poniedziałek, 30 grudnia 2019

Hi hi

No i macie. Wieczne pier.... O Chopinie. Czyli znów o zdrowiu! (póki nie wyjdę z większości dolegliwości, macie przesrane).
Tak! Jedni chorują, inni robią się fit jak w Zdrofit 😁. Taka na ten przykład Młąda.
Młąda ma siłkę i fitness przy mnie. Takie na przykład targanie matki na wózku przez pół dnia daje w kość. Bicki, cycki, pośladki, mięśnie cztero i stugłowe jak u smoka - w robocie. A i kabaret też. I śmiechu dużo, bo robię za dyrygenta.
W każdym razie Opaczność czuwa. A debili karma i tak dopadnie - wyrazy współczucia.
A choroby?
Wczoraj znów me podwoje przekroczyło pogotowie. Kurła - każą mi decydować czy jechać do szpitala czy nie. To ja mam wiedzieć przy skokach ciśnienia i migotaniu przedsionków? Zostałam w domu. Bo badania i kłucia mam już dosyć. Na ten przykład dziś rano. Zrosty już mam jak narkoman. A i kartotekę chorobową na tyle zasobną, że kobita z okienka w miejscu gdzie orzekają o niepełnosprawności margoliła pod nosem, że trzeba to po sprawdzać ( niby że se sama drukuję obdukcje me zdrowotne).
Dalej!
Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią że mam Hashimoto. Nawet lekarz. Wszystkie.
Zeszłam z antydepresantów to dla odmiany wskakuję w endokrynologiczne. A skąd Hashimoto? Prawdopodobnie z gruczolaka przysadki mózgowej. Wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. A skąd gruczolak? Powodów jest dużo. No i wuj!

No to jedziemy z tym koksem 😁
Będzie zabawa 😁😁😁

Historia

Tegoroczny zbiór dokumentacji medycznej.


niedziela, 29 grudnia 2019

. Nadrabiam.

A więc tak - po roku brania antydepresantów - odstawiłam oba. I Escitalopram i Triticco. Pomna ostrzeżeń, robiłam to miesiąc z hakiem stopniowo zmniejszając dawki. Teraz jadę tylko na nasercowych.
Leki, leki, leki - dziś usłyszałam o jakimś przeciw schizofrenii - spowodował u chorej takie pogorszenie stanu zdrowia, że nie była w stanie usiąść na łóżku.

Teraz koncentruję się na sprawach niewydolności sercowo- naczyniowej i tarczycy.
W zasadzie powinnam przebadać wszystkie narządy ale chwilowo znów jestem pod kreską.
Babelot odmawia jakichkolwiek kontaktów z medycyną.
Święta tradycyjnie od lat bez choinki. W tym roku bez opłatka i potraw, choć pokarmy różne były a i owszem. I ksiądz po kolędzie też był. I jakoś bałagan domowy i brak przygotowań go nie powalił. Każdy ludź jest inny. Rozumiał że choroba i mało kasy.
Napychałam się konkretnie dobrym jadłem wraz z moimi kochanymi. Mamą i Młądą.
Młądą trzyma się dobrze choć marudzi o odstawieniu leku a ja już w strachu, że znów będzie wpadać w paranoje.
Była ze mną u domowego i był zachwycony poprawą Jej stanu.

Staram się nie wychodzić na dwór. Nawet przy chodziku jest lipa choć niewątpliwie lepiej.
Z przychodni Młąda mnie do domu odwiozła na wózku.
Tak mi głupio i niezręcznie ale nie mam wyjścia jak tylko korzystać z Jej pomocy.
Na dziś jest czystym błogosławieństwem dla nas. 

Isto wierzą Babel

Czytam o :
Kościele koptyjskim i milionach innych. O przemijaniach i statystycznych wyliczeniach , że Ziemia jest grobem 100 000 000 000 ludzi. Te eony wszystkości, ten chaos wyznaniowy, to włączenie się w judaizm - wszak to już ponad 6000 lat - spłodziły chrześcijaństwo.
Czy Wielki Matematyk potrafił z taką precyzją doprowadzić do tego?
Bo o ile rola Chrystusa była ściśle określoną, przewidzianą i genetycznie do ogarnięcia, o tyle chrześcijaństwo jako zlepek wszystkości łącznie z kultem Maryi, już chyba nie bardzo.
Dalibóg konia z rzędem temu, kto potrafi trafić do Źródła.
Jacek z Bożej Woli proszony do tablicy 😉
(ten ma gadane i potrafi nieźle namącić 😁). 

piątek, 20 grudnia 2019

Ten czas

Kiedy większość z obłędem w oku i burzą mózgu ogarnia przygotowania przedświąteczne...
... ten czas dla mnie jest totalnie light. Tuptam powolutku. Żadnych przygotowań.
Light. Luz.
Bez wizyt wzajemnych. Bez ludzi.

I dobrze mi z tym. I wcale się nie palę do wyjścia. Bo pogo, pogo, pogo.
Może przy balkoniku w końcu się zmobilizuję i wyjdę. Może.

Na krótki spacer. 

wtorek, 17 grudnia 2019

Zwyczajność.

Od tygodnia siedzę w domu i w końcu drgawki trochę luzują. Nie tak jak w Otwocku ale jest postęp.
Zdarzyło mi się ostatnio napić czarnej herbaty - Młąda uwielbia. Czarną, mocną.
Myślałam że zejdę. Ból głowy, zawroty, mdłości. Wtf - co w niej jest? Lecę na wodzie z miodem i cytryną.
Do wszystkiego walę szałwię. Jest the Best.
A poza tym niekoniecznie nudy ale spokojność, zwykłość. Ze wskazaniem na marazmik.
I dobrze.
Wstaję z bananem.
Żyję.
Triticco na noc odstawiam. Już końcóweczka. Co drugi dzień po ociupince.  Escitalopram połowa normalnej dawki. A nasercowe wieczorne zwiększam powoli do zalecanej dawki.

niedziela, 15 grudnia 2019

Trochę ogarniętam.

Upichciłam wczoraj obiad. Nic nadzwyczajnego ale się udało.
Oglądam chińskie filmy o food'zie i ślinka mi cieknie. Duuużo zielonego w porównaniu do węgli i białka.

Pytanie mam do Was. Wiecie coś o hashimoto? Bo chyba to do kompletu mi się szykuje. Wskazują na to wyniki badań ale czekam na kropkę nad " i" postawioną przez lekarza.


środa, 11 grudnia 2019

Jeśli

Na skierowanie napisano - planowe przyjęcie do szpitala - to wcale tego nie oznacza.
To oznacza - zgłoś się na ustalenie terminu przyjęcia ew ustalenie terminu przyjęcia. Tylko na co? Oddział? Zabieg? Operację?

Dalej nic nie wiem a Was wpuściłam w maliny. I rodzinę też. 

wtorek, 10 grudnia 2019

Gdzie to RODO?

Siedzę w poczekalni na SOR na Wołoskiej. Tym razem ze skierowanie do szpitala. Ale od początku.
Najpierw Banacha. Dostałam w pląsach co swoje i dowiedziałam się że absolutnie nie mam na co liczyć na pilne przyjęcie. Co najwyżej planowe. Jutro. W określonych godzinach. Spławiona na Wołoską.



Wywiad chorobowy, wszystkie dane wrażliwe na środku poczekalni. A chooj tam. RODO? Śmiech na sali.
Tym spławia się i płoszy pacjentów bo nikt nie chce opowiadać o sobie w tłumie ludzi. Także informacją że oczekiwanie jest do rana i że miejsc na oddziale brak. Na jakim oddziale kurła? Jeszcze lekarza na oczy nie widziałam.
Opowiadanie, że bliska osoba nie może być z chorym na SOR. Może.i ogólnie zniechęca ie i olewanie.
A rozmowy z Domowym były ciekawe. Jak i z panienką z okienka.
-boli coś Panią?
-ucho
-to nie dotyczy. Chooj z nią. A jeśli tem PIP stan zapalny przytarczycach jest z powodu nacieku z ucha.
Hi hi.... Chora z przeciwko podaję wszystkie swoje dane. Adres. Miano itd. Zajefajne.
Wkurzonam.

Terapia

Dziś była ostatnia. Miło spędziłyśmy te ostatnie minuty. Dostałam kontakt i info do Caritas, bo w tym miesiącu bida. Zasiłek o ile będzie to w styczniu. Młądej Grosicki pewnie po świętach. Więc święta jak zwykle. Ale to nie ważne. Ważne że żyjemy i dajemy sobie radę. Lepiej-gorzej ale dajemy.
Hah... Ojciec rektor uchachał mnie info, że po życzą mi chodzik. jupi!
9 stycznia zaczynam zajęcia z relaksacji.

Na zbyciu słowniki i beletrystyka. Jakby coś 😉


poniedziałek, 9 grudnia 2019

... I jeszcze jedno

Coś mi się bardziej popierdzieliło jeszcze. A mianowicie odczucia smakowe i odbiór zapachów. Wali mi a to amoniakiem a to czym innym.
Serkiem waniliowym plułam przed chwilą na odległość i bułeczką - i to natchło mnie do kolejnego posta - smak - padliny, stęchlizny, pleśni - generalnie zgniłek że śmietnika. I jakby paliwo jakieś? 
Dla odmiany zjadłam łyżeczkę domowej nutelli i jest ok. Pasta zubna - bio - ok.

Rundap czuję od pierwszego powiewu. Odczucie metaliczne w paszczy. Przy większej ilości - kaszel a wraz z nim odczucie witamin z grupy B.
 *gruźlicy nie mam ani żadnych chorób płuc. 

Więc albo dalej we łbie się kiełbasi albo jakaś znajoma młoda zaciążyła. 
Licho wi! 

...

Zawinąć dowód osobisty w 5 dych, odłożyć w dobre miejsce i w mgnieniu oka zapomnieć? OSTATNIE 50 ZŁ!!!
ZNALAZŁAM

Ale co przeżyłam to moje.

Kucnąć przy wannie w łazience i pognąć aż wanną rzuciło - to tylko ja potrafię!
*wanna żeliwna.

Ubzdurać sobie że ktoś jest prosię bezduszne (delikatnie rzecz ujmując) i w sekundę wylogować go z życia łącznie z fb - bo przecież nie masz fb - nie żyjesz! A godzinę lub kilka lub kilkanaście później serdecznie żałować. Tak! To tylko ja! Palić mosty, rozebywać relacje!
I po co? A właściwie co jest pod czaszką że tak działam? Coś mocno kurła nie styka.

Zajrzałam dziś pod wyrko - gdyby upadł tam chleb masłem na dół - nie potrzebowałby już niczego. Co tam było - nie pytajcie!

Powinnam się załamać, tym kurzem łeb posypać a ja nic. Stoicki spokój i refleksja - zginiesz. Za chwilę.
Na razie szmatką przetarłam bo dziś duży pokój i regał że słownikami. Chętnie kilka sprzedam. Francuski - 2 tomy za 5 dych.
Ktoś? Coś?
Zbieram na jajka Wikariusza.

Wyprzedaż i wyrzucarz robię.
Pierniczę praktyczne, pamiątkowe, potrzebne, bo i tak młądzież wszystko hurtem kiedyś wypierdzieli na śmietnik.
Tak, tak - widziałam już zdjęcia zmarłych sąsiadów w śmietniku, więc po co mają się męczyć.

Poza tym podatki trzeba płacić o rachunkach nie wspominam. Żarcie to tak raczej per-noga chwilowo. 

Bosz... Znów wyliczanka
Walić to! 

Uziemiona

Cały świat otworem a ja w chałupie na doopie.

Czekam na chodzik 😠

niedziela, 8 grudnia 2019

Uparta ja

Chałupa zarosła wszystkim. Mchem, paprocią. Kurz tonami zalega. Do hurtowej produkcji onego przyczyniają się zwierzaki. Koty żwirkiem. Psy sobą. Wikary ostatnio nie. Dalej doope - już bez jaj - trzyma u wecika. Dobry wet nie jest zły!
No i zaparłam się żeby ten chlew po kolei odchlewić. Tiaaaa.... 15 minut roboty i pizga znów radośnie. Więc leżakuję kilka godzin żeby się nie rozpaść. Potem wstanę, pokolebię się po domu i tak upływa dzień.
Co robię w wyrku? Głównie oglądam. Bo mi oczka inaczej patrzą i wszystko mi pływa. Znaczy się literki. Gadam. Pizgam łapami i człowiekiem. Młąda stosuje nowe techniki przytulanka po tym jak o mały włos nie wybiłam Jej zębów. Generalnie musi być ostrożna 😁
Teraz walę znienacka i nie wiadomo która końcówka strzeli loba 😁😁😁
Po mieście chodzę przy barierkach, przy ścianach. Chodzika mi trza! Bo jednak czasem Muszę wyjść. Gdyby nie Młąda trzeba by oddać psy i koty. Ja nie dam rady, mać też niekoniecznie.
I tak stałam się kobietą domową. 

środa, 4 grudnia 2019

złego diabli nie biero

żyję i żyje kocioł zwany Wikariuszem. od ponad tygodnia siedzi u doktorka pod kontrolą. na koniec tego szykuje mu się operacja pęcherza i likwidacja pomponów. taki live.
jak siedzę w chałupie to jest ok, wyjdę - zaczyna pizgać.
jak cosik porobię - pizga serce.
płuca na dobrej drodze. nie ma na szczęście dramatu. doktorek powiedział, że wyjdę z tego.
- zawsze mówiłam że papierosy mi nie szkodzą 😄😄😄😄
hormony tarczycowe jak to hormony - skaczą.
ucho ciągle dolega. chyba znacię tę historię, ale przypomnę.
kilka lat temu, więcej jak z 5, to pewne, cosik mi zaczęło w uchu zgrzytać, skrobać. jakby robal. zgłosiłam domowej. domowa wystawiła kwit do laryngologa. na laryngologa swoje odczekałam . zajrzał, wydłubał woskowinę - ucho potem przez pół roku mnie bolało, a jak mi zgrzytało w środku, tak zgrzytało. doszło wrażenie jakby przesuwania się czegoś pod czachą.
mówiłam to jednej doktorzycy. nastała nowa - drugiej. trzecia. no i wuj. patrzyli na mnie jak na debila i tyle. ból promieniował na szczękę. myślałam, że to ząb, wyrwa łam jak się okazało po fakcie zdrowy. ćmienie bólu jest 24 na dobę. do dziś przelazło na drugą stronę. i znów wuj. ale do czasu. do zrobienia tk. a przedtem był rezonans. na rezonansie lekarz zwrócił uwagę na ucho asystentce, mnie gdy pytałam o co chodzi - olał. a ja mam tam komórki bezpowietrzne, cokolwiek by to znaczyło. i kurła ciągle boli.
pomyślicie pewnie, że jestem hipochondrykiem. nie jestem. chcę być zwyczajnie zdrowa i sprawna. 

wtorek, 3 grudnia 2019

Kicha

Coraz częściej mam wrażenie że niedługo kipnę. Ale jakoś się jeszcze snuję.
Żeby było do pary - Wikary szpitalikuje. Kapsel zatkał mu moczowód i lipa. 17 kreatyniny a przy 3 to już klapa. Póki co żyje i skubaniutki ma się coraz lepiej. 

poniedziałek, 2 grudnia 2019

I znów badania

Wkurzony doktor posłał mnie na kolejne badania. Tym razem obrabiamy tarczycę. Od pobrań krwi porobiły mi się zrosty, przy każdym wkłuciu boli jak cholera. A od piątku - 3. Na hormony 2 i na Sor 1. Ale intensywnie po uprzednim podaniu Pavulonu bo co? - kurła pogo!
No i tak. Co z tego, że pomiar ciśnienia w normie, wręcz idealny skoro herz klekot, migotanie i te uroki. Czeka mnie w przyszłości defibrylator by unormować pracę serca.
W każdym razie NFZ-towskie badania można sobie w buty włożyć. Bez echa serca, bez pht i hormonu przytarczyc i usg tarczycy - wszystko za worek monet, dalej byłabym wzorowo zdrowa.
W każdym razie jakiś guzek się ujawnił i ogniska zapalne tudzież podwyższone hormony. Google mówi że na dwoje babka wróżyła - albo nadczynność tarczycy albo nerki.
Na dziś koniec. W domu padnę na wyrko i podniosę się pewnie jutro. Serce strajkuje - serce rządzi. A zachciało mi się niewielkich porządków a tu nici z tego.
Młąda jak się okazuje myliła czułość z opieką. Czyli trzymasz za łapkę, cmokasz, tulisz i już, jesteś zaopiekowane na Maxa.
Nie wiedziałam przez tyle lat, że ona tak to rozumie.
 - Kurła!
Nie! Nie koniec! Przeca siedzę przed gabinetem pulmonologa.

niedziela, 1 grudnia 2019

Karmienie

Ciacho ryżowe wyszło the best. W formie ryżowego, ścisłego gluta. Ale jest dalej the Best. Ładnie się kroi, wierzch klasycznie przyrumieniony i ten kto nie wie z czego jest zrobiony wpadłby w zachwyt, że nie biański sernik.
Karmienie obu bab czynię podstępem. Szczególnie w odniesieniu do Babelota. Nie chce pić odpowiednich ilości cieczy bo hydraulika już nie działa jak trzeba. A ze względu na braki w uzębieniu - nie chce nic surowego. Żadnych warzyw, żadnych owoców. Gotuję więc zupy, miksuję surówki. W sumie z korzyścią dla nas wszystkich. Łatwiej wchodzi i lepiej się przyswaja.



A oto surówka 😜: kapusta pekińska, por, jabłko, ogórek kiszony, pesto i magi.


sobota, 30 listopada 2019

Koniec dziecinady.

Koniec z kawą i ostrymi przyprawami.
Serce ich nie lubi. 
Za to jadę na innym spidzie - green tee. Jaśminowa. Od Wietnamczyków. Zaiste niebiańska. 
W piekarniku jeden okrągły eksperyment. Ryżowe ciasto cytrynowe. Mam pietra. Wyjdzie albo nie wyjdzie?! 
Przepis podejrzany na jakiejś tajskiej czy chińskiej stronie.



Wczoraj byłam u psychiatry. Dr przerzucił papiery - po co pani tu przyszła. Ma pani jeszcze leki. Brać! Brać! Nie przestawiać. To miną drgawki. 
Zmieniam lekarza! To postanowione. 
Wszyscy z PNES - z fb profilu jednoznacznie stwierdzają, że bez względu na dodatkowe dolegliwości i brane leki ten taniec św. Wita nie mija. Nie pomaga terapia, antydepresanty, uspokajacze, joga. 
Nie ma na to lekarstwa i finał! Tak bydzie do końca życia. 


piątek, 29 listopada 2019

Na tarczy

A więc TAK. Młąda wróciła że szpitala. Wikary powędrował na leczenie do weta. Kamienie w pęcherz. 17 kreatyniny. Cewnik. Zlatywała krew. Teraz jest ok. Z jednej strony leci królówka a z drugiej siku.
Jest żwawszy.
Na ile nerki podejmą pracę to się okaże.
Ja po porannym udoju krwi. Potem do kliniki na wizytę i chyba chwilowo koniec.
Wyjazd do Otwocka odpada bo kot. 

piątek, 22 listopada 2019

Pogaduchy i wyznania.

Dobra ta grupa PNOS. Od razu zagadują, odpowiadają. Dają znać, że śmiało, że pisz na priv itd. Czuję się bezpieczniej.
Od nich dowiedziałam się o atakach. Jak to wygląda, i wogle czego mogę się spodziewać. A nie krótkie od lekarza - jest to upierdliwe. I nic na ile upierdliwe.
Leżę na łóżku u Młądej na oddziale. Ona na testach a ja dochodzę do siebie. Dziś dzień ataków - wyjście z domu....
Nikt mnie z wyrka nie zgarnia bo znają mnie tu.. Luksus panie. Obiad pewnie też bym dostała. 

czwartek, 21 listopada 2019

Banan

Wyczaiłam na fb grupę z pogo. Z Hameryki. Radość jak niemal z wygranej w totka, bo w końcu jest z kim pogadać. Przez googlowego tłumacza, ale jednak.
Z racji, że tam więcej luda to i publikacji na ten temat jest wi~cej.
Trońkę się rozczarowałam Brytfanną bo to tak niszowa choroba, że nawet mój guru od ziół, nic nie wie o tym.
Dzięki pogaduchom wiem, że zupa w głowie, niezborno#ć ruchowa czy totalne jakby odejście sił w jednym momencie to właśnie to.
Młąda w sobotę w domu. Po 2 tygodniach w szpitalu. Prawdopodobnie jak i ja będzie na terapii. Ma robione testy. Może i badania genetyczne. W końcu coś idzie do przodu. Będzie dobrze.
A na razie smażę placki z jabłkami. Pycha bo ze złotą renetą. 

środa, 20 listopada 2019

Czytam......

... Że w usiech osoby z PNES mają psa towarzyszą. Asystenta. W pracy też.
Nie jest im cudownie, asystenci czasem beznadziejnie.... Ale to już coś. 

PNES

Hi hi.... Ale odkrycie.
W uśmiech moja choroba to psychogenic non-epileptic siezure. Czy cóś...
Są na fb grupy wsparcia itd. Literatura. Mało ale jednak. U nas lipa.
Co do Młądej to dalej w szpitalu. I chyba dłużej posiedzi. Badania, testy, badania, testy. Coś już zaczyna się wykluwać.
I choć brakuje mi Jej w domu to czekam cierpliwie bo w końcu się dzieje. Dzieje się to co powinna mieć zrobione w pierwszym roku życia a nikt niczego nawet nie sugerował.
Więc trwamy i wytrwamy. Same w boju jak zwykle. Bez odwiedzin! Wsparcia. Chciało by się powiedzieć a chooj z taką rodziną ale szkoda śliny. Niech spadają.
A jak to się mówi - karma wraca. A jak to rzeka Braciszek - Pan Bóg sprawiedliwy.
Wczoraj miałam doła z tego powodu - no bo jak tak można?!
W zasadzie u Młądej jestem codziennie. A jest mi trudno. Drgawki, choroba zwyrodnieniowa, kręgosłup - dają do wiwatu. Ale nie zostawię Jej samej. Gdyby nie ja to pies z kulawą nogą by nie zajrzał.

niedziela, 17 listopada 2019

cd

oglądam filmy i włos mi staje na głowie. Projekt przejęcia kontroli nad żywnością na świecie dobiega końca. 80% nasion, co tam nasion, roślin, jest objętych patentem. Można by machnąć łapką - a niech tam - tylko że to jest wiatropylne. Posiejesz organiczne, a po sezonie, dwóch, wejdzie inspektor i powie - używasz nielegalnie naszej własności intelektualnej.
nie wiadomo w jakim stopniu pasza gmo zmienia dna zwierząt. Że zmienia - to pewne.
bo jeśli tworzą się w roślinie nowe białka i inne świństwa, to niby w jaki cudowny sposób miały by nie uszkodzić/zmienić dna zwierząt.
dochodzi kwestia płodności. Wiadomo że pasza gmo powoduje przerost jajników. Tym samym bezpłodność. W tej sytuacji staje się oczywista epidemia bezpłodności wśród ludzi.
na szczęście jest to , jak sądzę odwracalne. Przejście z gmo na naturalne jedzenie z nieskażonego środowiska daje upragnione dziecko.
i tak se myślę, bo wszak wiadomo że chodzi o kasę i o władzę bo kwestia kto przyjął i ile jest nieważna .
a przyjął. Bo te plagi różnej maści fruwają.


i tak se myślę o ostatniej rozmowie z jezuitą. Że wszystko co dotyczy Boga pochodzi od ludzi. Wszystko, łącznie z modlitwami. Jak rzekł - Boga znajduje w modlitwie. Ktoś znalazł?
czy ci którzy zabili już Ziemię -a to kwestia czasu, mają innego Boga?
zresztą nieważne. Mamy wolną wolę. Ojcowie i dziadowie zostawili nam w spadku pestycydy. My zostawiamy gmo.

wkurw

jeszcze Se uleję!
czytam i rozpacz i wkurw.
promieniowanie po wybuchu w Czernobylu, po dziesiątkach i tysiącach nieujawnionych zabija powoli i skutecznie.
wysyp alergii, chorób neurologicznych jak sm, zaniki mięśni itd to kwestia mutacji w żarciu i w lekach. Które też żarłam pełna wiary. Warzywa? Mutki. Kukurydza. Mutki. Mięsko to bajka. Zastrzyki z wkładką zwiększającą przyrost masy. Zmutowane prosiaki. Pasza zmieniona genetycznie, którą finalnie zjadamy w zmienionym przez nią zwierzaku. Zmienione trzewia, jajniki itd.
kurła. Nie na co żreć.
a papryka? Pewnie też zmutowana a że trująca? O tym mówią ostatnie badania.
jaki wniosek na przyszłość?
macie kasę - nie rozpieprzajcie jej na głupoty. Kupcie zuchelek ziemi, zaopatrzcie się w stare odmiany roślin i uprawiajcie. By żyć. I trzymajcie kasę na leczenie i terapię. Chooj ze szmatami, nowym gadżetem, i innymi pierdołami. To wszystko nic w porównaniu do utraty zdrowia i życia.  

trzymają nas za jaja

jestem po seansie na yt. Film "świat według monsanto" delikatnie rzecz ujmując jest rozpaczliwym apelem o rozum.
zresztą każdy go pojmie jak chce.
pod nim są kolejne i kolejne filmy. W Argentynie padło hasło - to ludobójswo. A ja mówię jak inni z filmów to nowa forma walki o przejęcie świata. Inny rodzaj broni. Kłamstwo, chciwość, wiedza, informacje, pieniądze. to nowa broń.
ale dosyć o tym.
nie nie dość. Bo mutacje genetyczne przeprowadza się na różnych składnikach leków. Bo rośliny zmienione genetycznie - te wiatropylne - krzyżują się ze starymi odmianami. Zapomnijcie o winach. Wszędzie mutanty i pestycydy. Srasz po żarciu. Zżarłeś mutanta. Masz zwyrodniałe stawy - jw. I co tera?
 Tera o przygodzie zwanej wózkiem.
powiem krótko - niech chooj strzeli wszelkie podjazdy, windy przy kładkach, pochyłe chodniki i wszelkie nierówności. By je pokonywać trzeba mieć łapki i ramiona Pudziana. Rozumiem teraz czemu tak mało jest ludzi na wózkach na ulicach, o balkonikach. Bo to krew, pot i łzy. Jedynie elektryczne umożliwiają poruszanie się bez bólu. Jestem w punkcie wyjścia.

poniedziałek, 11 listopada 2019

idzie lepsze

w zasadzie ten post powinien mieć tytuł - czas i wkurw.
czemu?
a temu że każde wyjście z domu pochłania mi wielokrotnie więcej czasu niż jeszcze 2 lata temu.
nie chodzę a tuptam. Nogi powoli odmawiają posłuszeństwa, zarzuca mną i pizga oczywiście. O pogo nie zapomnijmy. Efekt wzbudza w innych konkretne skojarzenia i reakcje. Śmiech, szydera, pijaczka. I z tego powodu oraz totalnego wyczerpania zmieniam sposób poruszania się.
przesiadam się na wózek. I tyle.
będzie inaczej ale lepiej.
a poza tym coraz częściej słyszę - czemu rodzina pani nie wykupi leków, nie zrobi zakupów?
mam się tłumaczyć, mam prosić?
jak długo się da to nie. Najwyżej szybciej w hospicjum jakim wyląduję. 

wtorek, 5 listopada 2019

sobota, 2 listopada 2019

Jajecznica

I znów podejrzane i zmodyfikowane.
Do michy wbijam dowolną ilość jaj. Mieszam. I wrzucam co tam chce się. Resztki z wczorajszego obiadu, sery, mięso, makaron, ryż, warzywa i doprawiamy. Ryb nie testowałem 😜Można też czerstwe pieczywo.
Można zapiekać w piekarniku, na ognisku, na patelni. Byle na małym ogniu i pod przykryciem. Do ścięcia się wierzchu.

U mnie dziś z serem białym, bułką podrobioną na kawałeczki, pomidorami i cebulką. Doprawione sosem ostrygowym.
Robi się błyskawicznie. Znika błyskawicznie.
Pyszota 😍🥰

piątek, 1 listopada 2019

Ciacho

 Co tu dużo gadać.
Zainspirowana jednym z vlogów popełniłam leniucha.
Przepis prosty-na dno czegoś wylać tłuste i wysmarować coś. Wrzucić owoce-mogą być zamrożone. Posypać cukrem.
W osobnym czymś mieszamy razem-paczkę musli, cukier, ciut mąki pszennej, 2 jaja i płynny tłuszcz. Wymiąchać. Dodać 1/2 czegoś mlecznego, ciut sody. Wymiąchać.
Wyłożyć na owoce i piec w nagrzanym piekarniku.
Efekt na zdjęciu. 

niedziela, 27 października 2019

Zajebiste szczęście inaczej 😠

Pierdyknęły wszystkie gniazdka w domu ciotki. I tyle. Chyba popaliły się kable. Więc ogólnie wesoło.
Czas zbierać się do Warszawy. Nie ma wyjścia, bo instalacja w domu dziadków nie unieście pralki ani termy.
Chyba że zdarzy się cudotwórca.

Pregabalina

Zniosłam kłopoty z widzeniem, zniosłam totalne zamulenie, osłabienie i brak działania - ostatecznie - na pogo i pizganie, zniosłam bezustanną senność i mdłości. Gdy zaczęło mnie piec i boleć w mostku powiedziałam dość!
Nie biorę tego szitu!
A Młądej po jej leku zaczęły puchnąć usta i miała wewnętrzne swędzenie całego ciała.
Jakiś obłęd! 

czwartek, 24 października 2019

No i kanał!

Ponieważ nie uważam przodków za debili, a woda sama płynie, postanowiłam zrobić "zbiornik" na wodę i kanały "nawadniające".
A wygląda to tak:

Zaczęło się od tego, że zawsze pod furtką stała woda. Kalosze były niezbędne żeby wyjść na ulicę, więc pierwsze co zrobiłam przy pierwszym deszczu to doprowadziłam  wodę na trawnik. Trawnik to zbyt wysublimowane nazwa, ale niech tam!
Latem przy ulewach z bólem serca patrzyłam na te hektolitry wody znikające bezproduktywnie.
Wąż strażacki odpadł, duże zbiorniki na wodę  też z racji kosztów i zbędnego zagracania działki.
Nic mi nie przychodziło do głowy, zresztą były upały i ledwo żyłam.
Aż tu nagle - chuja! Mam to!
Przypadkiem. A wzięło się to z kopania krzywej grządki.
Dokopałam się do piasku. Młąda trochę go nazbierała pod wiatą, wiadomo - przyda się - i powstał dół. I co z tym pasztetem? Najpierw chciałam po prostu zasypać do głębokości dna grządki.
No ale po co dokładać sobie roboty. I tak powstał zbiornik wodny. Z lekka przesypywane ziemią gałązki i liście. I tak zostanie.
A co z kanalizacją, rowem nawadniającym?
Między grządkami będą przęsła z gałęzi i liści. Najgrubiej jak się da.
Te przęsła jednostronnie będą połączone z wodą lecącą z dziurawych rynien. Tu znów będzie rowek solidnie wypełniony drzewem i jego odpadami. Wszystkie te cieki wodne przykryję żwirem i lekko ziemią. Może dam trochę  keramzytu? Jak  myślicie?
Planuję to zrobić wszędzie tam gdzie są grządki. W ten sposób zachowam wilgoć w ziemi.
Dla jasności. Grządki to przekładniec celulozowo- ziemny.

Czyli kombinuję jak koń pod górę by latem nie podlewać, by się nie narobić.
Wystarczy ten rok.
I tak jestem miszczem świata. Miesiąc robić takie coś?
Ale co tam!


Padłam

Punkt 4- ta i koniec spania.
Wczoraj poszalałam. 2 godziny w ogródku i padłam.
Sama się wykopałam do domu bo herz klekot to nic fajnego.
I jak wróciłam to tylko krótki spacer do bankomatu gdzie - 3,60 monet. Czyli doopa. Dopa z pogo. Spacer był ok do dojścia do krzyżówki gdzie byli ludzie. Młąda która mnie trzymała pod rękę była w szoku. Co krok to nasilenie drgawek. No i Dopa. Powrót do chaty w ślimazym krokiem.
A w domu padłam. Dosłownie.
Pregabalin mnie dobił.
A dziś w pełni ogarniętam.

środa, 23 października 2019

Małe ogarnianie.

Wczoraj uprzejmi panowie przycięli mi orzechy i bez. Wycięli śliwkę robaczywkę, wiśnię. Obie były srypnie posadzone w cieniu. Nie owocowały i tylko  zacieniały działkę. Teraz zostały do przycięcia tuje. Niektóre mają po kilka metrów.
Na działce i warzywniaku który zaplanował potrzebne jest słońce.
Kończę powolutku perma grządkę. Długą, posadowioną po łuku. Kończę i drugą, która nie podoba mi się że względu na kształt. Ale co zaczęłam to skończę. W planie jest kolejną wygięta ale mniejsza.
Poranna dłubanina działkowa to trochę ruchu. Skłonny, przysiady, nieco kopania, trochę dźwigania.  Taka poranna gimnastyka po której padam. Ale ruch musi być.
Że zdobycznych cegieł zrobię " studnię" ziołową, obok będą krzewy. Zacienią jej dół i cegła nie będzie się tak nagrzewać i odparowywać wodę.
W planie jest posadzenie sosny. Te które były umarły.
Dzikie róże nie przetrzymały zmiany miejsca.
Jarzębina padła.
Ale ostatecznie wszystko okaże się wiosną. Co przeżyło a co nie.
Kurła! Jest 6,35 a na dworze ciemniocha.
Co do miłych panów - rozmowa zaczęła się normalnie a skończyła pogo. Szlak!
Dodatkowe leki zamulają mega. Konktetnie osłabiają wzrok i powodują zawroty głowy. Chodzę przy ścianach po zażyciu.
Na początku był czad. Rozluźnienie i zero pogo choć pizganie zostało. W zasadzie się wzmocniło. A teraz po tych kilku dniach i powrocie pogo nie wiem czy jest sens brać. Choć może z panami to było sporadyczne a bez  nich pogo by trwało na wciąż.
Wydatki na przyszły miesiąc - wybranie szamba, zakup torfu, zaproszenie Pana hydraulika by zrobił doprowadzenie wody do aneksu kuchennego, do kibla - bo na razie gramy wiaderkiem, do przyszłej pralki, umywalki i prysznica. No i szlag! - kupienie kozy i rury. Zaiste zabawne. A to są rzeczy niezbędne. No i jakimś silikonem uszczelnienie między papą a kominem dachu albowiem panowie, którzy kładli dach zrobili to mało dokładnie. Szlag raz jeszcze!
Co mi zostanie na życie i leki dla nas dwóch? Opary. Może stówka na tydzień. Nie liczę psów. A więc grubo!


wtorek, 22 października 2019

Stabilizacja

Powoli układa się plan dnia a jednocześnie nowe odkrycia odnośnie samej siebie.
Rano przegląd netu - kiedyś heroes.
O 8- ej leki i godzina ruchu czyli praca w ogródku. Młąda jeszcze śpi. O tym też potem.
Śniadanie. Spacer po lesie. Trochę domowych prac i wystarczy.
W międzyczasie lek p/padaczkowy i lękowy.
Wieczorem kolejna porcja leków. Szał ciał 🤣

Chyba mam jaką paranoję. Każdy człowiek poza rodziną wydaje mi się że mnie szpieguje. Pełen odjazd. Temat dla psychiatry. 😠
A co do spania - śpimy w jednym wyrku. Bo Młąda ma boja. Wspólne spanie - poczucie bezpieczeństwa - to długi sen u Młądej, wczesne zasypianie i brak dolegliwości bólowych. Powolna stabilizacja emocjonalna.
Staram się by miała ruch. Jak najwięcej na powietrzu.
Pali w piecu.
Jego ciepło, dźwięk palącego się drewna, czytanie na głos -  relaksują ją totalnie. Odpływ w sen. Więc jest dobrze.
Pieseły bladym świtem wypuszczam na podwórko. Drą japy. W końcu mogą to bezkarnie robić a nawet jest to wskazane.
Jakby kto chciał trochę złomu to zapraszam. Drwala też i murarza na mały wolontariat.

Sija 😁


niedziela, 20 października 2019

Piękny dzień.

Słoneczko świeci a prognozy na pogodę są dobre. Co dzień wypad na trochę do lasku i powrót z grzybami. Część wcina Młąda - ja nie lubię - część jest suszona na zimę.
W końcu dom doczekał się. Jest czas by coś podłubać, pozmieniać. Zadbać o chlewik.
No i przyszedł czas na kolejny lek. Przeciwlękowy i przeciwdrgawkowy a właściwie przeciwpadaczkowy. Dziś w nocy pierwszy raz miałam pogo. Boję się go brać ale muszę.
Ataki paniki są potworne co odczuła ostatnio Pierworodna.
Wzięłam się za porządek na kredensie bo  jak mówił klasyk - tylko k.rwy tu brakowało.
Powstają powoli grządki. Kolejne. Kompostownik zapełniony, kolejna porcja powstaje obok.

wtorek, 15 października 2019

Mamy to!

Jest wstępna diagnoza Młądej i leki. Zwolnienie na 3 tygodnie do kolejnej wizyty.
Będzie dobrze! 

poniedziałek, 14 października 2019

Powiatowy

Przedwczoraj mnie rypło. Ciśnienie skakał jak głupie. Tętno ponad 120. Usiłowała przeczekać. Nie pomogło. Zadzwoniłam na 999. Przyjechali. Lekarz wysłuchał co miałam do powiedzenia. Sanitariusz naburmuszony połączył mi ekg z tekstem - i po co to wszystko?
Zabrali na izbę na badania. Na dzień dobry lekarz dyżurny - co to? Worek jaki się rozpruł? Ciągle kogoś przywożą.
Po pół godzinie połączyli ekg. Ok. Pizga mną co jakiś czas. Przypadkiem zobaczyłam wykres z tego momentu. Pizga też serce. Konkretnie. Jutro mam psychiatrę. Poproszę o zmianę leku. Albo zmniejszenie dawki. Bo naprawdę mam już tego serdecznie dość 😠
Pobrali krew. Czekam na wyniki. Sanitariusz 2 razy się wbijał. Krew nie leciała. Nic to.
Znów wołają na pobranie. U wszystkich pacjentów wyszła hemoliza 😁
Tym razem pielęgniarka. Poszło sprawnie.
W sumie 4 wkłucia ale kto by się przejmował 😁😁
Ciągle piecze i boli w mostku. Lekarz stwierdza - podamy pani kroplówkę z lekiem na żołądek. Jak przejdzie to znaczy że to to. Jak nie przejdzie to znaczy, że serce. 😁😁😁 Bo w powiatowym kardiologia nie ma 😁😁😁😁
Leczenie na zasadzie - uda się albo się nie uda. Jak to rzekł sanitariusz - trzeba być dobrej myśli. 😁
Kontrolnie sprawdziłam ten lek. Nie bardzo mi pasował do tego co biorę. Odmówiłam.
W powiatowym także psychiatry nie ma. Bo i po co? 😁😁😁 Jakieś konsultacje? Po co?

Ostatecznie wróciłam taxi do domu. Słaba jestem okropnie.
Dobrze że Młąda przyjechała.
Ciągle mnie telepie.

A dziś z Młądą do kliniki. W końcu!

sobota, 12 października 2019

czwartek, 10 października 2019

Hura!

Święto dziś dla mnie 🙂 od rana nie mam pogo 🥰🥰🥰🥰 cała jestem w skowronkach. I nic nie jest ważne. Prócz tego.
Byłam dziś w sklepie, w markecie i normalnie szłam.
Miałam ochotę śpiewać i tańczyć.
Wykrzyczeć radość całą sobą - nie mam drgawek, nic nie piiiizga 😁

O ludzie!
O świecie!

To jest dopiero życie 🥰

wtorek, 8 października 2019

Pawłow inaczej 😒

Dziś miało być spotkanie z psychologiem. Bo wtorek. Początek zawsze ok do chwili oczekiwania na kolejny autobus pod mostem siekierkowskim. Kto czekał to wie, kto nie czekał to niech wie, że huk, łomot samochodów zagłusza myśli. I tu zwykle zaczyna się pogo.
Dziś zrezygnowałam bo znów mnie pizga- to raz, a dwa, mam dosyć tych jazd do Warszawy. Każdą odpagam? odpoguję?  odpiżdżam? W każdym razie potem jestem wyautowana.
Dziś też.
A poza tym liście lecą z drzew, resztki orzechów zostawiam dla ptaszorów.
W końcu umyłam od środka okna w piiiip landrynce i postanowiłam odgrodzić się od pluchy, wiatru, łysych, czarnych konarów.
Buszowanie w szafie, grzebanie na fotelu w metrach firanek. Miały być do parapetu. Znalazłam. Powiesiłam. Pacze - no kuwa wiocha! Wyszłam na ten dwór. Pacze - jeszcze większą wiocha. O mój Bobrze! Co tu robić? Eureka! Zasłoną rzucę!
Grzebię w szafie - same bazarowe plastiki. Koszmarki.
Grzebłam w bieliźniarce. Macam - len! Dobra nasza. Dobra, 50-letnia zasłona z Żyrardowa. Wracam na tarczy. Nic to że gniotek w załamania poukładaniowe. Nic to, że do naściennej landryny pasuje mniej niż zero. Len, len panie kochany. Prawdziwny.
Suróweczka z nadrukiem pomarańczowo--czerwonego kfiecia z zielonemi listeczkami.

Tak więc zalegamw łóżku i wyciszam kadłub. Palenie przy tych niskich temperaturach średnio pomaga bo okna nieszczelne, bo drugim piecem ciepło wyciepuje. Bo nieszczelne drzwiczki.

Oglądam filmy na yt głównie i już wiem jaka jest kolejno#ć w uprawie ziemi 🤣, jak produkuje się miody! Jaka jest w usiech najpopularniejsza rasa krów. A na insta syn z nawleczoną nauczają jak wypracować fajne doopsko - więc szukajcie " zły trener". On ci mój syn. Taki czarny. Ze Zdrofita 😁😉

Buziole 🙂

środa, 2 października 2019

Sezon na grzyba

Czyli najazd na każdy parch ziemi gdzie rośnie sztywne zielone. U mnie też. W różnych konfiguracjach. Solo, z dziatwą co to napier... Z siłą młota pneumatycznego drzewa, z dziatwą, którą zachęca się niemal do śmiecenia - bo to państwowe czyli niczyje.
Pyta się dzieci - pójdziesz jutro na grzybki? - - nie!
- no to pójdziemy! 😁
No i miszcze. Drą grzyba razem z darnią i ob noszą się z tym jak że złotem. Kufa! Na grządkę?!
No i jest jeden samarytanin. Do południa zbiera dla siebie, po południu jest rozdasiem.
Ja czasem pójdę. Coś mi wejdzie pod nogi to uratuję od samotności. Ale nie wiem czy to dobry pomysł. Zbiorę i leży. Nie lubię jeść grzybów
 A okoliczny lasek mi obrzydł bo nawet mikro szmaciaka sosnowego rwą.
Do doopy takie grzybobranie.

A swoją drogą więcej tu śmieci niż grzybów. 

Co zrobił pierwszy?

Pierwszego kontaktu się wkurzył na moje pogo i wykopał mnie z kwitem do neurologa.
- coś trzeba z tym zrobić! - tak rzekł.
No to wykąpałam kadłub, umyłam kołtun i heja.
Na izbie tylko 2,5 godziny czekania. Pizgało mną konkretnie, aż krzesła waliły o ścianę. Poleżałam sobie też na krzesłach. Taki luksus 😁
Ostatecznie dostałam leki do wykupu i polecenie zgłoszenia się za 2 tygodnie. Doktor bierze mnie pod swoje skrzydła

Czyli - neurolog, psychiatrzy, kardiolog, psycholog.

😁😁😁 Cukier mi skacze ale wyniki labo ok. Zastanawiałam się o co chodzi. I wiem. Moje pogo obniża mi cukier. Tak jak planowany ruch. Tu mimowolny.
Jednak pudełko na człowieka jakieś mechanizmy - kurde ale jakie dziwne - naprawcze posiada.

A powrót do domu z lekka hadcore.
Pod kościołem totalnie opadłam z sił i ni kroku dalej. Więc siedzę. Postanowiłam pod tym płotem przydrzemać żeby nabrać sił. A tu niespodzianka. Sąsiad mnie zgarnął spod ogrodzenia i dowiózł do domu. Jupi! 

poniedziałek, 30 września 2019

Powoli i do celu.

Robią się kolejne grządki. Plan jest taki, żeby były podwyższone ale będzie co będzie.
Z czego? Na dno idą kawałki drewna. Wybieram z lasku - prywatny, nie państwowy - zbutwiałe, zagrzybione kawałki. Na to idzie cienka warstwa ziemi i koopy psie. Na nie z kolei darń odwrócona korzeniami do góry. Kolejne warstwy zależą od tego czym dysponuję - zielsko działkowe, liście wyrzucone do lasu i pięknie już przekompostowane i znów ziemia.
Kompostownik prawie pełen. Więc teraz tylko kuchenne odpady posypywane trocinami lub ziemią.
Pierwsza zrobiona grządka to prawie próchnica. Jestem w szoku że tak szybko. Kilka miesięcy i już gotowa. A przecież była na niej uprawa pomidorów.
Ziemniaki zebrane. Pomidory zebrane. Czeka mnie zbiór miniaturowych marchewek. Takie lipne porosły.
Dynią dostała świra i dopiero we wrześniu zaczęła owocować. Po prostu szaleje 😁 aż 10cm średnicy.
Co spieprzyłam? A nową pilarkę. Nie wiem jak? Ale nie działa.

Co nowego?
Po 5 dniach pobytu w Warszawie pogo takie, że rzucało mną po łóżku. Głowa pizgała na wszystkie strony. Wypad na biegu do Otwocka. I po 4 dniach dopiero normalizacjia. Ale wizyta w sklepie i już na nowo się zaczynało. Wk... Mnie to okropnie. Szukam pozytywów. Są takie - pracują wszystkie mięśnie - aerobik z free i chudnę. Wszystkie ciuchy zaczynają na mnie wisieć. Gacie z tyłka spadają.
Podobno gdy ugotuje się portki to się kurczą. Ugotowałam i nic. Dalej wiszą na doopie.
Nastąpiła zmiana także z mieszkańcami. Babelot w Wawie. Młądą zgarnęłam do Otwocka. Jest na rozkurczowych. Czeka na wizytę u psychiatry i psychologa. Trzeba Jej zrobić badanie pod kątem toksoplazmozy i parę innych. Psychicznie zaczyna dochodzić do siebie. Fizycznie - długa robota by odkarmić. Zagłodziła się i odwodniła. Taka to Jej samodzielność.
Po 4 dniach dopiero nabrała sił żeby wstać z łóżka. Pierwsze małe zajęcia i krótki wypad na rowerze na wycieczkę.
A w okolicy chyba mam opinię totalnej alkoholiczki. Z powodu pogo. Że niby delirka. 😂😂😂 Na ulicy drą ryja na mnie z samochodów, żebym nachlana nie włóczyła się po mieście. 🤣🤣 Taki lajf.
We wtorek odbieram wyniki po badaniach pod kątem cukrzycy. Mam pietra.

Przepalam w piecu. Jest genialnie. Chwila- moment i cieplusio. W domu pociotkowym arktyka.

Taki jest chwilowo stan drzwi. I ściany. Okazało się że pomiędzy futryną a ścianą jako wypełnienie dano watę 😂😂😂😂 po raz kolejny jestem w szoku.
Nic to, od podwórka na drzwiach jest solidna blacha. W środku jak widać będzie pianka a na wierzch sklejka czy cóś równie akrakcyjnego. Będzie git! Drewno jest twarde, jeno kroniki trochę nadżarły. Trzeba wymienić zamek i jeszcze podciągnąć w górę próg i będzie ok. A potem krok po kroku reszta.
Czekają kominy na swoją kolej. Trzeba będzie przed zimą wybrać szambo.
Szukam kuchni węglowej. Tanio!
Co dalej?
Dłubaninek i poważniejszych robót do ciula. Będę miała zajęcie
Okoliczne pogłowie ptaków jest stałe. Acz cykliczne. Teraz wizytują nas sroki i sikorki. Latem sójki i wróblaki. Wrony oblatują sąsiednie dachy. Synogarlice to standard.
Owies co to miał robić za nawóz rośnie na potęgę. Gorczyca też.
Kupione paliwo do piły, tylko mocium panie, kto będzie ciął drewno na opał i po przycina drzewa? Zagwozdka.
Na co nie spojrzę to potrzebna męska pomoc a tu chłopa na lekarstwo. Ech...
Na co nie spojrzę potrzebna kasa a skąd ją brać gdy Młąda na moim garnuszku.
Babelotu też trzeba pomóc.
A ja wszystko na wolnych obrotach. Bo pogo. Bo serce. Już nie chcę jazd jakie miałam. Strach, pogotowie. Więc powoli i delikatnie.
I znów pada.
Codzienny zbiór orzechów. Schylanie po nie i ból lędźwi niemal do płaczu.
Ale nareperujemy. I tyle. Zepsuło się to zreperujemy.
Byle do przodu i nie dawać się złu co pizga. 

środa, 25 września 2019

Działkowatość

 Tu było klepisko, piaskownica i konwalie.
Ogórki na zejściu. 

 Pomidory - już - bywsze.
 Kabaczki w kfiotach.
 Giełorginia jak z dzieciństwa.
Bez po przycięciu liście miał wielkości talerza obiadowego. Te brązy na nich to wypalenia słoneczne o zachodzie. Czyli i po 16-tej słońce daje ostro czadu. 

Radosnym krokiem czyli...

... Tańczyć z Bogiem. ( o tym tytule napisałam kiedyś posta).
I jak to w życiu bywa, człowiek strzela, pan Bóg kule nosi. 😁
I tyle w tym temacie.
Dziś po kwiodaniu w kwestii badań na cukrzycę.
Młąda zaliczyła ostatnio klinikę - ma skierowanie do lekarza. I dalej czekamy na terapię. Potem SOR z Młądą. Bo kłuje, uciska. Ostatecznie już w domu określiła to jako przejmujący ból. Na razie na zwolnieniu. No i ma się oszczędzać.

A ja coraz częściej gębę z uśmiechem mam, ale prócz pogo, nocnom porom, pizganie całym człowiekiem. Ostatecznie po co spać? 😉

piątek, 20 września 2019

Zmiany w codzienności.

No tak. Jesień wstępnie przytuptała. Lejeee... Kominy pilnie trzeba zrobić a majster-sąsiad mówi, że kontowniki metalowe trzeba na kanty dać. Żeby pierony przyciągać?
Nic to. Jakoś damy radę.
Zaczął się sezon grzewczy. Na Otwocku płaczą, że zimno w blokach, a ja mam w miarę ciepło. Ba! Ciepło. Palę na razie drewnem w piecu. Gdy plecki przewieje przytulam się do kafelków i grzeję się, grzeję. Buty w trymiga wysychają. Herbacina zawsze ciepła. Ot zalety takiego grzania.
Wstępne porządkowe robótki jesienne na grządkach zrobione. Teraz tylko budowa grządek na przyszły rok, uzupełnianie kompostu i przesadzanie truskawek.
Na pierwszej perma nam już w całości próchnicę. Szok 😲 że tak szybko. I na razie nic więcej na działce nie planuję.
Teraz czas się wziąć za domy. pomyć okna i jakoś ucywilizować ten zasób, bo latem ani czasowo ani siłowo nie dałam rady.
Było tuptanie po lekarzach, żeby ustalić plan zniszczeń w pudełku na człowieka.
W przyszłym tygodniu konkretne badania pod kontem cukrzycy.
Lekarz pierwszego kontaktu jest urażony, że tylko skierowania od niego chcę i leczę się u specjalistów. Chce mi ewentualną cukrzycę prowadzić 🤣🤣🤣 omg! A to kolejny artysta po neurologu, który przepisał mi coś co raczej szkodziło. Mocno szkodziło.

A teraz hiobowo. Odpaliłam pilarkę tarczową na próbę. Ona wgryzła się ładnie w drzewo po czym poleciał dymek. I koniec. Kurcze! Nówka - sztuka. A na dodatek, podpięta do prądu w kuchni cosik w korkach porobiła no i w gniazdkach ni ma prundu.
Tak, wiem - sprawdź korki. Tylko to nie prosta sprawa. To antyki przedwieczne. A ja tego nie ogarniam.
Ku mojej konfuzji zmarła że starości pralka. 30 lat to zacny wiek. No i jest pranie ręczne.
Ciekawe co jeszcze padnie? Została terma i pompa do wody. Wtedy będzie komplet 🤣🤣🤣🤣
O Kopciuchu nie wspominam bo korzystać z niego nie chcę. Żre węgiel nieprzytomnie. Trzeba siedzieć i pilnować żeby nie przekroczył danej temperatury. No i te tony kurzu, pyłów. Przepraszam ale nie dla mnie.
No i kolejna wpadka. Na bazarze kupiłam kawałek świni i wołu. Mięso przedziwne w wyglądzie i smaku po ugotowaniu. Zwyczajnie niesmaczne.
Podsumowanie jest jedno - wychodzi mi jako-tako ogródek. O reszcie mogę zapomnieć 😒
Czyli pomoc męska niezbędna. No i jakieś ogarnięcie się. Tylko jakie gdy w głowie pustka?


piątek, 13 września 2019

Dzień rekordów 😁

Tia... Wstałam wyspana - tritico. Wciągnęłam concor. Ok. Jeszcze ok.
I nagle ni z gruszki ni z pietruszki zaczęło mną rzucać. Pogo.
Zrobiłam co mogłam. Vivaldi. Koncentracja na innych rzeczach. Oddech spokojny. I doopa.
Trzymało mnie przez cały dzień. Do nocy. Nie do opanowania.
Wrrróć! Pogo się skończyło po huśtaniu się w hamaku.

Poranny pomiar cukru 128. Lipa. Potem 155. Większa lipa. A wieczorem spadek do 100. Ufff... Rano poniżej 100. Ale to oczywiste. Na kolację kanapka i równa jej wielkości ilościowo surówka. Zero cukru. Tylko sok pomidorowy i woda.
Papa słodka herbato, żegnajcie ciastuszka. Żegnajcie czekolady, krówki. O kukurydzy mogę zapomnieć. Po niej taki skok do 155.

Hardkorowe wariacje serca, rano, w nocy si~ skończyły. Po ustaleniu i systematycznym braniu leków.
Wdzięczność dla ich twórców i lekarzy mega.
Nie życzę tych wrażeń nikomu.

A tymczasem czeka mnie zbieranie psiego paskudztwa. Wypad na bazar po mleko kozie. A potem po żarcie dla psów.

Ogrodzenie warzywniaka w powijakach. Na perma grządkach że słomy owsianej wyrasta owies. Śmieszne. 🙂

Głośna rozmowa o niby skarbach na strychu do którego nie mogłam się dostać bo klucza do kłódki nie ma, zaowocowała jakimiś gośćmi. Nieproszonymi. Zgrabnie przecięli oną. Jupi 😁 teraz bez przeszkód i piłowania kłódki mogę tam zajrzeć. Fajnych mam sąsiadów. 🤣 Uczynnych. 😁

No to tymczasem. Borem lasem.

PS. Nagroda za dobre dupne i tarczycowe wyniki oraz naprawione ząbki.



Tu jeszcze była cola. Ale i z nią się pożegnałam 😒

środa, 11 września 2019

kasa..kasa...kasa

tak. jest istotna, gdy chorujesz czy masz podejrzenia. możesz wykonać badania za worek monet lub nabyć testy czy inne rzeczy. w moim przypadku to recepta na paski do glukometru, który udało mi się dostać za free w aptece. czemu badanie poziomu cukru? bo nie wierzę, że przy praktycznie dobrym, mam nadzieję, że na stałe, stanie psychicznym, oczywiście na lekach, wieczne "niedorobienie", osłabienie czy senność jest normą.
informacje przesyłane lekarzowi pt piję hektolitry cieczy nic dla niego nie znaczą bo lato bo depresja a co za tym idzie oczywiste dla niego zaburzenia psychiczne, choć w każdym badaniu, opinii psychiatrów, jestem logiczna. stąd glukometr.
zwłaszcza, że w badaniach mam cukier w okolicach 110. i to nie raz. i znów powtórzę, dla lekarza to żaden problem. dla mnie jednak to niewiadoma, którą postanowiłam rozwiać.
no i glukometr nie kłamie. ciągle cukier zawyżony i to nie mało.
pomimo tego, że doktor już chyba ma mnie dość znów pójdę do niego a byłam wczoraj, po skierowanie do diabetologa.
pooglądałam sobie vloga - Nie słodzę. i tu upsss....o 60% wzrasta możliwosć zachorowania na cukrzycę gdy w ciąży była cukrzyca ciążowa. a ja miałam.  kolejnym punktem jest nadciśnienie. najczęsciej powoduje je właśnie cukrzyca.
gdy dodałam to wszystko do siebie decyzja jest jedna.
jednak nie same niefajne rzeczy mi się przydarzają.
zrobione mam 2 ząbki, sprawy babskie mam w 100% zdrowe, więc w nagrodę poszłam na dobre jadło. do Jeffsa.
leki na depresję mam ustawione, na nadciśnienie też, więc jakoś funkcjonuję. bo pogo jednak trwa i rozwija się. niestety.
z jakiejś przyczyny cholernie słabną mi nogi. normalnie wata. ale i to sprawdzę.
a wogle to najlepiej mi na działce. tam nie mam pogo, chyba, że wyjdę do sklepu czy na bazar. to standard. no i jak wychodzę ataki paniki, które objawiają się duszeniem się.
zresztą to samo mam w Wawie. ja za próg i płuca się zamykają. niefajne.
a co jest na teraz fajne? kompetentni lekarze, jestem im mega wdzięczna. raz, że podarowali mi życie, dwa, że dzięki ich wiedzy żyję dalej. dotyczy to i depresji i nadciśnienia. bo uwierzcie, gdy serce nawala, to uczucie jest raczej koszmarne.
ale jest już na razie ok. opanowane.
co w domu?
Warszawski w standardzie.otwocki do wymiany :) a to niemożliwe.więc jest jak jest. będzie lepiej. byle tylko przetrwać zimę, reszta do ogarnięcia.
zaczęłam robić ogrodzenie warzywniaka. zaczęłam. mam plan. powolutku, spokojnie. bo inaczej serce nie wyrabia.
chodzę na krótkie spacery. dużo śpię, leżę.
staram się być bardziej aktywna ale tylko szkodzę sobie więc odpuszczam.
byle do przodu.
dzień po dniu.
jest ok.

środa, 4 września 2019

Od przybytku itd

Jest pewna i to nie mała jak się okazuje różnica pomiędzy rtg za worek monet a na NFZ.. Dziwne! Powinny pokazywać to samo. Takie miałam przeświadczenie a tu ryms na ziemię.
Rtg nfz-towski mówił jedno, rtg za monety dał pełen obraz i opis. Tego co było, jest. A co będzie to się zobaczy.
Echo serca se zrobiłam wg zaleceń. Opis jest, powiększenie wiedzy googlem i zrozumienie słów pani kardiolog : - powoli, delikatnie, bez pośpiechu. Tak czy siak serducho do remontu.
Miałam jechać do Otwocka ale chyba kicnę do lekarza z wynikami.
Zawaliłam wczoraj stomatologa - zasnęłam.
U pulmonologa ok. Nowe leki. Jest ok.
Generalnie psychicznie czuję się bardzo dobrze co jest dla mnie samej miłym zaskoczeniem. Uśmiecham się! Jestem spokojna.
Tylko to pogo i inszości trońkę dołuje. 

piątek, 30 sierpnia 2019

Spełnienia

Tak se dziś wstałam przed świtem. Zrobiłam kawę, zapaliłam, doopkę posadziłam na kanapie i spojrzałam w okno. - ło panie! Chmurki!
To widok jak najbardziej oczekiwany ale i zaskakujący. Przywykłam do morelowych wschodów.
Grzmi. Może w końcu popada?
Tak siedzę i myślę - czy kiedyś człowiek jest zadowolony? Tak do końca. Chyba tylko po super seksie 😉
Bo mam te swoje wymarzone wschody, czasem chodzę w kapelusiku, mam ogródek i w zasadzie to o czym marzyłam. A jednak uwiera brak tej idealności 😁
A tak naprawdę czego mi w tej chwili brakuje? Niczego. Psy obok posapują przez sen, kawa, dach nad głową, fajny widok za oknem, jest nadzieja na deszczyk. Cisza, spokój. Nice 😁
Żyję. Zaczynam żyć chwilą. Nie marzeniami, ideami. Jestem tu i teraz. Rzeczy konieczne załatwiam od ręki więc nic nademną nie wisi. A co tak naprawdę jest konieczne? Dach nad głową, łóżko wygodne, pokarm i dobre środowisko. Nawet kiepskie zdrowie o ile nie boli, a nie boli, nie przeszkadza.
Bolą ludzie.
Powinnam pojechać na bazar po małe zakupki, ale boję się. Pogo. Wczoraj co wejście do sklepu to drgawki. Obsługa i klienci oglądają mnie jak babę dziwo. Choć nie powiem, przed pogo młody facet latał za mną jak z pieprzem póki nie zobaczył mojego oblicza. No cóż. Z tyłu liceum, z przodu muzeum 😂😂😂 bo faktycznie schudłam i z figurą jest całkiem ok.
Przyszłam z zakupów w pogo a mać do mnie:
- weź się schowaj do domu, żeby ludzie cię nie widzieli. Młąda ma podobnie.
Kurtyna.


środa, 28 sierpnia 2019

Noc

Pierwsza noc pod gwiazdami. Mimo pootwieranych wszystkich okien i drzwi duchota panującą na Berdyczowie nie dała zmrużyć oczu. Dodatkowo drgawki. Robim co możem 😉, masujemy ciałko, cudujemy, ale i tak powracają. Nartętnie molestują głównie raciczki. Skaczą jak u źrebaka.

A na działce praktycznie nic się nie dzieje. Doszedł jedynie kompostownik uczyniony z Młądą. Jest plan na zrobienie kolejnych grządek perma. Jedna a właściwie dwie wałowe i jedna z cegieł z którymi nie bardzo jest co zrobić.
Dosadzony mały poplon. Rzodkiewki, szpinak i fasola. Pomidory i ogórki mimo że praktycznie nie podlewanie - dają swoje otwocki. Jednak co perma to perma. Dobra okrywa ziemi i życie trwa.
Tak w temacie okrywy i generalnie współpracy na rzecz ziemi polecam vlog Lubuskie Angusowo.
Kopalnia widzi o tym jak z piasków zrobić piękne, obfite pastwiska. I nie tylko.

Trza kupić parę kostek słomy do pokrycia i grządek i działki bo wszystko schnie na potęgę. Woda odparowuje a i psie łapy trochę demolują trawę. Więc okrywa jest zwyczajnie zniszczona.

No i koniecznie nowe rynny. Tylko za co? Pojemniki na deszczówkę. Jw

Koniecznie trzeba otynkować komin i sprawdzić go w środku. Znów kasa.
Trzeba odłożyć na szambo. Przenieść licznik na prąd i korki nowe zainstalować. Ech...

Cieszy nowa nowa linia autobusowa z Karczewa do Góry Kalwarii. Jeszcze nie wiem skąd w Karczewie się zaczyna ale do ogarnięcia.

W planie kupienie małego rębaka do gałęzi, naprawienie wodociągu zewnętrznego 😉 i zainstalowanie piecyka na gaz do ciepłej wody. A póki co czekam na przelew bo od dwóch miesięcy jestem bez grosza. Gdyby nie mama i Pierworodna to było by grubo. A i tak żyjemy na zasadzie - aby przetrwać.

A meszki znów zaczynają atakować.

No i to tyle było by na razie. 

wtorek, 27 sierpnia 2019

piątek, 23 sierpnia 2019

Miłym być

Ostatnio Babelot często że mną posiaduje w Berdyczowie. Bo cieplej, sucho, nie ma czarnej zarazy na ścianach. I lubi sobie pogawędzić.
I było spoko. Do wczoraj.
Tematy nieco poważniejsze i pierdut. Rypło. Szczególnie że Babelot popłynął na fali Słowackiego czyli - smutno mi Boże bo mam ciężkie życie. A kto ma lekkie?
I zero pozytywów.
Od wczoraj znów pogo. Nawet w pozycji horyzontalnej. I od rana to samo. Czyli dziś. W mniejszym nasileniu ale jednak.
Gdyby nie wczorajszą hydroxyzina to nie wiem co by było.
Serce przy tym mi siada, stawy. Bo to idzie po całym człowieku. Siada głos.
Puściły mi nerwy. Wydarłam się na Nią. Czy zadowolona, czy grzebanie w goownie jest takie dobre? A jeśli chce mnie dobić to zapraszam może przyjść i dalej ryć mi psychikę.
Zamilkła. Robi swoje. Obrażona.
A ja już nie wiem co robić. Sama myśl o Niej przyprawia mnie o drgawki. Chyba potrzeba czasu.
Mam być silna. Dla siebie. Dla Młądej. Matki.
Tylko jak? Jak sama ledwo siebie ogarniam.
Młąda zła na mnie, na moją chorobę. Bo została sama z Warszawą. Bo nie ma pod ręką mnie, która pokieruje, coś zrobi, ugotuje.
O wsparciu tak szumnie zalecanym przez lekarzy przez rodzinę, nie ma co mówić. Każdy ma swoje życie, problemy.
Jakoś trzeba żyć, trwać, coś robić by nie myśleć. I zamków na piasku nie budować. 

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Instynkt czy głupota

Oglądam mądrości dotyczące poprawy jakości ziemi. I znów mam mieszane uczucia.
Permakulturowe naziemne grządki są ok. Mają jedną wadę. Wyniesione owiewane przez wiatr, narażone na operowanie słońca, wymagają podlewania. Cokolwiek by nie mówić. Są w pewnym stopniu łatwiejsze w tworzeniu. Wystarczy jakakolwiek skrzynia i przekładniec warstwowy.
Głębokie grządki to już duży wysiłek. Trzeba od razu wykopać solidny dół taki, by rośliny o różnej długości korzenia mogły maksymalnie wykorzystywać podłoże i swobodnie rozwijać system korzeniowy. Przy warzywach bulwiastych jest to dosyć istotne 😉
Więc ile? 40-50cm.
Wypełnienie standardowe. Badyle, masa organiczna np. w moim przypadku zgrabki trawy, drobne gałązki, liście, trawa po koszeniu, łodygi przekwitniętych kwiatów.
Do tego się przymierzam, ale czy dam radę?
Na razie kontynuuję jedną kilkumetrową. Głębokość ok 20cm. Warstwowo idzie tam drobnica bio, klejnoty psie i odwrócone pryzmy trawy z ziemią.
Czemu tak? Po pierwsze, jeśli się uda, zrobię nawodnienie kanałowe. Wiem, wiem, brzmi to przedziwne, ale to jedyna chwilowo metoda do rozprowadzenie deszczówki do grządki. Póki nie mam pojemników na tęże deszczówkę. Szkoda jej marnować. Kombinuję jak to zrobić. Pomysł z wężem strażackim odpadł. Rozpręża się dopiero pod mega ciśnieniem. Z rynny nie da rady.
Kompostownik na razie w planach. Ale będzie.
Co będzie? Zabezpieczenie "fundamentów" domu ciotki. Przeżyłam szok gdy zobaczyłam one a właściwie ich brak. Budynek na żywca posadowiony na piasku. Jakiś koszmar! I rozumiem czemu środkiem pękają ściany. I rozumiem czemu sąsiedzi zgodnym tonem mówią że toto nadaje się tylko do wyburzenia.
W planach, montaż piecyka gazowego. Do ciepłej wody i kaloryferów. Dopatrzyłam się tej funkcji dopiero po nabyciu 🙂. Kupiony z psi grosz, kilkuletni, sprawny. Znajomy fachowiec od gazu sprawdzi go, skalibruje do butli. Tak, tak. Do butli. Bo na instalację w pełni gazową to jakby bez sensu. Ciekawe jaki będzie koszt miesięczny. Jeżeli zmieścimy się w 200zł, to do przeżycia. Sąsiedzi bulą po 1000zł i więcej miesięcznie. Słabo 😲.
No ale żeby to było wykonalne trzeba choć częściowo wymienić kaloryfery, a to znowu ból doopy. I chwilowo niewykonalne.
Grzanie węglem i zasmradzanie okolicy totalnie odpada. Także że względu na moje płuca. W Kopciuchu zawsze pełno pyłu a potem czarne gile.
Nie ma pewności jak dalej będzie. Czy będziemy zimować, czy zwiejemy do Wawy, choć tam niekoniecznie cieplej.
A tymczasem jedyne na co mnie stać to poranne zbiory kup i drobne robótki.
Zbieram nasiona kwiatów i ziół na przyszły rok. Dosadzam drzewa od strony ulicy, północnej. I tyle.
Zbieram się do pomalowania okien póki ciepło, ale jakoś mi pod górkę.
Wogóle pod górkę ostatnio mi że wszystkim.
W planach nabycie maski by móc wychodzić na dwór jesienią i zimą. Niestety Otwock nie posiada ciągów powietrznych i cały syf z pieców zalega w formie smogu wśród domów.
A na razie wieczorami pachną kwiatki. Nikt na szczęście nie grilluje. Nie puszcza nocami muzy. Nie łazi w pijanym widzie pod oknami. Nie drze japy. Nie prowadzi nocnych rozmów.
Przez całą dobę mam pootwierane okna i drzwi. Śpię spokojnie. Nikt się nie wbija. Bo i nie ma po co 😁 psy robią swoją robotę. 

niedziela, 11 sierpnia 2019

Wszystko zielone

Na zadupiu zmiana. Sąsiad postawił ogrodzenie, więc akurat to miejsce odpada pod uprawy. A szkoda, bo sporo dobra tam nawiozłam. Będzie kompostownik. 


Zieloność pod domem co dzień robi mi zaciesz. Niewiele wszystkiego, ale jest.
Wcinamy własne pomidory, ogórki. Ziemniaki jakoś rosną - raczej idą w łodygi. Wysokie są na ponad metr.
Czasem coś dosadzę gdy w dobrej cenie znajdę roślinkę i tak ostatnio przybyła lawenda do ziołowego ogródka.
Dosadziłam fasoli. Może jeszcze zdąży się zastrączyć.
Z całego rządka zasianej sałaty zaszalały dwie. Zbyt gorąco i lipna gleba.
Eksperyment z odstawieniem leków antydepresyjnych dobiegł końca bo znów siadała mi psychika.
Nasercowe biere jak i aktualnie antybiotyk. Krwotoczne zapalenie se wyhodowałam..
I tak serce ma się coraz lepiej za to nerki coraz gorzej. O moim POChP szkoda gadać.
Wczoraj przeorałam a właściwie odchlewiłam Berdyczów bo syf był totalny. Razem z Drabełem intensywnie nad nim pracowaliśmy. On kłakami, ja nieogarnięciem. Ale jest już w  miarę dobrze na ile może być dobrze w Berdyczowie. Udało mi się wyciąć spróchniałe deski z podłogi i zacerować resztkami jakiś płyt. Zasłonięcie dziury dywanem dokończyło dzieła 😂
Pozytyw z tej akcji jest taki, że matka w końcu zobaczyła w jakim stanie jest Berdyczów. Dotarło, że to wspomnienie po rodzicach nadaje się tylko do rozbiórki.
A póki co ja tu trochę rzeźbię. Ostatecznie nic na głowę nie leci, jest sucho, ciepło - zbyt ciepło. Trońkę odświeżyć, pewne rzeczy zrobić i jeszcze na lato, na lata wystarczy.
A tymczasem w głowie układam plan jak zrobić prawdziwe grządki perma. Nie w skrzyniach a wykopane.
Miejsca jest jeszcze trochę i zaczyna mnie kusić wycięcie kolejnego, najmniejszego orzecha. Stoi na środku podwórka i miejsce i słońce zabiera.
Kalendarz jakoś nie nastraja optymistycznie. Sierpień. Myśli sięgają do jesieni. Do zimniochy, wietrzyska, zimy, mrozu. A póki co siedzę z gołymi stopami w sionce i gapię się na zieloność za oknem.


niedziela, 4 sierpnia 2019

Nie do wiary 😠

Weszłam dziś na swój instagram i poczułam się jakby mi kto w mordę dał.
"zaszczyciła" mnie swoimi odwiedzinami Indianka. Znacie oną. I natychmiast opluła 😲. Żem stara i brzydka. Że u mnie brzydko. Że leczę swoją depresję jej kosztem. Na Boga jedynego! Nigdy publicznie ani nawet w prywatnych info nie szkalowałam tej osoby. Zawsze starałam się, Mimo, wspierać, bo rozumiem, że samotnej kobiecie jest trudno.
Tylko co ona chciała tym zyskać?
Nie ogarniam.
Oczywiście zablokowałam i tyle.

Dziś pospałam 😁

O panie bobrze, święto lasu i kiełbasy, pobudka o 3, 45. Full wypas.
Cisza, spokój, Drabeł posapuje przez sen, niebo od wschodu zasnute chmurami, orzeźwiający chłodek za oknem. Jest fajniusio.
Wczorajszy dzień totalnie lajtowy.
Z piesełem przeszłam się do lasu. Wpadła  Mi w oko dzika marchew i zaginęła! Gdy usiłowałam ją odnaleźć. W celu pozyskania nasion.
Wędrówki plus profile zielarskie = powiększenie wiedzy. Przyswoiłam co to czeremcha 😁. Znalazłam marunę - chyba. Teraz trzeba ją przesiedlić na działkę i czekać wiosny. Nic lepszego przeciw bólom głowy nie ma. Nazbierałam trochę jarzębiny. Wegetacja przyspieszona w związku z temperaturami to i trzeba korzystać z okazji. Wieczorem wybyłam nad Świder. Poziom wody niski. Bardzo niski. Obniżony o przynajmniej 1,5 do 2 metrów. Nie jest to sprawa ostatniego roku a kilkudziesięciu. Na tyle niski, że nurt - leniwy nadzwyczaj - odsłania pozostałości starego mostu, o którego istnieniu nie pamiętają najstarsi mieszkańcy. Mostu z dębiny. I teraz robi się śmiesznie - przyjeżdżają ludzie ze sprzętem, sprawdzają stan drzewa i jeśli dębina jest czarna - wydobywają z dna. Nikogo to nie interesuje. Nikt tego nie kontroluje.
A na działce nic specjalnego się nie dzieje. Znów czekam na miedź 😉.
Uzupełniłam ubytki kitu w oknach. Fajna zabawa. Jak lepienie  z plasteliny. Coś jak zajęcia terapeutyczne w klinice. 🙂
Czekam aż stwardnieje i będę malować.
Zamiast zajęć z malarstwa w klinice. 🙂

Generalnie plan mam taki - i nie do zapomnienia - bo widać gołym okiem - zrobić okna, wezwać hydraulika by rozprowadził rury, zrobić drzwi do domu - to jest jakiś szalony projekt dokoła którego chodzę jak pies dokoła jeża, wykorzystać siłę i moc męską by zrobić otwory w ścianie, zbudować sobie kuchnię na drzewo. Taką z cegieł. Z wędzarką, duchówką do suszenia, pieczenia. Nic to skomplikowanego, tylko mocy potrzeba. Ale to jak zabawa w układanie klocków i nie na akord.
Przygotowania w toku czyli zbieranie w lasku cegieł i szamotu. Wystarczy tego na wszystko. Tylko sił brak na targanie tego.
Sprzęt pt wózek + skrzynka na warzywa, jest.
Reszta jest mi na ten moment obojętna.

Dla okolicznych jestem dziwadłem. Bo targam z lasu cegły 🤣🤣🤣 Bo jakieś dziwne grządki robię, bo pytam czy zielone puszczone na ogrodzenie nie będzie przeszkadzać, bo nie latam do kościoła, bo odpoczywam na hamaku w ogródku a nie na wyrku w domu, bo posadziłam ziemniaki, bo mam czasem pogo - odnoszę wrażenie, że myślą, że to delirka bo herbacinę z racji pojemności, pijam w kuflu, bo pyszczę na kościół a raczej na zawodowych jego przedstawicieli.
Bo nie mam firanek w oknach ani zasłon. Firanki osłaniają pomidory przed żarłocznymi ptaszorami. Bo takie to inne - brak firanek - że sąsiadka chciała mi je dać. A firanek mam do usrania na kilka dużych domów. Różnej długości, faktury.
Nie lubię tych kurzołapów i tyle, ani dywanów, a tych też jest nadmiar u mnie.
Czasem pogadam z sąsiadem. On na szczęście rozumie, że stan zastany - wieloletnie zaniedbanie - wymaga mega kasy, mocy przerobowej, męskiej mocy, fachowców itd. A tu nic z tych rzeczy.
Jeno dwie baby. Jedna staruszka bezsilna. Druga - ja - połamaniec, popapraniec psychiczny z uszkodzonym pudełkiem na człowieka.
Ale niech se gadają co im ślina na język przyniesie.
Ja jestem zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć.
Przede wszystkim - żyję. A resztę osrać. Amen!

czwartek, 1 sierpnia 2019

Świtem

To moja pora na pobudkę. Czasem ciut wcześniej, czasem później. Zasypiam że zmrokiem.
Czas na małe podsumowanie.
Wszędzie w opiniach mam napisane, żem w logicznym kontakcie. Chyba że odetnie mi tlen to totalna zawieszka. Chyba, że mam atak paniki. Jw.
Od wczoraj w doopie. Rocznica Powstania, powrót pamięcią do lektur, filmów. W efekcie pogo.
Znów kicha z emocjami. Górka z motylkami i zaraz dół. Pozytyw niezwykły - motylki i banan.

Od kilku dni nie biorę antydepresantów. Wydaje mi się że nic nie pomagają. Zamulają raczej, odcinają a na pogo nie mają żadnego pozytywnego wpływu. Na głowę też nic nie robią. Pamięć jak była lipna - to jest. Bez zmian. Siły nie dodają.
Biorę porannie lek nasercowy i inhalacje.
Miałam być u psychologa na terapii. Upał i skoki ciśnienia mnie pokonały. Tak jak i dziś w klinice u psychiatry. Zawroty głowy od rana takie, że słabo.
Być może to efekt cme. Być może.

Myśli niepotrzebne snują się po głowie, jakieś kretyńskie wyprzedzanie zdarzeń. Znów poczucie odrzucenia. Zapomnienia.
Z terapii wiem, a raczej mi się przypomniało, żeby nie uciekać przed tym, nie uciekać przed strachem a być w nim. Doświadczyć. Obejrzeć, przeanalizować z każdej strony.
Miałam robić relaksację Jacobsona, jogę, sprzątnąć kuchnię i inne inszości. Miałam.
Zapomniałam.
Stoję przed śmierdzącą lodówką, wyciągam cosik, zamykam. Odchodzę.
Potrzeba ładu na ten moment jest tylko na zewnątrz. I tylko powierzchownie.
Co chwila powstaje nowy chaos, bałagan. Nie panuję nad tym.
Staję jak ta żona Lota i durnowato gapię się, nie ogarniam i bez myśli. Bez energii, bez wyższych potrzeb.

Niechcący puknęłam rurkę w tym przybytku.
Zaczęła wyciekać woda i tu i tu.


Tak. Trochę zrobiłam. 😪 Głównie zakręciłam wodę. Podłoga w pokoju zbutwiała. Dobrze że nie ma grzyba. Ciekło to za najemców! I do niedawna. Jak się okazuje.
Odcięta woda. Jest tylko w domu ciotki.
Paczę na to wszystko i jedyne co mi przychodzi do głowy to - wrzuć na luz. Nie denerwuj się. Nie zrobisz tego teraz, to za rok, dwa. I czy musisz to robić?
Ja wiem, znakomita większość żyje inaczej. Lepiej.
Ale wiem też że wielu boryka się z podobnymi rzeczami a wielu byłoby szczęśliwych mając takie problemy. Wszystko jest względne.
Dla mnie coraz bardziej obojętne.
Zrobi się to się zrobi a jak nie to nie. Czemu? Bo nie ogarniam pod wieloma względami.

Patrzę na ludzi w działaniach zwanych życiem i zastanawiam się - jaki to ma sens.
I chyba czas już przestać bo to nic nie daje.
Każdy ma swoją baję zapychania czasu i potrzeb.
Patrzę na tę krzątaninę wyalienowanych tłumów, ocierających się o siebie i panicznie bojących się siebie nawzajem.
Czy to nie chore?
Ludzie tak panicznie boją się bliskości, nie wybaczają - muszą mieć wroga? na którego zrzucą brud swojego życia? Chyba tak. Ja tak miałam. Uwolnienie się od tego to jak zrzucenie pęt. Niemusieć nienawidzić.
To jedno.
Drugie.
Przestać się bać.
Relacji.

Mówią mi - po co o tym piszesz? Nie pisz. Nie warto. - ten kto w tym nie był, nie jest - nie zrozumie. Tak mówią.
A ja będę. To jedna z dróg do zrozumienia inności, choroby.
To żadna, cholera! misja zbawienia. Bo troglodyta nie ogarnie. Raczej przywali maczugą i wkopie w ziemię o ile nie pożre. Troglodyta będzie się budował na słabszym! będzie na tym budował swoje ego. To jego skała. Czy to nie żałosne?

Ale taki jest ten świat. Jak został zaplanowany, stworzony. Utopie to tylko w głowie mieć można. A światy idealne - do czasu! - w powieści Sniegowa.
I nie ma co pytać o sens tego wszystkiego. Eksperyment jakich wiele?


środa, 31 lipca 2019

Zamiast szklarni 😉


😁😁😁

Na forum otwockim pojawiła się informacja, że miasto zakupiło drona do kontroli emisji dymów kominowych. Oczywiście ony dron wyposażony jest w czujniki syfu 😉
I paczce państwo. Nagle okazało się że można palić drzewem a największy syfiarz na ulicy wystawił dziś rekordową ilo#ć worków z plastikami. 🤣🤣🤣
Jego mina - bezcenna.
A wkurw na obliczu mówi wszystko 😁😁😁😁
Ale za to w końcu wieczorowa pora przepełniona jest wonią kwiatów, sosen i czasem drzewny dymem.
👏👏👏👏👏👏
A moje POChP mam nadzieję trochę sklęśnie.

wtorek, 30 lipca 2019

Rzadkie dobro

Złota rączka wydłubała odpływ rynny i zainstalowała taki odpływ.
Co prawda już po wczorajszym oberwaniu chmury, gdzie rynny - mimo swojej "przepustowości" nie nadążały z odbiorem. Kurtyna wody leciała równo z dachów.

Odpływ będzie przedłużony kanalikiem między przyszłe grządki. Oczywiście perma ale w miejscu nieoczywistym czyli na podjeździe do garażu.
Liczyłam na gości - niekoniecznie tłumy - ale jak ni ma nikogo, to po co marnować i tak ograniczoną powierzchnię.

Zaczynamy wcinać plony. Patisony, Pomierdołki. Patisony ok ale pomierdoły - odmiana - doopy nie ukrywają smakowo aczkolwiek są dobre. Na tyle dobre, że mamy złodziejaszka, który nam wyżera dziury w owocach. Ciekawa jestem czy zgadnijcie co to za szkodnik 🙂
Ogóraski też zaczynają hulać.

Pomoc hydraulika, elektryka i murarz niezbędna do Berdyczowa ale musi poczekać. Na miedź.

Na miedź wiele rzeczy czekać musi. Czy się doczeka?
A złota rączka zaginęła w niebycie. Gdzie tam złota. Jakakolwiek. Huk!

Co ma być to będzie. Po co martwić się na zapas.

poniedziałek, 29 lipca 2019

I na jedną i na drugą nóżkę,

bo kiedy ja podlewam roślinki umiarkowanie, zapewniwszy ochronę przed parowaniem ściółką, oszczędzając tym samym wodę i swój kręgosłup, mać ze stękaniem i miną męczennicy, targa wiadra i podlewa tuje. Żeby nie było - jest dłuuugi wąż ogrodowy sięgający w najdalszy zakamarek. Nic dodać, nic ująć.
bo kiedy gaz w butli się kończy, to odkręca się kurki na maxa i siedzi w oparach.
bo niech z nieszczelnej  instalacji hydraulicznej leci na drewnianą podłogę w pokoju woda - najważniejsze to mauzoleum ku pamięci.

No ja prdle! 

sobota, 27 lipca 2019

Dobry dzień?

Porannie zrobiłam obchód działki. Jak zwykle zebrałam "złotka", wypiłam kawusię i to nie jedną. Pojarałam i zabrałam się do sprzątania resztek trawy i gałązek. Pogadałem z Babelotem, coś jeszcze podłubałam, zadzwoniłam do elektro śmieci - od tego roku nie odbierają całości tylko podzespoły. Poinformowałam Pana, że taka cwana to i ja jestem odzyskać szybko złoto i platynę to każdy goopi potrafi. Huk z nimi! Zadzwoniłam na złom coby się dowiedzieć o ceny i znów zabiła gościa śmiechem. No śmiechłam, bo dziad dawał 0,50groszy za kg stali. Pies go srał! Wyślę kurierem za free do internetowego skupu złomu.
i  wpadła mi myśl - a może tak na rowerek? Jakie zioło czy inszość upolować? Jak wsiadłam i ujechałam kawałek tak wróciłam. Wyebali do lasku gruz. Nowe cegły zwykłe i szmotowe i nawet płytę marmurową. Poeby!
Kilka kursów zrobiłam, bom przecież nie Pudzian, ale dotargałam. Trzeba korzystać z dobrego samopoczucia jak jest!
W tzw międzyczasie mama poinformowała mnie że Jucia odeszła.
Mimo że spodziewałam się tego, spodziewałyśmy, to jednak przykrość i smutek. Ruda doopka nie będzie się już przemykać z gracją po działce. 😪
Pożegnałyśmy się z Nią i na tym koniec. Jakoś niespieszno nam do ostatecznego rozstania. Daję sobie jeszcze czas. 😢
Robotę rozpoczętą skończyłam.
Przyjechała Młąda pożegnać Julię.
Przyjechali umówieni państwo z piecykiem na gaz do wody. Będzie przekonfigurowany tak, że będzie grzał gazem z butli.
Czemu tak? Bo taniej. Butla kosztuje 50zł. Raz na 3-4 miesiące. No chyba taniej niż w Wawie gdzie trza bulić po 50 co 2 miechy? Albo i więcej. Prubd owszem. To jest niezmienne. Choć chcę zmienić na kartę. Też taniej. I bez opłat obowiązkowych.
Szambo ok razu do roku. Spoko- do przeżycia.
Ogrzewanie? No z pewnością nie wungiel, nie w Kopciuchu bo i w domu ciotki mieszkać nie będę. A Kopciuch pase' ze względu na moje POChP. W Kopciuchu dym, kurz! Syf.
Ciepła woda będzie. Piece jakoś działają. Przegląd kominiarsku by się przydał i zrobić okna przed zimą. O prysznic i przeniesieniu pralki nie wspominając. A pralki trza naprawić. Amortyzator padł.

A Młąda wygląda coraz gorzej. Coraz chudsza. Była u kardiologia - bez wyników badań. Ech.... Zapomniała. 😕 Ma skierowanie na holter i echo serca. Czekamy na kasę - jak zwykle. Zapisała się na USG. Jest w desperacji. A potem przeniesie się do nas - bo sama nie ogarnia życia.
Wieczorem gadałyśmy przed snem że 2 godziny. Ech ten dzieciak 😁

Wczorajsze, poranne zdjęcie Julosławy. Chwilę przed. 

 Zdobycz.
Zdobycz leśna. 

Zdobycz. 


Efekt "grzybobrania"
A to piecyk gazowy za 100zł. W dobrym stanie. Dobra firma. Lata będzie wodę grzał.