23 i coś. Leżę w łóżeczku i czekam na sen. Już! Cichutko przytuptał. Łe... spłoszony uciekł. poTomek wrócił z kina. "Szepty" byli grani. Leżę i czekam i czekam i czekam na sen a ten nic. Polazł i nie wraca.
Za chwilę ptaszyny zaczną drzeć dzioby a jego nie ma. Za to jest burza.
To co się działo tej nocy jeśli chodzi o efekty akustyczne i świetlne przeszło moje oczekiwania. Przez 3 godziny z niewielkimi przerwami było w domu jasno jak w dzień. Pioruny waliły jak opętane. Czyste szaleństwo.
Grzmoty już przestały być tylko grzmotami. Większość z nich zaczynała się świstem Katiuszy i trwała kilkukrotnie dłużej niż to normalnie ma miejsce.
Po prostu bajka. Bo ja maniaczka burzowa jestem i zwykle chłonę je cała swoją osobą, pod warunkiem, ze mają miejsce w ludzkich godzinach, tj między 6-22 :D
Gotowam krzyczeć - Burzo trwaj!
Oprócz burzy w zaśnięciu przeszkadzał mi ból nóg. Tak mam jeśli nie łażę w chińskich plastikach.
Coraz bardziej zła na problemy z zaśnięciem pocieszałam się, że najważniejsze żeby ciało odpoczęło bo mózg i tak nigdy nie śpi.
Kombinowałam, jak w pozycji horyzontalnej efektywnie wykorzystać czas i przy okazji zrobić coś dla siebie. I zaczęłam robić Reiki. Od głowy. Nogi przestały boleć ale za to nadgarstek lewej ręki przypomniał o swoim istnieniu. O co mu chodziło? Nie wiem. Bolał coraz bardziej aż w końcu musiałam przestać. Jak reką uciął skończyły się katusze. Jutro przetestuję bez dodatku na ręku. Może on blokował przepływ. To jedyne wytłumaczenie. Albo kompletnie zatkany meridian. Pożyjemy - zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz