Na zadupiu zmiana. Sąsiad postawił ogrodzenie, więc akurat to miejsce odpada pod uprawy. A szkoda, bo sporo dobra tam nawiozłam. Będzie kompostownik.
Zieloność pod domem co dzień robi mi zaciesz. Niewiele wszystkiego, ale jest.
Wcinamy własne pomidory, ogórki. Ziemniaki jakoś rosną - raczej idą w łodygi. Wysokie są na ponad metr.
Czasem coś dosadzę gdy w dobrej cenie znajdę roślinkę i tak ostatnio przybyła lawenda do ziołowego ogródka.
Dosadziłam fasoli. Może jeszcze zdąży się zastrączyć.
Z całego rządka zasianej sałaty zaszalały dwie. Zbyt gorąco i lipna gleba.
Eksperyment z odstawieniem leków antydepresyjnych dobiegł końca bo znów siadała mi psychika.
Nasercowe biere jak i aktualnie antybiotyk. Krwotoczne zapalenie se wyhodowałam..
I tak serce ma się coraz lepiej za to nerki coraz gorzej. O moim POChP szkoda gadać.
Wczoraj przeorałam a właściwie odchlewiłam Berdyczów bo syf był totalny. Razem z Drabełem intensywnie nad nim pracowaliśmy. On kłakami, ja nieogarnięciem. Ale jest już w miarę dobrze na ile może być dobrze w Berdyczowie. Udało mi się wyciąć spróchniałe deski z podłogi i zacerować resztkami jakiś płyt. Zasłonięcie dziury dywanem dokończyło dzieła 😂
Pozytyw z tej akcji jest taki, że matka w końcu zobaczyła w jakim stanie jest Berdyczów. Dotarło, że to wspomnienie po rodzicach nadaje się tylko do rozbiórki.
A póki co ja tu trochę rzeźbię. Ostatecznie nic na głowę nie leci, jest sucho, ciepło - zbyt ciepło. Trońkę odświeżyć, pewne rzeczy zrobić i jeszcze na lato, na lata wystarczy.
A tymczasem w głowie układam plan jak zrobić prawdziwe grządki perma. Nie w skrzyniach a wykopane.
Miejsca jest jeszcze trochę i zaczyna mnie kusić wycięcie kolejnego, najmniejszego orzecha. Stoi na środku podwórka i miejsce i słońce zabiera.
Kalendarz jakoś nie nastraja optymistycznie. Sierpień. Myśli sięgają do jesieni. Do zimniochy, wietrzyska, zimy, mrozu. A póki co siedzę z gołymi stopami w sionce i gapię się na zieloność za oknem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz