet, rękawiczek, butelek z wrzątkiem pod kołdrą. Nic nie pomagało póki ból trwał. Tera ino serducho przystawa. Ale daję radę. Zalegam.

sobota, 11 marca 2017

tfu, na psa urok

jakby atmosfera w domu od wczora ocieplała. Ostro, nerwowo, nieprzyjemnie. Młąda, słusznie, protestuje na kiblowe przystrójki. Ja, słusznie, staram się nie nerwować maci. Wiek i te rzeczy. Słuszności powodują napięcia. Huk z tym. Wiecznie trwać nie będą a ja jak zwykle pomiędzy. A sztuka dyplomacji jest odległa mi o lata świetlne.
stres związany z brakiem roboty, młądą, macie, agresorem u piesa, boć młąda uznała że bezwzględnie narzuci mu swoją wolę, zaparcie się matki, jej infekcja. Ma 80 lat. Wiek trochę nie fajny na użeranie się z wirusami. A zaparciem przeszła sama siebie.
jakieś 3 tygodnie temu skończyła się jej kasa. Tak to bywa gdy człek żywiołem działa i nie myśli. Najpierw latem wzięła pożyczkę w banku. Gdy mnie nie było w domu. Bo dorosła wnusia nie raczyła spożywać tego co im gotowałam. Ona zresztą też. Ogarniacie? Gdy wróciłam , wszystkie sagany z zawartością stały w różnych miejscach pokryte równą warstwą pleśni. O zapachu już nic nie mówię.
jesienią wpadła na genialny pomysł. Pokryła dach starego, przez nikogo nie używanego domu. Na kredyt. Ja się pytam, kto normalny daje starcom kredyt? No kufa kto??? Wszystko oczywiście poza mną bo w zasadzie po co mi ta wiedza?!
a 3 tygodnie temu obraziła się na świat i wszystkich świętych. Przez ten czas żyła wodą, budyniem na wodzie-w przypływie bezrozumu nabyła tego hurtowe ilości, chlebem, zuchelkiem kaszanki. Czasem poinformowana, że sagan ugotowany, coś wzięła. Na 3 dni przed emeryturą dudniąc oznajmiła:- nic od was nie chcę. Pewnie uznała, że da radę dożyć.
wicie, jedna z troską podpatrywała co robi. Jak się czuje. Nie wiem czy to gra, czy co? Nie wiem raz lezie i słania się- och umieram i te rzeczy. Po godzinie popyla na wkurwie i paszczą kłapie. Kłapie bez opamiętania. Negatywne emocje to jej życie. Dodają jej sił. Ewidentnie.
a wczoraj. Z wizgiem wybyła z domu. Znikła na 2 godziny. Zaliczyła okoliczne sklepy. Dotargała zakupy. Litościwie chciała mnie w gotówkę zaopatrzyć.
a wała! Nie chcę, nie wezmę. Może jakoś dożyję do ... No właśnie. Do czego? Do zarabiania. Szykuje się, wykluwa ale jeszcze nie czas.
wczorajsze menu: Ryż ugotowany z cebulą i soja sos, miska pomidorówki z kluskami a na kolację 2 kromki chleba z herbatą.
glutenem żarta glutem sączę. Brzuchol jak u pasibrzucha. Zaraz będzie stan podgorączkowy. Przeżyję.
i kombinuję co dalej. Bo plany mam ale niestety zależna w nich jestem od ludzi. A to kiepska sprawa.
trzymcie kciuki.

piątek, 10 marca 2017

piątaka dla psiaka

planowane podwyżki świadczeń doopy nie urywają.
mać dostała - 5 zł. I pyta: Psińco, co Ci za to kupić?
dla psa za mało a dla człowieka?

pejsówka i inne czyli poranny przegląd

otwierane wiadomości zasypują wieściami od Stephena. Że postęp, że oko zdrowieje, że frakna szczeniory rosną na potęgę, że święto kobiet to obraza, że tworzy się poczet papiestwa itd itp
życie
profil nieznajomej informuje o tabletkach p/owulacyjnych. I oczywiści polemika przeplatana inwektywami i mniej lub bardziej sensownymi argumentami za/przeciw stosowaniu. A przecież są tańsze i mniej ingerujące w system hormonalne środki. Choćby wrotycz. Bo kto jest beztroskim jebadełkiem, tego ponoszenie konsekwencji przerasta.
pejsowy plociuch informuje, że ojmama ma przyrodniego brata malika. A co mnie to?
że trop wpisuje się w różne zastane i niekoniecznie lubiane. A w co ma się wpisywać? W motomyszy z marsa? Rozczarowanie?
ja tam rozczarowana jestem jakością powietrza. Budzę się kilka razy w nocy z zaschniętym nosem, zrywa mnie kaszel. A okno na wciąż otwarte bo inaczej się nie da. Zainstalowane mną wentylatorki pokryte równą warstwą błocka. Na wysokości 2m.
zdesperowana znajoma, której dzieci na wciąż chorują, nabyła oczyszczacz powietrza. Inny informuje o dobowym przeglądzie filtrów z onego i włosie rwie, bo przypuszcza, że filtr tygodnia nie przetrwa.
ja trwam na posterunku i tylko czasem/często mam myśli-spierdalać z domu byle dalej.
monologi matki naprzemiennie z Młądej, makulatura amoniakalna za rurami, smród z onej, argumenty sensowne młodej. I rozstrój nerwowy i rozkrok pomiędzy: Smrodem u świętym spokojem a wywaleniem tego i Armagedonem, tudzież szybką śmiercią matki. Z powodu w/w
wybór zawsze jest.
zastanawiają mnie wieści o opłatach abonamentowych rtv. Zaiste zapowiada się to imponująco. Każdy ma być nim uszczęśliwiony. Pod zus podłączą? Do podatku drogowego dolepią? Bo bożebożebożenko! Ja nie korzystam z tych merdiów. Nie i huk! Radia nie słucham, tv nie oglądam. Informacje dokładnie cenzuruję. Pod siebie. Netem. Blogi czytam. Niektóre. Na pejsie ruch. Z jednymi się witam. Innych żegnam gdy nerwa mi szarpią. W ziółka u Eugene siedzę, czytam czasem różańskiego. A domem? Miło gawędzę z Przelotnym Ptakiem. Chadzam na spacery ze psem sprinterem. Ten to wie czemu to służy. Jest tym czym jest, jest w tym w czym jest. Wzajemne relacje się poprawiły. Polecam książkę"okiem psa". Za free do pobrania w pdf.
wystarczyło zrobić kilka rzeczy, nie robić kilku by z podrzędnej postaci w domu stać się dla niego alfą. Zaiste zabawne jest gdy to on teraz skupia swoją uwagę na mnie by się dostosować. I obserwacja rękach młoda - pies też jej zabawna. Cóż, jest dla niego nieznośnym szczeniakiem.
hi hi, co jakiś czas ktoś podeśle jakiegoś demota, że kk be, wstrętny, fuj. Że banda pedofili, praczy kasy, zbieraczy, bogaczy, kolekcjonerów, nierobów. Tia... Śmiać mi się chce z tego. Oj, nie latam jak kiedyś do kościoła. Już ponad rok. Życie. Coś jest, czegoś nie ma. Zraziłam się. Filmów trońkę pooglądałam. Statystycznie 5% każdej grupy społecznej ma patologiczne zachowania. Czemu kler miałby być inny? Bo co? To nie ludzie? Ludzie! Te drugie 5% z drugiej strony krzywej, przeprasza, mieli się w intencji pokrzywdzonych. Czy o tym się pisze? Czyta? Może i tak ale zniszczonych psychik, życiorysów to nie naprawi. Nie wynagrodzi krzywdy. Czy coś się zmieni? Jessss, zejdzie do podziemia. Bo taka natura ludzka. Powymyśla nowe hak w pizza gate.
że księża nieroby? To postawmy znak równości pomiędzy nimi a wszystkimi, którzy pracą fizyczną się nie kalają. NP filozofami. Czemu nie?

środa, 8 marca 2017

sezon na dobro

znów zgarnęłam prawie 40 piersiówek. Zużytych. Jakieś zagłębie powstało przy pętli tramwajowej. Dla mnie dobrze.
zaczyna się sezon na zielone.
pierwszy łup to jemioła. Mnóstwo jemioły ze starej topoli. Mnóstwa dobra. Będzie ocet i macerat i tinktura. Będzie czym się kurować.
czas na kopanie żywokostu. Na ocet też. A potem co popadnie. Jedne będą do smarowania, inne zamiast cytryny.
eksperymentalną wiosnę dobrem idącą czas zacząć!

poniedziałek, 6 marca 2017

kombinujem

jako się rzekło, czasem dostaję napadu. Poszukiwania pracy. Gębą wśród znajomych i netem.
gębą: Dajemy wikt u opierunek + 300zł do ręki. ( można komentować :)) była propozycja przedstawienia swoich pomysłów ale po tak zacnym wstępie wymiękłam.
netem: Robota dla fachowca w Nowregii. Czemu nie? Cv debilnych nienawidzę więc tlf do Oslo. Nikt nie odbiera. Za chwilę oddzwaniają. Gadamy bitą gadzinę. Z Polakami. No i wiadomo. Robota ma dopiero BYĆ. i jak to zwykle bywa żadnych konkretów.
a ja wyobrażam to sobie tak: Praca od do, stawka za godzinę konkretnie wymieniona, umowa o pracę, ubezpieczenie. Proste, w ramach obowiązującego prawa. A tu nic. Chooj!
i niech mi nikt nie mówi, że polscy pracodawcy są, przynajmniej część, uczciwi. Bo nie są i chooj.
12 minimalne jest często omijane. Co tam omijane!
ale zostawmy ich samych sobie.
norwegia. Słyszę - 5000-6000 koron to minimalna pensja. Zdziwienie! Wchodzę na strony urzędowe i inne. Minimalna dla sprzątaczki to ciut ponad 100 na godzinę. W sumie daje to prawie 20 000 koron. No halooo!? Ktoś kogoś robi w konia! Po pół roku pracy stawka godzinowa wzrasta. No i pacz pan. Da się!
ktoś powie: Norwegia droga. Ok. Tania nie jest. Ale za 5000 wynajmujesz kawalerkę. Za 3000 pokój. 5000 masz na życie. Resztę wykorzystujesz dowolnie. SPRZĄTACZKĄ BĘDĄC!
kolejny kfiat: Opieka nad starszą osobą. Żarcie i pokój za free. Pracę za kasę trzeba Se znaleźć. A na ścianie wschodniej to łatwizna.
i owszem, kombinuję z groomingiem. Zakładając, że miesięcznie państwo chce 1500, że za każdego psa dostanę min 100 to uzbieranie haraczu nie powinno być problemem. Problemem jest co innego: Brak klientów, brak kasy, bo tę trzeba mieć, brak finansów na podstawowy rozruch. O życiu jako takiej nie wspominam. Boć nie samem chlebem człowiek żyje :D

sobota, 18 lutego 2017

i choćby srały skały

to nie ustąpię.
nie i już!
będę jak ta najkochańsza: Tak mamuniu lub cisza.
bez pyskówek i jakiejkolwiek aktywności. Poza tą dla siebie.
o! I nie rzucać się w oczy. Być jak duch. Być nie być.


bo to wicie- najkochańsze jest to co nawet szklanki wody nie podało.
widać tak trza!

środa, 15 lutego 2017

z netu ściągnięte. nie moje. 

roluję bo lubię

całkiem niedawno naszła mnie chęć...nie! wróć!
znajoma twarzoczaszką czy jak tam, była uprzejma pochwalić się susi ;) takim prawdziwnym made in poland. wszystkie składniki były tak sztuka nakazuje.
ja oczywiście, chyba jak kazdy, popełniłam rolki. kiedyś. wg wszelkiej sztuki.
napatrzywszy się na deski pełne smakowitości, nawet nie myslałam żeby się porywać na coś podobnego. przelicznik w głowie mam zainstalowany na twardo, w przeciwieństwie do innych, więc rolki musiały być siłą rzeczy inne. a póki co, postanowiłam poeksperymentować z czym innym. naleśniki. ale nie takie zwykłe, co to to nie, ale takie jak czynią na ulicach wschodu, takie patykiem smarowane. no i huk, zupa i krewetek kupa ( parafrazując klasyka ) czyli kicha na całego. nie wiem czy rzecz w nieodpowiedniej patelni, ale znając powiedzenie o baletnicy, stawiam na mój błąd. w każdym razie piękne naleśniory w stylu japońskim są niedościgłym smakiem.
rolki owszem, zrobiłam, ze śledziem, z warzywami gotowanymi na parze, nawet w ramach ewolucji smakowej z jajem na twardo, marchewką i ogórkiem kiszonym. do tego obowiązkowo sos sojowy z cytryną. i wasabi. Przelotny ptak zachomikał noskiem i uznał, że całkiem, całkiem.i w zasadzie prawie jak kaszi.
efektem ubocznym sioja sosu był mega absmak w ustach jodu. ale jaki! i tylko ja go czułam. to jedyny feler.
drugim "daniem" był/było cóś co zasmakowało Młądej. wykonanie: 2 jaja w sagan. do tego garść kapusty pekińskiej poszatkowanej na piórka, trochę piórek z cebuli. wymiąchane i w to wrzucone kilka łyżek ugotowanego ryżu. składniki należy pracowicie miąchać. broń zbuk nie odchodzić od sagana, bo będzie przypalonka. doprawia się dowolnie.
kolejne danie jest w podobnej wersji tylko z pokruszonym, ugotowanym jajcem na twardo. wersja dla niecierpliwych. i dająca nieskończone możliwości wariacji na temat. ja do tego dałam sioja sos, cytrynę i zielsko.
nie ma co udawać, jaka kasa, taka kuchnia. więc koleżanką blogerką podejrzawszy, popełniłam rybę po grecku.
w planach kulki ryżowe z nadzieniem. dziś akurat będzie cebulka duszona.
serek typu włoskiego zanabyty w słusznej cenie, bo dzień po terminie przydatności, czeka na zamarynowanie, doprawienie. będzie robił za tfu.

a paza tym nic na działkach się nie dzieje prócz choojowej atmosfery w domu. bo ja nie pracuję i zło cale tego świata to ja. no i chooj! od tego lepiej nie jest. wręcz krętkowo.

i to wkręcę temat oboczny od rolowania. czyli jak zgrabnie wyrolować się samemu.
oczywizda rzecz dotyczy maci. nic to, że siąt na karku. pewien sposób na życie jest niezmienny. wyszła za małż choć nie chciała.rozumiecie?! wyszła za małż bo myślała, że jej pomoże w nauce. ogarniacie to?! urodziła ups...urodził mnie lekarz bo ona nie chciała. wogle. mnie, dziecka. do dziś o ludziach mówi ten, ta, to to. no i to - czyli ja - jak już bełam to miałam spełnić wszystkie aspiracje, wymagania i te rzeczy. ogarniacie? spełniać w przerwach w jej życiu, bo jakoś specjalnie nie znajdowała na mnie czasu. chooj!
nie! nie chooj! bo to zryło mi psychikę totalnie. sieroctwem przywiązałam się i jakby syndromem sztokholmskim i robiłam ile potrafiłam. latami. i zawsze było źle. cokolwiek bym nie zrobiła. od lat jadę na zawodzie. poczuciu, że zawiodłam starszą, rodzinę, progeniturę.
wracając do starszej. wicie -rozumicie. mieszkanie jej. na 30 lat ostatnie, RAZ!!!!!!~, odkurzyła mieszkanie. gdzie tam trzydzieści! więcej! 40 lat temu pomalowała mieszkanie i uznała, że kufa raz wystarczy. to co wyczynia ostatnio przechodzi w gratisie wiele pojęć. nie mieści się z żadnych ramkach. ale chooj. uwierzcie mi. mam to w takim oddaleniu, że najbliższa galaktyka jest całkiem blisko.
ciotka mołwi, to starość i te rzeczy. ja mówię, to kurwa pojebany charakter i tyle. zawsze była ogarnięta inaczej. zazdrosna, mściwa, pamiętliwa, wyklinająca i zatruwająca życie innym. ale dosyć tego! kurwa dosyć.
wiecie co ma w planach? oddać hipoteczne mieszkanie - o co walczyłam 3 lata - za free spółdzielni. w celu? dokopania mi. kochana mamunia! prawda???

środa, 8 lutego 2017

gleba

wieki temu, w poprzedniej a nawet w za poprzedniej epoce robiłam za glebogryzarkę. technicznie wygląda to u wszystkich tak samo.
dziś przyglebiłam inaczej.
wprasowało mnie w siedzisko na długą chwilę, odbierając oddech.
zdjęcia. dziesiątki rożnych zdjęć nowego lokatora WH. z dziesiątkami różnych osób. w tym oni.
obecni na Majdanie i innych imprezach okolicznościowych.
złudzenia szlag trafił.
i dobrze!

wtorek, 7 lutego 2017

oj, źle będzie!

Okupuję p pokój ciepło, jaram do woli, wycjąg własnoręcznie zainstalowany gro i bucy. aż miło. cichość przerywa wrzask/jęk/wycie.
lece dopokoju, zastanawiając się z prędkością światla czy to babcia uebała coś Młądej, czy MMłąda natknęła się na coś przepotwornego. no zwoje mi jarzyły jak aureola świętych.
wpadam i co widzę.
widzę Młądą. siedzi na wyrze i drze japu.
-mamo!!!!!! nie wytrzymam. zobacz - paczę. za kaloryferem poupychany zaszczany papier toaletowy. o choooj!  idź do kuchni po torebki, spakuj to i won. i nie dyskutuj. I KURWA NIE WYJ!!!!! działaj!!!! poszła, spakowała i zaczęła się szopka. babelot skokiem łani wyrwoł Młądej reklamówkę z rykiem ; - MOJE!! moje!! młoda naciera na babelota, wyrywa smroda, babelot smroda pod plecy i łups na te plecy - przygniata. Młąda drze się DAWAJ. stara drze się MOJE. ja stoję i mi wszystko opada i mimo ciśnienie skacze. ogarnełam wzrokiem sytuację, widzę że stara bliska apopleksji więc usiłuję dotrzeć do Młądej = PUŚĆ< ZOSTAW NA RANY< ODEJDŹ. no, udało się. ale xo się działo potem nie chcecie wiedzieć. Starsza histeria, ryki, płacze. wyrzekanie na lis, słanie wszystkich w otchłanie piekielne i życzenie wypierdalania z domu. no wesoło że chooj.

kochani, cieszcie się spokojem i atmosferą swoich domów.

coraz bliższa jestem odstawienia do domu opieki. 

ten czas

jakoże siedzę w domu i czasem dopada mnie zniechęcenie, odpalam yt i ogladam. lista zaległości wyogladana, choć między Bogiem a prawdą to tak wyszłam z obiegu, że nie wiem co jest tryndy, a co nie. w każdym radzie Idy nie odglądam i oglądać nie będę. inne obrazki wybieram z listy dostępnej na yt i cda. czasem ktos coś poleci . no i wczoraj poleciałam poleceniem

https://www.youtube.com/watch?v=_f55CAT5kTI

i tez polecam.
jako zakazany przez długi czas.

poniedziałek, 6 lutego 2017

pińcet plus

no i mamy kolejnego dobroczyńcę!
Fukushima daje co godzinę 530 silvertów.
ten reaktor ma gest :D

przeżyjemy? są bakterie, które wytrzymują dawkę 500 silvertów. w fukushimie szlag trafił robota, który miał wytrzymać 1000.

mój staruszek zmarł na chorobę popromienną. tu w Polsce. w 66 roku. ile silvertów nałapał? a tylko zapomniał się i rękawicą podrapał się po głowie.
napromieniowana byłam i ja. bo na kolankach dzień przed śmiercią siedziałam u Niego. Żegnał się ze mną. ja żyję. tatuś nie.

my chyba schodzimy przy 10-ciu?
ja wiem. pl to nie japonia.
ja wiem, że promieniowanie tła to 1,5 do 2 silvertów.
ile teraz wynosi?

Panią Skłodowską i całą resztę z radością zutylizowałabym tym co sami wyprodukowali.


coby było śmieszniej, plotka netowa niesie, że na białorusi elektrownię atomową zbusowali na styku płyt tektonicznych. u niemców większość elektrowni atomu jest w stosunkowo niewielkim oddaleniu od wulkanu, który jest chwilowo nieaktywny. ale żyje. czeka w uśpieniu.
pojeby australijskie zafundowały nam dziurę ozonową. no bo wicie-rozumicie. były próby pod ziemią, na ziemi, nad powierzchnia, to trzeba było poćwiczyć w górnych warstwach atmosfery. tak mię się obiło o oczy.

zastanawiam się czy jest jakaś forma, fizyczna, mechaniczna, chemiczna, przed walącym w nas syfem.

klatka faradaya - w zasadzie żadem problem. póki jeszcze jest do kupienia stalowa siatka. ale jak ochronić dom, przed promieniowaniem różnych maści izotopów?

wicie. mi tam ryba. od dawna mi nie zależy. życie straciło swój smak. ale prócz mnie są miliony. takich, którym zależy. takich, którzy mają dzieci albo satysfakcję z życia.
doświadczenie uczy, że rząd da sobie radę.

więc?    umiesz liczyć, licz na siebie.

pińcet plus

nie wiem od czego zacząć. sadzę, że jakaś niedoróba była w procesie produkcji pogłowia ludzkiego. coś się komuś popierniczyło, heliski się zmotały i wyszły mutanty. ze zwojami nadmiernie zawitymi. z perspektywy dnia dzisiejszego i aktualnej wiedzy oraz odkładając na półkę mój przyrodzony pacyfizm, uznaję, że pewna pula powinna być w dniu narodziń zutylizowana wzorem spartan czy japończyków. szczególnie japończyków.
postaram się dotrzeć do tych, którzy powinni pierwsi powtórzyć krąg inkarnacyjny.
dziś- promieniowanie jakim uszczęśliwia nas DZIŚ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! fukuszima to zacne 500+ silwertów na godzinę. tak jakoś mistrzowie i świat reagowali przez ostatnie kilka lat na tą katastrofę, że pręty czy inne gówno przepaliły osłonę i wszystko idzie w pizdy czyli ołszyn. lezie se, lezie prądami, tłucze wszystko co się da. 

niedziela, 5 lutego 2017

z JP II

ponoć JP II powiedział, że jeśli robicie dobro, nastawcie się, że spotka was za to zło. nie wiem ile w tym prawdy ale hula po świecie.



tak se siedzę i myślę, co do tego słoja po tygodniu wrzucić. chyba to, że uczę się mimo wszystkiego znajdować w sobie miejsce spokoju. w sobie swój kawałek świata. łagodność. i chyba tyle.
a zewnętrznie wcale nie jest fajnie.
sprawy babciowe raz lepiej, raz gorzej. na Jej wylot do ciotki nie liczę. jest, będzie. trzeba się ogarnać. ją ogarnąć. wziąć trońkę w karby, zmotywować.
przelotny ptak, jak to ptak sra w swoje gniazdo. taka jego uroda. nie dotrzymuje własnych zobowiązań.
i tylko mnie doopa boli w przenośni i dosłownie.
Śpię na podłodze, jedyny mój kawałek świata to krzesło przy niby biurze.
nie tak miało być, nie tak.
ale huk z tym. nie takie rzeczy przeżyłam, przeżyję i to. był czas gdy wróciliśmy do pustego, zadłużonego, obsranego, pustego mieszkania. doczyściliśmy to gniazdo miłości, pospłacaliśmy zaległości. zapełniliśmy meblami, dobytkiem.  no bo jak nie my to kto?
Srak?
Srak sra. i w domu i na zewnątrz, opowiadając o tym co się przydarza.
Srak jest piękny we właściwy sobie sposób. nie tylko on.
jakiś czas temu, gdy byliśmy jeszcze znajomymi na fb, przeczytałam ciekawe zwierzenia poTomka. na pewnym forum. wiecie, wzion się z nicości po skończeniu 18-tki. a raczej z totalnej patologii. ja jestem patologią, cała jego tfu!  rodzina. wszyscy. huk z tym.
wczorajsza draka w domu rozwaliła mnie totalnie.
wynoszenie pierdół dobiło. czepialstwo Młądej rozwala totalnie. piekło domowe z przerwami na oddech.
a ja wstaję co rano i szukam w sobie pocieszenia, jasnych plam spokoju i ciszy by móc cokolwiek zrobić.

bardzo mi dolega brak kasy. nie wiem co dalej. jakoś się ogarnę. COŚ WYMYŚLĘ.



piątek, 3 lutego 2017

na zakręcie

tak refleksyjnie mnie najszło. paczę po blogach, ludziach. wszędy rozwój, dzieje się a ja ciągle w tym samym miejscu. gorzej, kto nie idzie do przodu ten się cofa.
nie mam zupełnie pomysłu co dalej. chwilowo jestem w oczekiwaniu na ....... na razie sza! z pewnością to będzie jakaś odskocznia.
na razie osiadłam i oganiam się od wszystkiego. mać w domu, uwiąd w domu i to na mnie działa masakrycznie. ten pierdzielony dar współczucia kopie mi doopę totalnie.
mam nadzieję, że jeszcze tylko kilka dni posiedzi i wybędzie do ciotki. ja nie wyrabiam.

odgrażałam się, że nie rejestruję tlf. wytrzymałąm so 31-go. ale mamo, ale Lu. no musi być kontakt!  no jak to? polazłam na pocztę. ustałam w kolejce co swoje. - Pani numer już jest zarejestrowany. rzecze panienka z okienka. jak? Kto? Kiedy? podała ID kompa z którego to poszło. hp.
1-go głos w tlf znów nadaje - MUSISZ zarejestrować swój telefon bo inaczej zostanie zablokowany i przepadną Ci wszystkie środki.
myślę sobie: osz ty firmo złodziejska! firmo podła i przewrotna. czekam
2-go: twój telefon został zablokowany. myślę- mała strata. złodziej się nie dorobi
3-go: " blokada na twoim telefonie nie jest na zawsze - możesz znowu dzwonić i SMS-ować jeśli zarejestrujesz ten numer w salonie, na poczcie lub punkcie ruchu.

no to czule sieci odpowiadam: walcie się! mogę chcieć mieć ale nie muszę. mam wybór. wybieram życie bez telefonu, bez tv. bez radia.