czwartek, 4 maja 2017

podejście, nie wiem już które

mydło, trzecie dzisiaj. ręce i głowę musze czymś zająć bo zwariuję.
podejście nie wiem już które w temacie pracy.
w niedzielę sąsiad znający naszą sytuację, dyskretnie wsunął nam kopertkę w drzwi, z informacją, co nasi jeziuci poszukują do pracy ludzia. poniedziałek doopa. we wtorek doopa. bo ojciec dyrektor na wyjeździe, środa doopa. święto. dziś bladym świtem, po jezuickiem śniadaniu pognałam świńskim truchtem na Rakowiecką. odczekałam co swoje, a że ogień mi w doopie przygasł, to krzesełko nie zapłonęlo. krzesło gorejące, ciekawe.
w rozmównicy pogadaliśmy. jakiś dziwny ten pracodawca. w pierwszych słowach jego listu, było czy na coś choruję, przewlekle. no kurcze. prawdomówna jezdem. ksiąc w rozmównicy=prawie ksiądz w konfesjonale. i mowię, co osteoporoza i te rzeczy. a on mnie ciśnie. ile mogę targać. niedużo, wiadomo. i widze jak mu te zwoje pracują. rozumie delikatość sytuacji. ja poryczałam się jak debil. no bo ile można nie żyć.
on siedzi i kombinuje. kombinuje, co by tu wymyślić. jaką pracę. widze. stara się. a mnie w środku wszystko skacze z nerwa.
w końcu stanęło, że dziś zadzwoni i umówi się na wstępną godzinkę. jak bedzie ok to juz zostanę. na czas próby. na razie na miesiąc. z wszelkimi szykanami czyli normalna umowa o pracę.
więc czekam, już ósma. pazury zagryzam, łzy łykam i czekam.
bo to strasznie choojowo nie żyć.
a jestem coraz bardziej skłonna na całkowitą emigrację poza światy. po prostu mam dość. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz