Kilka lat temu w mojej okolicy otworzył się bar z chińszczyzną. Mniejsza z tym, że prowadzą go wietnamczycy.
Garkuchnia rodem z okolic wschodzącego słońca zajmowała powierzchnię ok 20m2. Łącznie z zapleczem.
W zależności od kucharza jedzenie było dobre lub bardzo dobre. Można było mieć fanaberię i samemu wymyślić sobie obiadek.
W niedzielę, zaproszona poTomkiem, poszłam tam na obiad.
Nie! Szoku nie doznałam. Jedynie miłe zaskoczenie. Się rozwinęli. Lokal powiększony tak ze 3x. Duuużo więcej stolików i ciągle kolejka. A okolica Pola mokotowskiego nie jest uboga w jadłodajnie. Jest Bolek i Lolek. Jest Zielona Gęś. Fasty i Foody w zasięgu 1 lub 2 stacji metra. Znakiem tego są dobrzy.
Siedząc przy stoliku kombinowałam. Ok 500 osób przychodzi kazdego dnia. Zakładam, że na każdym posiłku zarabiają 5zł. To daje dziennie 2500 czystego zysku. X 30 dni w miesiącu=75000zł. O_O Rachunkom nie wierzyłam. Ale nie ma inaczej.
Poszalałam dalej. 75000x12 miesięcy=900000. Prawie milion. Tyle wyliczenia.
Nawet jeśli mają trochę gorsze dni czy miesiące rachunek i tak jest zachęcający. Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz