sobota, 20 maja 2017

dupa poszła no i dupa blada

sezon na zielsko trwa. szlajanko za zielskiem też takie tam drobnice jak zwisy klonowe, troche wierzby, kilka pęków pokrzywy dotargane do domu. a w gratisie kleszcz.
wczepił się piekielnik tuż pod łopatką. problemu nie ma. łapą sięgam ale z wyjęciem gorzej bo zły kąt do uchwycenia i wogle nie widzę. słowem nieporęcznie. bezmyślnie budze Młądą.
-kleszcza mam.
nadstawiam plecy.
-weź no go wyciągnij
no i wyciągnęła. odwłok. reszta została.
nic dziwnego. bladym świtem instrukcja: powoli, ruchem obrotowym i delikatnie ku sobie nie dociera. w środku dnia pewnie też by nie dotarła, bo ona wie lepiej. co jej tam będzie kretyn tłumaczył.
finał: dłubanie w mem ciele igłom w celu wydłubania resztek. konsekwencja: wlaz głębiej. morał: umiesz liczyć, licz na siebie.
poranne darcie ryja, na mnie, na mać. bo to moja wina, że tak rano, że poprosiłam o usunięcie i wogle zamknąć paszcze bo złe.
siedze z resztką robala i zastanawiam się co dalej.polezę na wołoską a tam chirurga nie będzie. i czekaj ludziu huk wi ile. będzie, nie będzie? bo tu już chirurg. żadna piguła nie znieczuli, dziurki nie zrobi i nie wyjmie.
poczekać do poniedziałku i  poleźć do przychodni? przeca nie pomogą.
XXIw. Warszawa. i kleszczowy problem. bo gdybym była psem to kasa w łapę i problem od ręki załatwiony.
pocieę, że może nie ma goowna w sobie, pocieszam się, że ten urwany odwłok to nie wina Młądej. pocieszam się.
oreliozę się zdycha.
 pierdzielić. co ma być to będzie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz