środa, 27 grudnia 2017

pomiędzy

grudniowo zaczęło się świętowanie. Niegdyś zapomniana już Barbórka. Och jakie gale były, przemówienia, pióropusze i galowe stroje.
potem Barbary. Mikołaj. Gody nasze słowiańskie.
I wigilia. W tym roku nic w domu nie robiłam poza kutią, która znikła jako ten sen. Olawszy post, postanowiłam, że będzie po prostu miło. Że ma być miło. I było. Wigilia u syna, pierwszy dzień u Pierworodnej, drugi w Otwocku. Na ten drugi już Młądej nie styknęło i wyjąwszy poranny Jej wykład nt rozumienia przez Nią świąt, było byle jak.


 

sobota, 23 grudnia 2017

opłatek

wpadłam do pracy jak burza, dobry żart 🤣, wieczorowo poro, po obiecane śledzie. bo to jednak, coś tradycyjnego by się zciamkało, choć ze względu na powinność (bo powinnam unikać, ale się nie da ) unikania glutenu i post, bardziej by mi podchodziło suszi. no więc wpadłam, a Strusiek-a opłatek masz, a świecę masz? upsss - nie mam. -poczekaj, zaraz Ci przyniosę. i wraca. z hurtową ilością opłatków i świecami paschalnymi. -masz, masz. dzieciom, wnukom dasz. oj, braciszku, ni mo wnuków. ni mo 😭
bo Stusiek to ksywka. przezwisko. brata zakonnego. wiecznie w pędzie. wiecznie zajęty, zaaferowany. jak kwoka ogarniający swoje kurczęta, tak On ogarnia nas swoim żartem, troską.  i jak z jednym takim ☺ było -święty natychmiast, tak i z nim.  i proszę brata zakonnego nie mylić z ojcejm. sj. nic z tych rzeczy. ta sama formacja- Towarzystwo Jezusowe- ale funkcja i stanowisko w hierarchii zupełnie inne.

więc zaopatrzona jestem w opłatei i po "opłatku" jak to się u nas w Bobolanum nazywa. u świeckich śledzik czy cóś.
w każdym razie jakoś tydzień wcześniej nasz minister wręczył nam zaposzenia. onego dnia, uroczyście ubrani powędrowaliśmy do auli. my- pracownicy świeccy. a tam ojcowie eleganccy. a tăm stoły ponakrywane białymi obrusami. i choineczka i prezenty. ojć!
zaczęliśmy kolędą. potem czytanie fragmentu Łukasza i króciuchnych słów kilka od każdego z ojców. dzielenie się opłatkiem. oj trwało, trwało, boć kilkadziesiąt nas było, a z każdym trzeba się przełamać. i słów kilka życzeń rzec.
a na stole cudownie skřomnie. przepyszna sałateczka jarzynowa, śledzik z cebulką-palce lizać. pierożki, barszczyk i jakaś ryba marynowana. na koniec ciasta. i wsio. każdy uszczknął po ődrobince a i tak pękaliśmy z przejedzenia.
uroku przemiłemu spotkaniu dodawali Ojcowie, którzy tego wieczoru totalnie otoczyli nas swą troską. podawali do stołu, sprzątali  i wogle. zabawiali rozmową.
 a ja tradycyjnie, jak to Królowa gaf i nietktu, musiałam coś palnąć.
Amen!

koty

nie ma co ukrywać. 5 kotów mam na stanie. człek się zakoca nie wiedzieć kiedy. Julka-darowana. bo obszczywała luksusy. Kotolota- na pocieszkę babulinie, ale ten układ nie wyszedł. no i jest szylkretowate szczęście. Pampek i Czarna- w spadku po Pierworodnej. a od lipca- Wikary Klusek. kocioł spod figury Matki Bożej. urocze stworzenie wydłubane spod krzaka w strugach deszczu. opiekowane bezdzietną kotką (podrzutek) i karmione jezuitą. trafiło toto ślepe i rozwrzeszczane na parafię. jakim cudem przeżyło karmione łyżeczką 1-2 razy dziennie mlekiem 2 procent, nie wiem. żyje i ma się dobrze przyprawiając o palpitacje i histeryczne wrzaski Kotolotę, gdy choć muśnie ją łapką. tak więc domowe mają się obrze. gorzej z dziko żyjącymi.
pozamykane okienka piwniczne. pozamykane piwnice. efekt tych kilku mroźniejszych nocy do przewidzenia.  giną koty, te które w poszukiwaniu ciepła kryją się pod samochodami. 
tak zginęła Kocia, moja podopieczna, malutka, niedowidząca, dzika koteczka. przeurocze, cudne stworzenie, którego nie miałăm odwagi wziąć o domu. kilka miesięcy ją őbserwowałam, dokarmiałam. miałam nadzieję, że da radę.
 ciężko mi na duszy. boli znieczulica, egoizm. bo można było tego uniknąć. 
pamiętajcie przed jazdą o sprwdzeniu, czy jaki kocioł nie skrył się w autku. otwórzcie piwnice. a co najważniejsze-serca. na kocie serce i duszę.

czwartek, 21 grudnia 2017

padaczka

taka nocna. Nadranna mnie dopadła. Potelepało, potelepało i poszło precz.


taki prezent od Mikołaja?
pierwszy raz.
postarał się :D

3,06

podobno starzy ludzie, na krótko przed śmiercią, zarywają noce. tłuką się po chałupi budząc domowników.
ja tam nie wiem, u mnie nikogo takiego nie ma. znacz się jest starowinka, ale nietłukąca.
z kolei ja, nie sypiam, ew bardzo kiepsko, od jakiegoś czasu, ale też nie szuram, nie stukam, nie zakłòcam snu innym. siedzę i dostarczam sobie zajęć.
to już kolejna noc, na przestrzeni krótkiego czasu, gdy po 3-4 godzinach się budzę świeża jak poranna rosa. a rano nach arbeit. a po południu opłatek.
koszulka ozdobna dosycha. będzie na galowo 😀
tylko zgryz mam, ale minie. jak wszystko.

kościelnie trońkę zdurniałam. kocia mama się porobiłam. bo to wicie. zawsze w parafii były koty i są nadal. czarne jak sutanny ojcowe. 
mnożą się na szczęście nienachalnie, ale jednak systematycznie. i mimo to jakimś cudem populacja utrzymuje się na stałym poziomie.  jak to u kotów wolno żyjących. selekcja naturalna.
 kocidła dorobiły się własnej chatynki. mają kołdry, kocyki. nic tylko żyć. ciepło, na głowę nie pada a i miseczki zawsze pełne.

w ogrodzie właśnie pięknie zakwitł ciemiernik. róża bożonarodzeniowa. mimo delikatnej urody, nie straszne jej mrozy i śnieg. takie dziwadło botaniczne.  i zioło w jednym. ostatecznie wszystko jest po coś. i on kwiatek też.

w tym roku święta u mnie całkiem odłogiem. nic, zero, nul. nawet mietło nie szuram. młądă w ďomu, całymi dniami przy lapku, nie ma părcia na nic, to i ja nie. zbuntowałăm się. jedno co udało mi się wywalczyć to to, że zarejestrowała się w up i chodzi na wyznaczone rozmowy w sprawie pracy. ale foch był, że nie pytaj! 

po kątach upycham bolesne sugestie, że to może ostatnie święta matki i powinnam. nic nie powinnam. mogę. ăle nie chcę. na wigilię zapřoszonam do syna. we święta do pierworodnej. i wystarczy.   i nie, że nie ma kasy. bo będzïe. ale zaparcia dostałam i tyle. tera się będę gościć 😀.

 a obok dwie koce pierdoły śpią i naprzemiennie chrapią. jedna cienij, druga basuje. i jak tu spać?

niedziela, 10 grudnia 2017

zrywka

urwałam się z roboty. 5 minut.
zachciało mi się wdepnąć na mszę, na której jeden z Ojców składał przysięgę/przyrzeczenie wieczyste.
ostateczne.
amen!
i tak w zadziwieniu słuchałam Ojca Rektora, bo wydawało mi się, że trońkę już jarzę w temacie.
wydawało mi się.
tępa dzida jestem.
no tak, składam głęboką samokrytykę.
życie zaskakuje i moi ulubieni Jezuici też. choć pewnie gdyby to była inna parafia, też by była ulubiona.
takie skrzywienie.

w każdym razie jestem w głębokim szoku/zaskoczeniu/traumie i co tam chcecie. a powinnam się cieszyć, że On tak Finis i te rzeczy.
czystość, ubóstwo i posłuszeństwo.
trwam w traumie.

może się otrząsnę.

wniosek: nie zrywać się z roboty.
nie łazić na ślubowania.


ps. siedzę i kombinuję, co jest czysość. porządek w szfie, brak kłaków z łóżkiem i te rzeczy.  ale chyba, a może nie tylko o to chodzi. czystość myśli, intencji?
ubóstwo. no gruboo. do tu definicje się rozmijają. świecko- krótko mówiąc-bida.

posłuszeństwo. definicja i działanie u świeckich znane raczej ze słownika. bo dziś, w tym ja, dzieci posłuszne nie są. raczej starzy tak kombinują, żeby być posłusznym prawu i byt państwowy przysposobić do obowiązku.

inne w temacie zrywki pominę bo się zapowietrzyłam i chyba tak mi zostanie.

czwartek, 7 grudnia 2017

troche dobrze

kot mi się wyoperował. sterylka i ciachanie jednej listwy.
i w sumie było by dobrze ale jest jakoś. bardzo jakoś.
bo trochę późno i są przerzuty. znaczy się rozlazło.
bo jakoś postanowiła popełnić głodowe harakiri czy cóś, na co absolwentnie mojej zgody nie dostała. przetrzymałam z zaciśniętymi zębami tygodniowy post, ale gdy z uprzejmości raczy dziubnąć cokolwieczek wielkości najmniejszego paznokcia, ja wywlekam z siebie coś czego absolutnie we mnie nie ma , tforzę we sobie, tony cierpliwości i naciumlam Wikariuszową flaszką. finał-wciumlane w kota 100mml mleka 7,5 procentów.
kot w końcu zadowolony bo i zajęcie mu przybyło. to czym pluł musi se wytrzeć z kadłouba.
odnoszę wrażenie, że za łatwo to poszło. nie mamy żadnych sznytów ani ran kąsanych.  za godzinę powtórka.
będzie bolało czy nie będzie?