czwartek, 31 maja 2012

Sagany i okolice

Miałam załozyć bloga kulinarnego. Ale jeszcze nie ogarnęłam jak się go dodaje, więc czasami garkuchnia będzie się przwijać TU


Jeśli macie ochotę na inną niż zwylke watróbkę drobiową zróbta tak:

Nabądźcie droga kupna dwukrotnie większą ilość wątróbek niż zwykle :D ( jeśli ktoś je lubi, będzie żarł w

opór, do rozpęku )

Oczyśćcie z farfocli i potraktujcie jak kotlet schabowy - ale bez bicia :DDD

Czyli otoczcie w mące, rozbełtanym jajku i bułce tartej. A potem wrzućcie do wrzącego oleju jak frytki. Ci

którzy lubią miękkie ( nie krwiste ) wyjmują je z tłuszczu jak nabiorą jasnozłotej barwy. Dla miłośników

podeszwy czas smażenia odpowiednio dłuższy do uzyskania brązu.

Świetne jako przekaska do piwa :D i jako danie obiadowe podane na pieczonych jabłkach, na wierzchu

posypane krążkami cebuli i polane syropem wisniowym w towarzystwie świeżego pieczywa z masełkiem.


Ja pożeram je zamiast chipsów oglądając badziew w Tv.

środa, 30 maja 2012

Metro-cd

 W metrze jak w każdym środku komunikacji miejskiej mamy dostępną listę czynów dozwolonych.

Dozwolone są: przejazdy :D - a nawet wskazane, wykupienie biletu itp Oraz zakazanych. Zakazana jest jazda

na rolkach, spożywanie alkoholu i jeszcze trochę między innymi bezzasadne używanie hamulca bezpieczeństwa.

Komisariat policji metra warszawskiego podaje co następuje:

 " W razie wystąpienia pożaru nie uruchamiaj hamulca bezpieczeństwa. Używaj go tylko w przypadkach gdy dalszy ruch kolejki stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia. Nieuzasadnione wykorzystanie hamulca bezpieczeństwa może spowodować utrudnienia podczas ewakuacji, ponieważ raz zablokowane hamulce muszą być zresetowane poprzez czasochłonną procedurę."

  Dodatkowo, jesteśmy informowani, że nieuzasadnione użycie w/w spowoduje karę w wysokości 200zł czy

coś w tym guście.

Problem w tym, że w nowych wagonikach hamulca wogóle nie ma. W starych jest ( podobno ), ale tak

sprytnie ukryty, że nie spełnia swojej roli.

A właściwie to problemu nie ma.
  
 "Przecież w Rosji od ponad 100 lat nie wydarzył się jeszcze żaden wypadek.
     Sam Donald Tusk jest gotów za to zaręczyć
      Postawi na to np życie górników z KGHM"

wtorek, 29 maja 2012

Wpadki w metrze

Przytrafiały się i mojej progeniturze. Jedną nogą przy wsiadaniu do kolejki. Ale ta jedna noga i pusta
przestrzeń pod nią wystarczały bym miała serce w gardle. Dzieciak równo leciał w dół. Pomiędzy peron a wagon. Na szczęscie refleks i mocne szarpnięcie w górę ratowały sytuację.

 Cholerna szczelina spowodowała sporo dramatów. Nie wszystkie były nagłośnione.

Jeden z pewnością. Gdy niewidomy wpadł pod pociąg na torowisko. W wyniku zaniedbania projektantów i wykonawców.

Całkiem niedawno, ktoś wykonał samobója. ( jego wola. nie ma obowiązku życia )

Straż ochrony metra głównie defiluje po peronach. Ja tam głowy nie dam, że interweniują kiedykolwiek i w czymkolwiek. W każdym razie korzystam z metra prawie codziennie i nigdy nie widziałam, żeby poruszali się szybciej niż krokiem spacerowym :/

 Dziś malec wpadł pomiędzy wagonik a peron na stacji Politechnika.  Na szczęscie skończyło się na rozbiciu głowy. A pociąg stał.

 Stacja Politechnika jest dosyć specyficzna. Nakreślona po łuku. Jego środek jest martwym punktem. Motorniczy go nie widzi.

I w tym właśnie miejscu dzieciak znalazł się na torach. To, że bachor wyrwał się dziadkowi nie ma znaczenia. Może spocona łapka wyśliznęła się z dziadkowej dłoni? Nie ważne.
 
 Reakcja ludzi była natychmiastowa. Dziadek wyciągał malca. Ludzie - szukali hamulca by zablokować kolejkę. Hamulca niet. Gość w desperacji szarpał wajchę. Jedyny skutek, że drzwiczki na których gównianie była umocowana, rozwarły się na całą szerokość. Wajcha była od awaryjnego otwierania drzwi. Cześć pognała krzycząc - STOP - STAĆ - NIE RUSZAĆ SIĘ -do kabiny motorniczego.

   A ja się pytam - CZEMU NIE MA HAMULCA W WAGONIE? W pociągach jest, w tramwajach jest! W metrze nie ma! A co by było gdyby nie powiadomiono motorniczego - pyskiem? osobiście? człowiekiem? Kolejny dramat !!!!

U nas w wagonikach metra jest w/w wajcha i system awaryjnego powiadamiania maszynisty. A ja się pytam - co jest skuteczniejsze?

   Czy pociągnięcie hamulca, czy wciskanie guzika, niezrozumiałe ( w stresie ) wykrzykiwanie informacji, a potem po upływie kolejnych sekund, które decydują o życiu lub śmierci, reakcja maszynisty?

   Odpowiedź jest oczywista. Więc czemu nie ma hamulca?

poniedziałek, 28 maja 2012

Oj tam, oj tam :DDD

Od rana siedzę na doopie przed komputerem.

Najpierw ambitnie słałam aplikacje w sprawie pracy. W okolicach setki powiedziałam - DOŚĆ

Teraz grzebię w necie i szukam ciekawej blogowej lektury. Takie tam pierdółki pt hand mademizm odrzucają mnie totalnie.No, gorzej mi się robi.:/

Klikam, klikam dla zabicia czasu.

Moje ulubione blogi mam juz wklepane.

Przeczytane. nudzi mi się.

Nigdzie mi się nie spieszy... pranie nie czeka na prasowanie. Zresztą są ciekawsze zajęcia od prostowania szmat.

Gary też ze zlewu nie zwieją. Zresztą nie ma ich tak wiele. Może ze 2 sztuki. O! Przepraszam, sprawdziłam. Pusty. Psiekrwie krasnoludki pozmywały :D


Najnowsza lektura przejrzana i częsciowo przeczytana

Pies wysikany, jedynie po fajki muszę wyskoczyć.

Urok niewątpliwy posiadania dorosłych dzieci jest taki, że już nic nie musisz. Wszystko możesz.



Właśnie wpadł mi do głowy pomysł podjęcia pracy w czasie wakacji gdzieś nad morzem.

Lub w górach albo gdzieś...

Tylko gdzie... siedzę i kombinuję a jutro i tak ( na razie ) polezę do aktualnej i będę dobijać się o sprostowanie umowy. 

Skoro i tak królują śmieciowe umowy, to co mi za róznica gdzie będę pracować?

A na razie słońce za oknem snuje się leniwie tak jak ja. Nawet wrony dzioby pozamykały. I nawet klikać mi się już nie chce...

Idę po fajki :DDD


Założyłam kieckę. Zielona w duuuże kwiaciory. Taka szmaragdowa łąka w powiększeniu..

A spod niej wystają dwie sine końcówki pt łydki z przystopiem. Wg obowiązujacych standardów zahaczających o ostracyzm - zgroza.

Spoko... balsam koloryzujący ( lekko ) i już jestem trendy :DDD

Idę po fajki :DDD Serio :DDDD

Nie marudź ! Jest OK :D

Standardowo czyli podstawowe opłaty w Warszawce mieszczą się w granicach 600 zł. Mam na myśli czynsz za niewielkie mieszkanie + prąd + gaz.
Standardowo wynajem pokoju dla jednej osoby to 500zł + opłaty jw
Standardowo wynajem mieszkania 2 pokojowego to minimum 1500 + opłaty jw

Należy dodać do tego opłaty za telefon.

Bez jedzenia się nie obejdziesz czyli ustalam program minimum na 10zł dziennie.

Środki czystosci i polepszacze urody to około 30zł ( program minimum ) miesięcznie

Komunikacja miejska ok 100 zł

Ubrania, obuwie - 50 zł.

Odchamianie czyli prasa, ksiazki, kino ( o teatrze zapomnij ) ok 50 zł.

Zakładam, że jesteśmy zdrowi i nie wydajemy nic na leki. Nie potrzebujemy tez plasterków, okularów ( ok. 1000zł ), soczewek ( ok 60 zł ), nie posiadamy samochodu ( kosztów nie szacuję - są różne i nieprzewidywalne ),  telewizora więc nie płacimy abonamentu, nie mamy dostępu do internetu ani żadnych nałogów, nie należymy do żadnego psa czy kota , który dodatkowo generuje koszty.

Czyli 1 samotnej czynszówce powinno wystarczyć 1300 zł i jeszcze ma nadmiar na szaleństwa dowolne

Samotnej wynajmującej pokoik - 1200

Samotnej na włościach 2 - pokojowych - 2200

Jaki z tego wniosek? Wystarczy być samotnym, bezdomnym, zdrowym i eko a życie za 1200 jest lekkie, łatwe i przyjemne :D

niedziela, 27 maja 2012

Umowa

Zdarzyło się, nie tylko mnie, że z przyczyn różnych byłam bez pracy przynoszącej konkretne dochody. Aż wreszcie pewnego dnia, jest, znalazłam, mam pracę.
Rozpoczęłam ją faktycznie 12.04., podpisałam umowę sztuk dwie ( z datą rozpoczęcia pracy i bez końca !), powiadomiłam drogą elektroniczną UP, ze dziękuję za ich pomoc, troskę i opiekę. Teraz sama sobie dam radę. Umowy jak juz wcześniej pisałam do łapki nie dostałam.
Pracuję. Zgodnie z informacjami dochodzącymi od kolegów firma faktycznie jest wypłacalna. 30.04. otrzymałam pierwsze pobory. Ok. Pracuję dalej. O kwitach z odprowadzonymi składkami zdrowotnymi mowy nie ma. Głucha cisza!
I oczom mym nie wierzę gdy w piątkowe popołudnie, tj przedwczoraj otrzymuję 2 umowy ( słownie : dwie )
Zakręcona jak śmigło, popędzana przez manaGARKĘ i Puchatka podpisałam co wskazali.
W domu, na spokojnie zaczęłam przeglądać te umowy. I samopoczucie od razu mi się poprawiło. A oczy wyszły w słup ... i po słupie.
Umowa nr1 - dotyczy okresu od 01.04-czyli okresu gdy w tej firmie jeszcze nie pracowałam i nie miałam pojecia, że istnieje, do 30.04- ta data zgodna jest ze stanem faktycznym. A wynagrodzenie jest w przybliżeniu zgodne z tym, jakie otrzymałam.
Umowa nr2 - dotyczy okresu od 11.04-czyli jw do nieskończoności. Wynagrodzenia z tytułu tej drugiej nie dostałam. Poczekam do 31.05 czyli wypłaty i zobaczę jak to będzie wyglądać.
Aby było śmieszniej umowy mam z dwiema różnymi firmami, których nie znam a faktycznie pracuję w innej. Dodatkowo do każdej umowy na zadniej stronie wklepany jest rachunek do umowy zlecenia.
I radość ogarnęła mnie niesłychana, gdy przeczytałam jeden z punktów umowy - wynagrodzenie za przepracowaną godzinę wynosi xxx lub proporcjonalnie mniej ;DDD

To się nazywa kreatywna księgowość. :D

sobota, 26 maja 2012

Moja Mama

To słowo to cały mój swiat. W nim się zawierają moje wybory, radości i strachy. To delikatna dłoń, której dotyk na moim czole uwielbiam. W nim tonę, odpływam w delikatność i kruchość...
Mamunia...to zakrecona staruszka, taka prawdziwa. Malutka, mięciutka. Z siwym koczkiem. Wiecznie czymś przejęta, zaabsorbowana tysiącem spraw. Z sercem otwartym dla każdego. Przybijająca z wnukiem zółwika.
Mamusia...z trzesacymi starczo rekami. Z dystansem podchodząca do tego defektu... Z obolałymi kolanami i stopami. Zaaferowana  cudzymi problemami, zakęcona jak śmigło
Mamuleńka...z dziecinną radością przyjmująca każdy odruch dobroci, kochająca ponad ludzką miarę najblizszych
Matka... doprpwadzająca czasem do szału i białej goraczki wiecznym dopytywaniem o rzeczy oczywiste i znane. Z pamięcią coraz  słabszą. Pełna strachów, troski i smutku. Kwitująca wszystko - mnie już niedługo na tamten swiat.

A ja nie wyobrażam sobie życia bez niej. To nie jest możliwe zeby odeszła. Kiedyś... w nieznane...

Mój Anioł... niech będzie przy mnie zawsze ...


Kocham Cię Mamuleńko

Lechici

  Było raz sobie małżeństwo. Mieli rodzeństwo. Ona siostrę. On brata. Oni też związali się ze sobą. Jak to młodzi. Kochali się, pewnie i kłócili wg zasady - Kto się lubi, ten się czubi :D
Wybuchła wojna. Oboje pracowali na terenie getta. Czy byli żydami?  Czy naprawdę byli tymi, za jakich  się przedstawiają. Czy ich dokumenty są prawdziwe? A może zostały wyrobione nowe, fałszywe. Może po jakiejś zmarłej osobie? W każdym razie wiadomo, że po Powstaniu wylądowali w Pruszkowie, potem w Łowiczu, następnie oboje objęli posady profesorskie w Szczecinie.
  Jeśli ktoś interesował się tamtymi czsami, to wie, że komunikacja była gorzej niż tragiczna. Korzystało się z podwózek, czasami udało się podjechać pociągiem. I ta dwójka - w czasie mocno niebezpiecznym, gdy po Polsce pętało się jeszcze mnóstwo niedobitków niemieckich, gdzie grasowały bandy szabrowników, ze Szczecina pchała się do Łodzi. Po co? By adoptować dzieci!
Prawdę mówiąc nie widzę w tym specjalnego sensu. Przecież w Szczecinie były domy dziecka zapełnione sierotami. polskimi, niemieckimi, żydowskimi i innych nacji. Po co jechać przez pół Polski narażając się na trud i niebezpieczeństwo jeśli można coś załatwić na miejscu?
  Musiał być jakiś bardzo ważny powód. Myślę, że jechali po swoje dzieci. Jedynie to mogło ich zmobilizować do takiego wysiłku. Ale skąd dzieci w Łodzi? Podejrzewam, że przed wybuchem Powstania zostały pod zmienionymi nazwiskami wysłane w bezpieczne miejsce, czyli własnie do domu dziecka. Było to działanie standardowe wśród powstańców.  Z tym, że nie wszyscy wysyłali tam dzieci. Umieszczano je u rodziny, przyjaciół, zaprzyjaźnionych rodzin czy opłaconych opiekunów. Być może młodzi nie mieli już rodziców, lub Ci znajdowali się zbyt daleko.
Przyjechali i zabrali Januszka i Bożenkę. Włodka nie było. Bożena została wzięta jakby zamiast Włodka, który w tamtym okresie był na wyjeździe - kolonie czy coś w tym guście. Po powrocie uciekł z DD w poszukiwaniu brata. Znaleziono go pod ruską granicą. Miał wtedy ok 9 lat. Dzielny chłopczyna. :(
Ale dlaczego właśnie Bożena? Były inne dzieci i dziewczynki. Pewnie też, zdecydowanie ładniejsze. Bo Bożenka w wieku dziecięcym nie grzeszyła urodą. Odpowiedź przyszła sama ( tak myslę ). Spotkałam po latach Macieja ( syna rodzeństwa w/w)
NIezwylke podobny do Bożeny. Ta sama sylwetka, sposób poruszania się. Ten sam charakter.
Przypuszczam, że Bożena jest siostrą Macieja. Może bliźniaczą. Tego już się nie dowiem. Nie ma kogo pytać.
Dzieciństwo Bożeny i Januszka było trochę niestandardowe jak na tamte czasy. Bardzo dostatnie życie, bona ( dla niewtajemniczonych - niania ). Trochę to dziwne, zważywszy na okoliczności.
  Dziś wiem, że Dziadek miał swoje wieczory poetyckie w Szczecinie, że już wtedy był znanym bibliofilem. Absolwent UW. Uczestnik Akademickiej Korporacji " Lechicja". Pracownik ( także ) Wydziału Aprowizacji i Handlu - Delegatura Rządu w Szczecinie. Uczestnik AK. Endek. Przed wojną wydawał pismo LECH. Katowany w Pałacu Mostowskich w obecności syna ( mojego Taty. Po tych makabrycznych wydarzeniach Tatuś zaczął się jąkać ). Zdradzony przez przyjaciół, ale zawsze wierny swoim zasadom. Po latach napisał wiersz ku pamieci swojego Ojca:

   Choć nie wiem, gdzie Twoja mogiła,
   Lecz pójdę z przyjaciół zastępem
   hen na rozstaje i będę krążyć sępem nad mogiłami współbraci
   - a w nas będzie taka siła,
   że się pootwierają groby i wygrzebiemy Ciebie z ziemi pazurami
   a w Twoje szczątki bogaci
   pójdziem nocą w święte kraje, w bohbory, w bóg-gaje
   i wyprawimy Ci znakomity
   godny Twojej osoby pogrzeb Lechity.

   Przez siedem nocy będziemy drwa rąbać, przez siedem nocy
   a z urąbanych klocy
   gdy się świętego rogu ozwie trąba
   złożymy potęzny stos
   ogniem serdecznym podpalim go mocy
   i zaśpiewamy w głos a o świcie gdy ogień sczeźnie
   pozbieramy skrycie Twoje popioły
   i nie złożymy ich w cmentarne padoły
   lecz relikwiami namaszczać będziemy,
   wszystko co Polskie: góry i rzeki i doły
   i bedziesz z nami na zawsze.
   Na zawsze, na wieki z nami.

( wiersz uwieczniony na grobowcu rodzinnym na Warszawskich Powązkach )

czwartek, 24 maja 2012

Gin z tonikiem

Wróciłam wczoraj z pracy padnięta jak pies Pluto. Rano - masakra. Zero kontaktu ze światem. Zesztywniała, obolała. No. rozpacz w ciapki. Nie dam rady, nie wstanę, żegnaj świecie... Z godziny na godzinę było lepiej, ale nie wystarczająco, żebym mogła podnieść odwłok i pójść do pracy.  Tam musi być pełna dyspozycyjność. A ja - mniej niż zero. Zebrałam w końcu swoje szczątki w jeden w miarę spójny kawałek i wykonałam telefon do manaGarki. Ufff... moge przyjśc nawet 2-3 godziny później, byle bym była. Beze mnie klapa. Te 2 godziny pozwoliły mi stanąc na nogi. A w pracy śmigałam już jak nówka sztuka. Wieczorem naszła mnie chcica na Gin z Tonikiem. Mmmmmm... balsam na mą duszę. Tego mi było trzeba. Paszcza już do końca  pracy mi się nie zamykała. Izka stwierdziła, że powinnam napisać książkę, tak ciekawe mam wspomnienia. Wspomnienia ma każdy. Można pisać o wszystkim. O chorobach, katastrofach. Ja wybieram te majmilsze. Najbliższe memu sercu. Choć nie powiem. Jak mi coś dolega, coś mnie gryzie -  wyrzucę to z siebie. Dzięki CI Bartuś. Gin z Tonikiem to jest to!

wtorek, 22 maja 2012

Nowofundlandy

  Moim pierwszym niufem był BOM. :))) Rodzice pochodzili z Radzieckiej -jeszcze-hodowli. W starym kontynentalnym typie. Charakterek miał ci on, oj miał. Przypuszczam, ze jakiś kaukaz zaplątał się " przypadkiem " wśród jego przodków. Dlatego wylądował w końcu na działce u rodziny.
   Druga była DUMKA-z Olsztyna, po BEI. Miła, zrównoważona suczka. Dzięki niej i wystawom ( których fanką nigdy nie byłam ), poznałam grupę fantastycznych ludzi pozytywnie spsiałych :))
   Po DUMCE była CHERRI-z odzysku. Właściciele po roku oddali ją hodowczyni bo nie spełniała ich oczekiwań. Najcudowniejszy, najsłodszy, najmądrzejszy pies jakiego kiedykolwiek miałam. A dostałam ją w pakiecie z cała masą lęków i fobii, które powolutku likwidowałyśmy. Świetny towarzysz na wyprawy jak i na czas choroby. Niestety odeszła mając 3,5 roku.
   Potem była BIRMA I PINIO. BIRMA-córka DOMINA. Z taką samą zwisającą wargą jak tatuś. Z jedwabistym włosem, łaciata krówka. Indycząca jak INDI. Której wyrazem najwyższej czułości było delikatne obwąchanie ucha. Która łakocie zbierała z ręki samymi wargami. Delikatna, dyskretna. Księżniczka, którą trawa uwierała w poduszki i preferowała chodniki. Która cieszyła się całą swoją osobą. Sunia z rodowodem. Złota medalistka. Z najsłodszym, pluszowym pysiem. Nadzwyczajna, kochająca dzieci, bardzo delikatna i uważna w stosunku do nich.
  BIRMA wycągnięta z pomorsko-kujawskiego kojca. W kondycji charta. Sama, bez specjalnego wysiłku wkładałam ją do samochodu. Sunia z kołtunami na szyi w formie indyczych korali. Niektóre wielkości dużej pomarańczy. Mega filce na krawędziach ud. Odparzenia skóry, ropa lejąca się z uszu do kolan. Obraz nędzy i rozpaczy. Z uszami była walka do końca. Ostatecznie okazało się, że jest uczulona na drób, marchewkę i jeszcze parę innych rzeczy.
I ta kupka nieszczęścia, po odkarmieniu dała pierwszy i jedyny miot w mojej hodowli.
I odmówiła przyjmowania jedzenia na 2 tygodnie przed porodem. Więc zachęcanie, karmienie, zapraszanie by się czegoś napiła. A wszystko z powodu, że zachciało mi się pojechać na 2 dni do Kielc, by wystawić PINIA.
Pomijam ogrom radości i satysfakcji z posiadania szczeniąt. Cała reszta to morze pracy i ból przy rozstawaniu ze szczeniakami. Zastanawia mnie po tym doświadczeniu, jak " hoduja i rozmnażają " swoje suki nawet renomowani hodowcy. Przecież nie da się , po prostu fizycznie nie da, odchować kilku miotów rocznie i zapewnić nim właściwą opiekę. Prze pierwsze 2 tygodnie trzeba spać z suką i dzieciakami by mieć kontrolę nad tym co się dzieje w kojcu. By suka przypadkiem nie przygniotła szczeniaka. Potem jest karmienie kilka razy dziennie i wymiana zabrudzonych gazet. Kontrola wagi. Obserwacja szczeniąt, czy wszystko jest ok. Trzeba reagować natychmiast, przy jakichkolwiek zaburzeniach, choćby bólu brzuszka. Powolne wyprowadzanie na spacery. Socjalizacja - nauka czesania, właściwych zachowań itp. Ech, tak naprawdę to krew, pot i łzy.Schudłam ponad 10 kilo.
Pewnie gdyby nie właściciele reproduktora byłabym " szczęśliwą posiadaczką 8 nowofundlandów, bo w tamtym okresie był też z nami PINIO.
   PINIO-przyjechał z Kielc. Roczniak :) Zamulacz jak żaden. Z upodobaniem wpatrywał się w niebo, obserwując przepływające samoloty i chmury. Reagował klasycznie po niufiemu, z dużym opóźnieniem. Każda informacja wędrowała z mózgu do ogona i z powrotem w sobie właściwym tempie. Podejmował samodzielne decyzje, nie konsultując ich ze mną. :))) I śmiesznie i strasznie było.
   No i MERAK. Córka BIRMY. Nakręcone szczęście. ADHD do kwadratu. Rozdarte, rozbrykane. Miałam powyrywane ręce ze stawów po spacerach. Ech... kiepski to był wybór...
Zastanawiam się od jakiegoś czasu ile w nowofundlandzie pozostało nowofundlanda. Opis rasy przedstawia go jako potężnego, zrównoważonego, przyjaznego ludziom i zwierzętom psa. Psa ratowniczego.
A cóż teraz mamy? Ześwirowane, nakręcone ADHD-owce, nieprzeciętnie uparte. Strzyżone aby miały odpowiednią długość włosa. Traktowane jak duże przytulanki. Z fobiami, alergiami, zachowaniami zupełnie odbiegającymi od wzorca. Wadami skrzętnie ukrywanymi przez hodowców i właścicieli, by pies dostał odpowiednią ocenę na wystawie. By był źródłem dochodów i podsycał pychę właściciela i zawiść konkurentów. Walory użytkowe tych psów nie są wykorzystywane w jakikolwiek sposób. Jedynie garstka zapaleńców pracuje nad użytkowością tej rasy.
   Dlaczego o tym piszę? Ze względów osobistych. Od ponad 20-lat należałam do niufów. I na tym koniec. Powody są różne. Powoli zbliżający się uwiąd starczy :))) i brak sił na szarpanie się ze świrem. Bo niestety tak już jest z " nowymi " niufkami. Różnica pomiędzy populacjami jest druzgocząca. To już nie są zrównoważone misie.
  Powód? Ok 10-ciu lat temu, może ciut mniej wprowadzono do hodowli psa z USA, który krył w Danii. Dawał psy piękne eksterierowo. Ale cóż z tego. To właśnie on wprowadził gen " świra ". Miałam sukę, wnuczkę tegoż. Proszę wyobrazić sobie sucz, tak ok 60 kilo żywej wagi, która zachowuje się jak foxterrier. Sucz niewiele mniejszą od doga. Powiecie, szczególnie behawioryści, złe wychowanie! Dobre sobie :/ Znana i ceniona hodowczyni i sędzina międzynarodowa, też " nacięła się " na to cudo. Starzy hodowcy rwą włosy z głowy, z rozżewnieniem wspominając spokojne, CICHE mioty szczeniąt. Teraz w kojcach nader często kłębi się banda rozwrzeszczanych, miotających się pampersów.
Zresztą co się będę odwoływać do nieznanego. Osobiście znam matkę i córkę. Matka-stare pokolenie. Zrównoważona, spokojna, cicha, przytulaśna. Pełna wdzięku i klasy. Młoda-ech- upiór. Rozdarta, nakręcona, mordę drze nieustająco, A przy tym eksterierowo śliczna.
I dlatego kończę przygodę z niufami.

niedziela, 20 maja 2012

Powtórka

  Natchniona informacjami dotyczącymi komunii i widokiem dziewic w bieli wróciłam wspomnieniami do własnej. Czasy nieco odległe. Lekcje religii odbywały się w salkach przykościelnych. Zawsze to jakaś rozrywka i odmiana od szkoły. Mieszkałam ówcześnie w miejscowości podwarszawskiej. Droga do szkoły i na religię zawsze była urozmaicona. A to jechał wóz drabiniasty, więc można się było z tyłu podwiesić w nadziei na podwózkę licząc się z możliwością oberwania batem. A to jakiś nielubiany pies akurat biegł wzdłuż parkanu i ciągnąc patykiem po siatce mozna było doprowadzić go do furii :) A to na zakręcie drogi powstała po deszczu mega kałuża i już marzyliśmy o rzuceniu tornistrów, zajęciu odpowiedniej miejscówki, żeby robić masło. Młode nie znają takich przaśnych rozrywek. ( Wiecznie kontrolowane przez mamusie, nianie, babcie. Ze sterylnie czystymi łapkami i buźkami). Robienie masła polegało na wlezieniu gołymi stopami w odpowiednie miejsce na skraju kałuży i mieszaniu wody z błockiem do uzyskania jednolitej masy. Fantazja! :) Wyraz skupienia i błogości na opalonych pyszczkach - niezapomniany. A to jelonek - żuk - sunął po pniu sosny. A to wielkie czerwone lichy, długie na palec obrodziły niespodziewanie i dostarczały okazji do kontemplacji.

  Ale wróćmy do komunii. Jakoś tak niespodziewanie zaczęły się przygotowania do onej. Nie bardzo wiedziałam w czym rzecz i po co? Fajnie było na lekcjach. Dostawaliśmy obrazki do pokolorowania, siostra coś tam mówiła, ale każde z nas było zajęte swoimi myślami. Nauczona pacierza nie bardzo rozumiałam, po co mi te wszystkie przykazania. Przecież wystarczy być dobrym. Nauka dziesięciorga niewątpliwie poszerzyła mój wachlarz czynów niecnych. Zrozumiałam dokładnie czym jest kradzież. Po  pożyczeniu  od koleżanki (bez wiedzy onej) lalki zostałam gruntownie zrugana na tę okoliczność i uświadomiono mi, że to właśnie kradzież. Doprowadzona do furtki pod srogim spojrzeniem  Cioci pomaszerowałam oddać zabawkę. Zdarzenie było mocno przykre i upokarzające. Czerwona jak burak, z sercem walącym i gulą w gardle oddałam, przeprosiłam. No, nie powiem że było to przeżycie z rodzaju light. Nogi miałam jak z waty gdy wracałam do domu. I dotarło do małego łebka, że konsekwencje w przypadku popełnienia czynów powszechnie uznanych jako niewłaściwe są bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne.

  Ale wróćmy do komunii. W ramach sprawdzenia gotowosci do świadomego ( hihihih :)) przyjęcia się w szeregi dzieci Jezusowych testowano nas losowo z zakresu posiadanych wiadomości. Mnie przypadł właśnie pacierz, który w środku nocy, o północy wyrwana ze snu bym powiedziała. Tym razem, ponieważ było to na forum publicznym, klasowym, a i atmosfera była przygniatająca, zablokowało mnie totalnie. I milczałam jak głaz. Znów gula w gardle, miękkie nogi, no totalny paraliż ( powtórzyłam ten numer na jakiejś akademii przed całą szkołą i widownią gdy miałam recytować wiersz :)) Mimo wszystko zostałam dopuszczona do uroczystości. W tak zwanym międzyczasie jeździłam z Mamą do Warszawy, do cioci, na przymiarki. Była szyta kiecka komunijna. Też se wymyśliły. Krótka, do kolan, jakaś taka skromna, z perełkami pod szyją, niewielkimi bufkami, materiał gładki.  Nikt mnie nie pytał o zdanie. A ja chciałam dłuuuugą, do kostek. Jak królewna. Z koronkami i wogóle. Taka baśniową. Buuu...

  A potem nakręcono mi wałki na głowę. Następnego dnia rozkręcono, zrobiono kucyki z francuzami, ubrano w kieckę i pognano. Zjechało się trochę rodziny. Części nie znałam. Obcy. Dostałam złoty zegarek. Po jaką cholerę? Do dziś nie wiem! Ciepnęłam go na parapet, przebrałam się i zaczęła się część mniej oficjalna. Czyli wielke żarcie z dodatkiem %. Nudziłam się jak mops. Ale przeżyłam. Tę wiekopomną chwilę wspominam jako totalną nudę. Dorośli może dobrze się bawili ale ja nie. Z dzieciorów byli tylko 2 kuzyni. Grześ i Łódź. Smarkacze nudni wtedy. Spłoszeni i mało ogarnięci.

