wtorek, 31 lipca 2012

Wakacje w PRL-u

Tak wyglada dziś zjeżdżalnia dla maluchów na Skrze :/ ( fota znaleziona w necie )

Rzut beretem od mojego domu był zespół basenów i stadion Skra.

Basen w wakacje zapewniał moc rozrywek. Pomijam to, że był miejscem spotkań mamuś z bachorkami, flirtów i ogólnej rekreacji.

Dla mnie osobiście stanowił raj. Za niewilkie - bo Mamusiowe - pieniądze.

W czasie wakacji umawialismy się pod czyimś blokiem i grupą, obładowani kocami, ręcznikami, olejkami do opalania maszerowaliśmy na Skrę.

Rozkładaliśmy manele i fruuu do wody. Takie tam nudne pływanie w te i nazad nie wchodziło w grę. No, owszem dla rozrywki, odmiany i popisania się trochę żabki i crawla było. Ambitniejsi próbowali motylka, ale wysiłki były żałosne. Zresztą nikt od nikogo nie wymagał miszczostwa. Skoki ze słupka na główkę przeważnie kończyły się boleśnie :DD Na bombę nikt nawet nie próbował, bo było to pójście na łatwiznę.

Rej wiodły różnej maści zawody. Kto dłużej wytrzyma pod wodą, kto dalej popłynie przy samym dnie. Pluskaliśmy się jak delfiny kręcęc kółka, nurkując po różne fanty, stając na rękach. Karnie w kolejce czekaliśmy na zjeżdżalnię.

Zmarznięci, z oczami czerwonymi od chloru wygrzewaliśmy się na kocach grając w ciupy, tysiaka, remika.

WSZYSCY wyjeżdżali na kolonie lub obozy. Obładowani plecakami i walizami, odprowadzani przez rodziców znikali na 3 tygodnie w czeluściach autokarów i pociągów by wyłonić się z nich w innych okolicznościach przyrody.

Większość też w różnych terminach wyjeżdżała z rodzicami. Mnie się trafiał Kołobrzeg - FWP ( Fundusz Wczasów Pracowniczych ),

Polanica ( Wczasy lecznicze dla Mamy a ja na przyczepkę na dostawce ).

Pomiędzy turnusami dzieciaki same organizowały sobie czas. W upały był basen, w pochmurne dni ganialiśmy po Polu Mokotowskim, wtedy jeszcze dzikim, nieogarniętym. Dla nas to było super :D Bawiliśmy się w indian, podchody lub zwyczajnie szlajaliśmy sie z psami z oczami dokoła głowy, bo zboków nie brakowało. Łazilismy po drzewach oraz chodziliśmy na pańszczyznę na pobliskie ogródki działkowe. Krzyż pański mieli z nami.

I czytalismy, czytaliśmy, czytaliśmy. Zarażeni, zainfekowani książkomanią. Ten kto nie miał przynajmniej dwóch kart bibilotecznych wypełnionych od deski do deski nie liczył się. A przeca każdy miał w domu sporą biblioteczkę prywatną.

Kolekcjonowaliśmy też różne duperszwance. Nalepki na zapałki, obrazki z Donaldów, ubranka ( papierowe ) do papierowych laleczek, papierowe serwetki. Wymienialiśmy się znaczkami, kartami pocztowymi.

Szaleliśmy na rowerach i wrotkach. Korzystaliśmy też z najdziwniejszych placów zabaw jakie udało mi się spotkać. Projektant osiedla wymyślił - zresztą słusznie, znając możliwości dzieci i młodzieży - betonowo, żeliwne place zabaw. Ten pod moimi oknami ma piaskownicę, drabinki, mini sciankę wsinaczkową. Można na nim ćwiczyć ( uważnie) zwisy i inne akrobacje. Obok zaprojektował nawet cóś w rodzaju baseniku z trampoliną. Wiadomo, zawsze był pełen piasku. A tak na marginesie to te piaskownice robiły za kuwety dla dzikich kotów, których było w tamtych latach mnóstwo. Robiąc babki z biasku zawsze się trafiało na kocie bobki. :p
A zimą też nudno nie było. Normalni, nie poryci jak dziś dozorcy szkolni, przy pomocy roślejszych chłopaków robili lodowisko na boisku szkolnym. Całkiem niedaleko była Stodoła, za nią mocno podupadły stadionik i tam też była ślizgawka. Ale już taka wypasiona. Z oświetleniem, muzyką i nawet wypożyczalnią łyżew.

Była górka do zjeżdżania dla maluchów i większa ( tyż zaprojektowana architektem ) na osiedlu. Ech... dopiero jak to piszę doceniam tę infrastrukturę. Bo w zasadzie w każdym miejscu osiedla znajdowały się jakieś ustrojstwa do zabawy.

Przemieszczając się po nim zawsze się na coś trafiło.

Pan architekt, którego wszyscy ślą w otchłanie piekielne za metraż i rozplanowanie mieszkań nie zapomniał tez o dorosłych. Na końcu i początku osiedla znajdują się (oczywiście) betonowe jakby koła z zainstalowanymi siedziskami i betonowymi okrągłymi stołami.

Betonowe są trzepaki i śmietniki. A wszystko w otoczeniu szalejącej zieleni.
Szkoda, że zarząd osiedla nie dba o to. Siedziska pomimo upływu lat-ponad 40- mają się dobrze. ale niekonserwowane w końcu się rozpadną.
        To Forteca. Kłębiły się kiedyś w niej, na niej stada dzieciaków. Były różne akrobacje. Budowla robiła też za sklepik, piskownicę dla starszych i młodszych. Ganialiśmy się po niej bawiąc w berka. No! działo sie :D W głebi ten niby basenik z trampoliną ( już nieistniejącą ). A ta betonowa ścianka po lewej świetnie sprawdzała się przy akrobacjach rowerowych. Tylko dla miszczów :p Gamonie obijały sie o beton. Wszyscy żyja i maja sie dobrze :DDD

Podobno sa plany wyburzenia tych kinder-placów. Ich funkcja z czysto użytkowej została zmieniona na h*** wie co? Obsadzone pnączmi i kolczastymi krzewami maja odstraszać dzieci i młodzież. Słowo! Tak rzecze .... Jak dla mnie to już zabytek , powinien być chroniony i powinna mu zostać przywrócona pierwotna funkcja.

Na dzień dzisiejszy na osiedlu nie ma ani jednej piaskownicy, żadnego placu zabaw. Karuzele szlag trafił, huśtawka się ( sama :)) zdezelowała i została relegowana na złom. Dzieci, jeśli się pojawią to tylko na chwilę i znikają. Nie mają co robić.

No i tak. Miało być wakacyjnie a skończyło się jak zwykle :p

Wojna w Syrii w mediach

Żeby nie było tak miło mamy jeszcze taki pasztet. I to nie dotyczy tylko gazet. Tv też karmi podobnymi bazdurami. A po co? Przecież wiecie :/http://futrzak.wordpress.com/2012/07/29/wojna-domowa-relacja-prasowa/

poniedziałek, 30 lipca 2012

Wieczorem

Prawdę mówiąc nie wiem jaki dać tytuł temu postu. Jakaś taka nerwowa się zrobiłam w ostatnich godzinach.

A to młoda kurew dobitnie udowodniła, że kurewem jest.

A to wymiana informacji  na temat służby zdrowia, szczególnie zaś działalności pobliskiego szpitala, która polega głównie na szkodzeniu i uśmiercaniu pacjentów, krew mi wzburzyła.

I totalne odmóżdżenie/skretynienie spowodowane czynnikomi wieloma też nastroju mi nie poprawiło. Nie żebym jakaś Alfa i Omega była. Wręcz przeciwnie. Sporo błądziłam, ale jakoś Bozia strzegła i oby tak dalej.

Do kompletu przypomniały mi się naleśniki dzieckiem robione. Ostatnio, nie wiedzieć czemu wychodziły Jej jakieś dziwne, więc co by je spulchnić dodała sody oczyszczonej. Dla niewtajemniczonych to główny składnik proszku do pieczenia. I tu niespodzianka. Placki wyszły ochydne. I w smaku i w konsystenji. 
2 dni później robiła w ten sam sposób, tylko bez sody, za to z dodatkiem wody ze studni głębinowej. Poprzednio była kranówa.

Tym razem wyszły super, tzn jak zawsze. I w związku z tem ja sie pytam CO JEST DODAWANE DO WODY? Może jakiś chemik potrafi to wytłumaczyć.

Bo żadnej logiki w tym nie widzę. Jak zresztą w większości rzeczy. Dziś strzelam focha :/

Jest

w moim życiu pewien człowiek. Taki nietuzinkowy. Znajomość z Nim trwa od 39 lat. To MOJE Kazisko. Mój przyjaciel, kumpel, brat, ojciec, powiernik.

Widujemy się rzadko, zbyt rzadko. Wola przełożonych śle Go to tu, to tam. Teraz mieszka w Szczecinie. To jedna z tych osób, z którą kontakt zdalaczynny jest jakby na wciąż a Jego portret wisi u mnie na ścianie :D Widzisz Kaziu- powiesiłam CIĘ :DD

To mój dawny katecheta - jezuita.

Poznalismy się, że tak powiem, w sytuacji nauczyciel-uczeń. Z Jego katechez nic nie pamiętam. Jak znam życie i siebie to nie przywiązywałam specjalnej uwagi w tamtym okresie do religii. Ale On pamiętał. Przyszedł do mnie, do domu na rozmowę z Mamą, dopytywał, czemu mnie nie ma? Taki był i jest :D

Pewnie przygotowywał mnie też do bieżmowania, bo w późniejszym okresie zaszłam do Niego, żeby odebrać świadectwo i tak to się zaczęło. Przyjaźń, głęboka znajomość. A świadectwa nie odebrałam do dziś :DD

Gdy czasem przychodził do mnie, cieszył się jak dziecko, gdy dopadały go moje niufy i lizały Go po twarzy. Rechocząc radośnie kwitował to krótkim: - Pies mi morde lizał.

Piszę to, by utrwalić obrazy Kaziowe. Zawiera się w nich i szybowanie w przestworzach i szalone wędrówki z młodzieżą i fota, na której leży w strumieniu z zaskrońcem w zębach. Także Jego otwartość na świat i jednocześnie wierność swoim przekonaniom.

50 lat w Zakonie o tym świadczy.

We wszystko co robi wkłada całe serce. A jednocześnie jest maxymalnie pragmatyczny. Wczoraj miał urodziny. Oczywiście nie wiem które. I nie ma to znaczenia. Ważne, najważniejsze, że jest. Bo Kazio mimo 70-tki z Vacikiem, to radosny, pogodny młody człek.

Chwile grozy - nie chwile, miesiące - przeżywałam, gdy okazało się, że ma raka. Ale uffff...już jest dobrze.

Jeden ze znajomych, skwitował to krótko : - Szef dba o swoich :DDD I dobrze. Kaziowi, jak nikomu taka opieka się należy.

Swoją zaraźliwą radością przypomina św. Franciszka, a choroba dodała Mu czegoś nieuchwytnego. To zmiana widoczna dla tych, którzy Go kochają i znają od lat. Jakaś smuga JPII.

Kaziu, dziękuję CI za każdą chwilę, za każde słowo. Nie zapomnę. I dla Ciebie ten miesiąc. Znaczy się sierpień. Ty wiesz co mam na myśli.

niedziela, 29 lipca 2012

Kota jak szpagat

rozciągnięta kontempluje klepki podłogowe. W Tv dyskusja o Janosikowym. A ja z różą we włosach siedzę przed komputrem i stwierdzam, że czasem Pole Mokotowskie to bardzo magiczne miejsce.

Moja Intuicja wyrzuciła mnie z domu. Po krótkim czasie trafiłyśmy na ścieżkę obok Psiej Łączki. Szłyśmy z Młodą klepiąc coś od niechcenia i nagle .... szok, zaskoczenie. Na drzewie, na wysokosci 4-5m nad ziemia wisi czarny kokon. Długi na jakie 3-4m. Paczam a to improwizowany hamak na wysokościach. Na sąsiednim drzewie powstawał kolejny. Do zaistnienia takiego wystarczy kawał mocnego materiału i WAŻNE - stara, używana linka żeglarska lub wspinaczkowa.

Młody, wysportowany chłopak ( mmm.... jakie ciacho :DDD )przy pomocy liny, którą zamocował na wysokościach, wspiął się na gałąź i przymocował doń podwójnym węzłem żeglarskim materiał. Koniec przerzucił koledze, który zrobił to samo . Nadmiar zwisał i służył do wejscia do hamaka. Nie minęło 5 minut jak obaj kolesie siedzieli każdy w swoim kokonie. Żeby z niego wypaść trzeba naprawdę się postarać. Patent rewelacja, do zastosowania wszędzie :D

Opodal kilku chłopaków rozwiesiło liny między drzewami i z powodzeniem bawili się w linoskoczków. Inny z kolei ćwiczył strzelanie z bata. Działo się.

Niestety nie ma już grupy od capoeiry. Rytm ich bębnów przez lata kołysał mnie do snu. Psia Łączka jest tylko psia z nazwy. Nie ma psiarzy integrujących się i socjalizujących swoje psy. Szkoda.

Napatrzone na cuda hamakowe podreptałysmy na ogródki działkowe. Zapach lilii sycił powietrze aż do bólu głowy. Młoda cykała fotki kwiatom a ja zbierałam płatki przekwitajacych róż. Gdzieś tam boczkiem wylazła ze mnie królewna. Zachciało mi się kapieli w kwiatach. Całkiem niemagicznie wracałysmy do domu pożerając kwiaty nasturcji. Pycha - soczyste, pikantne i słodkie :D

A teraz papapapapapa - królewna będzie się kąpać w płatkach róż.

Kiedy mówisz

prawdę traktują Cię jak idiotę, chama, niedorozwiniętą ciapę. Gdy kłamiesz tworzysz w głowach innych zafałszowaby obraz siebie i świata. Idiota powiela go i powtarza uznając go za prawdę, na ktorej warto budować. I dalej idzie to w świat i powstaje twór na niby. Niby prawdziwy, oparty w realu, a do bólu fałszywy. Nikt tego nie widzi?

Stara komunistyczna metoda - kłamie się tak długo, aż ludzie uznają ja za prawdę.

Dziś słowo nie ma żadnego znaczenia. Jego wartość spadła do zera. Semantyka króluje. Pokrecona semantyka. Fałszywa. Gra w słówka i półsłówka.

Kiedy mówię - ok! zrobisz jak zechcesz - to nie oznacza, że mam Cię w d****. Przeczytaj ze zrozumieniem.

Kiedy pytam - masz? - a Ty odpowiadasz - Nie - a okazuje się, że masz, to w jakiej sytuacji stawiasz nasze wzajemne relacje?

Kiedy zaciągasz kredyt w banku podejmujesz zobowiązanie. Zakładam, że MASZ dobrą wolę spłacić go.



W japońskim było, a nie wiem czy do dziś istnieje, takie słowo pięknie określające zobowiązanie - GIRI.
. Jak większość praw tam panujących wywodzi się z Kodeksu Busido. Jego głównym mottem jest honor, obowiazek, przyzwoitość, szacunek. Nie ma słowa o wdzięczności.

Giri było/jest wielopoziomowe. Określa nie tylko wzajemne relacje pomiędzy dziećmi a rodzicami. Także szef-podwładny, ja-moje otoczenie, ja-środowisko, w którym żyję, ja-praca, ja-partner, ja-ojczyzna.

Większość zaczyna się od JA - ode mnie. Od tego kim jestem. Mojego środka, centrum. Moje JA przenosi się na całość.
A jednocześnie zakłada podporządkowanie sprawom ważniejszym, większym od mojego JA. To kraj, firma, rodzina. Tu moje JA spada na szary koniec.

Na wiele zobowiązań wypływających z GIRI nie mamy wpływu. Rodzimy się w konkretnej rodzinie, w jakims kraju, kawałku swiata i Kosmosu. Te niechciane ( nie mieliśmy na nie wpływu ) w dużym stopniu wpływają na nasze życie. Odrzucanie ich jest niehonorowe. Po prostu. Jest głupie.

sobota, 28 lipca 2012

Intuicja

pchnęła  mnie ostatnio do nabycie niespodzianki Dziecięciu. Przyniosłam do domu, wręczyłam bez zbędnych ceregieli, buźnełam i po ptokach. Nie minęło 5 minut jak zadzwoniła doń Teściowa z imieninowymi życzeniami. Ucieszyłam sie w duchu że taka srypna byłam, ale faktem jest że to czysty przypadek. Ja po prostu nie pamiętam o imieninach. Termin moich znam, choć nie obchodzę, o Pierworodnej w zasadzie powinnam pamiętać bo cały świat świętuje, ale i tak zwykle zapominam, o Matczynych pamiętam, bo trąbią w TV a o młodszych zwykle zapominam. Dotyczy to reszty rodziny i znajomych. Nie wiem do dziś i nie pamietam dat ich imienin. Teraz natchnienie mnie uratowało.

Intuicja jest baaardzo madra. Madrzejsza ode mnie. Lepiej wie gdzie, kiedy i co, dlatego słucham się Jej bez wybrzydzania.

Na ten przykład. Dzwoni telefon a ona wie bez patrzenia kto się do mnie dobija. Ona wiedziała kiedyś, który klient potrzebował ostrzyc psa.

Ona ostrzega przed głupotami. Rzuca kłody pod nogi, jakby mówiła STÓJ! Kocham moją intuicję. To mój najlepszy przyjaciel.

piątek, 27 lipca 2012

Tani domecek.

Gdybym była nabywała drogą kupna nieruchomość, byłabym się najpierw obrachowała w potrzebach i możliwościach. Zwłaszcza dziś, gdy nic pewne nie jest. Ani stała praca, ani pewność że po wybudowaniu domu następnego roku będzie jeszcze stał :/

Każden właściciel ziemski wi, co chałupo to skarbonko. Na wciąż cza w nią wkładać.

Na ten przykład zanabycie ugoru nie generuje w przyszłosci żadnych kosztów, poza podatkiem.

Samotnej dziewoi z odzysku jaką obecnie jestem w zupełności wystarczy niewielka chatynka :D

Przepisy mówią, że cóś do 20m2 i 5m wysokości, nie związane na stałe z podłożem można wybudować bez zadnych ceregieli na własnej połaci grontu.

20m2 to nie szaleństwo ale do racjonalnego sensownego wykorzystania.

Ponieważ chatynka w najwyższym miejscu może mieć 5m wysokości spokojnie dzielimy ja na 2 poziomy. Ogólnodostępny i stryszek.

Na parterze z 20m2 odcinamy część na łazienkę+kibelek. Hedonistką będąc żądam wanny. Żądam też wiatrołapu i mini pomieszczenia gospodarczego. Musi być i już. Zostaje ok 15m2 ogólnej powierzchni. Kuchnia z "salonem" JEST!

Na stryszku 2 sypialnie da się wygospodarować bez bólu. Można żyć? Można :D Nawet we 2 lub 3 osoby. A kto powiedział, że nie mogę sobie drugiej " na w razie" poczeby postawić? Coś wiadomo w tym temacie?

Koszty materiałów może sobie każdy obliczyć. Robocizna w zależności od układów rodzinnych. Jeśli są dobre to minimalna. Jeśli kiepskie, to wiadomo-rosną.

Koszty związane z utrzymaniem - prąd, opał są minimalne. Przy zamontowaniu paneli słonecznych jeszcze spadają.

Dla sympatyków SIM-ów nie obca jest początkowa faza gry, gdzie używany jest prysznic ogrodowy. Przy instalacji takiego ikorzystaniu z niego w sezonie letnim koszt podgrzewania wody odpada jak i odbioru ścieków też. Jest taniej, prawda? I przyjemnie :D Deszczówkę też można racjonalnie wykorzystać. Czy do podlewania roślinek, czy w celu ablucji, czy pojenia żywiny. A dla miłośników oczek wodnych do ich zasilania.
Sławojka z serduszkiem też nie wzbudza we mnie wstrętu.

Kwestię ogrzewania mam opracowaną dokładnie. To kuchnia węglowa z nalepą usytuowana tak, by grzała całość, co nie będzie problemem przy niewielkiej powierzchni domecku. Spirala zamontowana we środku ogrzeje wodę. A jak się uprę to poprowadzę kanały wentylacyjne pod podłoga. A co!

Generalnie zakładam brak połączenia z jakąkolwiek siecią kanalizacyjną.

Nawet kosztem dużego wydatku wykopałabym własną studnię. Czysta, niezasyfiona woda bez polepszaczy: chloru, fluoru i innej chemii jest nieoceniona.

Sposobów na ocieplenie takiej chatki jest mnóstwo. Zależy co kto lubi i jakimi środkami dyspomuje. Zakładam program dla niezamożnych.
Na każdej wiejskiej nieruchomości rosną różnej maści krzaczory urody nienachalnej. Wystarczy je wyciąć, przymocować do ścian, szczeliny wypełnić biomasą jak: szyszki, liscie, igły ze sosny i pokryć gliną. Można? Jest cieplej w zimę i chłodniej latem.

Otwory wlotowe jak okna i drzwi też są do opanowania. Czemu ludzie zapomnieli o okiennicach. Zamykane zimą na noc stanowią kolejna warstwę ocieplajacą.
Wiatr wbija się do domu przez drzwi? Można podwyższyć próg. Można dobić, dokleić listwy wokół framugi tak by ściśle przylegały do drzwi. Można drzwi ocieplić różnie. A to otulając je badziewną gąbką, a to przybijając baranicę.

Ocieplenie dachu to inna bajka. Ja mam duuży wstręt do waty szklanej, do styropianu i innych świństw budowlanych. Myślę, że jest do zrealizowania pomysł z trawnikiem na dachu. Wymaga tylko wzmocnienia ogólnej konstrukcji chatynki. Można też pokusić się o słomę, dachówki. Pomysłu na izolację właśnie tego fragmentu domu nie mam a musi być solidna, bo ogrzewania na górce nie przewiduję. Musi też skutecznie chronić w czasie upałów.

Osobom, które stosują patent ocieplania drzwi wejściowych, i wogóle domu od środka gratuluję " mądrości". Niech przypomną sobie budowę termosu.

Generalnie nie chcę, żeby mój domecek generował koszty dlatego planuję pozostawienie cześci gruntów pod totalne zdziczenie.

Po pierwsze- rośnie tanie paliwo
Po drugie- jest ostoją różnorodnej roślinności i zwierząt.

Kosiarki nie pożądam. Wystarczą mi gęsi i owce.

Wątpliwości mam

Cały czas w mediach wałkowany jest temat elektrowni atomowych. Że to niby zbawienie dla nas, że to czysta energia,  że cuda wianki. A ja się pytam, czemu rząd nie korzystał z dotacji unijnych przy budowie elektrowni wiatrowych i innych gdy był na to czas. A ten już minął. Kurek zakręcony.

Jak wiadomo Anielica i Kaczor Donald mają się ku sobie. Anielica zapowiedziała zamykanie EA w Dojczlandii. Kaczorek D walczy o wybudowanie u nas. Prze do tego z uporem godnym lepszej sprawy. Tylko dlaczego? Może znów jest jakieś porozumienie miedzy nimi np. w temacie odbioru i zakupu cześci z niemieckich elektrowni. Bo czy ktoś interesował się Z CZEGO ma być ona budowana?
Ja jakos mało ufam rządowi i w zasadzie paranoicznie podejrzewam o kazdy możliwy szwindel w każdej dziedzinie. Jakoś nie przekonali mnie do siebie. A przechodzony sprzęt szczególnie w EA to pomysł paranoika :/

Czy jest opracowany plan co zrobić z większością odpadów? Wiadomo, że część jest używana w zbrojeniówce ogólnie przyjętej ( bomby, pociski, naboje ), cześć w lecznictwie ( buahahahahaha ), ale znakomita większość jest składowana w przypadkowo wybranych miejscach!

Czy tak trudno na każdym budynku mieszkalnym zainstalować panele słoneczne. Czy spółdzielnie mieszkaniowe są tak biedne? Jest wiele tanich technologii z których warto i można skorzystać. Nie robi się tego, bo to za dużo roboty? No, jak nie wiadomo o co chodzi to wiadomo o co!

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że polityka poszczególnych rządów i unii jest do dupy. O Majaku już pisałam więc nie będę się powtarzać. Coraz wiecej się mówi o radioaktywnym skażeniu Morza Północnego. Woda spod Fukuszimy to już jest dramat. Czy ktoś pofatygował się i sprawdził jak płyną tam prady morskie i gdzie ten syf się przemieszcza? A w Morzu Północnym łowi się ulubione przez smakoszy krewetki. Smacznego :/

Kolejnym mitem jest dla mnie wzrost zapotrzebowania na energię. Niby z jakiej okazji? Przecież w zasadzie cały przemysł, który najwięcej jej pobierał został zlikwidowany.

Czy ktoś z Was sprawdza poziom promieniowania w Polsce? Co jakiś czas ono wzrasta i opada do normalnego. Nie bardzo wiadomo skad ono. Ale faktem jest, że tak się dzieje. Czy jesteśmy o tym informowani? Który z dziennikarzy zajął sie tym tematem?

czwartek, 26 lipca 2012

Może

jako singielka nie powinnam poruszać tego tematu, a może tym bardziej. Rzecz dotyczy pornoli. Pomyślicie " ale se temat wymyśliła".

Pewnie nie wpadłabym na ten pomysł, gdybym u zaprzyjaźnionego małżeństwa  nie "nacięła" się na jak najbardziej legalny produkt pt. Ostre pornosy. Jakoś nie miałam odwagi indagować ich w tym temacie i teraz żałuję.

Przyznaję, że osobom samotnym, cierpiacym na braki w postaci domowego ( bez obrazy ) jebadełka może sie przydać. Obraz z dźwiękiem jest, nazwijmy to - inspirujacy. Ale w związkach? stałych? Po co?

:p

Czytam i słucham wieści o Śmietankach, Maślankach i innych smakowicie płynnych osobistościach lub nie ;) i trochę się dziwię. Tzn. dziwię się tej całej "aferze". Przecież jest jasne jak Słońce, że każda ekipa obsadza swoimi ludźmi wszystkie dostępne stanowiska i nie jest to rzecz nadzwyczajna. Dzieje sie to na całym świecie. i tyle. A że przy okazji kopa dostaje opozycja, no cóż, taki los polityka :DD

Przestańcie się czepiać, dajcie się ludziom nachapać. Przecież po to pracujemy, żeby im się dobrze żyło :DDDD

środa, 25 lipca 2012

Zezwierzęcona

Oby każdy dzień był taki jak dziś. Cały zezwierzęcony. Najpierw domowo, potem wyjazdowo. Pomijam rzeczy ważne, ale dla mnie nie najważniejsze. 

Najważniejsza jest miłość.

Leżałyśmy dziś z Kaśką nos w nos, usta - usta. Wtulona w czarne futro byłam najszczęśliwsza na świecie. Ryknełam sobie dyskretnie. Wyżaliłam się. I tak sobie byłyśmy ze soba ja i Ona. Objęte.

Kochają mnie wszystkie zwierzaki :DDDD Muchy, mrówki - sory mrówko, nie chciałam Ci złamać kręgosłupa, koty, piesy tylko nie wiedzieć czemu ludzie jakoś nie :DDDD

Utłukłam szerszenia, łobuz chciał dziabnąć Kaśkę. A won!

Uchetana, nalatana wpadłam do domu po rachunki i wio na pocztę. Wracam a Jula siedzi nad miską i charczy. Cały nos zatkany.

Wiec znów w Polskie poleciałam do apteki po glutociąg dla ssaków. Wróciłam, użyłam i śmiałam się do rozpuku z miny Julki. Tak zaskoczonej koty nie widziałam. Z zadowoleniem powąchała sprzęt, miźnęła się o niego - znaczy się może być. Super nie jest.
Gdyby było, to nakichałaby na gruchę.. W ten sposób wyraża swoje nawyższe ukontentowanie :DDD
A teraz kapiel i dolce vita :DDD

Uroki PRL-u


Dzieciną będąc niewinną zachorowałam na choreografię zaraziwszy się nią od koleżanki. Później zresztą Matki Chrzestnej mojej Pierworodnej. Zachorowałam i dostałam zaparcia, że ja też chce fikać nożynami, że ja też chcę mieć puenty i kalafonię, że chcę się łamać i wyginać w pozycji 1 i 5 i padedować i wogóle. Łaziłam zatem z koleżanką na Jej zajęcia i molestowałam choreografa. Moleściłam do skutku. Ugiał się choć ni w ząb Mu nie pasowałam. Byłam za wysoka.
Z rozkoszą potem oglądałam swe odbicie w dziesiątkach luster, w pocie czoła ćwiczyłam obroty, machanie górnymi i dolnymi kończynami. Ale to był dopiero wstęp ponieważ zajęcia odbywały się w Pałacu Młodzieży - PKiN :D

W miare upływu czasu oswajałam to miejsce i kochałam miłością niemal nabożną, bowiem legitymacja otwierała wrota Sezamu. Zajęć dzieciaki miały tam do wyboru do koloru. Skoki z trampoliny, pływanie, szermierka, modelarstwo, i o moja sklerozo... zespół od " Czarne wrony, czarno kraczą, w czarnych barwach widzą świat.. itd", zajęcia tkackie i co tam kto se wymyslił. Ja temat tańca nieco później rozwinęłam o taniec towarzyski. A po drodze poznawałam Pałac. Ten dzieciowo-młodzieżowy. Opróczmosiężnych klamek i gałek miał wielgachne okna i jeszcze większe schody, basen.Jakieś szklano-kryształowe żyrandole, stiuki i inne duperszwance. Dla mnie malina.

Pyszne było tez kino za free. Każdego dnia były 1 lub 2 seanse. Luuuuzik :DDD

Pyszna była też zjeżdżalnia srypnie ukryta za zwykłymi drzwiami. Spiralą w ciemnicy a chwilami we świetle zjeżdżało się na łeb na szyję z góry PM na sam dół. Latem jak się spódniczka zawinęła to bolało, oj bolało. Tarcie było intensywne :DD

Był bufet ogromniasty i wielgachne szatnie z przemiłymi ciociami. To był dziecięcy raj za niewielkie pieniądze, który sama sobie wywalczyłam  :D Mój pierwszy sukces :D

wtorek, 24 lipca 2012

Kałuża

Uczę się, cały czas się uczę walczyć o swoje. A że to wojna w dużym stopniu z najbliższymi to boli jak cholera. I nie da się, ot tak, przejść nad tym jak nad kałużą :/ A chciałabym.

Wiecznie w paraliżującym strachu, który blokuje, pęta myśli i działanie. A przecież jakby nie ma racjonalnego powodu.

Przecież przez lata, udowodniłam przede wszystkim sobie, że dam radę.

Zrobiłam pierwszy ruch. Muszę sprawę doprowadzić do końca.

Nie jestem cierpliwa, za to pamiętliwa starczo :D

Mój dysk jest zapełniony i nie przyjmuje nadmiaru informacji. Niestety w pewnych kwestiach nic się już nie zmieni. Mogę jedynie działać wykorzystujac to co zostało wpisane. I chyba robię to dobrze. Trudno, przyznam się do czymu niecnego - wystawiłam poTomka wraz z Jego dobytkiem za drzwi. Niech się dzieje wola ...
Wcale lżej nie jest, ale będzie lepiej. Już jest spokojniej. Tylko Babcia momentami odstawia swoje paranoje, ale daję radę.

Dzieciatko pod opieka rodziny ma się dobrze. Musiała wyjechać. poTomek i jego koleżka to nie najlepszy zestaw. Trudno, napiszę - koleś-bydlak zaczął Ją molestować.

Ale już nie ma ani jednego, ani drugiego. Został wstręt i rozgoryczenie.

Ślepa kiszka

Przypamniał mi się nie wiedzieć czemu "zimowy obóz" harcerski w Ogrodzieńcu. Jakoś to musiało się zwać, choć z prawdziwym, na-miotnym obozem niewiele miało wspólnego. Pod zamkiem była chatynka, w chatynce kilka sal z łóżkami piętrowymi i łazienki w stylu japońskim.

Z tego wyjazdu pamiętam moje próby jazdy na nartach. uś! działo sie :D działo ale talentu w tym kierunku nie wykazałam za grosz i do dziś uroki szusowania po stoku są mi nieznane.
kolejna rzeczą, którą pamiętać będę do końca życia to Kołysanka, którą nam druch drużynowy grał na flecie do snu. Siadał na krześle między sypialnią chłopaków i dziewczyn i zaczynał grać. Prawdę mówiąc, gdy pierwszego wieczora zgasił światło o 9-tej  trochę zgrzytnęłam zebami. No bo...życie nocne miało być :D Potem już poszło z górki. Kilka dźwięków i ferajna spała.

Niewątpliwą atrakcją była wyprawa w okolice Zawiercia. Okazało się, że czeka nas zabawa w grotołazów. Nie żeby na linach spuszczać się w otchłań, ale w jelito cienkie góry.
Początek trasy to wielka misia jama, która zwężając się opadała w głąb. A tam był otworek niewielki. I w ten otworek wpełzaliśmy grupami kilkuosobowymi. Śmiesznie, strasznie i strachliwie było. śmiesznie, bo co chwila był dzwon w strop(?) i gwiazdki w oczach, strasznie-bo jedna zaklinowana osoba unieruchamiała jakąkolwiek możliwość ruchu-jelito było jednoosobowe i strachliwie ponieważ światłem dysponowały tylko 2 osoby. Ta na początku i końcu. Stosunkowo krótkie ok 50m(?), lecz pokręcone  jelito kończyło się niewielką grotą oświetlona świeczkami różnej maści. Szcześliwie nikt nie cierpiał na klaustrofobię.

Wyszliśmy utytłani jak nieboskie stworzenia w barwach jak najbardziej odpowiadających zawartosci jelita. :p Spieszę uspokoić - to tylko glina :D

Z tej wyprawy wyciagnęłam kilka praktycznych wniosków:

1. jest tylko jedna droga, którą można iść

2. inni mogą Ci jedynie przeszkodzić w dążeniu do celu

3. zawsze jest ciasno, ale miejsce dla siebie znajdę

4. na końcu jest nagroda

poniedziałek, 23 lipca 2012

Ślepa kiszka

Przypamniał mi się nie wiedzieć czemu "zimowy obóz" harcerski w Ogrodzieńcu. Jakoś to musiało się zwać, choć z prawdziwym, na-miotnym obozem niewiele miało wspólnego. Pod zamkiem była chatynka, w chatynce kilka sal z łóżkami piętrowymi i łazienki w stylu japońskim.

Z tego wyjazdu pamiętam moje próby jazdy na nartach. uś! działo sie :D działo ale talentu w tym kierunku nie wykazałam za grosz i do dziś uroki szusowania po stoku są mi nieznane.
kolejna rzeczą, którą pamiętać będę do końca życia to Kołysanka, którą nam druch drużynowy grał na flecie do snu. Siadał na krześle między sypialnią chłopaków i dziewczyn i zaczynał grać. Prawdę mówiąc, gdy pierwszego wieczora zgasił światło o 9-tej
trochę zgrzytnęłam zebami. No bo...życie nocne miało być :D Potem już poszło z górki. Kilka dźwięków i ferajna spała.

Niewątpliwą atrakcją była wyprawa w okolice Zawiercia. Okazało się, że czeka nas zabawa w grotołazów. Nie żeby na linach spuszczać się w otchłań, ale w jelito cienkie góry.
Początek trasy to wielka misia jama, która zwężając się opadała w głąb. A tam był otworek niewielki. I w ten otworek wpełzaliśmy grupami kilkuosobowymi. Śmiesznie, strasznie i strachliwie było. śmiesznie, bo co chwila był dzwon w strop(?) i gwiazdki w oczach, strasznie-bo jedna zaklinowana osoba unieruchamiała jakąkolwiek możliwość ruchu-jelito było jednoosobowe i strachliwie ponieważ światłem dysponowały tylko 2 osoby. Ta na początku i końcu. Stosunkowo krótkie ok 50m(?), lecz pokręcone  jelito kończyło się niewielką grotą oświetlona świeczkami różnej maści. Szcześliwie nikt nie cierpiał na klaustrofobię. Wyszliśmy utytłani jak nieboskie stworzenia w barwach jak najbardziej odpowiadających zawartosci jelita. :p Spieszę uspokoić - to tylko glina :D

Z tej wyprawy wyciagnęłam kilka praktycznych wniosków:

1. jest tylko jedna droga, którą można iść

2. inni mogą Ci jedynie przeszkodzić w dążeniu do celu

3. zawsze jest ciasno, ale miejsce dla siebie znajdę

4. na końcu jest nagroda

sobota, 21 lipca 2012

Znalezione

w sieci:

" Żyć tak, by nie być wierszem idioty odbitym na powielaczu"

Śmiechu warte

Pusty śmiech mnie ogarnia i jakieś współczucie nad bezmyślnym podłączaniem się ludzi do pewnych trendów. Zanik indywidualizmu, lub głębokie ukrycie go by nie wyróżniać się z tłumu.

Jałowe, radosne bicie piany nie prowadzące do niczego.

Kiedyś pisałam, że w kwestiach KK pewne rzeczy mi się pozmieniały. Widać tak miało być. Ale czy muszę głosić wszem i wobec swoje poglądy. Nikogo nie obchodzi czy jestem artysta, szowinista, ateista czy inny srysta.

Piany na pysku dostaję jednakowoż, gdy ktoś, kto nigdy nie należał do żadnego kościoła, kto nie przeczytał żadnej z Encyklik JPII, nie zagłębił się w znacznym stopniu w jakąkolwiek religię - pluje jadem, znieważa, obraża uczucia innych ludzi.

"Światły cham" - automatycznie wpisuje się w coraz większą rzeszę lemingów.

Szanuję każdą religię, nie że toleruję - SZANUJĘ. Każdy ma prawo do wyrażania swoich poglądów, do należenia do tej czy innej grupy. I ma prawo do błędu. Bo jest tylko człowiekiem.

Czemu jadoplujcy nie wieszają się z upodobaniem, tak jak na KK, na przykład na Islamie, na najdurniejszym jaki znam rządzie RP? No, może poza Koreą Północną.

Czemu nie wstawią fotki swego zachlanego męża i nie klikną pod nim " lubię to"? Zdjęcia swojej wielkij dupy i znów jak wcześniej. Przykłady możnaby mnożyć.
Jest takie powiedzenie: - " Co chatka, to zagadka ". Gdyby wymieść to, co skrupulatnie jest zamiatane pod dywan w wiekszości domów, to na FB byłyby tylko obrazki do klikania.

Inną rzeczą jest nie godzić się na pewne działania, inną wyśmiewać się a jeszcze inną zmieniać to co się nie podoba, to co można zmienić. Jakie są proporcje? Na przykładzie rządu: 95% ludzi nie godzi się na większość jego działań, 90% wyśmiewa się, zmienia 1%?
KK - 5%, 90%,5%. Tak sądzę, że nikt nie protestuje w związku z działaniami KK choćby w ramach akcji z pedofilią. I w wielu innych.
NFZ - 100%, 1000% ( przez łzy ), 0%.

Wiec czemu akurat KK????? Pewnie temu, ze ma duuużo nieruchomosci wartych duuużo $, że duuużo kasy wpływa do KK w datkach. Że dobra KK są w doskonałym stanie i jako takie są łakomym kąskiem. A tak na marginesie, czy ktoś oglądał film "Misja". Polecam.

Mimo upływu lat nie stracił na aktualności.

Życie jest wystarczająco popie*****e, a ten kto kopie, opluwa i szydzi, jest dla mnie poniżej wszelkiego dna.

piątek, 20 lipca 2012

Szczepionki

http://www.twojewiadomosci.com.pl/content/%C5%9Bmiertelne-szczepionki-obowi%C4%85zkowe-polka-ujawnia-%C5%9Bwiatowy-przekr%C4%99t-farmaceutyczny

ON

Poraziło mnie. Oszołomiło. Falą powróciły wspomnienia.

To zdjęcie spowodowało, że łzy stanęły mi w oczach i serce zaczęło walić jak oszalałe. To Andrzej. Mój Andrzej. Moja wielka, największa miłość. Nie wiem skąd to zdjęcie na tym blogu. Kiedy zostało zrobione. Nie wiem na razie nic. Ale mam ślad, trop.
Szukałam Go od lat. Martwiłam się. A teraz objawił się tak jak wygladał ponad 30 lat temu. Inny wymiar. Inna przestrzeń. Może obcy. Ale tak podobny. Identyczny. To niewiarygodne. Niemożliwe. Nie wierzę... mój Dziki, mój Wilk...

Z przepięknymi smukłymi dłońmi, ciałem Apolla, mój cudowny kochanek.



Pozwoliłam Mu odejśc. Nie potrafiłam walczyć o tę miłość.

Lokator

Dwa dni temu poTomek przyprowadził kolegę. Obaj w stanie wskazującym na spożycie intensywne i długotrwałe oraz różnej maści urazami okołokadłubowymi. Przyleźli i siedzą. Od dwóch dni mam niechcianego lokatora i mogę im naskoczyć, bo młody jako zameldowany może gościć kogo chce.

Maleństwo kurc galopkiem wysłałam do rodziny, bo gość zaczął sobie rościć prawa także do Niej. Zszokowana i zastraszona bratem nie ma właściwych odruchów. Zamiast palnąć chama w pysk dusiła w sobie wstręt i urazę. W końcu powiedziała w czym rzecz.

Nowy lokator bez skrępowania wchodzi do MOJEGO pokoju, uwala się na MOIM łózku. Patrzę na zwierzę i nadziwić się nie mogę.

Czekam aż wytrzeźwieją. Może dziś rano się uda wykopać towarzystwo.
Staram się nie denerwować, bo to nic nie da. Staram się nie zwariować. Staram się żyć swoim życiem mimo wszystko.

czwartek, 19 lipca 2012

Marzenia

to jedyne co się nigdy się nie spełnia. Jeśli może trafić się jakieś goowno to i owszem.
Ponieważ marzenia nigdy mi się nie spełniają, to mogę już na głos powiedzieć.  Chciałabym chatynke w urodziwej okolicy i tak ze 100000 na koncie. Nic wiecej. zajęcie bym sobie na bank znalazła. Nawet z pożytkiem dla ludności. Poczebny mecenas.

MECENAS a nie SPONSOR. :D

Ostatnio nawet tak kombinowałam coby do jakiegos szejka uderzyć, ale po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że nie mam żadnych przekonujących argumentów. No i dupa blada. :p

Bank bym se otworzyła. A co? Nie mogę? A potem jego oddział gdzieś za granicą. Gromadziłabym kasę. Przynajmniej dziatki bym wyposażyła. A tak? Dupa blada!

Strzygłabym psy. Małe. Ale uciułanie miesięcznie 10000zł jest poza zasięgiem, chyba że pragnę bliskiego kontaktu z komornikiem. A nie pragnę. Więc i to odpada.

Co by tu porobić, zarobić i nie padać na pysk? Po prostu normalnie pracowac za godziwe pieniądze. Pewnie coś wymyślę, o ile nie zdechnę z głodu :DDDD

W ramach poprawy nastroju przeryłam z Dzieciątkiem dół szafy. Mam 6 plecaków. Skąd i kiedy się tego nazbierało nie wiem. 7

par pantofli. Każda pieczołowicie umieszczona w pudełku. Czasem je wyciągam i oglądam. Są śliczne. Niestety nosić nie mogę a szkoda. :(

W zasadzie nic nie robię i wcale mi z tym dobrze nie jest.

A co to jest marzenie? Czy wewnętrzna projekcja jakiegoś obrazu, zdarzeń? Czy króciutki impuls powstały samoistnie bez udziału woli?

Z doświadczenia wiem, że długotrwałe projekcje wpisują się w zdarzenia zaistniałe. Krótki, intensywny impuls przemijajacy i zapominany w chwili powstania jest twórczy. Własnie on pomaga realizować plany lub je niszczy.

Reszta to praca. :D

środa, 18 lipca 2012

Groomer story


Już dawno chciałam o tym pisać ale jakoś było mi nie po drodze. Swego czasu, a było to kilka epok temu zaczęłam zajmować się groomingiem. Wtedy to było  strzyżenie psów.

Zaczęło się wszystko od mojej fascynacji nowofundlandami. Będąc dziecięciem dopadłam na Polu Mokotowskim 2 suki. Matkę i córkę i wsiąkłam. Zakochałam się w tej rasie. Mocne, emanujące spokojem i pewnoscią siebie, urodą przekraczające wszystko co znałam. Zapadły we mnie, wpisały się w moje życie.

Mineło kilkanascie lat i pojawił sie u mnie pierwszy niuf. Rodowodowy a jakże. W związku z tym trzeba było go zarejestrować w ZK, pokazywać co jakiś czas na sekcji molosów.Prowadził ją p. Lubowidzki śp., pasjonat i rewelacyjny hodowca buldożków francuskich, który mając skrzywienie w tym kierunku usiłował wzorcowo niufy podciągnąć do nich.
Poznałam tam jego ówczesną asystentkę - nazwijmy ją Bosman'ka - znawcy tematu od razu zorientują się o kogo chodzi. Niufowo zakręcona ponad przeciętność. Znawczyni wszystkich niufów w Europie, wszyskich hodowli. Dziś Sędzina Międzynarodowa.
Rozmawiałyśmy na luzie przeskakując z tematu na temat i w pewnym momencie powiedziała, że strzyże psy. Kwiknełam radośnie, że ja też chcę.
Problemu nie było ponieważ koleżanka, z którą to robiła miała w planach wyprowadzkę z Warszawy i zwalniało się miejsce. Oczywiste, że same chęci nie wystarczą. Musiała mnie sprawdzić czy dam radę, czy mam smykałkę w tym kierunku. Było ok. Pozostała kwestia narzędzi. Dzień kiedy dostałam je w swoje ręce był świętem. Sprowadzone z RFN-u pod koniec lat 80-tych do dziś są sprawne. 

Prowadzenie tej działalności w tamtym okresie wspominam jako ten raj. Pod ręką miałam oddział ZUS-u gdzie dokonywałam opłat. Wtedy to były ludzkie, normalne stwaki a nie haracz! Żadnego pie*****nia się z tysiącem druków tylko kasa. Urzędniczka wydawała mikro kwit, że wpłata została dokonana i finito. Lekko, łatwo, przyjemnie. Skarbówka to też była sama przyjemność.

Zapisy miałyśmy na pół roku na przód. Ponieważ była to działalność u klienta odpadały nam dodatkowe koszty. Klientów było w opór. Często upychałyśmy ich na wcisk między zaklepane od dawna terminy i wtedy był ból. Trzeba było szybko przemieszczać się z jednej dzielnicy do drugiej a komunikacja działała odpowiednio do czasów,czyli nie wiadomo było kiedy autobus przyjedzie. Pozostawały taksówki. Opcja była tylko jedna. Postój TAXI. Śmiałyśmy się, że przez pierwszy kwadrans oczekiwania jest to postój, kolejny-posiedź, a potem-poleż. Były poślizgi, ale klienci byli wyrozumiali. Z wieloma zaprzyjaźniłyśmy się. Były obiady, kawki, drobne prezenty w zależnosci od branży. Było miło. Odruch Pawłowa miałyśmy wyrobiony na maxa.

Dziś gdy czytam na różnych forach relacje groomerów dotyczące ich pracy i kontaktów z klientami, ręce mi opadają. Chamskie - Płacę i wymagam poraża.

Miałam możliwość pracy w jednym z renomowanych salonów. Korzysta z niego elyta. Ale ich psy gdy tam trafiają w przeważającej większości wyglądaja na szmaty do podłóg. Gdzie tam szmaty - wycieraczki przed oborą. Wszystko mają we włosach. Filc, pchły, nasiona traw, gałązki, kupy, gumy do żucia, kawałki cukierków. MASAKRA! A śmierdzą niemożebnie.

W czasach minionych było niestety podobnie. Domy, rezydencje na błysk a pies masakra. Z kolei ci najbiedniejsi mieli zadbane, wypielęgnowane zwierzaki.

Cd nastąpi :D

Na peronie

w Celestynowie nudno nie jest. Czas oczekiwania na pociąg można spędzić przyjemnie pożywiając się w barze z chińszczyzną, dokonując drobnych zakupów lub konwersując z tubylcami. Wszystkie te dobra nie są wpisane w pejzaż kolejowy lecz znajdują się w odległości niewielkiej. Obiekt ludzki jest z zasady ruchomy. To duży ludź z psychiką dziecka uprzejmie informujący o tym, że : - pociag właśnie odjechał a następny będzie za godzinę, wizyta u Córki krótka była-skąd on o tym wie? i dopytujący z lekka namolnie kiedy znów przyjadę :D Zabawne istotnie :D Zgodnie z prawdą odrzekłam, że nie wiem.

Nudnawe oczekiwanie na niebieskiej ławeczce przerwał znajomy bas-baryton czystej barwy, znany z poprzednich pobytów w tych okolicach. Siwowłosy staruszek dał się poznać już . Znany z  zabawnych konwersacji z Celestynką, przerywanych ariami operowymi i szlagierami okresu przed i powojennymi. Tym razem zaszczycił mnie swoim monologiem. Słuchałam  zaciekawiona, nie tyle treścią, która była mocno niezrozumiała i wielowątkowa, ile repertuarem muzycznym. Próba nawiązania rozmowy spaliła na panewce. Pozostało tylko słuchać. I tak siedzieliśmi na przeciw siebie. Ja w kucki, on na krawędzi peronu rozdzieleni torami. Każde zafiksowane w swoim świecie. Który jest bardziej realny i prawdziwy?

wtorek, 17 lipca 2012

Oczekiwania

Czego kobieta oczekuje od swojego mężczyżny?

1. Zapewni stabilizację na każdym poziomie.

2. Pomoże wychować jej dzieci. Bo one tak naprawdę są tylko jej, nawet jeśli zaobrączkowany miał swój nasienny wkład.

3. Doceni jej wysiłki i będzie wspierał w każdym momencie.






4. Jakkolwiek by to nie brzmiało - ona chce, ma taką potrzebę widzieć zachwyt w jego oczach na jej widok.

5. Ona nie chce użerać się o wszystko. Wymuszać, zmuszać, kierować jak matołem. Chce, żeby na równi z nią widział koniecznosć pewnych działań.





Do czego w realu się to sprowadza?

Skosiłes trawę. To ją zgrab, nie czekaj aż ona to zrobi. Bo nie zrobi!
Zbudowałeś dom, masz dzieci. Postaw płot, parkan, żeby mogły bezpiecznie się bawić na posesji.
Spłodziłeś dzieci to bądź dla nich ojcem i wzorem godnym naśladowania.
Żeniąc się przyjąłeś pewne zobowiazania. Wbij sobie to w główkę.
Dbaj o dom, remontuj, żeby ukochana nie padała na pysk wieczorem i żebyś nie słyszał: -" Matko Boska, jeszcze Ty!"
Dokonaj wyboru przed podjęciem zobowiazania. Ona czy reszta swiata - mamusia, koledzy, praca ( dla pracoholików ) itd
Badź przyjacielem dla partnerki. Nie rozliczaj jej ze wszystkiego.
Imponuj jej. Staraj się. A ona to doceni.
I rozmawiaj. Ona jest rozumną istotą. Uwierz w to!
Nie poganiaj. Wszystko ma swój czas.


Szach i mat

Nikt dziś nie zadawala się " ochłapami ". "Ochłapami" czyli czymś co zapewnia godne życie i nawet więcej. Każdy, kto tylko może usiłuje zagarnąć więcej i więcej. Firmy farmaceutyczne, przeciętni zjadacze chleba, przemysł cieżki, budownictwo.

Ustawa dotycząca obowiązkowych szczepień pewnie by nie powstała i nie wzbudzała tyle kontrowersji gdyby rząd w odpowiednim czasie zainteresował się umowami i patentami dotyczacymi leków. Minister zdrowia wdepnał w g...no, które mu zostawili poprzednicy. Bywa. Nie tylko na szczeblu rządowym. Gorzej gdy dotyczy całej populacji. Myślę, że rząd został postawiony " pod ścianą " przez lobby farmaceutyczne i producentów na zasadzie albo przyjmiesz nasze warunki albo zostaniesz z niczym. Stare umowy patentowe wygasły i przyszło nowe. Interesujące jest skąd to nowe? Chiny, Indie? A może jest to ktoś mocno już osiadły w polskich realiach. Pewnie rzecz ma się tak jak z Malmą.

To wszystko to jedna wielka porażka wszystkich rzadów od czasu Mazowieckiego do dziś.

Tak mi się zaplątało gdzieś z tyłu głowy, czy jest to umowa w ostatecznym kształcie? Przecież jakby nic nie szkodzi podpiąć pod nią obowiązkowe czipowanie.
Ustawy nie czytałam, bo nie chcę się denerwować. Ale i tak pewnie mnie to nie minie.

Z tego co widziałam na różnych blogach, umowa jest paranoicznie chora. Ale ustalmy jedną rzecz. Chory, wyrywający się przed szereg rząd, rozpierdzielający wszystko co się da, nie może wysmażyć nic innego. Jedyna nadzieja w Brukseli. Trzeba by sprawdzić czy jest to zgodne z prawem UE. No i może PE jest w stanie coś z tym zrobić. ACTA powiedzieli NIE!

poniedziałek, 16 lipca 2012

Czuję się

Z lekka oszołomiona. Minutowa rozmowa z nr zaczynajacym się na 889 kosztowała ponad 5zł... o co chodzi?

Wstrząśnięta stanem mojej Pierworodnej. Nie, że chora czy coś. Ale chuderniak zrobiła się straszny. Już Jej powiedziałam, ze jak małż ułoży Ją w łożu to będzie miał prawo powiedzieć: - Kości zostały rzucone :/
Chuderniak okropny. Widziałam zresztą co jada. Rano-woda + ciut piersi z kurczaka. Potem obiad - 1/2 malutkiej miseczki mojego gulaszu ( 2-3 kawałki kabaczka, ze 2 kawałki kalafiora i sos ), potem jogurt, trochę borówek i to wszystko do wieczora. Wrrrrrrrrr... zaraz zniknie ta moja Córcia.

Jak zwykle zachwycona poziomem konwersacji z moim Zięciem. No po prostu malina :D Mamy sobie jak zwykle tyle do powiedzenia, że czasu nam nie wystarcza.

Lekkością i finezją rozmów z Dzieciątkiem.

Mile zaskoczona. Dom zastałam po powrocie w jednym kawałku nie odbiegającym od standardu :D

Jak w Dniu Świstaka.

Dobrze, że jeszcze coś czuję. I z tym optymistycznym akcentem podniose swe zwłoki z krzesełka i porobię cóś jak zwykle mało tfu-rczego. Fak!

Dziś?

Pojechałam z dzieciami do lasu na grzyby. Oczywiście nie było. Strzeliłam mini focha. Tak ogólnie. Głównie grzybom. No bo jak to! Ja przyjeżdżam a tu pustka. Nic. Zero. Tylko drzewa. Nawet olszówek, muchomorów. No! Totalna porażka. Jagody były i trochę borówek.

Po drodze mijalismy kilka wsi. Dam przykład jednej. Na kilkanascie "gospodarstw" 3 opustoszałe, rozpadające sie, jeden nowy dom, reszta to budownictwo z lat 50-70-tych nadgryzione zębem czasu. Dawne pola uprawne porośniete dziczkami sosnowymi. Jakiś koń, krowa. bocianie gniazdo. Żadnych upraw poza ogródkami przydomowymi. Smutna wieś bez życia. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy autka.

Rozumiem mechanizm prywatyzacji, upadku przemysłu Made in Poland. Tego napisu na czymkolwiek już od lat nie widziałam zresztą. Ale nie ogarniam wsi i rolników. No jakoś w głowie mi się nie miesci, że i tam następuje zgon.

Przypominają mi się opowieści starszych jak to drzewiej bywało. Babina ze wsi, przez tydzień ciułała "dobra" - sery, masło, jaja by w dzień targowy bladym świtem albo i nocą na piechotę dostarczyć towar do miasta znajdującego się kilka, kilkanaście kilometrów dalej. Jak trafiła się podwózka to był raj.

Chłop był zobowiazany do dostarczenia odpowiedniej w zależności od areału ilości żywca. Za  free. Lekko nie było. Mechanizacji nie było. Wszystko było robione " tymi ręcami".

Powoli i systematycznie dorabiali sie kosztem nieludzkich wyrzeczeń.

Przypominam sobie opowieści Mamy. O poworocie z "zachodu" gdy Dziadek kupił działkę i postawił "wstępny dom", w którym mieszkali. W pierwszym roku tak naprawdę to była duuża komórka, tj Szkielet obity deskami. Bez podłogi, ze studnią na podwórku. Moja wyobraźnia mnie zawodzi, gdy usiłuję sobie wyobrazić jak przetrwali zimę z dwójką dzieci.
Rok po roku powstawał domek. Dochodziły murowane ściany, podłogi, stacjonarne ogrzewanie.
Równolegle Dziadek pracował, sadził drzewa, uprawiał ogródek przydomowy, zajmował się domem. Schorowana Babcia nie opuszczała łóżka. W sezonie letnim sprzedawał wczasowiczom czereśnie, wiśnie. Jesienią, po pierwszych przymrozkach robił najlepsze na świecie powidła z węgierek. Nigdy nie narzekał, nie kwękał. Zawsze czymś zajęty obmyślał plany na później.

Trwali i wrastali w tworzącą się społeczność. Wspierali się wzajemnie, pożyczali sobie narzędzia, razem pracowali jak trzeba było. Obcy sobie bliscy. To była normalność. A dziś?

Moja ukochana Ciocia Frania, najstarsza z 7 rodzeństwa, w latach 50-tych, sama, z własnych zarobinych pieniędzy postawiła drewniany "bliżniak". Na własnej ziemi. Bez kredytów. Wtedy można było.
Urodzona w końcu XIXw nie dorobiła się emerytury. Żyła z zasiłku i pokatnego handlu na wsi, utrzymując siebie i rodziców. Wychowywała także mnie. Najlepszy, serdeczny człowiek wielkiego serca jakiego dane mi było poznać.

piątek, 13 lipca 2012

Herbatka

Popełniłam ciecz wielopoziomową. Na bazie zwykłej, taniej, sypanej Madras. Nie z powodu zdrowotności, ale że skończyła się saszetkowa.

Do bazy wsypałam: kwiaty chabru, koszyczki rumianka, owoce borówki, listki poziomki i wyszła mega mocna herbacina. Bardzo dobra, pachnąca, smaczna.

Wczorajszy wyraj zaowocował zbiorem czarnej porzeczki, czerwonej i agrestem. Z cz.porzeczek zrobiłam mus. Cześć pożarta z kaszą manną na gęsto. Reszta czeka aż dojdę do siebie i spasteryzuję.

Mode - merde!

Przyglądam się postom na FB mojej Dzieciny i tłumaczenie, że język angielski jest bardziej uniwersalny nie bardzo mnie przekonuje. Jakby co, to przynajmniej w teorii mieszka dalej w RP. Tzn. teoretycznie jest RP bo praktycznie tu wicie, rozumicie.

Jakoś tak przypomniały mi się lektury szkolne, na ten przykład " Nad Niemnem " w kontekście własnie językowym. I czasy Sobieskiego i Izki Potockiej. Mix polkiego , francuskiego ze wstawkami ang. i łaciny.

Dziecię staje się angielskojęzyczne. Znak czasu? 

Kolejnym są tatuaże. Średnio rozumiem chęć permanentnego makijażu na ciele. Kiedyś ładne rysunki trzymało się w teczce, pokazywało znajomym a szczególnie utalentowani obnażali się przed całym światem. Teraz malujemy się. Czy to coś jak wiedza?

Jak w Tobie/na Tobie to nikt nie ukradnie?

Za kilkanaście/kilkadziesiąt kadłub przywiędnie i nastąpi uwiąd kwiatów, zgon ptaszyny, słowa stracą sens. Czy to ma sens?

czwartek, 12 lipca 2012

No!

Każdy lubi jak mu wieczorkiem nad główką swieci zarówa i ogólnie panuje jasność. Dopływ prądu do mieszkań i domów jest sprawą zasadniczą. Nikt nie wyobraża sobie życia bez internetu, lodówki, pralki.

Czy wyobrażasz sobie powrót do tary, wekowania mięsa, zamiatania podłogi szczotą.  Pewnie niekoniecznie i nie bardzo Cię to bawi. Czasu jakby mało tyż.
Do każdego MUSI docierać prąd - tylko skąd? ( hi, hi - czuję, czuję jak mi się rymuje ) i jak?

Zwyczajnie! Kablem!

Z tego co wiem, to najwyższe napięcia w Polsce to 440 kV
Żeby przesłać 440 MW (Mega Watów) energii, musi być prąd 1kA (kilo Amper)
Przy odległościach 200-300 km przy tak dużym obciążeniu (szczególnie latem) spadek napięcia musi być przynajmniej 5%, już nie liczę strat na jonizację powietrza.

Więc załóżmy spadek 22 kV (22 000 V) na tym odcinku, przy 1000 Amper daje nam 22 MW strat !

Pitulitać na temat atomu szczegółowo nie bedę. Każdy może poszukać informacji. Watro i trzeba jednak zastanowić się nie tylko nad zyskami ale stratami i kosztami. Eksploatacji także. I odpadami. Dziś jest to jeden z największych problemów.

Kilka " ciekawostek":

"Z depesz ujawnionych przez WikiLeaks wynika, że w Afryce nielegalnie wydobywano a także przemycano wzbogcony uran.
Brak standardów bezpieczeństwa w obiektach nuklearnych i nielegalne wydobycie uranu w Afryce, jak również zaangażowanie Europy, Chin, Indii i Korei Płd. w nielegalne wydobycie i przemyt uranu to kolejne informacje ujawnione przez Wikileaks.

Z tajnych depesz wynika, że amerykańscy dyplomaci od 2005 roku wielokrotnie informowali o braku zabezpieczeń w obiektach nuklearnych i kontroli w kopalniach uranu w DR Konga, Tanzanii, Nigrze i Burundi.

Ambasador USA w DR Kongo Roger Meece w 2006 roku poinformował o braku jakichkolwiek zabezpieczeń w Nuklearnym Centrum Badawczym w Kinszasie. Napisał, że w bezpośrednim sąsiedztwie budynków, w których znajdowały się ponad 23 kilogramy odpadów nuklearnych i 15 kg wzbogaconego i niewzbogaconego uranu, chłopi uprawiali maniok. Budynki były zamknięte jedynie na klucz.

"Radioaktywna" prowincja

Ambasador wymienił również międzynarodowe konsorcjum Malta Forrest, które - wedle jego wiedzy - miało eksportować uran nielegalnie z Katangi - południowej prowincji DR Konga. Konsorcjum eksportowało rudy kobaltu i miedzi bogate w uran. Omijano przepisy dotyczące eksportu surowców radioaktywnych, korumpując lokalne władze. Całą prowincję ambasador określił w raporcie jako "radioaktywną". Z rud poddanych obróbce poza granicami DR Konga, uran miał być pozyskiwany również w krajach europejskich.

Przedstawiciel kongijskiego rządu miał poinformować ambasadę o inspekcjach lokalnych władz w kilku kopalniach. We wszystkich odnotowano niebezpieczny poziom promieniowania. W każdej kopalni nielegalnie pracowali ludzie zatrudnieni przez chińskich i południowokoreańskich przedsiębiorców. W kopalni Likasi odkryto ponad 15 ton promieniotwórczych rud pochodzących z Shinkolombwe (zamkniętej w latach 60. kopalni, z której pochodził uran użyty do produkcji bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki).

W innym dokumencie ujawnionym przez Wikileaks ambasador USA w Tanzanii przekazuje informacje uzyskane od szwajcarskiego dyplomaty. Wynika z nich, że dwie szwajcarskie firmy transportowe zajmowały się przewozem kongijskiego uranu przez Zambię i Tanzanię do Iranu."

Afryka jest dość bogata w uran i posiada długą tradycję produkcji uranu jako produktu pochodnego z eksploatacji złota w Republice Południowej Afryki (na początku uran był po prostu odrzucany z odpadami). Największa ilość wydobywalnych zasobów poniżej 130 dolarów za kg znajduje się w Republice Południowej Afryki (w większości przypadków połączona ze złotem), następnie w Namibii i Nigrze.
Ruda uranu pochodząca z kopalni w Mounana

Te trzy kraje plasują się obecnie wśród dziesięciu czołowych światowych producentów uranu. W Afryce przoduje Niger z 2 918 tonami rocznej produkcji U308 (w 1999 r.), za nim jest Namibia z 2 689 tonami i Republika Południowej Afryki z 1 039 tonami.

Produkcja południowoafrykańska jest związana z produkcją złota. Uran produkowały jeszcze do niedawna Demokratyczna Republika Konga i Gabon.

W Gabonie Comuf (Compagnie des Mines d’uranium de Franceville) rozpoczęła eksploatację złoża uranu Mounana w 1961 r., najpierw w odkrywkach, a później, począwszy od 1968 r., w kopalni. Do dnia dzisiejszego Comuf wyprodukowała około 25 000 ton uranu z różnych złóż w regionie Mounany, uzyskanych z 6 600 000 ton rudy o zawartości 0,38%.Zdolność zakładu przetwórczego wynosi 1 500 ton uranu metalicznego rocznie. W 1996 r. wyprodukowano 623 tony. Pod koniec grudnia zasoby uranu oszacowano na 514 ton. Eksploatacja zakończyła się w 1999 r.

Wydobycie uranu w Gabonie i utylizację powstałych ze wstępnej obróbki odpadów prowadzono z pogwałceniem wszelkich możliwych zasad. Przez pierwsze piętnaście lat działania kopalni odpady ze wstępnej obróbki rud uranu były usuwane do pobliskiego strumienia. W wyniku tej działalności do środowiska przedostało się ogółem 2 miliony ton odpadów ze wstępnej obróbki rudy, skażając wodę i osadzając się w dolinie, wzdłuż rzeki. Gdy w 1999 zaprzestano wydobycia rudy, rozproszone w środowisku odpady przykryto jedynie cieniutką, skłonną do erozji warstewką chemicznie obojętnej gleby, zamiast je uprzątnąć i zlikwidować.
Oprócz usuniętej części uranu, szlam odpadowy zawiera wszystkie składniki rudy. Ponieważ długotrwałe produkty promieniotwórczego rozpadu uranu, takie jak tor-230 i rad-226, nie zostają usunięte, szlam nadal ma 85 procent początkowej radioaktywności rudy uranu. Z powodu ograniczeń natury technicznej, nie da się wyekstrahować całego uranu zawartego w rudzie.

Tak więc szlam zawiera również resztkowe ilości uranu. Oprócz tego zawiera on także metale ciężkie i inne substancje skażające, takie jak arsen, jak również odczynniki chemiczne dodane w procesie wstępnej obróbki rudy. Radionuklidy zawarte w odpadach emitują zwykle 20-100 razy więcej promieniowania gamma niż wynoszą naturalne poziomy tego promieniowania na powierzchni złóż. Zagrożenie promieniowaniem gamma ma jednak charakter raczej miejscowy, gdyż jego poziom szybko spada w miarę oddalania się od hałdy odpadów.Radionuklidy zawarte w odpadach emitują zwykle 20-100 razy więcej promieniowania gamma niż wynoszą naturalne poziomy tego promieniowania na powierzchni złóż. Zagrożenie promieniowaniem gamma ma jednak charakter raczej miejscowy, gdyż jego poziom szybko spada w miarę oddalania się od hałdy odpadów. Gdy powierzchnia hałdy wyschnie, wówczas wiatr zaczyna zdmuchiwać z niej drobinki piasku i rozsiewać je w okolicy. Miały miejsce sytuacje, gdy niebo ciemniało podczas nawałnic przenoszących chmury radioaktywnego pyłu nad wsie leżące w bezpośrednim sąsiedztwie hałd odpadów, pochodzących z zakładów wstępnej obróbki rud uranu. 1. SELLAFIELD - WIELKA BRYTANIAOd 1956 do 60r. promieniowanie dwóch tamtejszych stacji nuklearnych objęło dużą część tego terenu. Dopuszczalna dawka została przekroczona dziesięciokrotnie nie tylko na terenie stacji Sellafield ale również na terenie innych stacji np. Dourneay, Scotland. Pracownikom w tych warunkach poradzono rezygnację z potomstwa.
Płynne odpady radioaktywne z wymienionych stacji atomowych oraz z francuskiej fabryki La Haque uczyniły Morze Północne radioaktywnym.
2. THURYNGIA - NIEMCY
Tutaj, pod radziecką kontrolą produkowany był uran dla bomb atomowych. Od 1946r. sześć miasteczek znajdujących się w pobliżu zostało zniszczone, a około 10 tys. km2 terenu zanieczyszczone. Powietrze stało się bardzo wysoko radioaktywne, woda będzie zanieczyszczona jeszcze przez następnych 100 lat. Z 38 tys. pracowników kopalni uranu, zmarło już na raka 6800.
3. CZARNOBYL - UKRAINA
Po r. 1986 100 tys. ludzi musiało być ewakuowane, następne 2,5 mln ciągle żyje oddychając wysoko radioaktywnym powietrzem. Teren katastrofy będzie nie zamieszkany przez ok. 1000 lat, nie wspominając o rozpoczęciu tam jakichkolwiek prac rolnych. Los 2,5 mln ludzi, którzy tam pozostali jest już przesądzony. Mutantyzm oraz tzw. czarnobylski AIDS to choroby rozpowszechnione na tym terenie.
4. CZELABIŃSK - ROSJA
Eksplozja w fabryce plutonu w 1957r. była trzymana w tajemnicy przez 30 lat, skażono bezpowrotnie parę tysięcy km2 terenu. I co zrobiono? Ewakuowano ludność, a płynne radioaktywne odpady wpuszczono do pobliskiej rzeki i jeziora Karachai w takich ilościach, że do dzisiaj nikomu nie wolno nawet pojawić się w ich pobliżu. Promieniowanie oczywiście objęło obszar znacznie większy, około 1200 km2.
5. SAHARA
Od 1960 do 66r. Francja spuściła 17 nuklearnych bomb na pustynię algierską. Nikt nie został poinformowany o niebezpieczeństwie. Wyniki pozostały tabu do dnia dzisiejszego.
Nigeria
- kiedyś rozwijające się państwo rolnicze, dziś jeden z krajów Trzeciego Świata z powodu kopalń uranu. Z kopalń posiadanych przez zagraniczne firmy eksportowane jest 100% wykopalin. Ale radioaktywny kurz kopalniany niestety pozostaje, zanieczyszczając zbiorniki wodne i pastwiska.
6. NAMIBIA - POŁUDNIOWA AFRYKA
Roessing - największa kopalnia uranu na świecie. Ciągle działa wbrew zakazowi ONZ, a prawie wszystkie rozwinięte przemysłowo kraje czerpią z niej zyski. Dla około 2 tys. czarnych pracowników brak jest podstawowych zabezpieczeń przed promieniowaniem. Woda, powietrze i gleba są wysoko zanieczyszczone, a kraj jest ekonomicznie zależny od zagranicznych potentatów. Co roku ginie 600 czarnych pracowników, a kopalniany kurz, który ich zabił, przenoszony jest przez wiatr dalej, do najbliższych miast.
7. KAZACHSTAN
W Kazachstanie około 800 przeprowadzonych testów na bomby atomowe zatruło około 500 tys. ludzi, 100 tys. z nich zmarło. Co trzecie dziecko rodzi się z defektami, a wielu ludzi na skutek urazów psychicznych popełnia samobójstwo. Rolników celowo zaniedbano, pozostawiając ich na terenach, z których natychmiastowo powinni być ewakuowani, a w specjalnych klinikach ofiary radioaktywnego promieniowania pozostają obserwowane a nie leczone.
8. CHINY
210 tys. ludzi padło ofiarą 36 nuklearnych testów w Chinach. Oprócz tego znajduje się tutaj 16 kopalń uranu i 10 siłowni atomowych, prosperujących dla celów wyłącznie wojskowych.
Do 1986r. wydarzyło się ok. 221 radioaktywnych "wypadków' zabijając 20 ludzi i zatruwając około 1200 innych. Istnieje również zagrożenie - całkiem realne, że niemieckie odpady nuklearne będą tu przeniesione
.9. SASKATCHEWAN - KANADA
9.Kanada
Zasoby uranu w Athapaskan Basin są najbogatszymi w świecie. Na przekór prawom, które mają Indianie do tych terenów, kanadyjski rząd "wydzierżawił" tereny w celu utworzenia kopalni. Obecnie działają 4 kopalnie, następnych 9 pozostaje w planach. 15 naturalnych jezior zostało wydrenowanych w celu przygotowania terenu pod kopalnie. W ten sposób został zniszczony cały ekosystem oraz odwieczna kultura Indian, którzy zostali przesiedleni.
Zubożony uran jest też używany jako materiał na koła zamachowe, w których może on zgromadzić więcej energii niż stal w tej samej objętości. Wszytkim powyższym zastosowaniom sprzyja jego niska cena (odpad) i niska aktywność promieniotwórcza, tylko około 4x wyższa od promieniowania tła. Jest też wykorzystywany do produkcji pojemników na materiały promieniotwórcze, osłony na bomby kobaltowe stosowane w medycynie, a także do produkcji defektoskopów - aparatów prześwietlających spoiny w celu oceny jakości ich wykonania. Zubożony uran był też stosowany jako balast trymujący w samolotach pasażerskich np. w Boeingu 747-100. Wczesne wersje tego samolotu miały od 400kg do 1,5 tony uranu w tylnej części kadłuba. Po katastrofie izraelskiego Boeinga 747-258F który rozbił się o budynek mieszkalny w Amsterdamie 4 października 1992 balast uranowy zastąpiono ołowianym lub kadmowym.
10.Kombinat Chemiczny ( w zasadzie jądrowy) Mayak. Sprawa także bardzo dyskusyjna. Moim zdaniem katastrofa większa od Czarnobyla.
Kombinat Chemiczny Mayak jest integralną częścią atomowego programu zbrojeniowego Rosji i jest jednym z największych zakładów nuklearnych w Rosji. W ciągu jego ostnienia ( od 1945r było tam ponad 20 wypadków jądrowych, w których napromieniowane zostało ponad pół miliona ludzi. ( myślę, że ta liczba jest zaniżona i to znacznie). Najpoważniejszy wypadek miał miejsce 24r września 1957r. Uszkodzenie systemu chłodzenia spowodowało wybuch zbiornika z wypalonym ( aktywnym ) paliwem jądrowym. Wybuch miał siłę 75 ton TNT i podobno nie był wybuchem jądrowym. Ponad 30 000km2 zostało pokryte radioaktywnymi substancjami o mocy promieniowania 2mln curie. 200 ludzi zginęło natychmiast, 450 000 zostało napromieniowanych. Wg obserwatorów skóra zsuwała się z ich twarzy, dłoni i innych części mających kontakt z substancją promieniotwórczą. Olbrzymie tereny zostały skażone do dnia dzisiejszego. Ewenementem tej sprawy jest fakt, że Rosja dopiero w latach 90 przyznała się do tego faktu. Inne kraje wiedziały o tym, jednak żeby nie wzbudzać nastrojów antyatomowych udawano że nic się nie stało."

Korzystałam z materiałów dostępnych w Forum " Losy Ziemi"

Chcę być EKO

Nie powiem, że znów Pomysłowy Dobromir do mnie zawitał, ale i "Ostoja Tupai" i "Konie Achałtekińskie... i inne sprawy" przypomniały mi temat EKO, o którym już dawno myślałam.

Dla mnie bycie EKO to życie zgodnie z porami roku, ze swoim cyklem biologicznym, wykorzystywanie do swoich potrzeb naturalnych surowców znajdujących się w promieniu do 50km.

Dla wielu być EKO to skrupulatne rozdzielanie odpadów domowych. HA, HA, HA :/ Sensowne jest tu jedynie dla właścicieli domów tworzenie kompostu z odpadów biologicznych. Reszta to ograniczanie kosztów produkcji różnej maści firm, które odbierają śmieci. Moim skromnym zdaniem :D, firmy te za wykonaną pracę powinny jeszcze dopłacać. Wszak zarabiają na tym.

Kolejne to fascynacja "obcym" żarciem. Podam jeden przykład, obejrzany w badziew TV, krewetek. Odłowione gdzies w Morzu Północnym wędrują frachtem do UE a stamtąd do Afryki by finalnie znaleźć się w europejskich hurtowniach. Pomijam fakt wymiędlenia ich przez dziesiątki obcych łap - koszt transportu dokoła i w kółko Macieju - czyli paliwo (zanieczyszczenie środowiska) i czynnik ludzki powoduje, że EKO to one nie są.

Kolejną grupą ciekawych produktów są ubrania z odzysku. Nie mam tu na myśli lumpeksów, bo ich istnienie popieram całą swoją osobą ( czy ktoś zastanowił się jaki jest koszt wyprodukowania 1 pary portek?), z odpadów tj. surowców wtórnych, Na ten przykład butelek plastikowych.

Najpierw jakiś gieniusz wpadł na pomysł probukcji w/w, kolejny myślał i w końcu wymyślił jak zagospodarować ich miliardy. I mamy ślicne polarki, bluzeczki, porteczki, kocyki i inne sryki koszmarnie niezdrowe, elektryzujące się, obrzydliwe w dotyku.

I znów występuje problem transportu. Miliony ton ropy. Spaliny na niebie, na morzu, w powietrzu, wojny, śmierć niewinnych ludzi.

Taki jest w skrócie finalny produkt naszych pragnień.

Więc może w końcu zacznijmy być EKO w całym tego słowa znaczeniu i popierajmy nasze, rodzime produktu. To NAPRAWDĘ wszystkim dobrze zrobi!

PS. Ja też niestety czasami mam wtopy. Przyznaję się bez bicia - popełniłam ostatnio sushi.

PS 2. Zawsze mołwię, że wszystko można robić, ale nie wszystko się opłaca. :/

środa, 11 lipca 2012

Nasi milusińscy

planują już kolejną niespodziankę. Zaskoczeniem specjalnym nie jest, boć przywykliśmy już do permanentnego drążenia naszych kieszeni.
Teraz myślę o podatku katastralnym. Nie w liczbach chwilowo wirtualnych ale konkretnie w odniesieniu do fizycznych osób i ich dóbr.

Zakładam, że grunt/działka jest wyceniony w przyblizeniu na 600000. 1% z tego łatwo obliczyć. 6000 rocznie. Czy ktoś ma tyle na zbyciu? Ot tak, na pstrykniecie palcami. Właściciel powiedzmy 20h, już teraz musi zacząc odkładać kasę. Nawet nie wiem ile będzie MUSIAŁ zapłacić. Ale mało pewnie nie, bo ceny ziemi są wysokie. Trzeba szybko teraz kalkulować co  się bardziej opłaca. Czy to czy tamto?
 Wg wyliczeń przez pierwsze pół roku pracujemy na podatki. Trzeba dodać teraz kolejny miesiąc. To już 7. Jak długo to wytrzymamy? My Polacy.
Ludzi zamożnych jest w każdej populacji ok 10%, skrajnie biednych drugie tyle. Reszta te 80% to średniacy.
Przetrwa spokojnie te 10% z wyższej półki, 10% biedaków wykończy się stosunkowo szybko. ( brak leków, własciwego odzywiania, gówniane warunki bytowe ), średniacy będą się staczać po równi pochyłej. Tak to widzę. Ciemność widzę.

Kiedy rządził Mazowiecki przygladałam się z lekkim zainteresowaniem. Poza wtopą z wypuszczeniem na wolnosć wszelkiej maści kryminalistów i dwuletnich sporów zakończonych postawieniem orzełka na ogonie nic jakoś mnie nie ruszało. Gdy zasiadł na tronie Pawlak ciary mi po dupsku zaczęły chodzić, bo na 1000% byłam pewna, że będzie dobrze robił rolnikom. I rzeczywiście - ceny żywności poszybowały w górę. Czasy SLD to już szkoda gadać. Bandyctwo, gangsterka i szalejąca mafia. Kwasniewskim przystąpienie do UE to już była masakra. Od momenu gdy ogłosili te plany darłam japę, że będziemy w drugim Sojuzie. Część myślacych wypieła się na ten dobrobyt. Reszta dała doopy za otwarte granice. Chcieli - to mają. A teraz Rudy na 102 z ekipą doi coraz lepiej i skuteczniej celując w cyc. Tylko krowa juz bokami robi i niebawem padnie na pysk. Jak za dawnych czasów nic nie mamy do gadania. Ups.. przejęzyczyłam się. Gadać możemy do oporu. To jedynie jest mozliwe, o ile ktoś ma siłę jeszcze kłapać dziobem.
PiS wprowadził bezpłatne przejazdy w komunikacji miejskiej dla seniorow, roczny dla nieco młodszych. Zauważam i podoba mi się. Zlikwidował podatek od psów, zniósł opłatę za zwierzęta i bagaż w komunikacji miejskiej. Zwolnił emerytów z opłat za RTV. Za jego rządów w Warszawie zaczęły się pojawiać w dużych ilościach ogłoszenia związane z poszukiwaniem pracowników. Znakiem tego powstawały nowe miejsca pracy. I nareszcie zrobiło się zimą ciepło w autobusach. Może to nic dla wielu. Może to tylko kosmetyka. Ale potrzebna i ja jestem z tego zadowolona. Mniej zadowolona byłam gdy urządził na Polu Mokotowskim ogólnowarszawski burdel, tj imprezownię letnią. Na początku koncerty zaczynały się w sobotę, ale im dalej w las - to wiadomo.  W lipcu zaczynali próby od środy rano a kinderbal kończył sie w poniedziałek nad ranem. Z uwagi na doskonałe, na światowym poziomie nagłośnienie nerwicy się nabawiłam, czego żaden grzejacy dupsko autobus nie wyleczy :/

Dochodziły mnie oczywiście słuchy, że robią wszędzie burdel ( PiSiacy znaczy się ). Ale wcale się nie dziwię. Próbowali chyba rozpiżyć ten beton i nie tylko. Nie udało się. Niestety. Dalej panuje tam nepotyzm i kumoterstwo.

O milionach działań miłościwie nam panujących można by sagi pisać. O rzeczach tajnych/poufne już nic lub niewiele. A są to pewnie mega przekręty/działania, których skutki odczuwamy i odczuwać będziemy przez pokolenia.

Planów co zrobić z ludźmi pozostającymi bez pracy nie ma. Bo miejsc pracy nie ma. A jak są to za pieniądze, które na nic nie wystarczają. Bieda i głód powodują patologie. Dostęp do kultury jest na poziomie zera. Nic tylko rwać włosy z głowy a tu jeszcze pogoda dowala. Masakra :/

I jeszcze coś z ostatniej chwili. Kupujac 10 skrzydełek z kurczaka usłyszałam, że to hurtowe zakupy, bogate. Zwykle ludzie biorą 1 lub 2. Znak czasu?

Z wieści od Młodej Najmłodszej - roczne stypendium w Jej LO to porażająca kwota w wysokości 200zł. Kolega córki, który cały rok ciężko pracował, żeby je dostać, wyraził się bardzo dobitnie co myśli o takim wsparciu i postanowił dołaczyć się do standardu ogólnie przyjętego :/

wtorek, 10 lipca 2012

A niebo ponad nami...: PPP

A niebo ponad nami...: PPP: PPP Zaczęłam wczoraj. Lenistwo moje wzięło górę. Ciagła walka z masą szmat na półce doprowadziła w końcu do nieuchronnego. Poszły won! Akt...

PPP

PPP

Zaczęłam wczoraj. Lenistwo moje wzięło górę. Ciagła walka z masą szmat na półce doprowadziła w końcu do nieuchronnego. Poszły won! Aktualnie dysponuję:
-2 bluzkami z krótkim rekawem
-2 -------- z długim rekawem
-4 parami spodni różnej długości
-2 spódnicami
-1 chlamidą
-1 sari
-dwoma zestawami do spania
-dresem
-2 koszulami męskimi, a i tak robi mi się bajzel na półce. Za moment nastąpi kolejna redukcja!

W ramach odgruzowywania dopadłam komody. 3 godziny walki z papierzyskami i mam nadzieję, że to już końcówka. Została tylko półka narożna. Jutro mycie mebli i ściany i na tej stronie koniec!

SOR

Jak Bóg przykazał przed 11-tą poszłam spać. Oczywiście przed badziew Tv. A o północy niespodzianka - pobudka - coś zaciska mi krtań. Jakiś parszywy dusiciel.

Usiadłam i dycham, usiłuję wciągnąc łyk powietrza a tu nic. Trochę dochodzi, płyciutko.... hik,hik...
Wylazłam na balkon, dycham ciutkę lepiej ale nie w normie.

Przeczekałam 2 godziny, Maleństwo samo sobą się obudziło zaniepokojone. Ostatecznie wylądowałam na SORze. Pielęgniarka w rejestracji mądrali się, że to nie reakcja alergiczna na ukąszenie osy. A ja na nodze miałam placek (odczyn ) wielkości talerzyka deserowego i grubości 1cm.

Że to niby jak ktoś wstrząsu od razu nie ma to nie ma powodu do niepokoju. Ja miałam wystarczający.

Zastrzyk w dupsko, 2 via wenflon i do domu. Wrażenia przy dożylnych były z tych hardkorowych. Pożar i pieczenie w okolicach bikini - śmiesznie i strasznie. Na szczęście szybko minęły. Nie polecam.

W najbliższym czasie wizyta u domowego i recepta na hydroxyzynę i skierowanie do alergologa. Każdy alergik powinien mieć podręczny pakiet ratunkowy.
Pierdziu! SOR-u nie kocham, po nocach nie lubię się szlajać, zastrzyk sama sobie potrafię zrobić. Żadna sztuka. A im prędzej tym lepiej.

Problem w tym, że nie wiedziałam, że jestem uczulona.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Początek tygodnia

Noc zarwana synem. Nic to, przeżyję, jestem twarda nie miękka. Trochę zawieszona, ale to odpowiedni stan, żeby odebrać   poprawioną umowę o pracę.
A wszystko przez czysty przypadek. Miałm do wygadania kilka złotych kredytu na telefonie i kazałam Młodej je wykorzystać. Wybrała po imieniu i tu niespodzianka. Dodzwoniła się do Lasi. Podobno umowa dawno zrobiona, tylko skąd ja mam to wiedzieć? Miała ją wysłać pocztą. Co to za człowiek? Co słowo to kłamstwo! Nie znoszę tego!

Skwar już wlewa się oknem do pokoju. Zamontowany wiatrak nic nie pomaga. Czas podjąć odpowiednie kroki i zamontować zmieniacza pogody :D Zobaczymy czy pomoże.


Stan zawieszenia dobry nie jest. Dziś poniedziałek a nie wtorek. Umowy nie odebrałam. Bladź siedzi za biurkiem, wszystko ma w zasięgu ręki i nie może wyciągnąć umowy i podać przez pracownika. Kurwa powiedziała, że  prześle mi pocztą coś co powinnam już dawno dostać odchodząc z pracy. Ale to przecież Sejm! Oni stanowią prawo. Fak!

niedziela, 8 lipca 2012

Jasiowe opowieści

- Jasiu - mówi nauczycielka w szkole - opowiedz, jak twoja mamusia spędziła Dzień Kobiet?
- O, bardzo dobrze, proszę pani! - Jaś na to. - Rano mamusia wstała wcześniej i zrobiła takie bardzo dobre śniadanie, znalazła dla tatusia nowy krawat i nową koszulę i jeszcze prędko przeprasowała mu spodnie, bo tatuś miał w pracy Dzień Kobiet, potem wysłałą nas do szkoły, potem poszła do pracy, potem wróciła z pracy z kwiatami i po drodze zrobiła takie większe zakupy, potem włożyła kwiaty do wazonu, potem prędko dała nam obiad, potem prędko pozmywała i posprzątała mieszkanie, potem przyszedł tatuś i przyniósł kwiaty, więc też dała mu obiad i włożyła kwiaty do wazonu, potem zakręciła sobie loki na głowie, potem rozpakowała te zakupy i zaczęła robić taką elegancką kolację, bo mieli przyjść goście, potem trochę pomogła nam zrobic lekcje, potem przyszli goście i mamusia włożyła kwiaty do wazonu i poustawiała mnóstwo rzeczy na stole, potem wyjęła z pieca takie bardzo dobre kurczaki, potem zrobiła dla wszystkich kawę i herbatę, potem goście poszli i mamusia posłała łóżka i przypilnowała, żebyśmy się umyli i poszli spać, potem to wszystko ze stołu posprzątała i pozmywała, i pozamiatała te szklanki, które się stłukły, i ten kawałek tortu, co zleciał, potem znalazła dla wszystkich ubrania na jutro, potem się umyła i położyła spać. A potem do mamusi przyszła Matka Boska.
- Jak to? - zdumiewa się nauczycielka. - Co ty mówisz, Jasiu? Jak to, Matka Boska...? Skąd wiesz?
- Sam słyszałem. Jak już mamusia się położyła, to ktoś wszedł do sypialni, a mamusia powiedziała: "O Matko Boska, jeszcze i ty...?!"

Fragment utworu J. Chmielewskiej "Jak wytrzymać ze sobą nawzajem"

Wyprawa po Złote Runo

Siedzę, wstaję, krzątam się. Dlaczego to robię? Co chcę osiągnać? Uporzadkowana przestrzeń daje poczucie panowania nad sytuacją ale nie tworzy niczego. Czy chciałabym coś stworzyć?

Nie ruszę z miejsca jeśli nie znajdę naprawdę dobrego celu do ktorego warto iść.

Może jesteśmy jedynie nasionami przetrwania? Milionowymi klonami życia.
Krażę wokół tematu  jak  pies za swoim ogonem bo chcę zrozumieć. Pętam się jak Odys nie mogąc dotrzeć do celu.

Dlaczego stada bogatych dupków lecą do Amazonii, żeby podtruć się żabią toksyną i stać się mega drapieżnikami? Czy to wpisuje się w model przetrwania? Mają zapewniony byt i doskonałe możliwości wychowywania potomstwa. W czym rzecz? W walce jako takiej? Nie sądzę! Są zbyt madrzy by robić cokolwiek dla idei. Co ich pcha? Jaki mają cel? Co jest ich króliczkiem?

Mam kumpla z lat dziecinnych. On od zawsze wiedział kim chce być, co chce robić. Chciał rządzić a nie być rządzonym.

Czy to jest właśnie ten króliczek? Niematerialne panowanie nad przestrzenią i zasobami?

Aby osiagnąc sukces nie wystarczy talent. On jest na ostatnim miejscu. Pierwsze zajmuje szczęście, potem układy a potem praca, praca i praca.

Czy w takim razie każdy, nawet największa miernota może dogonić króliczka? Czy wystarczy odrobina szczęścia do pary z nienasycona ambicją?


Z tej perspektywy każdy rodzaj działania jest parciem do władzy. Nawet mistycy oderwani od świata rządzą, kierują.

Czy coś mi umknęło? Pytań jest wiele a odpowiedzi jeszcze więcej.

Sztuka przetrwania

W życiu trzeba sobie jakoś radzić. Lepiej, gorzej ale iść do przodu zyskując a nie tracąc. A jeśli już, to niech te straty będą jak najmniejsze.

Miałam okazję któregoś dnia podejrzeć chłopaka, którego złapał kanar. Najpierw grzecznie z nim pertraktował o odstąpieniu od wypisywania mandatu, potem gdy ta metoda zawiodła stanął przy wyjściu z metra i prosił ludzi o skasowany bilet :DDDD Bez nerwów i stresu załatwił sprawę po kosztach.

O ściąganiu na klasówkach i sprawdzianach nie ma co się rozpisywać. To nasza rodzima tradycja i chyba nikt jej nie zlikwiduje.

Znam pewną osobę, która aby uzyskać pomoc z gminy, ubrana w najgorsze ciuchy jakie miała wbiła się do prezydenta miasta. Szopkę odstawiła nieziemską i dostała to na czym jej zależało.

Czy sa to działania negatywne? Moralnie niedopuszczalne?

Ja z upodobaniem stosuję tu termin: - Stan wyższej konieczności spowodowany pragnieniem przetrwania. I akceptuję go w pełni.

 Jak widać kamuflaż i spryt jako metody przetrwania mają zastosowanie nie tylko na wojnie i w survivalu :D

sobota, 7 lipca 2012

Einstein. I love You :D

Chdzę po chalupie i drapie się po doopie bo wczorajszy wyraj zaowocowal min. mniejszymi lub większymi ukąszeniami. Mrówki w d..sko a nad kolanem osa? Nie wiem. Chwilę przed ugryzieniem przelatywal szerszeń. Może to on mnie sieknął. Bo plama dalej jest czerwona i rozlewa się. Ale jest spoko. Nie duszę się.

 W planach wypad do rodzcielki. A jak się da to będzie kąpiel w rzece. Innej niż wczorajsza. :D

Zawaliłam ślub koleżanki, ale mam nadzieję, że mi wybaczy. MUSIAŁAM wczoraj znależć się w TEJ konkretnie rzece. Nie wiem czemu ale tak i już.
Krótki postój w okolicach posesji byłego zdrajcy spowodowal motylki w brzuszku. Tylko nie wiem, czy miało to zwiazek ze wspomnieniami czy śubem. Akurat w tym czasie trwała uroczystość a je wiele rzeczy zdalaczynnie odbieram.








Nie rozumiem też jakiegoś wewnętrznego przymusu działania w pewnych sytuacjach. To jest tak jakby siedział we mnie drugi ludź i sterował. Schizol jestem?
Na szczęście jest to zjawisko niezwykle rzadkie. Jak to działa?  Mówię i robię rzeczy, których normalnie nie zrobiłabym.  Są też gratisy. Np takie:

-Wchodzę do mieszkania koleżanki i zaczyna boleć mnie kolano. Jej syn nie wiedząc kto wchodzi od razu radośnie krzyczy: - ciotka dobrze że przyszłaś. Kolano przestało mnie boleć.
A mnie tak :(

-Jadę samochodem i słyszę w sobie krzyk Pierworodnej: - Nie, ja nie chcę!
Wpadam w roztelep bo wszystko może się zdarzyć, a czas był przedkomórkowy. W domu okazuje się, że darła dzioba dokładnie tymi słowami, bo na treningu nie chciała wykonać jakiegoś układu tanecznego.

-Wchodzę do swojego mieszkania na luzie, zadowolona po pracowicie spędzonym dniu i już od progu ogarnia mnie furia. No taka, że wszystko roznosła bym w proch i pył. A to moja Mamunia na totalnym nerwie wychodziła z domu. Jej już nie było a mnie się dostało :(

-Szczytem szczęścia było rozcięcie nogi przez najstarszą. Następnego dnia miałam bolesną bliznę w miejscu gdzie ona ranę tylko na drugiej nodze. Stygmatyk, he, he :DD

Dzieją się takie rzeczy. I to nie tylko mnie. Każdy ma tak w mniejszym lub większym stopniu. Jeśli się dzieją to jest to zjawisko fizyczne, wytłumaczalne i możliwe do opisania i zdefiniowania. Ale zaaferowani codziennymi sprawami nie zauważamy ich.

Już wiem co z klawiaturą. Ona jest ok. Tylko mój prawy kciuk nie działa jak trzeba i nie dociska prawego altu.

piątek, 6 lipca 2012

No, wieszczka jestem!

A slowo cialem sie stalo i juz trzesie w pacyficznym Pierscieniu ognia i okolicy. Klawiaturze tez padlo na cus i sie zawiesza z powodu upalu. Bedzie smieszniej.

Pomrocznosc mnie dopadla i najpierw marzylam o skrocenie o glowe mojej głupoty a potem juz tylko jeczalam z rozkoszy. Pierwsze - marsz kilkukilometrowy w Sloncu. Resztka sila wloklam sie do wody, do wody, do zywej wody i dowloklam sie. Nie zaleglam na bindudze bo bylo za gleboko ale bylam JA i RZEKA!!!!!! I plumkalam radosnie.

15 kilometrow za mna, ukaszenie osy zaliczone, Zyje i szczesliwa padam na pysk

Słońce świeci nad nami

Pierdzielone kotecki postanowiły przed świtem rozwiązać swoje spory terytorialne wprost pod moim oknem. W zasadzie nie powinnam się ich czepiać bo i tak planowałam pobudkę bladym świtem ale różnorodność dźwięków wydawanych przez nie troche mnie zaniepokoiła. Jeden warczał basem, drugi piskolił jak kociątko. Lekko nieprzytomna, bo jak się oakazało była 3 i małe coś chwyciłam za lornetkę i paczę co sie dzieje. Ulga... ufff, żadane moje nie desantowało się na dół... i już na spokojnie oglądam  co się dzieje. Burczą, majtają ogonami i w mgnieniu oka zamiast dwóch kotów jest  wrzeszczący koci kłębek. Akcja przenosi się pod drzewa skąd dochodzą pojedyncze odgłosy. Jeden warczy, drugi świszcze. Zastanawiam się który dostał wciry. Po chwili sytuacja się wyjaśnia. Tłusty kastrat zwiewa do siebie. Spokój.

Ze snu oczywiście nici. Jakiś drapieżnik pokrzykuje na niebie, ptasia drobnica zaczyna pitulitać, warczą autubusy, kraczą wrony, z zachodu dochodzi stukot jadącego pociągu - to dźwięki budzącego się miasta.

W mieszkaniu duszno i gorąco. Po raz pierwszy od zawsze spałam sote. Już nawet wściekać się na ten upał nie mam siły. Czy ktoś wie gdzie jest wyłącznik tego żaru? Śledzę na jednym z portali wyczyny Słońca i powoli zaczynam wpadać w panikę. Wali z tych swoich plam jak z karabinu maszynowego. Wczoraj po raz kolejny przekroczona M-ka. Po jednej z nich w ciągu paru minut pojawiło sie mnóstwo frontów burzowych w zachodniej Europie. Koszmarna plama 115151 powoli zachodzi. Ale teraz dla odmiany będzie walić w magnetosferę. A może nie będzie tak źle? Bo jeśli tak, to znów będą trzęsienia ziemi, huragany, tajfuny.
Ale na tym nie koniec. Na wschodzie Słoneczka są nowe plamy. Równie duże. A po stronie niewidocznej dla nas też się nieźle kotłuje.  Na szczęście jest Wenus i Merkury. One dostaja największe baty.

Perunowi pod dębem czas złożyć obiatę.

czwartek, 5 lipca 2012

Dla koniarzy

Z powodu sympatii do bloga " Konie achałtekińskie ...i inne sprawy" wrzucam spis roślinek, które spowodowały zatrucia u koni:

Tojad, blekot pospolity, wyżlin, kokorniak powojnikowaty, obrazki plamiste, pokrzyk-wilcza jagoda, przestep, kniec błotna, ziemowit jesienny, złotokap zwyczajny, bieluń dziędzierzawa, naparstnica, cieciorka pstra, żmijowiec zwyczajny, skrzyp bagienny, poziewnik, dziurawiec zwyczajny, len , życica roczna, pszeniec, szczyr, rukiew lesna, tytoń, kropidło, mak, sosnowate, kokoryczka wielokwiatowa, rdest powojnik, jaskier, świrzepa trwała, robinia-fałszywa akacja, szczaw, racznik, starzec, gorczyca świrzepa, gwiazdnica, wyka ( kwas pruski, cis pospolity.

Lewin podaje, że len użyty jako środek przeczyszczający, wywołuje u koni śmierć wśród wzmożonej akcji serca i biegunek.

Objawy zatrucia: częstsze, osłabione tętno, rozszerzenie źrenic, przyspieszony oddech, kolki z zaparciem lub biegunką, słabość zadu, odurzenie. Sklad chemiczny: glikozyd linamaryna rozszczepiający się na cyjanowodór, cukier i keton, olej, sluz, edestyna, globulina, albumina, lecytyna.i jakieś inne drobiazgi. Sekcja zwłok u koni wykazuje ostre, krwotoczne zapalenie nerek, rozedmę płuc, peknięcia naczyń krwionosnuch w oponach mózgowych.
Fuchs natomiast przytacza 2 przypadki śmiertelne u koni na 3 zatrucia.

Nie rozpisywałam się szczegółowo. Ale jakby co, to służę pomocą.

Mix

Jedna kawa, druga kawa i papieros i czas leci. :D Tak mi się jakoś skojarzyła ze znanym textem piosenki. Ciepełko na dworku nie nastraja do stania przy saganach. Kuchnia jest BE.
Zastanawiam się co zrobić do jedzenia. Tosty odpadają w przedbiegach. Ogólnie gotowanie jako takie. Przedwczoraj popełniłam sushi, wczoraj ziemniaki ( nie ja gotowałam lecz Maleństwo ) z kefirem, a dziś? Gigantyczna surówka z czym się da. Schładza organizm, dostarcza niezbędnych mikroelementów. I wystarczy. Wysilać się bardziej nie będę. Do picia woda i napój truskawkowy, który jest banalny do zrobienia i pyszny. Blenderem rozbijam truskawki, dolewam wody, słodzę i gotowe.
A jak kto głodny - mam na myśli dzieciaki - to rączki ma dwie i może się obsłużyć sam :p

Irytuje mnie ogólne zasyfienie mojej najbliższej okolicy. Żeby popełnić surówkę z dziczyzny - pokrzywa, mlecz, lebioda i inne chwasty - trzeba całej wyprawy poza miasto. Nabywanie cywilizowanego zielska napawa mnie zawsze swego rodzaju obrzydzeniem. Nafaszerowane to jest chemią, wymacane, wymiędlone przez obce łapy. Ale coś jeść trzeba.

Z dużym rozbawieniem oglądam ogródki przydomowe. Równo jak dywanik ścięta trawa, kwiaty, sraty.  A przecież to ni ma sensu i jest praco i kosztochłonne. Dodatkowo zubaża nas o wszelkie zioła, możliwość obserwacji życia w mikroskali. O! Sori! Nie masz czasu bo musisz zarobić na nową kosiarkę. I zioła do potraw. I leki :p A poza tym co powiedzą sasiedzi? No! Szok!
Poziom przystosowania i inteligencji ludzkiej mierzę w dużym stopniu stanem terenu wokół domu.

Pamiętam z dzieciństwa jak dziadek robił ogórki kiszone. Zebrał co posadził tj ogórki, wykopał korzeń chrzanu ( zawsze jeden lub dwa rosły na działce ), zerwał liśc wiśni, porzeczki, koper i gotowe.

Nie rozumiem wielu rzeczy. Widocznie inteligentna inaczej jestem. Niech mi ktoś wytłumaczy czemu  sadzi się krzewy złotokapu. To idiotyzm w czystej postaci. Krzaczor jest trujący od korzeni poprzez liscie, kwiaty i owoce. Mega trujący. A głupawych dzieci pełno. poTomek o mały włos byłby przeniósł się  na tamtą stronę po zjedzeniu kilku ziarenek. Było płukanie żołądka, wymioty, i zapaść. Dobrze, że Najstarsza zareagowała odpowiednio. Bo byłoby po Ptoku. Na domiar złego nigdzie nie ma informacji - nawet w Centrum Toksykologii w Łodzi - co z tej roślinki truje i czym odtruwać. Leczy się objawowo. Uda się lub nie, na dwoje babka wróżyła.

Interwencja w administracji była. Wykazali się na medal obcinając dolne gałęzie, bo wiadomo, że strąki z nasionami ( najbardziej toksyczne ) bedą odlatywać w kosmos.

O naczalstwie spółdzielczym to można snuć opowieści różnej treści. A to zamontowali monitoring przy śmietniku na gabaryty, a to obsadzili czym się da wszystkie piaskownice na osiedlu lub zlikwidowali je lub usunęli piasek do dna. Po co się męczyć z Sanepidem. Najlepiej wszystko skasować i szlus. A że bachory nie mają gdzie się bawić to nie problem p. Prezes tylko rodziców.

A od czego się zaczęło? Od Kaczmarskiego? Pomroczność jasna mnie dopadła. Ale słowa dalej mi brzęczą w głowie. Mój mózg się zawiesił :DDD

Dziękuję :D

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy zagladają TU do mnie i czytają moją produkcję.
Wczoraj małe święto. Przekroczone 1000 wejść. Pozdrawiam serdecznie wszystkich Czytelników.

środa, 4 lipca 2012

Czekam

Urodziny obchodziłam standardowo. Czyli nijako. Jechałyśmy do Dziadków, tam jakby przy okazji składano mi życzenia, dostawałam prezenty, najczęściej nietrafione i finito. Zaczęło boleć gdy koleżanka pochwaliła się że miała tort i świeczki.

Jakieś coś kwiknęło we mnie: - ja też chcę. Może być bez świeczek byle by był.
No i był. Za rok. Mama wyprodukowała. Śliczny, pyszny. Został tajemnie potem ukryty żebym się nie pochorowała z przejedzenia po czym szlag go trafił bo panował majowy upał a lodówki nie było. Szlag z kolei trafił mnie i wypięłam się na wszystkie torty świata, jakby one były czemuś winne co odbiło się potem rykoszetem na moich dzieciach. Tortów nie było ale panowała Babciowa kremówka.

Swego czasu na MTV oglądałam urodziny bachorów nababów h'amerykańskich. Świętowali różnie. 18-tkę, 16-tkę. Bez skrępowania informowali świat, oni i ich rodzice o kosztach imprezki. Średnia to jakieś 100000$. Oprócz mnóstwa prezentów od zaproszonych  niepodzielnie panował wypasiony czterokołowiec.

Ciekawa jestem jak wyglądały ich wcześniejsze imprezki. Tak od pampersa do nastolatka. Oczami wyobraźni widzę stada klaunów, animatorów, nianiek, i innych Waniek-wstaniek z zaciśniętymi zębami chcących zadowolić stado rozpuszczonych bachorów. Co takie dzieciaki potem zadowoli? Jakie będą mieli pragnienia? I czy wogóle będą o czymś marzyć. Przecież zawsze, wszystko mieli na żądanie. Pewnie nawet nie musieli niczego artykułować. Bo rodzice z wyprzedzeniem wszystko skwapliwie dostarczali.

Tort mi się rzucił na mózg i do dziś go pamiętam. Czy konieczne do przetrwania były dla mnie kinderbale? Nie odpowiem na to pytanie bo nie wiem i nie zastanawiam sie nad tym. Miałam dość rozrywek na codzień. Próby zamknięcia mnie na podwórku i wszechogarniająca nuda wyzwalały we mnie mnóstwo pomysłów. Już jako totalny malec potrafiłam z niego zwiać. Wyobraźnia działała. Np. z narożnika siatki robiłam całkiem wygodną drabinę wsuwając patyki w oczka. Chwila moment i znikałam. Ze stadem rówieśników poznawaliśmy dalsze i bliższe okolice.
Każde zamknięcie powodowało u mnie coś w rodzaju klaustrofibii. Pewnie to uraz z okresu żłobka tygodniowego. Albo cecha osobnicza. W każdym razie do dziś odchorowuję każdą próbę zamknięcia w jakichkolwiek ramkach. Nawet wykonaną moją osobą.


A za oknem pachnie lipa. Kotolota dopiero teraz wstała, zaspała szpetnie. Powiedziała - Witaj - miźnęła się szybciorem, chwilunią przytuliła i poszła jeść. Pudło! Zapełnia kuwetę :D Chałupa z lekka odgruzowana po wczorajszym nieróbstwie, pranie się prze a je czekam aż hrabia z hrabiną oczęta otworzą. Boć juz pora. 10-ta na zegarze. Hrabina dziś będzie latać na odkurzaczu. A ja z przyjemnością będę ćwiczyła wyprost wskazującego palca. :D