wtorek, 21 marca 2017

wiosna już tuś tuś

a ja wiosennie zdycham. Od listopada goowno nie chce mnie porzucić. Pokochało, przykleiło się do mnie i nic, za nic nie chce iść w Pireneje.
nocą wypluwam płuca. Zresztą nie tylko ja. Mać też. Żężę(?), chrypię, świszczę. Duszę się bo to coś siedzi mi dowolnie. Albo w gardle, albo w krtani i albo muli albo wysycha nocą na proch i pył a wtedy biada! Jak Julosława zatkanym nosem - łiiiii, tak ja hyyyy, iiii, zrywam się żeby złapać łyk powietrza, łeb prawie w balko wkładam. Iiii, iiiii, iiii i w końcu jest. Żyję. W ta chwila. Taka myśl. Dychne jeszcze czy nie. I kaszlę, pluję, wypluwam. I leżę i pomstuję w myślach rzucając kufami. Bo się już nie da inaczej.
leżę i usiłuję zasnąć a tu mi coś : - hrrr, hrr. Nosz ty! Rozglądam się komu przypuerdzielić z kapcia a to ja. Mogę Se z liścia ale raczej nie pomoże. Więc znów wydaję kakofonię dźwięków, tym razem knurowatych. Walczę z glutem w gardle. Wylazł. Za chwilę znów skrzypię bo maź glutowa znikła i suszy.
i leżę i wymyślam Se rozrywkę w chwilach pomiędzy .
kino we łbie. Lepsze to niż czerń. Jasne, oślepiające plamy. Geometryczne wzory. I tak se też gadam w głowę: - że to jakaś lipa z tym Bogiem. Lipa i mega przekręt. Bo jęli i wogle i te miliony lat od stworzenia to na miły buk, to nasze wyobrażenie jest do kitu. Cokolwiek by nie mówić. I nauki kk i inych religii są tyż do luftu. Stoją w całkowitej sprzeczności z prawami przyrody.
i tak se leżę i dumam, malkontence i oglądam te włebne obrazki i nagle słyszę trzaski. Myślę: - ups...coś się zadziało. Będzie jaka zmiana. Nole mi przestawiają zardzewiałe zębatki.
noc szczęśliwie minęła. Ptaszory ryjami budzą mnie przed świtaniem. Dobijają o świcie. Taky, wstałam. Zmiana owszem. Jest. Żreć mi się chce. Zdrowy, chamski apetyt się obudził. Wstaję - kaszlę, boli głowa bo słoneczko napierdziela. Kontrolny rzut oka na kibel - czy wolny?
siadam z kawą, nie na klo, kaszel. Dochodzę, usiłuję się ogarnąć a tu: Tiu


, kich




psik




leci z kinola jak z prysznica. Gil gilem, kaszel kaszlem ale czas wytoczyć ciężką artylerię.
biere claritine. Na jakie 2 godziny spokój. Śluzówka sklęsła a kaszel płuca wyrywa. Zgina mnie w spazmach i stu - dojechało brzuchem. Spiął się jeden z mięśni, tych kaloryferowatych. Na nawet nid myślałam, że jeszcze je mam. Spiął się i wyskoczył spięty, twardą, gładką kulą. Osz...jak bolało.
wstanę, pochodzę i padam. Coś zrobię i padam. Zmobilizowałam się by poleźć z Julą do weta. Nosz... Ponad pół godziny albo i lepiej 2 nieduże przystanki lazłam. W obie strony 5500 kroków. Małych.
patrzę na ryż i odruch mi się włącza. Zupa, zupa...a na kolację zakazany gluten. Szarlotka. Bo z głodu mnie skręca a do jedzenia za dużo nie ma.
a jutro po glucie znów gorączka. I reizefieber. Bo to ju ta fajna faza. I zero odporności.
i mam dość serdecznie.


siedzę w domu. Kalesony na doopie, portki dresowe. Bluzka, sweter i telepie mnie z zimna. I tak dzień po dniu. I się zastanawiam: - długo jeszcze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz