Tyson to kotka. Szylkretka. Przyniesiona Pierworodną w formie szkielciku obciągnietego skórą. Spokojnie dawało sie wyczuć przez brzuszek kręgosłup. Kot był osobno a ogon osobno. Nie tworzyły całości. W zasadzie to był koci zwis.
Dzieciatko przyniosło - trzeba ratować.
Najpierw po kropelce dostawała słodką śmietankę z żółtkiem. Żyła. Czasem łebek uniosła do góry. Jak dla mnie to było za mało. Nerw mnie wziął, polazłam do apteki, nabyłam co trzeba i zaczęłam nawadniać kota kroplówką i glukozą. Kot usiadł. Mało w tym było kociej gracji. Raczej rozczulające pierdułkostwo. Łepetyna chwiała się na boki, łapiny rozjeżdżały. Ale usiadła. Wysiłek wyczerpał malutkie ciałko. Rozjechała się na placek i poszła spać. Od tego momentu szło ku dobremu. Sama zaczęła jeść i pić. Serce Babci nie mogło znieść kociego niescenścia i zabierała ją ze sobą idąc spać. Kota spała przewieszona przez babciną szyje dogrzewajac się jak na termoforze. Ten nawyk pozostał jej do końca. Zawsze wtulała się w szyję obejmujac ja łapkami. Zakochana w Starszej nie opuszczała jej na chwilę. A Babcia traktowała ją jak swoje dziecko.
Przyszedł dzień, ze Tyson odeszła.
Mnie włosy stanęły na głowie. Oczami wyobraźni zobaczyłam Babciową rozpacz. Trzeba działać. Rzuciłam sie do internetu i znalazłam. Nawet niedaleko nas. Szylkretkę. Kota jest już z nami ponad rok. Zupełne przeciwieństwo poprzedniczki. Mały krejzol ganiający z prędkością kosmiczną na wysokości lamperii. To babciny kot.
Tylko Kota o tym nie wie.
Kotolota zagania mnie do snu łażąc za mną i pomiałkując. Kiedy już leżę kładzie mi się na ręce z dźwięcznym - miau, i spogląda z zadowoleniem z wysokosci mojego ramienia prosto w oczy. Czasem uczucia skrąplą jej się bardziej i wtedy buzia mnie.
.Kota ma swój cykl dobowy. Poranny joging, potem sjesta i wieczorem fiesta.
W czasie sjesty z półmetrowego kota robi sie metr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz