czwartek, 18 października 2012

Bzdurki ;p

Takie Kociejstwo z Młodą :).JPG
Siedzę na tronie
pochylona we skłonie
a tu-mrrr-zza klamota
i na plecach mam kota

Pogoda śliczna, choć komp mówi, że jest 4C. Iść jeszcze na grzyby czy nie iść? Biję się z myślami. Boć Somsiadem się namówiłam na kawkę, ale Somsiad nie zając nie ucieknie, a grzyby szlag trafi.
Popołednie miłe najs. Zakuuuuupy żarciowe na maxa w sklepie w kropeczki,bo echo niosło w lodówce, i cukinię dostałam ogromniastą i Somsiadem oscypka. Aha aha :) Faaaajnie....zaciesz jest :)
Padając na twarz chciałam obejrzeć "Borata". Już kiedyś leciał był w Tv, i dzieciaki bardzo się nachęciły na oglądanie, ale im nie poszło. Po 2 minutach przełączyłam na inny kanał, bo mdłości dostałam. Wczoraj to samo. Nie da się oglądać tego g****.

Znajomej małż usłyszał w pracy papapa! Na zleconych jechał. Na szczęście, odprowadzał wszystkie możliwe składki i ma teraz zasiłek. Na pół roku. Szuka oczywiście pracy, śle CV-ki, przepytuje na tę okoliczność znajomych i nic. Skąd ja to znam :|

Zbieram myśli rozproszone nocą ale jakoś nieszczególnie mi to wychodzi. Konie Węgrów przypomniały mi a w zasadzie skojarzyły mi się, nie wiem na jakiej zasadzie, chyba ran, z wydarzeniem w którym intensywnie uczestniczyłam na wsi.

Babulinda z wnukami i Dumką.JPG
 Z małym poTomkiem w nosidełku i Pierworodną wracałyśmy wąwozem z zakupów we wsiowym sklepie. Młoda radośnie brykała, pies - suka - nowofundland - pętała się po chaszczach z upodobaniem. Trasa znana, bezpieczna, wielokrotnie zaliczona.
W pewnym momencie zobaczyłam ślad krwi na ścieżce. Kropla, a za nią druga i więcej. Dziecko nie wyło, znakiem tego coś z psem. Przywołałam, oglądam, pies zadowolony, merda się swoja osobą a na łapie krew i żadnej dziury :| Idziemy, krwi więcej i wiecej. Znów oglądam suczynę a ona ma przeciętą łapę tuż pod łokciem od środka.
Gnamy galopem do domu, drę się na sąsiadkę żeby zajęła się dziećmi. Łapy mi się trzęsą, żadnego samochodu do dyspozycji. Nic, zero. Suka radośnie wskoczyła na ganek a pode mną nogi się ugięły. Potworny bryzg krwi. Przecięte żyły. Te główne.
Prowizoryczny opatrunek z paczki-całej-ligniny i szybko, na ile się da do głównej drogi, żeby złapać okazję i dojechać do weta. A ten jakie 15km dalej.
Czy ja myślałam wtedy? Chyba nie. Działałam instynktownie. Szłam z nią a potem już wlokłam do drogi wyjąc o pomoc, której oczywiście nie było. Wszyscy w pracy albo na polu. Opatrunek w połowie drogi odpadł pod wpływem ciężaru.
Jakoś ją dowlokłam do drogi i łapię okazję. Chyba wyglądałam masakrycznie - zlana krwią, zryczana, roztrzęsiona - bo szybko zatrzymał się samochód. Wspaniały człowiek szybko ogarnął sytuację, wyciągnął z bagażnika cudnej urody moherowy pled, rozłożył na tylnym siedzeniu i umieścił na nim Dumkę. Dojechaliśmy do weta, a jego niet :|
 Ktoś pognał po niego, chyba ja, pan czeka razem ze mną, suka leży na podjeździe, kałuża krwi coraz większa i większa, nawet głowy nie podnosi.
Przyszedł wet. Wspólnymi siłami załadowaliśmy sukę na stół, lekarz pogmerał w ranie i potwierdził to co ja wiedziałam. Rokowania były kiepskie. Podwiązał naczynia krwionośne, napsikał, naantybiotykował. I powiedział - jak przeżyje to żyć będzie, ale proszę na to nie liczyć. Zbyt duży upływ krwi. Pan samochodowy odstawił nas do domu. Nawet pomógł wnieść Dumkę do środka. Pojechał.
Ja padałam na pysk. Jedyne co mogłam zrobić to wystawić fotel na słońce i paść.
Proszę sobie wyobrazić, że Dumka wyszła z domku i położyła się pod moim fotelem. W zasadzie nie mogliśmy jej w jednym miejscu utrzymać. Przeżyła, rana się zagoiła.

Co złego zrobiłam, że tak się stało? Moim zdaniem nic. Mogłabym ja prowadzać na smyczy, ale czy o to chodzi? Wyjazd na wieś to także dla psa wakacje od ograniczeń. Żeby była bezpieczna mogłam ja uwiązać na łańcuchu. Tylko co to za frajda dla psa. Stało się i tyle. Skończyło się dobrze. Pies teściowej śmigał po okolicach, łaził po wąwozach, inne psy też i nic im się nigdy nie stało. Dumka miał jeszcze zwyczaj porannej kąpieli w Narwi. Po prostu rankiem śmigała po skarpie do rzeki. Wyplumkała się, poplątała żyłki wędkarzom, przepłoszyła ryby, czasem przychodziła z jakąś padliną rybią w pysku. Ale zawsze cała, nigdy się tam, nad rzeką nie skaleczyła, choć szanse były ogromne. Bo panowie wędkarze nie sprzątają po sobie.

Nigdy nie miałam szansy tak z serca podziękować Panu Samarytaninowi. Niniejszym to czynię. Wielkie dzięki też dla Weterynarza, który bezinteresownie, porzucając swoje zajęcia ratował Dumkę.

Chyba mam szczęście do dobrych ludzi. Bo kto, jak nie ja był trzykrotnie chrzczony :DDD

2 komentarze:

  1. Jestem, tego samego zdania, dlatego daję moim kotom wolność. Ryzykując, że któregoś dnia mogą nie wrócić. Ale za to wiedzą, że żyją jak chcą. Przychodzą do domu zjeść, pospać, odpocząć, a potem znów w siną dal :))
    Zdjęcie jakbym u siebie w domu widziała :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, ale napiecie zbudowalas! malo zawalu nie dostalam, jak zawsze tak mam czytajac o podobnych przygodach... :)
    A jak to mowia, jesli cos jest ci pisane to w drewnianym kosciele na glowe ci cegla upadnie!

    PS Kawka w Wawie na koncowce pazdziernika ;)

    OdpowiedzUsuń