jakby atmosfera w domu od wczora ocieplała. Ostro, nerwowo, nieprzyjemnie. Młąda, słusznie, protestuje na kiblowe przystrójki. Ja, słusznie, staram się nie nerwować maci. Wiek i te rzeczy. Słuszności powodują napięcia. Huk z tym. Wiecznie trwać nie będą a ja jak zwykle pomiędzy. A sztuka dyplomacji jest odległa mi o lata świetlne.
stres związany z brakiem roboty, młądą, macie, agresorem u piesa, boć młąda uznała że bezwzględnie narzuci mu swoją wolę, zaparcie się matki, jej infekcja. Ma 80 lat. Wiek trochę nie fajny na użeranie się z wirusami. A zaparciem przeszła sama siebie.
jakieś 3 tygodnie temu skończyła się jej kasa. Tak to bywa gdy człek żywiołem działa i nie myśli. Najpierw latem wzięła pożyczkę w banku. Gdy mnie nie było w domu. Bo dorosła wnusia nie raczyła spożywać tego co im gotowałam. Ona zresztą też. Ogarniacie? Gdy wróciłam , wszystkie sagany z zawartością stały w różnych miejscach pokryte równą warstwą pleśni. O zapachu już nic nie mówię.
jesienią wpadła na genialny pomysł. Pokryła dach starego, przez nikogo nie używanego domu. Na kredyt. Ja się pytam, kto normalny daje starcom kredyt? No kufa kto??? Wszystko oczywiście poza mną bo w zasadzie po co mi ta wiedza?!
a 3 tygodnie temu obraziła się na świat i wszystkich świętych. Przez ten czas żyła wodą, budyniem na wodzie-w przypływie bezrozumu nabyła tego hurtowe ilości, chlebem, zuchelkiem kaszanki. Czasem poinformowana, że sagan ugotowany, coś wzięła. Na 3 dni przed emeryturą dudniąc oznajmiła:- nic od was nie chcę. Pewnie uznała, że da radę dożyć.
wicie, jedna z troską podpatrywała co robi. Jak się czuje. Nie wiem czy to gra, czy co? Nie wiem raz lezie i słania się- och umieram i te rzeczy. Po godzinie popyla na wkurwie i paszczą kłapie. Kłapie bez opamiętania. Negatywne emocje to jej życie. Dodają jej sił. Ewidentnie.
a wczoraj. Z wizgiem wybyła z domu. Znikła na 2 godziny. Zaliczyła okoliczne sklepy. Dotargała zakupy. Litościwie chciała mnie w gotówkę zaopatrzyć.
a wała! Nie chcę, nie wezmę. Może jakoś dożyję do ... No właśnie. Do czego? Do zarabiania. Szykuje się, wykluwa ale jeszcze nie czas.
wczorajsze menu: Ryż ugotowany z cebulą i soja sos, miska pomidorówki z kluskami a na kolację 2 kromki chleba z herbatą.
glutenem żarta glutem sączę. Brzuchol jak u pasibrzucha. Zaraz będzie stan podgorączkowy. Przeżyję.
i kombinuję co dalej. Bo plany mam ale niestety zależna w nich jestem od ludzi. A to kiepska sprawa.
trzymcie kciuki.
stres związany z brakiem roboty, młądą, macie, agresorem u piesa, boć młąda uznała że bezwzględnie narzuci mu swoją wolę, zaparcie się matki, jej infekcja. Ma 80 lat. Wiek trochę nie fajny na użeranie się z wirusami. A zaparciem przeszła sama siebie.
jakieś 3 tygodnie temu skończyła się jej kasa. Tak to bywa gdy człek żywiołem działa i nie myśli. Najpierw latem wzięła pożyczkę w banku. Gdy mnie nie było w domu. Bo dorosła wnusia nie raczyła spożywać tego co im gotowałam. Ona zresztą też. Ogarniacie? Gdy wróciłam , wszystkie sagany z zawartością stały w różnych miejscach pokryte równą warstwą pleśni. O zapachu już nic nie mówię.
jesienią wpadła na genialny pomysł. Pokryła dach starego, przez nikogo nie używanego domu. Na kredyt. Ja się pytam, kto normalny daje starcom kredyt? No kufa kto??? Wszystko oczywiście poza mną bo w zasadzie po co mi ta wiedza?!
a 3 tygodnie temu obraziła się na świat i wszystkich świętych. Przez ten czas żyła wodą, budyniem na wodzie-w przypływie bezrozumu nabyła tego hurtowe ilości, chlebem, zuchelkiem kaszanki. Czasem poinformowana, że sagan ugotowany, coś wzięła. Na 3 dni przed emeryturą dudniąc oznajmiła:- nic od was nie chcę. Pewnie uznała, że da radę dożyć.
wicie, jedna z troską podpatrywała co robi. Jak się czuje. Nie wiem czy to gra, czy co? Nie wiem raz lezie i słania się- och umieram i te rzeczy. Po godzinie popyla na wkurwie i paszczą kłapie. Kłapie bez opamiętania. Negatywne emocje to jej życie. Dodają jej sił. Ewidentnie.
a wczoraj. Z wizgiem wybyła z domu. Znikła na 2 godziny. Zaliczyła okoliczne sklepy. Dotargała zakupy. Litościwie chciała mnie w gotówkę zaopatrzyć.
a wała! Nie chcę, nie wezmę. Może jakoś dożyję do ... No właśnie. Do czego? Do zarabiania. Szykuje się, wykluwa ale jeszcze nie czas.
wczorajsze menu: Ryż ugotowany z cebulą i soja sos, miska pomidorówki z kluskami a na kolację 2 kromki chleba z herbatą.
glutenem żarta glutem sączę. Brzuchol jak u pasibrzucha. Zaraz będzie stan podgorączkowy. Przeżyję.
i kombinuję co dalej. Bo plany mam ale niestety zależna w nich jestem od ludzi. A to kiepska sprawa.
trzymcie kciuki.
Trzymam :)
OdpowiedzUsuńKażda łapka ważna :)
OdpowiedzUsuń