Mam takie marzenie od lat kilkunastu. A właściwie tęsknotę za kawałkiem własnej ziemi. Nic na to nie mogę poradzić aczkolwiek nie mogąc jej zaspokoić staram się ją sobie obrzydzić.
Słabo mi to wychodzi, bo co chwila ujawnia się jakaś fanaberia do zaspokojenia. Najpierw była wizja niemal z Chełmońskiego. Świt, rosa i ja w scenerii jak z Pana Tadeusza jako ta Zofija. Bez Tadzia. No nie, jakiś Tadzio się przyda :p
Teraz pragnę jak koń owisa dojenia kóz. I co poradzisz? Chwilowo nic :D Może i dobrze :D
W tzw międzyczasie pojawiały się obrazy różne i nie zawsze należące do tych słitaśnych. Wyłaziła ze mnie realistka. A mnie to w marzeniach nie potrzebne. No bo po co one są? Żeby oderwać się od szarości. Wygarnianie mierzwy z obory do nich nie należy :p
Teraz mam kolejne. Ale cicho sza! NIe powiem nikomu. Jeśli je zrealizuję to będzie super. Bo czeka kolejne do realizacji a po nim wolnosc, wolność, wolność. Jak to się mówi: - do trzech razy sztuka :DDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz