no i pojechałam. za rzekę, za las. jak w bajce. nach arbeit. co macht frei. serio! takie było i jest załozenie.
pojechałam. wow! szkło, biel, półeczki, mini recepcja. szyk, dyg, elegancja. znów szkło. 4 stoły groomerskie. szkło. pomieszczenie do mycia. wanna. 2 stoły groomerskie.
pani się rozbierze, przebierze, rozpłaszczy, tu wieszaczek, tu torebkę. ok.pani trymuje. trymuje. a jak? różnie. a czym. no to mówię, naparstkami, nożykiem, kamieniem nie. to nauczymy, myślę, dobra moja, robią jak się należy.
wędruję do umywalni. tu proszek do uszu, tu płyn do uszu, do oczu. tu obcinara. a tu szampony. ten dla westów, ten mix dla innych. ok. ogarniam.
zobaczymy jak pani myje. ok. choć miałam pokazać swoje groomerskie umiejętności. panią to trzeba solidnie podszkolić, bo pani to dinozaur. och....urocze i z klasą.
koleżanka pokaże. pani stoi i paczy. no to stoję i pacze.
pani obetnie pazury. obcinam. za dużo zostało. poprawka. stresik by nie zaciąć psa. ale nic. zadbane. krotki rdzeń. a je doopką częsę bo niedowidzę. zwyczajnie. powinnam mieć okulary dwuogniskowe a tu nie dość że jedno to za słabe. a kaska z nieba nie spadnie na nowe. trza zarobić na same bryle minimum tego tysiaka. bo minusy jak stąd do Krakowa. i tak ślepok na nowo zaczyna karierę groomera.
teraz sama pani umyje. no umyła. pani podejdzie i zobaczy jak robimy.
pani ostrzyże grzbiet. pani ostrzygła. ładne prowadzenie maszynki. no ładne.
lekko mi zaczyna buzować pod czaszką, ale sza! wszzak pierwszy dzień i te rzeczy. milcz babo i pacz.
no to pacze.
chwila przerwy.mogę na fajka? tak, jasne. ja też palę. wracam-co pani pali? proszę tic taca. oszszsz. sama jara a ja jej śmierdzę! huk! fartownie szambiara wybierała fekalia :D nic to, przeżyję, myślę sobie. byle robota była. a tu kontynuacja, bo wie pani, my używamy, kosmetyków, perfum do piesków,a pani będzie na nie chuchać. słucham i niedowierzam.
teraz pani sama zrobi psa od początku do końca. biere nabój pod pachę i na zmywak. uszy wydłubane, wymyte, oczy też, pazoory obcięte. suszę, kołtuny rozczesuję. czas mija. po 5 minutach dochodzi do mie-pies już powinien być na stole. komentuję krótko-są kołtuny cza rozczesać, to pracochłonne. czasochłonne. ręce mi się zaczynają trząść jak w parkinsonie.
znów poganiają. pierdole! biere sierściucha pod pachie i na stół. lece grzbiet. no ale to cudzy klient, więc dopytuję. jakie ostrze gdzie, i wogle. czas leci. znów przytyki za plecami. łapy mi zaczynają się trząść, mam ochotę warknąć, że to nie jest dobry sposób na motywację, to nie akord na taśmie produkcyjnej, to żywe stworzenie. wierci się, wyrywa. a czas leci. ale zaciskam zęby. zaczynam się miotać. no i czas minął. znaczy się godzina. tyle dostałam na wykąpanie, wysuszenie i zrobienie na lux psa. choooojjjjj! to za mało!!!psa przejęła "koleżanka". mam stać i znów paczać. paczam. goli to co zgoliłam. widać musi. to co przycięłam leci nożyczkami, nasadkami, degażówkami, no życzkami. oszsz....gotuje się we mnie, bo takiego pierdolenia się z psem jeszcze nie widziałam. one nie potrafią czy co używać nożyczek.
tiaaaa.....nożyczki....to już inna bajka. tu faktycznie mogę się tylko popatrzeć. jedna najtańsza para to kilka setek. full wypas. na sam widok ślinotoku dostaję.
technikie też mam do doopy, bo powinnam usztywnić rękę. jak? jedno oko nożyczek na kciuk , tradycyjnie, drugie na palec serdeczny. ten przed małym. dobre mam chęci, staram się. wciskam dziurę na przedostatni. idzie, ale jak krew z nosa. ale idzie. stoję i paczę. paczę i słyszę-pani już może jechać. odezwę się jutro.
no to do jutra,