  Dusza pogańska pragnęła wolności i przestrzeni. Marzyła o wyprawie na bagna po kaczeńce, obserwowaniu tłuczenia kartofli dla świń, budowaniu domów i szałasów na Piaskowej Górze, wizyt u strszych Państwa, którzy z Syberii przywieźli kozy i wspólnym ich wypasaniu, o kapieli w Świdrze, obserwowaniu żyjątek i nieżyjątek, pochówkach gołębi i organizowaniu im małego cmentarzyka, bujaniu się na chuśtawce zawieszonej na gruszy przed domem, wizytowaniu wysypiska śmieci w celach bliżej nieokreślonych, podchodach, grze w chłopka, ganianiu z okoliczną bandą smarkaczy na wyprawy bliższe i dalekie.
Codziennością wypełnioną pompowaniu wody ze studni i taszczeniu wiadra do domu, targaniem węgla z komórki, wylegiwaniu się latem w ogródku na słońcu, starannym określaniu ścieżek do chodzenia, żeby nie pogiąć trawy :), chodzeniu do sklepu po mleko z bańką, ostrzeżeniami " tylko nie kupuj jajek wapnowanych ", wyprawami na bazar, jazdy na cholernym samochodziku, który najpierw nie dawał ruszyć się  z miejsca a potem obijał kolana, nauki jazdy na męskim rowerze z ramą :), wpadaniu na chwilę do domu, żeby ukroić pajdę chleba, pokropić ją wodą, posypać cukrem i pognać dalej przed siebie.

  Codziennością bez marzeń, bo każde było do spełnienia.


Taka tam sobota

  Rozpoczynajacy się słońcem dzień - jak od lat - pogonił mnie na wyraj. Niedaleki bo Kabacki. Zaopatrzone w buły i kiełbachę dotarłyśmy na polanę. Ludzi w opór. Każdy resetuje się na swój sposób. Nam przypadło w udziale towarzystwo integracyjne. Poziom alkoholu we krwi u osobników płci obu średni z tendencją wzrostową. Urwy i urwy latały z predkością swiatła. Więc po obsmaleniu, podwędzeniu kiełbachy czmychnęłyśmy w miejsce nieco spokojniejsze. Okoliczności przyrody - nice :) Zielona trawka, brzozy, dęby A PONAD NAMI NIEBO z kłębuszkami chmur pobudzajacymi wyobrażnię. Było słodko. Leniwie przerzucałyśmy się z Dzieciatkiem myślami, chichrałyśmy się jak norki, momentami drzemałyśmy. Sennie odkrzykiwałam na porykiwania dochodzące z okolic integrantów - Polonia! Boć towarzystwo osiągnęło juz poziom - cała sala śpiewa z nami :))) Przeboje Niemena i Krawczyka przerywali gromkim - Legia,Legia Warszawa! Ewrybadowanie niosło się po całej polanie. Spłoszone dzieci umykały jak króliki pod opiekuńcze skrzydła rodziców, psy z odrazą omijały szerokim łukiem towarzystwo. Grupa rajdowców konnych po krótkim popasie okulbaczyła konie i kłusikiem oddaliła się.

  Zaraziwszy się nieco klimatem biesiadnym stworzyłam swoją play listę. Chyba nie były to pienia najwyższych lotów. Niewątpliwie budziłam zaniepokojenie u spacerowiczów. Dzieciątko trenowało stanie na głowie. A co? Nie wolno?

  Miłą niespodziankę sprawiły mi dwie lasie. Widząc, palącą nastolatkę ( VAT-u nie zuważyły - hurrrrra!), podeszły i spytały :  Hej dziewczyny :) Poczęstujecie nas papierosem?  
Ech... miód na me serce :)))

  Pod wpływem zatrucia tlenowego postanowiłam zmienić trasę powrotną. Trafiłśmy na ścieżkę zdrowia. Ławeczki do ćwiczenia brzuszków, drabinki i inne. A wszystkow wykonane z drewna w stylu dzieciowych placów zabaw. Dzieciątko poległo przy podnoszeniu cięzarów, czyli krewnianej kłody. Mać, czyli ja stanowczo stwierdziłam, że zanocujemy póki nie zaliczy choć jednego sprzętu. Wybrała drabinę w poziomie. No, takie ustrojstwo, na którym wisząc przemieszczasz się chwytając pręty drabinki. Dla zaawansowanych - świetne do podciągania się i innych wygibasów. Muskulatura niektórych - nie powiem - owszem, owszem - pychotka :)
  Problem objawił się od razu. Pręty były za wysoko. Młoda nie kangur nie podskoczy do 2 m. Znikła mi z oczu nawet nie wiem kiedy ( zapatrzyłam się na te muskuły ). Po chwili słyszę - łup, pac, łup, łup. To Dzieciątko dzielnie walczyło z półklocem.
Wymyśliła podnóżek. Dotaszczyła z lasu, doturlała, wlazła! Za nisko ! Plecak na kłodę i jest!!! Udało się! :)   I teraz mam problem jak jednym słowem określić czynność, którą wykonała. Bo wisiała i przemieszczała się stosując nachwyt. Czekam na propozycje nowych neologizmów :)

W drodze powrotnej trafiłyśmy na niedotrupa alkoholowego. Ambitnego i wysokiej kultury. Przystojny, starszy pan ( a ja niby taka młódka! :)), z fajką w dłoni,  poprosił o poczęstowanie papierosem. Ok. Duży jesteś, sam susiasz - proszsz.. Masz..
Pan ucieszył się bardzo i ambitnie stwierdził - " za wszystko trzeba płacić. Ja zapłacę dowcipem :)"

Jedzie Szkot w pociągu. Współtowarzysz grzecznie pyta - A dokąd pan jedzie?
                                                                            Szkot - W podróż poślubną
                                                                                      - A gdzie żona?
                                           Szkot nachyla się do gościa - Powiem panu w zaufaniu. Poslubiłem wdowę. Ona juz była :)))

Meandry i zawijasy


" W zbroi Ścibor herbu Ostoja przepłynął Dunaj pod Wiedniem."

  Taką oto informację uszczeliłam szukając przodków. Nie ważne, czy to przodek po mieczu czy nie. Wyobraźnia runęła jak husaria. Jaki on był? Czy kurdupel, wzrostu siedzącego psa, czy też postury Pudziana. Przystojniak czy szpetul rzadkiej klasy. Z poczuciem humoru, a moze ponury drań? Ponieważ autor nie podaje imienia, trudno osobnika namierzyć. W każdym razie był to koniec XIVw. Coś z tyłu mówi mi, że to Ścibor ze Ściborzyc. Ale głowy za to nie dam. Równie dobrze mógł to być jaki jego wuj, stryj czy kto tam. A Ściborzyc, postać nieprzeciętna. Historia sporo ma do powiedzenia na jego temat. Zainteresowani niech sobie sami poszukają informacji. Warto. W każdym razie  mógł sobie był własne pństwo stworzyć - do czego się przymierzał. Pomimo posiadania potomstwa - syn i córka - linia ta wymarła.

  Opis portretu mojej Pra, Pra... Babki, wykonany przez mojego Dziadka brzmi: Maria z Dziarkowskich Edwardowa G..., córka - Kazimierza, siostra - Henryka, wnuczka - Jacentego Augusta, matka - Bolesława. I itd, itd Uff...  Bo juz wiadomo z kim sprawa. I czasy jakby bliższe. Jacenty August Hiacynt postać takoż nietuzinkowa. ( szukajcie a znajdziecie :)))) Ale nie o to chodzi w tej chwili.
  Postanowiłam jakoś ogarnąć temat i uporządkować tych przodków. Pomijając to, ze zajęcie jest mocno pracochłonne, w pewnym momencie odpadłam. Okazało się, że Dziarkowskich były kosmiczne ilości. Od jednej pary rodziców wychodziła conajmniej siódemka potomstwa a z kolei każde z nich też miało takie hurtowe ilości swoich. Masakra. Tyle przeżywało ! A ile zasiliło grono aniołków???

  Skacząc dowolnie po epokach i czasach przenieśmy się w koniec XVIw. I tu nam wyskakuje kolejny królik z kapelusza. Imienia frapujacego i jakos tak dziwnie mi się kojarzącego. GOLAT. Na dworze Borysa Godunowa w posłach siedział. Ciekawe jak długo?
 Bo mocium panie - to nie były kontrakty na rok lub dwa. Zwykle to najmarniej 10 lat.

  Śmigamy teraz do XXw. Okupacja. Potomek twórców Konstytucji 3 maja pracuje na zmywaku w knajpie. A Jaśnie Pani Bunia kupczy na BAZARZE.

  Niezwykle piękna mimo sędziwego wieku, juz św. pamięci ciocia Zosia, ze wzruszeniem wspominała czasy przedwojenne. Pałace, służbę, bale.... Ech... to se ne wrati...

  Dziadek, o wyglądzie sarmaty, pogardą darzył pospólstwo. Wsiadając do autobusu, walił chamstwo laską po kopytach. Bunia, odmówiła po przejsciu na emeryturę kontaktu ze światem zewnętrznym. Pojawiała się jedynie na ważnych dla rodziny imprezach. Śluby, pogrzeby.... i to by było na tyle. Z wysokości I piętra pogardliwie przygladała się życiu płynącemu na dole. Przeważnie siedziała w fotelu i paliła Zefiry przez lufkę z kosci słoniowej. Dyspozycje odnosnie prowadzenia domu wydawała małżowi i córce. Jednym słowem. KRÓLOWA MATKA.

  A jakie cuda wianki działy się po moim urodzeniu. Jakie debaty jak mnie nazwać. W końcu Dziadek znalazł był w XVIII czy XIXw kalendarzu moje imię. Bo miałam mieć takie jakie sobie przyniosłam.I broń Boze pospolite. Imię o rodowodzie słowiańskim. Polańskim. No i mom :) Generalnie, to miałam mieć z 10 imion jak infantka hiszpańska. Niestety, nie wyszło :) A szkoda, szkoda. Ale i tak przy wypełnianiu dokumentów zajmuję całą przydziałową linię wpisu :))

  Kądzielowe wątki są równie zaskakujące. Nawet bardziej. Zeszyt 16-kartkowy może pomieściłby te wszystkie herby i opisy - ale nie gwarantuję.

  Do dziś zachwyca mnie postawa mojego Dziadka H. Zaraz po wojnie, wracajac wozem do domu spotkał zagłodzonego, w łachmanach chłopaczka. Okazało się, że był to niemiec. Sierota. Dziadek, nie patrząc na okoliczności przygarnął dzieciaka. Odchuchał. Po kilku latach, z powodu syfu politycznego ogólnie panujacego, młody postanowił wrócić do siebie. Słuch o nim zaginał. Może mu się udało, a moze zginął przy przekraczaniu granicy. Kto to wie?

  W każdym razie na dzień dzsiejszy jest nas niewielka - bliżej znana - gromadka. Dokumentację rodzinną posiada Łódź z racji panującego patriarchatu. Jedynie memu pierwszemu małżowi, z tytułu legalnego przysposobienia do rodziny, dostał sie sygnet od króla Stasia ( za zasługi :))

  Pływajac po epokach i okolicznościach  nabrałam dużej pokory w stosunku do ludzi. Mam świadomość, że za każdym stoi historia.  Wielu nie wie, że są potomkami zacnych rodów. Wielu, mając tę wiedzę żyje godnie. Może właśnie ta wiedza daje im pewnosć, że nic na zawsze nie jest stracone. Że przetrwają w przyszłych pokoleniach.

  Ale jest też grupa, o której mówię, " pierwsze pokolenie w butach ". To ci, którzy mają wklepane w geny uniżenie, strach i poddańczość.

  A na szafie rdzewieje szabla z Powstania Kościuszkowskiego. ( nie nadaje się do przybijania gwoździ. Sprawdziłam :))

sobota, 19 maja 2012

Antyczas

Kiedyś przeczytałam, że w tradycji zydowskiej jest czas przeszły i teraźniejszy. Bez teraźniejszości. Czas i antyczas. :)
Jak bardzo upraszcza to życie. :) Przestaję myśleć - JESTEM. Myślę - BĘDĘ. A to mobilizuje i zdecydowanie jest twórcze. Choć tak naprawdę cały czas JESTEM. JA JESTEM. Bez tego JESTEM nie byłoby BĘDĘ. Choć to JESTEM tak naprawdę jest BYŁAM. A to z kolej daje dystans do rzeczy przeszłych, jako minionych. Więc tym bardziej skupiam się na JESTEM-BĘDĘ bo wiem, już istotnie wiem, że JESTEM jest ulotne i nieprawdziwe i przemija niezauważalnie.

środa, 16 maja 2012

Biała i Złota

Kiedy jestem smutna, powtarzam jak mantrę moje magiczne-nie magiczne słowa i powraca uśmiech i pogoda ducha.

Drugie dno.

Pętając się po meandrach naszej historii doszłam do wniosku, że niezależność jako kraj
straciliśmy wieki temu. I nie był to zaborca/najeźdźca  w rodzaju Rosji, Austrii czy
Szwed :) Był to Kościół, a właściwie jego rządni władzy pracownicy. Pod płaszczykiem
chrystianizacji przygnietli i stłamsili nas. I już we wczesnym średniowieczu podzielili
na dzielnice :/ To były PIERWSZE i PRAWDZIWE ROZBIORY. Diecezje, prowincje.
Wielu pewnie w tym momencie zbulwersuje się okrutnie! Jak to? Jak tak można? I to
ty? Ty, która tak żarliwie wierzyłaś i broniłaś Kościoła?Ano JA!!!  A dlaczego nie? Przecież wiara w najwyższe wartości nie zwalnia od myślenia.  Kościół  „proponuje”, podsuwa, poucza, itd.. Można z tego skorzystać lub
nie. Wolna wola. Ale wolna wola jest wtedy gdy mamy możliwość wyboru. A ten
odebrano nam wraz ze chrztem Polski. Wiara z Kościołem tak naprawdę niewiele ma wspólnego. Każdy z nas wierzy-lub chce wierzyć w dobro, miłość, wybaczenie. Każdy z nas popełnia błędy- a przecież słowo ” grzech ” zdaje się z greki oznacza ” błąd „.
Życie ludzkie nieodłącznie związane jest z niedoskonałością, omylnością.
Wielu zakrzyknie-
-  Kościół nam dawał – pytam-CO?
-  Dzięki Kościołowi mamy zbawienie! – no to chyba ktoś nie czytał Ewangelii.
Sam Jezus tam mówi, że osoby prawe nawet jeśli nie wierzą będą zbawione.
-  Dzięki Kościołowi mamy sztukę, kulturę, rozwój – Wszystko to wolne żarty.
Dziś twierdzę, że jest On i był pijawką, pasożytem. Sztucznym tworem ze
wzniosłymi ideami. Tworem w dużej mierze wspomagającym świecki rząd, z
którym podzielił się władzą. Jedni opanowali ciała, drudzy dusze i jeszcze              więcej.
-  Kościół to rozwój, zakrzykną inni – hm… widzieliśmy ten rozwój. Dominikanie (
inkwizytorzy) sprawnie palili na stosach, łamali kołem, obdzierali ze skóry.
Spowalniali rozwój nauki, medycyny. itd, itp
Czy bez Kościoła, bez jego narzuconych dogmatów, moglibyśmy istnieć? Pewnie tak.
Może w innej formie? Może inaczej potoczyłyby się losy Polski?
A może nie? Ten kraj był zawsze pomiędzy młotem a kowadłem. Tyglem, w którym
wrzało. Tkaniną na której wielu malowało swoje wzory. Nacją syconą wieloma
wpływami kulturowymi. Ojczyzną Celtów, Merowingów, Polan, i setek innych.
Co to znaczy? Że to miejsce, ten rejon był jakiś  wyjątkowy? Raczej nie. Można by
stwierdzić, że ze względu na swoje położenie, brak jednolitej organizacji we wczesnym
średniowieczu był raczej miejscem, w którym osiedlali się uchodźcy z innych rejonów
łącząc się z autochtonami.
Czy w związku z tym był to kraj zupełnie dziki? Prymitywny? Nic na to nie wskazuje.
Wykopki archeologiczne mówią  o tysiącach lat wypełnionych działalnościa ludzką. A
nowe odkrycia pokazują nowe jej aspekty. Z ok. IV-V w. ne datują się odkryte
niedawno listy handlowe ( sporządzane na korze brzozowej ). Listy- a więc pismo!
Posiadaliśmy je. Swój własny alfabet! Nie miał szans przetrwać! Wyparty przez łacinę
zginął w odmętach wieków.

Folklor kuchenny

Jako desperatka i osoba kochająca wyzwania postanowiłam rozpocząć karierę w
restauracji. W porównaniu z resztą  stanowię element w wieku uwiądu starczego. Bryluje młodzież płci obojga. Licencjaci, magistriaci :D , absolwenci szkół różnych nie związanych z gastronomią, czym byłam zaskoczona. Fachowców sztuki kulinarnej też nie brakuje. I oczywiście MANAGARA , a właściwie manaGARKI.
Ładna, energiczna dziewczyna. Potrafiąca naprawdę dobrze zarządzać. Może ktoś ma
upadającą firmę? Z chęcią Lasię odstąpię. Może być ktoś mniej skuteczny :D DD
Ave Lasia. Moriturite salutant !
Zderzenie z klimatem garkuchni było szokiem. Ja dziecię  niewinne, co miało mieć
10 imion ( z racji urodzenia ) jak infantka hiszpańska,  trafiłam do tygla wrażeń
piekielnych.
Tempo – kosmiczne. Wypad na chwilę na fajka i dalej arbeit. Momentami biegiem.  Wszyscy, po równo.
Chyba w chińskich kamieniołomach jest lżej. Pinokio ( Prezes ) w ramach
oszczędności czasu, radośnie kiedyś zaproponował palenie papierosa jak fajki pokoju
lub jointa. Jeden dla wszystkich puszczony dokoła. Sorry  Piniu, ale tacy zdesperowani
to my nie jesteśmy :/
Dupsko można posadzić jedynie polerując szklanki i sztućce. Nawet na fajku
zakazane krzesło. Stój albo łap wilka.
Temperatura – tropiki to mało powiedziane. Wyparzarka daje 85 stopni Celcjusza.  Kucharze godzinami stoją przy elektrycznych kuchniach. Masakra :/
Atmosfera – Lasia reklamowała, jako rodzinną. Ja na razie jestem na etapie oswajania.
Się ! Kurtyzany fruwają w powietrzu, wymiana informacji personalnych na najwyższym
poziomie plotkarskim, asertywność desperatów. Luuuzik. Dam rade :D Generalnie
klimat więzienny. Słabsi, nieogarnięci wyszydzani. Świetny materiał do budowy
własnego ego. Nie powiem, żebym czuła się rewelacyjnie. Poryczałam się parę razy.
Ale teraz zaczynam się ogarniać. I paszczę drę równo jak coś mi nie pasuje. Albo
odgryzam się. A to, Matko Boska, buduje respekt i szacunek. Boszszsz…
Umowy o pracę oczywiście nie mam, choć podpisywałam dwa egzemplarze. Umowa
zlecenie.  Z datą rozpoczęcia. I bez końca. :D DDD No po prostu mistrzostwo świata.
Na ” ermułę ” nie mogę  się doczekać.
Straty – zepsute kolano. Mam nadzieję, że do poniedziałku się podkuruję. Ale
wiadomo, jak z tą nadzieją jest :/
Arbeit macht frei :D DD

Reset

Po minimum 8 godzinach pracy non stop na nogach i w temperaturze tropików marzę o
kąpieli i łóżku.  Czasem udaje mi się dopaść wanny – tak jak wczoraj, ale przeważnie po
posadzeniu zadka na krześle jestem w stanie dopełznąć do łazienki w sytuacji już
mocno krytycznej, w pozycji totalnego paralityka. Wyścig do kibla chyba wygrałby mój
żółw ;DD
Chciałabym, naprawdę chciałabym pogadać z dziecięciem, poprowadzić normalne
życie rodzinne ale po prostu nie mam siły otworzyć paszczy.
Nadchodzi w końcu ta wiekopomna chwila i walę się na łóżko.  Po chwili oczęta same
mi się zamykają. Nie przeszkadza głos z telewizora. Już zasypiam…! i słyszę
- Mamo, a znasz ten dowcip?
- Nie!
- To ci poczytam :D D
OK. myślę sobie. Co nas nie zabije, to nas wzmocni.
- Czytaj, czytaj…. Zapamiętałam  jeden. Sukces :D
Po pół godzinie rozrywek kulturalnych dostarczanych mi przez dziecko, głosem
konającego ślimaka zażądałam bezwzględnej ciszy.  Już zasypiam….!! i słyszę
jazgot mego psa na ciało obce w przedpokoju. Wisi mi to. Może mi bomba zlecieć mi
na głowę. Mogą mnie wystawić za okno w celu sprawdzenia jak szybko zlecę na dół.
Nie reaguję.
To mój poTOMEK. Skonany pracą  jednak ma siłę tonem pełnym mocy i pasji, z
wyrazami powszechnie uważanymi jako obelżywe, wyrażać  swoje zdanie na poziom
zaangażowania Dziecięcia w sprawy domowe. Dzięki Synu, że mnie wyręczasz, ale
może jutro, co? Wisi mi to. Mogą sobie słownie pourywać głowy. Ja chcę spać!
Po krótkiej prelekcji poTOMEK idzie się resetować do siebie. Zapada cisza. Już
zasypiam….!!! i słyszę potwora przejeżdżającego ulicą. Co to? Nie mam pojęcia! Ale ryczy jak wulkan. Nic to! Przejechał. Znów cisza ( względna ). Już zasypiam….!!!! i
słyszę  radosny chichot Dziecięcia spod komputera. Rośnie coś we mnie, narasta.
Ciśnienie mi skacze i sen każe się odp…. :/
Wstaję. Idę coś przekąsić. Nadziei na ciepły posiłek nie ma żadnej, boć 20-letnie
Maleństwo nie da rady czegoś ugotować. :(
Wykopuję Dziecię spać i w końcu zapada błoga cisza. Już zasypiam ….!!!!! i słyszę
głośne KRA, KRA !
Jak rany, pogięło te wrony !!!
Już zasypiam….!!!!!!
Nie wiem która jest godzina! Ciemność widzę a za oknem siedzi kilku niedotrupów
alkoholowych i prowadzi WAŻNE rozmowy. Monotonię bełkotu co chwila przerywa
głośniejszy epitet. A mi już wszystko jedno. Leżę i czekam, może mendy jednak
powloką się gdzieś dalej. Ale gdzie tam. Dobrze im tu. Ciepło, wygodnie. Pachną
kwiaty, kwitnie kasztanowiec. Okoliczności przyrody są jak najbardziej sprzyjające do
nocnych rozmów Polaków.
Wytrzymałam do coś po 3-ej. Wychyliłam się przez okno i nie bacząc na to, ze jest
środek nocy rozwarłam pysk i pogoniłam towarzystwo. Kulturalni ludzie :D Przeprosili i
przesiedli się na ławeczkę 5 m dalej. Kurcze – to daleko zaszli, no naprawdę daleko!
Zrobiłam powtórkę z rozrywki! Poskutkowało! Teraz tylko słyszę dudnienie w rytmie
przyspieszonego bicia serca, dochodzące z pobliskiego pubu. Ale nic to. Będę miała
energetyczne  sny :D Dam radę … Idę spać. Już świta. Ptaszęta rozpoczynają dzień
radosnym śpiewem ( o żesz WY!!!!! ).  Dobrze, że jutro nie idę do pracy:/
Jakby kto pytał, to jeden ze spokojniejszych wieczorów. Zabrakło wrzasków radosnej
młodzieży wracającej z pubów, wrzasków gwałconych?, bitych? panienek, ryków
entuzjastów piłki nożnej i fanów Legii, i miksów rytmów z okolicznych piwiarni. A
przede mną EURO 2012 i Strefa Kibica na Polu Mokotowskim. Żyć albo nie żyć! Oto
jest pytanie…?

Majowa proza życia

Ech ten maj. Zawsze coś. A to Konstytucja 3 maja, a to 1, a to 2 maj, a to 8 :D . Kiedyś 9-ty. Zawsze coś się dzieje.
Dziś pod Sejmem protesty z okazji uchwalenia ustawy o przechodzeniu na emeryturę w wieku 67 lat. Przez cały dzień dochodziły do nas dźwięki syren i gwizdy. Część protestujących umilała sobie blokadę Sejmu napojami o pewnej zawartości alkoholu. Zmęczeni i oszołomieni  ” wisieli ” przykuci łańcuchami do metalowych barier. Z równie pięknymi łańcuchami na szyjach.
Dochodziły do nas pogłoski, że nikogo z Sejmu nie będą wypuszczać. Przezornie uprzedziłam poTOMKA o tym, że istnieje możliwośc, że będę nocować na Wiejskiej. Ale nie było tak źle. Dżentelmeni w stalowej biżuterii szarmancko odsunęli barierkę a gość z oddechem smoka, patrząc mi głęboko w oczy wyseplenił – Masz u mnie dług do spłacenia :D DDDD
Ale, tak naprawdę nic śmiesznego się nie działo. Pracować do mocno podeszłego wieku w kraju, gdzie osłona socjalna jest w zasadzie na poziomie zerowym, to dramat. Dyskusje w pracy były dwupoziomowe. Na poziomie piwnicy ( zaplecza ), przy papierosie- oburzenie na ustawę. Na parterze- poziom managerski- brylowało negatywne nastawienie do protestujących. Jak widać wpływ grawitacji ma kolosalne znaczenie na światopogląd.
Oburzonym, dotkniętym jednym z moich ostatnich postów, tłumaczę i objaśniam : są pewne sfery życia, gdzie nikt- ani rodzina ani przyjaciele nie są w stanie pomóc. Sami musimy się uporać ze swoimi demonami. I moja wypowiedź dotycząca Mamy nie jest wypowiedzią negatywną. Jedynie stwierdzeniem pewnego faktu, spowodowanym
życiowymi okolicznościami.

Centrum Nauki ” Kopernik „

Podreptałam Ci ja poruszona wizją doznań wszelkich do Centrum Nauki  w Warszawie.
Dotarłam tam z progeniturą ok 10-tej. Kolejka była na jakie 100m. Śmiesznie :) Córa
dzielnie zadeklarowała stanie w kolejce a my z poTOMKIEM  pomaszerowaliśmy
szukać lodów w celu urozmaicenia oczekiwania na doznania wszelkie. Po drodze
zachaczylismy o Planetarium, które z racji mikro kolejki stało się alternatywa dla w/w.
Po znalezieniu sklepu, pożarciu lodów czas zaczął się dłużyć. Chodnik gryzł w stopy,
krawężnik odgniatała zadek.  Zaczęły się knuć chytre myśli , co zrobić by nie stać w
kolejce i doznać rozkoszy poruszenia szarych komórek. Myśl zmarła na uwiąd
starczy. Wieści od tych przy kasie powaliły. 3-4 godziny czekania, to ” program ”
minimum. Wysłany na przeszpiegi syn ujrzał 2 ( słownie-dwie ) kasy, w których jeden
petent był załatwiany ok 10 do 15 minut.
Oszołomiona wizją organizacji wybrałam opcję nr 2 czyli Planetarium. Dzieci stanęły
karnie w kolejce a ja dla pokrzepienia sił szczeliłam sobie naparstek kawy a”6 zeta.
Padłam przy stoliku zrugana przez progeniturę, którą wyciągnęłam z kolejki
zaklepawszy sobie uprzednio miejsce. Czemu zrugana? Bo jak stoisz w kolejce, to
musisz do upadłego! Kolejka to kolejka! Tam się stoi a nie ” spryci ” trzymając zadek
w fotelu i z satysfakcją przyglądając się ” jeleniom „, którzy na ten pomysł nie wpadli.
Po chwili ” tresowane ” inaczej dzieci pognały do kolejki a ja dalej siedzę, i kombinuję.
Już dochodzą do mnie wieści o jakiś grupach. O ograniczeniach. Hm, o co chodzi.
Nad kasami monitory. W nich wyświetlają  się tabelki, rubryczki. Wszystko podejrzanie
ruchome. Znaczy się, kombinuję, coś jest na rzeczy. Ponieważ ślepa jestem niemal
jak kret podchodzę blisko, najbliżej jak się da. I oczom mym ukazuje się
wyświetlacz-tabelkowy. Z podziałem na godziny. Aha… myślę sobie, to jak znam
życie,  jesteśmy w malinowej doopie. Jest godzina 11 i coś a przed nami z racji ”
pośpiechu ” kasjerek ( ta sama wersja tempa pracy co w CNK ) jakieś 2 godziny
czekania, żeby nabyć bilet na ekspozycję stałą. Miejsca na film-sztuk 2,( a nas troje)
dopiero na 18-tą. O. nie nie nie nie nie.  Może ja głupia jestem i pozostanę nie
obejrzawszy zdobyczy nauki, nie obejrzawszy wybranych fragmentów Wszechświata  i
sprzętu do jego obserwacji. Ale masochistka to NAPRAWDĘ nie jestem.
Oddałam inicjatywę  w ręce  poTOMKA i finalnie oglądaliśmy ” Battle-coś tam” w Złotych
Tarasach zagryzając megapakiem popcornu. Czego i Państwu ży

Kiedy jestem smutna, tak do łez powtarzam jak mantrę moje magiczne-nie magiczne słowa i powraca uśmiech i pogoda ducha.

Dziś błękitnie, wonnie i krakliwie. Osiedlowe wroniszcza od rana oznajmiają wszem i
wobec o panowaniu nad tym terytorium. Zarazy zaczynają o świcie, i sen się kończy..Ale nie mam im tego za złe. Luuubię wrony. Można rzec, że kocham. Rozczulają mnie i budzą swego rodzaju tkliwość. To efekt podglądactwa ubiegłorocznego. Miałam szczęście, że założyły gniazdo vis a vis mojego balkonu. Rozmnożyły się. Najpierw były małe różowawe łebki sterczące wśród patyków gniazda. Łebki z żółto-pomarańczowymi dziobami, karykaturalnie wielkimi. Taka tarcza strzelnicza dla rodziców. Potem szare łysolki podskakiwały niecierpliwie na przylot rodziców. Wreszcie opierzone maluchy zaczęły wypływać z gniazda, aż w końcu odfrunęły.
Ale nie za samą obecność pokochałam te kraczory. Nie za chrypliwe wrzaski. To jakaś solidarność wkradła się i skradła moje serce. Identyczność zachowań rodzicielskich i opiekuńczych. Tkliwość i czułość z jaką starsi otaczali maluchy była tak niezwykła. Tak bardzo ludzka.. Troska i miłość – czułość i delikatność – tkliwe, szeptane rozmowy uwiodły mnie i zauroczyły.