Zastanawiam się nad tym, jak kiedyś wszystko ogarniałam? Czas pierworodnej był totalnie light jeśli pominąć relacje z obiema Mamusiami :/
Schody zaczęły się przy młodszych. poTomek pojawił sie miesiąc przed rozpoczęciem roku szkolnego i często bolało przy wyjściu do szkoły. Ogarnięcie dwójki w jednym czasie było niemal nie do pogodzenia. Ssak miał wtedy porę karmienia. Córcia musiała szybko dorosnąć do samodzielnego chodzenia do klasy. Nie do szkoły :D Już nie pamiętam czemu, ale dzieciaki miały lekcje w salce katechetycznej w Kościele.
Miesiąc siedzenia przy młodym i sruu do roboty. Całe szczęście, że miałam wpływ na to gdzie i kiedy pracuję. Śmiesznie było i strasznie. Babcia z młodym i starszą w domu: 1. pilnowała lekcji 2. usiłowała wyciszyć młodego, który po 2-3 godzinach włączał syrenę a cycek był poza zasięgiem. Zwykle trafiałam z karmieniem, ale czasem komunikacja zawodziła i wtedy był hardkor dla Staruszki. Ogólnie to był czas hardkoru. Rano sklep. Potem na chwilkę wpadałam do domu. Wypad do swojej roboty. Do domu. I wieczorem jeszcze sklep. Wykończona byłam i psychicznie i fizycznie.
Zupełnie śmiesznie się zrobiło gdy pojawiło się Maleństwo. Zaczynając od pobytu na porodówce. Jeden kibelek na cały oddział, brak ciepłej wody, dwa czynne prysznice, zużyte podkłady walajace sie po korytarzu i szczyt radosci - łóżko na tymże. Plus podwójny poród. Z podwójną oksytocyną. Raz - dziecko. Dwa - nieodklejone łożysko. Następnego dnia zwiałm ze szpitala, tj wypisałam się na własne żądanie.
Tu już radości ciąg dzlszy. Tydzień po porodzie pierwsza robota. I ocztwista oczywistość ogarnianie całości na którą składała sie: trójka dzieci, babcia, tatuś, teściowa, 2 psy, 2 koty, świnki morskie. Coś jeszcze było? Nie jest to wykluczone :D
Czy ja miałam czas na depresję poporodową? Czy byłam nieszczesliwa? Wręcz przeciwnie. Byłam w swoim żywiole. Wyzwania to coś dla mnie. Bez nich życie jest nudne.
Ogarnięcie całości nie było trudne - było niemożliwe. W pewnym momencie zaczęłam jak Scarlett O'Hara odkładać na później pewne rzeczy. Doba niestety miała tylko 24 godziny. Czasem zastanawiałam się kiedy to ja ostatnio jadłam. Nie z braku paszy ale czasu.
Naciski teściowej na regularne spacery z potomstwem doprowadzały mnie do szału. Zanim trafiłam do domu po pracy musiałam trochę odetchnąc na ławce. Jak wyglądał mój powrót? A proszę :D:
Otwieram drzwi i pierwsze co słyszę to kwiki świnek. Potem lecą psy ze szczekaniem żeby się przywitać. Koty też dźwięcznie sie witały. :D Następnie dzieciaki: jedno obłapia za nogę, drugie wiesza się na szyi, trzecie- najstarsze - buzia i tula się łypiąc okiem na torby z zakupami. Na końcu Babcia z listą skarg i wniosków do rozpatrzenia i realizacji natentychmiast.
Często też któreś z dzieci jechało na syrenie. Potem to już luzik. Wstawić obiad, pranie. Temu wytrzeć gila, tamtemu zmienić pampersa. przejrzeć zeszyty, odcedzić psy, nakarmić całą populację ludzką i zwierzęcą, obejrzeć z dziećmi baję, umyć, utulić, napoić itd Po drodze rządzić, dzielić, rozstrzygac spory, łagodzić i koić.
A ja jestem tylko jedna sztuka. Ośmiornicą być to mało. Dlaczego nie zwiałam? Do dziś nie wiem. Chyba kochałam całe to moje towarzystwo :D
Miałam też swoje pasje i fioły. Uwielbiałam przemeblowywać mieszkanie. Dzieciaki coś wiedzą na ten temat, boć i one w tym uczestniczyły. W zasadzie co miesiąć było tornado. No może trońkę przesadzam ale bankowo kilka razy w roku.
Miałam też życie towarzyskie.
Kiedy? Nie wiem! Ale miałam i nawet dosyć intensywne.
Miałam psy. Małe mixy i nowofundlandy. Służyły jako podnóżki dla dzieci, gryzaki, leżanki. Dumka najstarszą nauczyła pływać. Metoda była prosta. Rzucało się psu aport do wody. Pies wskakiwał do rzeki a na końcu ogona wisiało mu uczepione dziecię.
Wszyscy hurtem kochalismy wypady poza miasto. Wszedzie byle dalej od warszawy. wyjazd na działkę był rozkoszą. Rzeka, las, grzyby, kominek, ogniska i mleko prosto od krowy.
Szalone Krzyśkowe pomysły z łapaniem szerszeni do słoika, żeby dzieci mogły zobaczyć owada z bliska, Tygrysia Maska, miliony komarów nawet w upalny dzień, maślaki wyrastające w jedną noc na trawniku przed domem. Ech... to se na wrati...
A teraz? Potwory samodzielne, pyskate. W domu echo niesie. Nie ma dla kogo się starać. Dla samej siebie to jakoś niepolitycznie. Został tylko jeden kot i pies. O niufku nawet nie marzę. Kadłub przywiędły. A w środku uwięzione motylki.
Wszystko miałam a dziś? Pustka :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz