O panie bobrze, święto lasu i kiełbasy, pobudka o 3, 45. Full wypas.
Cisza, spokój, Drabeł posapuje przez sen, niebo od wschodu zasnute chmurami, orzeźwiający chłodek za oknem. Jest fajniusio.
Wczorajszy dzień totalnie lajtowy.
Z piesełem przeszłam się do lasu. Wpadła Mi w oko dzika marchew i zaginęła! Gdy usiłowałam ją odnaleźć. W celu pozyskania nasion.
Wędrówki plus profile zielarskie = powiększenie wiedzy. Przyswoiłam co to czeremcha 😁. Znalazłam marunę - chyba. Teraz trzeba ją przesiedlić na działkę i czekać wiosny. Nic lepszego przeciw bólom głowy nie ma. Nazbierałam trochę jarzębiny. Wegetacja przyspieszona w związku z temperaturami to i trzeba korzystać z okazji. Wieczorem wybyłam nad Świder. Poziom wody niski. Bardzo niski. Obniżony o przynajmniej 1,5 do 2 metrów. Nie jest to sprawa ostatniego roku a kilkudziesięciu. Na tyle niski, że nurt - leniwy nadzwyczaj - odsłania pozostałości starego mostu, o którego istnieniu nie pamiętają najstarsi mieszkańcy. Mostu z dębiny. I teraz robi się śmiesznie - przyjeżdżają ludzie ze sprzętem, sprawdzają stan drzewa i jeśli dębina jest czarna - wydobywają z dna. Nikogo to nie interesuje. Nikt tego nie kontroluje.
A na działce nic specjalnego się nie dzieje. Znów czekam na miedź 😉.
Uzupełniłam ubytki kitu w oknach. Fajna zabawa. Jak lepienie z plasteliny. Coś jak zajęcia terapeutyczne w klinice. 🙂
Czekam aż stwardnieje i będę malować.
Zamiast zajęć z malarstwa w klinice. 🙂
Generalnie plan mam taki - i nie do zapomnienia - bo widać gołym okiem - zrobić okna, wezwać hydraulika by rozprowadził rury, zrobić drzwi do domu - to jest jakiś szalony projekt dokoła którego chodzę jak pies dokoła jeża, wykorzystać siłę i moc męską by zrobić otwory w ścianie, zbudować sobie kuchnię na drzewo. Taką z cegieł. Z wędzarką, duchówką do suszenia, pieczenia. Nic to skomplikowanego, tylko mocy potrzeba. Ale to jak zabawa w układanie klocków i nie na akord.
Przygotowania w toku czyli zbieranie w lasku cegieł i szamotu. Wystarczy tego na wszystko. Tylko sił brak na targanie tego.
Sprzęt pt wózek + skrzynka na warzywa, jest.
Reszta jest mi na ten moment obojętna.
Dla okolicznych jestem dziwadłem. Bo targam z lasu cegły 🤣🤣🤣 Bo jakieś dziwne grządki robię, bo pytam czy zielone puszczone na ogrodzenie nie będzie przeszkadzać, bo nie latam do kościoła, bo odpoczywam na hamaku w ogródku a nie na wyrku w domu, bo posadziłam ziemniaki, bo mam czasem pogo - odnoszę wrażenie, że myślą, że to delirka bo herbacinę z racji pojemności, pijam w kuflu, bo pyszczę na kościół a raczej na zawodowych jego przedstawicieli.
Bo nie mam firanek w oknach ani zasłon. Firanki osłaniają pomidory przed żarłocznymi ptaszorami. Bo takie to inne - brak firanek - że sąsiadka chciała mi je dać. A firanek mam do usrania na kilka dużych domów. Różnej długości, faktury.
Nie lubię tych kurzołapów i tyle, ani dywanów, a tych też jest nadmiar u mnie.
Czasem pogadam z sąsiadem. On na szczęście rozumie, że stan zastany - wieloletnie zaniedbanie - wymaga mega kasy, mocy przerobowej, męskiej mocy, fachowców itd. A tu nic z tych rzeczy.
Jeno dwie baby. Jedna staruszka bezsilna. Druga - ja - połamaniec, popapraniec psychiczny z uszkodzonym pudełkiem na człowieka.
Ale niech se gadają co im ślina na język przyniesie.
Ja jestem zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć.
Przede wszystkim - żyję. A resztę osrać. Amen!
Cisza, spokój, Drabeł posapuje przez sen, niebo od wschodu zasnute chmurami, orzeźwiający chłodek za oknem. Jest fajniusio.
Wczorajszy dzień totalnie lajtowy.
Z piesełem przeszłam się do lasu. Wpadła Mi w oko dzika marchew i zaginęła! Gdy usiłowałam ją odnaleźć. W celu pozyskania nasion.
Wędrówki plus profile zielarskie = powiększenie wiedzy. Przyswoiłam co to czeremcha 😁. Znalazłam marunę - chyba. Teraz trzeba ją przesiedlić na działkę i czekać wiosny. Nic lepszego przeciw bólom głowy nie ma. Nazbierałam trochę jarzębiny. Wegetacja przyspieszona w związku z temperaturami to i trzeba korzystać z okazji. Wieczorem wybyłam nad Świder. Poziom wody niski. Bardzo niski. Obniżony o przynajmniej 1,5 do 2 metrów. Nie jest to sprawa ostatniego roku a kilkudziesięciu. Na tyle niski, że nurt - leniwy nadzwyczaj - odsłania pozostałości starego mostu, o którego istnieniu nie pamiętają najstarsi mieszkańcy. Mostu z dębiny. I teraz robi się śmiesznie - przyjeżdżają ludzie ze sprzętem, sprawdzają stan drzewa i jeśli dębina jest czarna - wydobywają z dna. Nikogo to nie interesuje. Nikt tego nie kontroluje.
A na działce nic specjalnego się nie dzieje. Znów czekam na miedź 😉.
Uzupełniłam ubytki kitu w oknach. Fajna zabawa. Jak lepienie z plasteliny. Coś jak zajęcia terapeutyczne w klinice. 🙂
Czekam aż stwardnieje i będę malować.
Zamiast zajęć z malarstwa w klinice. 🙂
Generalnie plan mam taki - i nie do zapomnienia - bo widać gołym okiem - zrobić okna, wezwać hydraulika by rozprowadził rury, zrobić drzwi do domu - to jest jakiś szalony projekt dokoła którego chodzę jak pies dokoła jeża, wykorzystać siłę i moc męską by zrobić otwory w ścianie, zbudować sobie kuchnię na drzewo. Taką z cegieł. Z wędzarką, duchówką do suszenia, pieczenia. Nic to skomplikowanego, tylko mocy potrzeba. Ale to jak zabawa w układanie klocków i nie na akord.
Przygotowania w toku czyli zbieranie w lasku cegieł i szamotu. Wystarczy tego na wszystko. Tylko sił brak na targanie tego.
Sprzęt pt wózek + skrzynka na warzywa, jest.
Reszta jest mi na ten moment obojętna.
Dla okolicznych jestem dziwadłem. Bo targam z lasu cegły 🤣🤣🤣 Bo jakieś dziwne grządki robię, bo pytam czy zielone puszczone na ogrodzenie nie będzie przeszkadzać, bo nie latam do kościoła, bo odpoczywam na hamaku w ogródku a nie na wyrku w domu, bo posadziłam ziemniaki, bo mam czasem pogo - odnoszę wrażenie, że myślą, że to delirka bo herbacinę z racji pojemności, pijam w kuflu, bo pyszczę na kościół a raczej na zawodowych jego przedstawicieli.
Bo nie mam firanek w oknach ani zasłon. Firanki osłaniają pomidory przed żarłocznymi ptaszorami. Bo takie to inne - brak firanek - że sąsiadka chciała mi je dać. A firanek mam do usrania na kilka dużych domów. Różnej długości, faktury.
Nie lubię tych kurzołapów i tyle, ani dywanów, a tych też jest nadmiar u mnie.
Czasem pogadam z sąsiadem. On na szczęście rozumie, że stan zastany - wieloletnie zaniedbanie - wymaga mega kasy, mocy przerobowej, męskiej mocy, fachowców itd. A tu nic z tych rzeczy.
Jeno dwie baby. Jedna staruszka bezsilna. Druga - ja - połamaniec, popapraniec psychiczny z uszkodzonym pudełkiem na człowieka.
Ale niech se gadają co im ślina na język przyniesie.
Ja jestem zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć.
Przede wszystkim - żyję. A resztę osrać. Amen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz