środa, 30 grudnia 2020

Z głębi internetuf



Nauczono mnie, że miłość oznacza trzymanie się innych przez całe życie, lub pozwalanie na to, aby oni trzymali się mnie. 


Miłość to dramat. Miłość to ból. 

Miłość ma jakość uzależnienia. 


Wierzyłem, że miłość to lekceważenie własnych uczuć i potrzeb. 


Że jest to uciszanie własnego unikalnego głosu oraz desperackie próby uratowania wszystkich z bólu. 


Że jest to zabranie ich samotności, strawienie ich niestrawionych uczuć. Praca na pełen etat. Wyczerpująca i niemożliwa.


Nie mogłem ich uzdrowić. 


I myślałem, że coś jest ze mną strasznie nie w porządku, skoro nie mogę ich uzdrowić. 


Że może muszę się bardziej starać, dać z siebie więcej. Bardziej siebie wykończyć. 


Zły ja. 

Nieodpowiedni ja. 

Niedobry ja. 

Egoistyczny ja.


Nie miałem pojęcia kim jestem. 


Wiedziałem jedynie, że nie jest w porządku zaprzestać tych wysiłków i odpocząć. 


Nie było ucieczki. Czułem się odpowiedzialny za emocje wszystkich w koło, dzień za dniem. 


Chciałem być “dobrym chłopakiem”, dbającym, wrażliwym, słodkim i miłym. 


Odpocząć byłoby egoizmem. 


Gdybym odszedł, dopadłoby mnie poczucie winy. 


Byłem kontrolowany przez winę, byłem jeńcem poczucia winy. A wszyscy obok cieszyli się mogąc tą winę we mnie dokarmiać.


Oni mnie potrzebowali w równym stopniu, jak i ja potrzebowałem ich... więzienie nieszczęścia i niezaspokojonych potrzeb.


Ale przynajmniej czułem się potrzebny. 


Byłem odcięty od własnego ciała, oddechu, uczuć, mojej prawdy. 


Gotowała się we mnie gwałtowna wściekłość, pulsował potworny i trudny do wyrażenia żal. 


Czułem się jakbym umierał.  


Moje dziwne myśli i fantazje jedynie karmiły historię, że coś jest ze mną potwornie nie tak. 


Że jestem popsuty, wybrakowany, bezwartościowy, że jestem potworną niedołęgą, skazany na mieszkanie pod mostem i życie w samotności.


Mówiąc w skrócie, czułem się niewarty miłości, tak więc stałem się żebrakiem miłości, która nigdy nie przychodziła.


Otrzymywałem świetne stopnie w szkole. A potem, w swojej boskiej mądrości życie powaliło mnie na kolana.


Uzależnienie ugięło się pod swym własnym ciężarem. 


Myślę, że już bym nie żył, gdybym wtedy się nie złamał.


Obudziłem się ze snu o miłości. 


Nagle wzeszło nowe życie... życie, które nie było moją pracą ratowania kogokolwiek od nich samych, zabierania ich bólu. 


Nie było już samotnością, rozczarowaniem, gniewem, lękiem, stresem, smutkiem. Nie byłem już zakładnikiem poczucia winy. 


Moje uczucia nie były błędem, albo oznaką porażki, ale cennymi energiami, które potrzebują się poruszać.  


Już nie musiałem wstydzić się bycia sobą. 


Miałem prawo mówić TAK, mówić NIE, a także NIE WIEM. 


Miałem prawo do pozostania i prawo do odejścia. 


Prawo do zabrania przestrzeni. 


Prawo do wyrażania prawdy. 


Prawo do decydowania z kim spędzam czas. 


Prawo do mojej wiary. 


Prawo do własnego serca... gdzie dobroć nie oznacza karania i pomniejszania mnie do ratowania i uzdrawiania innych, ale kochania siebie w wystarczającym stopniu, do stanięcia we własnej mocy i słuchania innych bez brania ich bólu za własny. 


W OBECNOŚCI JEST MOC! 


Miałem gotowość do odczuwania poczucia winy, kłaniania się jej, a nie tłumienia lub unikania. 


To co przyjmiesz, przestaje mieć nad Tobą władzę.


Bywa, że gdy przestajesz ratować ludzi, oni tego nie lubią. Nazywają Ciebie złym, niemiłym, tym który opuszcza. 


Ci ludzie zamiast spotkać z własnymi uczuciami odrzucenia, próbują wywołać w Tobie poczucie winy. 


Oskarżają Cię o ich poczucie nieszczęścia. 


Chcą powrotu “starego Ciebie”, chcą swojej fantazji na temat Ciebie. 


Nie chcą Ciebie, chcą wyobrażenia.


Najbardziej wyzwalającą lekcją, której kiedykolwiek się nauczysz, jest to, że nikt nie może spowodować, że będziesz szczęśliwy. 


A Ty nie jesteś odpowiedzialny za szczęście kogokolwiek.


Jesteś wolny. Wolność jest Twoją naturą i zawsze nią była. 


Tak więc nie potrzebujesz usprawiedliwienia po to, aby świecić, po prostu świecisz. 


Nie czujesz się odpowiedzialny za wszystkie te słońca, które jeszcze nie odkryły swojego światła. Po prostu świecisz. 


Uczysz poprzez dawanie świadectwa. 


Idziesz odważnie swoją drogą. 


A jeśli inni czują się źle z Twoim świeceniem, jeśli Cię oceniają, atakują za to, że nie sprawiasz, że są w centrum Twojego zainteresowania... jest to w porządku. To jest ich droga. 


Życzysz im dobrze. 


A kiedy zaprzestajesz prób ratowania innych, kiedy przestajesz próbować być matką lub ojcem, którego nigdy nie mieli, możesz w końcu zamiast tego ich kochać. 


Możesz być obecnym, nieporuszonym. 


Możesz kochać ich tak bardzo, że aż pozwolisz im odejść.


Bo miłość ma zapach wolności.


Jeff Foster 

- - - 

Twoja Boska Świadomość


❤️❤️❤️

środa, 2 grudnia 2020

Nic nie trwa wiecznie.

 Taka myśl, jako małe pocieszenie, przyszła dzi# do mnie.

Nie trwają zmartwienia, choroby. 

Nic nie trwa. 

Kiedyś wszystko się kończy. 

Trudno jest z tym tym, którzy są kochani. Trudno pogodzić się z końcem.

Miłość jest jak narkotyk. Uzależnia.

Gdy jej nie masz, nie czujesz - koniec już nie przeraża. Jest uwolnieniem. 


czwartek, 26 listopada 2020

...

 780 zł.

Nawet na dziwki nie wystarczy a co dopiero na życie. 

Renta. Ta najniższa. Ale lepsze to niż nic. Najniższa bo pokłosie oszczędzania na sobie coby dzieciom nie brakło. A i tak brakło. Obaj tatusiowie chooje niewyjęte. Nawet napluć na nich szkoda.

780 i szalej kobieto. Mł@da w tym miesiącu - 180 z ZUS. No w chooj bogato. Ale jaka praca, taka płacą. Z tym że faktycznie - nie ogarniała. 

No i stał się cud - moc modlitwy i natchnienia. Sąsiad zdjął mi z ramion trochę-dużo brzemienia. Kupił tonę węgla, 2x drzwi do jednego i drugiego domu. Zapłaci za zainstalowanie.

Córko Pierworodno zabrało się za remont warszawski. Na pierwszy ogień idzie elektryka a potem reszta. Pod wynajem. Żebym miała z czego żyć. 

Dwójka młodsza w standardzie. Młąda na świadczeniu, syn milczy. Nie łatwo mu. Zamknęli mu miejsca pracy i pewnie mu ciężko. Gdyby nie druga połówka, pewnie miałby dramat. A tak we dwoje, to łatwiej. 

Może czyta bloga - synu - współczuję. Ale nic nie traw wiecznie. Świrus się skończy a ten pi....wyląduje w celi. 

Program - cela+ już się szykuje. 😡😡😡


Nawiązując do węgla - przeżyłam szok. 2 lata temu - latem  kupiłam 1/2 tony węgla. Wyszło coś ok 450zł. Ze średniej półki. Nie tanio ale nie dramat. Teraz ten dobry ponad 1700zł za tonę, ten, który kupowałam wcześniej ponad 1200. Ręce opadają. Nic tylko w tropiki zwiewać.

Generalnie dzień do dnia - niby taki sam - nie podobny. Ciągle coś. Nocki też. 

Przedwczoraj mł@da zadymiła dom po dziadkach. Tak na maxa. Wietrzenie pomogło o tyle że dymu nie ma ale smród pozostał. Jak po pożarze. Dziś otwieram zamrażarkę i niespodzianka. Ktoś był uprzejmy ją rozmrozić przez wyciągnięcie wtyczki z gniazdka. Sterty brudnych naczyń co jakiś czas przynosi os siebie, tak jak i ciuchy. Ręce mi opadają ale milczę bo nie mam siły znosić hej humorów. Zwyczajnie mnie to dobija. O tym że nocami przesiaduje a w dzień nieuchwytna to nie ma co mówić. Co z nią będzie gdy mnie zabraknie czy mojej matki? Nie wiem. 

I coraz mniej mnie to obchodzi. Nie pasuje jej sposób życia taki jak żyją wszyscy. Trudno. Wyżej doopy nie przeskoczę. 


czwartek, 19 listopada 2020

Czego tu nie rozumiesz?

 To co się dzieje jest proste jak budowa cepa.

Zapomnieliście o fałszywej fladze. 

Tak. Moim zdaniem to co się dzieje ma wszelkie tego znamiona. 

Co jest ukryte choć naprawdę widoczne gołym okiem? Reset gospodarczy. Wyciszenie, zlikwidowanie każdej gałęzi gospodarczej. Cel? 

Może być ich kilka. 

Obniżenie emisji co2. 

Przejęcie totalnej kontroli nad ludzką populacją. 

Kasa. 


Tak to widzę. I nie tylko ja. Setki milionów ludzi to widzi. Jedni mówią o tym otwarcie, inni milczą ale swoje wiedzą. W zasadzie każdy ma tego świadomość. Ale różnią się w swoich działaniach. 

Część zabezpiecza sobie i rodzinie przyszłość poprzez niezależność przede wszystkim pokarmową - ucieczka na wieś, tworzenie gospodarstw przydomowych. Inni przygotowują się do przetrwania jako takiego. W warunkach miejskich czy innych. Znakomita większość żje jak te muły - w swoim kieracie.

Ja mam nadzieję, że moje dzieci, zaprawione w trudnościach przetrwają. Mają umiejętności i możliwości. 

Czas kochani na ściskanie pośladów i branie się do roboty. Panujący nam przyznał o pełnej kontroli środków zgromadzonych na kontach. Wie, że firmy będą miały płynność finansową do wiosny. Co potem? Będzie zabawnie zapewniam.

Czas na nowy rodzaj nauki dzieci. 

czwartek, 12 listopada 2020

Jeszcze żyjemy

 No tak. Siłą rozpędu. Staram się ogarniać. Nie wszystko wchodzi. Na wiele nie starcza siły. Młąda coraz gorzej. Chuda, coraz chudsza. Zaniedbuje leki. Wczoraj pierwszy raz przyznała się, że gdy w coś się wkręci to odcina ją totalnie od realu. Nie sypia zawieszona w necie. Od miesięcy je tyle do wróbelek. A kolejka na oddział długa. 

Ja często nie wyrabiam. Wybucham. Nie biorę niestety leku, w sumie najlepszego, bo mam po nim mega zawroty głowy. A powinnam. 

W zasadzie nie do końca wiem czy to lek powoduje te zawroty, czy spadki cukru. 

Co chwila mam ataki paniki. Albo problemy kardiologiczne - trudno się w tym połapać bo objawy takie same. 

Mam dni aktywności i dni totalnego wyłączenia się. Jedynie sen mnie ratuje.

Nie wiem co będzie dalej. 

Nie wiem.

Ostatnio po kolejnej drace z Młądą dostałam korby. Powiedziała że się w końcu zabije, wyszła gdzieś - nie pytaj mnie gdzie idę. Przerażona zawiadomiłam policję. A ona tylko poszła do sklepu 😪 

Jestem totalnie zagubiona. Nie wiem co robić. Zostawienie jej samej sobie - to pozwolenie jej na samounicestwienie. 

Bycie przy niej to ciągłe nerwy i niepewność. Co zrobi, co znów wymyśli. Wykańcza mnie to.

Wiele rzeczy w życiu przeszłam, wiele traum. Jak powiedziała moja psycholożką, można tym obdzielić wielu ludzi. Ale to jest najtrudniejsze. 

I ciągłe wyrzuty sumienia. Że znów nawaliłam, nie dopilnowałam, nie zrobiłam, nie przeskoczyłam samej siebie. Że nie jestem lepsza, doskonalsza. Że nie wstaję z promiennym uśmiechem na twarzy, że nie potrafię żartem, słowem rozładować napięcia. Że nie jestem taka jakby chciały żebym była. Że  wiecznie jest nie tak.


środa, 28 października 2020

Poloneza czas zacząć!? Czyli kto kogo ogrywa.

 Gorąco, ufff jak gorąco.

Gorąco w mediach, gorąco na ulicach, w domach, sercach. 

Ale czy ktoś się cieszy?

Na szachownicy mamy króla z królową - ukryci w zamku. Dwóch hetmanów. Mnóstwo pionków, laufry i wieże. Zapomniałam o czymś?

W realu nasz rząd, antifa, kibole w końcu spuszczeni że smyczy - cud że tyle czasu udało mu się ich trzymać na smyczy, policja, straż miejska, sanepid, żandarmeria - tuszę, że i wojsko jako ostatni rozgrywający wejdzie. Co jeszcze? Tęczowi, lewe na wkurwie i prawe na wkurwie, kler, chłopo-robotnicy i chłopi. Jeśli kogoś pominęłam to przepraszam.


🤦‍♀️ O ja sklerozo - przecież królowa ostatnich 9 miesięcy - rodzić będzie? 🤣🤣


Oto ona


👑



Jaki żesz trzeba mieć strzepany łeb, żeby w tak krótkim czasie zrobić taki ogień?


Kto jest miszczem ostatnich lat na arenie międzynarodowej? 

Jakich mamy graczy? 


Kto niemal jak Cezar wieńczy laur na swoich skroniach i z gałązką oliwną popyla? 


A kogo nie widzimy? 


Idą gady! 


To pewne


poniedziałek, 12 października 2020

Czemu nie czytam siebie?

 Zdarzyło mi się poczytać sąsiada.

Nie blogera, nie literata, a jak mówi skromnie o sobie w sposób zawoalowany, cokolwiek intelektualnie niewydolny. 

Czytałam go na fb. Na jego profilu i wpadłam w zachwyt. 

Mniejsza o temat, ale ekwilibrystyka słowna, znajomość literatury - broń buk humanista - tworzą z jego postów perełki literackie. Jedyne w swoim rodzaju. 

W podobie swego czasu pisał Pan Jacek od achałków, ale okopawszy się w pieleszach, zarzucił zacne dzieło. 

Skądinąd i Pan Bober 🤣 ma zacne pióro, ale praca u podstaw wyłączyła Go z obiegu literackiego. A szkoda.

I szkoda tych piór zacnych, i nie szkoda, nudnych, babskich blogów o życiu. Z pretensjami bardzo, bardzo literackimi. 

I wolę te inspirujące, rozwijające blogi i posty ukryte w odmętach internetów od miernoty mojej własnej produkcji - też szczęściem schowanej, od po blogowych wypocin w formie papierowej. 

PS. Panie Bobrze, niechże Pan w końcu wyda przynajmniej jedną książkę! Jedną, ale opasłą! Plissss

czwartek, 8 października 2020

Beztlenowcy vs normalni.

 Poniosło mnie do Warszawy.

Bo kardiolog, bo leki dla mamy - znaczy się recepta. Bo korespondencja, no i trzeba czasem chałupę przewietrzyć. 

Już przed gabinetem kardiologa durne teksty na temat politycznego zajoba. 

Nie wytrzymałam

- widział pan kiedy sraczkę bezobjawową? - cisza. 


U ulubionego doktorka chwilka. Recepty i prośba o wystawienie śwista żebym nie musiała nosić szmaty. 

- przykro mi, ale nie mam podstaw prawnych. 


Minister, co jeden, pierdolą jak potłuczeni, jakby ich słowa miały jakąkolwiek moc prawną. To samo z maskami.

Oj dobry dil niektórzy na tym robią, mówił o tym Łukaszenka, jakie pieniądze, ogromną kasę mu proponowali, za "wpuszczenie" # wirusa u siebie i restrykcje z tym związane i zyski dla firm że szczepień.

Pieprzyć to! 

Robimy swoje a oni niech dalej bredzą. 

Ech..ten raj nad Wisłą

 Olądam różne vlogi. Wiecie.

Głównie rosyjskojęzyczne. 90% z tego co mówią rozumiem. Więc jakby łatwiej przyswoić pewne treści. 

Oglądam przepiękne "okoliczności przyrody", sposób życia od Krymu przez Kamczatkę, Ural itd. Vlogi ruskie, ukraińskie, azerskie itd. 

Moją uwagę przykuła pewna rodzina. Rodzice i trójka smyków. 

Mieszkają na wsi. Kupili hutor. Zabudowania to drewniane niemal ruinki. Stary dom niewielki. Ciasno im było, więc dobudowali 2 pokoje. Uprawiali ogród. Mieli drób, #winie. Tak jak kiedyś w PRL-u. Ona na macieżyńskie, on zajmował się szukaniem i sprzedażą złomu.. Ceny skupu w Rosji są o niebo wyższe niż w Pl i można za to normalnie żyć. 

Mieli jakieś mieszkanie w mieście. I tu zaczyna się fajnie. Postanowili się przenieść. Kupić nowy dom w miejscu gdzie klimat jest bardziej sprzyjający. Te 1000 czy 1500 km dalej 😁. 

I tu zaczyna się fajnie. 

W Rosji gdy urodzisz 1 dziecko, no to masz swojego skarba. Coś ci tam przysługuje, ale niewiele. To niewiele za urodzenie dziecka to kwota o wiele większą od kosiniakowe go a trzeba patrzeć na przelicznik walutowy. 

Przy dwojgu załapujesz się na macieżyńskie wsparcie. Nie takie goownianie jak w Pl. Nędzne kosiniakowe czy 500+. To są już duuuże pieniądze. To macieżyńskie wsparcie pozwala zamienić mieszkanie na większe, kupno domu, czy zamianę na większy. Nie są to pieniądze, które rodzice dostają do ręki, akceptację na co zostaną zużyte wydaje ichnia opieka społeczna. I to jest pomoc! 

Przy trójce dzieci rodzina z automatu staję się rodziną wielodzietną i wsparcie państwa wzrasta. Otrzymują żywność, ubrania. Ulgi wszelkiego rodzaju. Ich starsze dzieciaki chodzą do szkoły. Nie widziałam żeby rodzice kupowali jakiekolwiek książki. Tylko zeszyty i inne niezbędne rzeczy. Plecaki nieduże. 

A dzieci? Jak w dawnym systemie. Mundurki tj. Dziewczynki kokardy, i na biało-granatowo. Chłopcy w podobnej kolorystyce. Z uśmiechem na pyszczkach lecą do szkoły. To samo przedszkolaki. 

Co w sytuacji gdy rodzina nie chce, nie może, nie potrafi zająć się dziećmi? 

Państwo bardzo chętnie bierze je pod swoje skrzydła. Nie tak jak u nas - okno życia czy zabranie z powodu biedy. A potem rozdawnictwo po rodzinach zastępczych itd. 

Tam państwo całościowo opiekuje się i wychowuje. Oczywiście na patriotów 😉. Dają dzieciakom solidne podstawy do życia. Wykształcenie, pracę. Co dalej? Nie wiem. Ale się dowiem. 

I tak porównuję tę Rosję, na którą rząd nasz przecudny pluje równo z tą dziadowską miernotą, która panuje u nas. Z tym dojeniem ludzi że wszystkiego przy pomocy zusów, podatków, opłat. A teraz nawet oddychać swobodnie nie można. 

Śmieję się w duchu, że ten świrus i maseczki, to walka z globalnym ociepleniem i ograniczeniem emisji co2. Ale to takie moje małe złośliwości 😉


piątek, 2 października 2020

Idzie nowe

 Od kilku miesięcy pewien malec walczy o życie.

Pewnie nie pisałabym o tym, gdybym go nie znała. Ale znam. 

Krótko. - młody ma ATRT czy cóś w podobie. Najbardziej zjadliwa forma nowotwora. Składająca się z różnych rodzajów tego syfa, bezustannie mutujących i dających przerzuty. 

Była operacja i wycięcia guza. Była chemia i remisja guzów. Była zbiórka i udało się. Jest pełna kwota na terapię w Austrii. Były testy na covid. Wszystkie ujemne. A póki co dziś chłopie c ruszył w drogę do CZD na pierwszą radioterapię. 

I chooj strzelił. 

Przyszło nowe. Nowy minister. Nowe wytyczne. Tera on decyduje kto będzie obięty leczeniem przeciwbólowym, tera Un decyduje o kwalifikacji do leczenia. 

Przyszło nowe i młodego cofnięto do domu. Na kwarantannę. Mimo, że wynik testu jest ujemny. I u młodego i u ojca i u matki.


I zaplanowane i niezbędne leczenie chooj strzelił. 


Ręce opadają i życie taci sens w tym kraju. 

środa, 30 września 2020

12

 Kiedy miałam 12 lat moim jedynym problemem było przetrwać szkołę i dom. A w zasadzie miejsce do którego zostałam przeniesiona.

Moje jedyne problemy to było - czy babcia będzie miła, czy w szkole będę miała spokój od koleżanek. Były 2 z upojeniem jadące po mnie. 

Kiedy miałam 12 lat gdy kończyły się wakacje, myślałam o kolejnych. 

W tym wieku kochałam się beznadziejnie w Zbyszku. Tak jak ja z matką, tak on z rodzicami rok wcześniej wczasowali w Kołobrzegu. 

W tym wieku z upodobaniem wcinałam nabrzmiałe słońcem czereśnie, ganiałam umorusana jak merediabeł po nieużytkach, ubłocona po uszy, pachnącą wiatrem i że zdumieniem odkrywająca zmiany w moim ciele. 

To takie oczywiste było, że kiedy zaczęłam się pocić, to trzeba używać mydła. Potem dezodorantów. 

Że inne objawy dojrzewania? Przeszkadzały mi. 

Kiedy miałam 12 lat, miałam pragnienie wolności.

Byłam dziewczynką. 

Z upodobaniem zaczytywałam się " Życiem seksualnym dzikich", "Małżeństwem doskonałym" jak i Anią, i dziećmi z Bullerbym, Winnetou to był mój guru.

Węglarką donosiłam węgiel, pompowałam wodę że studni, moczyłam godzinami dupsko w kąpieli z pianą. 

Kochałam na obiad schabowego z ziemniakami i buraczkami i obowiązkowo pomidorową. I kisiel. 

Mój 12-let świat z upodobaniem zohydzali dorośli i część równolatków. 

Ale wtedy nigdy nie przyszło mi do głowy odebrać sobie życie. Coś we mnie trwało. Trzymało się pazurami tu i teraz. 

Nie miałam problemu z tożsamością. O takich jak ja, z poobdrapywanymi kolanami, z obłędem w oku, mówiło się - chłopaczara. Każdy wiedział o co chodzi i akceptował. Albo i nie. 

Ale nie miałam nigdy problemów z tożsamość ścią. - dziewczyna i tyle.

Czemu? 

Bo nie wiedziałam że mogę być chłopakiem, że mogę lubić dziewczyny, bardziej niż lubić. Że  mogę być dowolnością.

Nie. 

Mój świat był prosty. Czarno-biały. 

Mężczyzna - kobieta. Bez dylematów. 

Szczęśliwy - bez lekcji z anatomii, o współżyciu. I to w okresie gdy te sprawy budzą duże zawstydzenie. A przynajmniej tak było w czasach gdy dorastałam.

Dorosłe sprawy były dla dorosłych. 

Był rozdział. 

Dziś nie ma i wszystko się pierdoli. 

Amen. 

sobota, 12 września 2020

Kobyła? U płota?

 Rzekło się, rzekło.

Że zostajemy na zimę w Otwocku. We 3. Chyba że babelot wymięknie, no to wtedy we 2.

Dla nas z młądą żadna różnica jeśli chodzi o poziom celcjuszów. W Warszawie zimą zimniocha a na rencie to ja se mogę na obrazku pooglądać nowe okna 😁

Kaczki żyją i trza im dom w końcu zbudować. Żyją do przyszłego roku póki któraś nie sądzie na jajkach. 

Piesy mają się doskonale. 

Babelot grzecznie łyka piguły i trzyma się twardo. 

Ja zasiedliłam Arktykę. W końcu dorobiłam się własnej sypialni. 

Okno w Berdyczowie prawie po malowane. Prawie bo babelot najpierw trzeba przesadzić do mnie, żeby móc dokończyć malowanie. W każdym razie co się dało to zakitowałam. Szpachlą do drewna uzupełniła mikropęknięcia i dzurki. Jest ok. 

W ogródku pierdolnik. 

Kaczki na gigancie wyżarły niemal wszystko z grządek, łącznie z nasturcjami. 

Ogólnopolski pogrom w pomidorach nie miną ani mnie, ani nikogo w okolicy. Czyli wielka lipa. 

Generalnie zbiory lipne, choć pracy włożyłam dużo. Kwestia gleby. Kwaśna, piaszczysta. Trzeba się zacząć dokształcać i zasiedlać kaczki na grządkach. Niech robią swoje 😉

Z Pierworodną doszłyśmy do wniosku, że strzelanie fochów jest bez sensu gdy pojawił się brzdąc. Krasnoludek potrzebuje rodziny. Im większa tym lepsza. I tak, co weekend przyjeżdża z młodym na świeże.

Słodki, mały człowieczek. Kopia mojego ojca i mnie. I do śmiechu równie skóry jak ja 🤣🤣🤣

Potomek też ma się objawić z piłą. Po roku znalazł ciut czasu 😁😁😁

Może spotkają się z Pierworodną, zobaczy Leon ja i pokocha. I znów będzie rodzinka w komplecie. Tylko powiększona o partnerów i ich rodziny. 

Byłoby super 🙂



czwartek, 20 sierpnia 2020

Test PCR - czyli wielka ściema

 https://m.youtube.com/watch?feature=youtu.be&v=MJPFuWZJmjs

W tym domu straszy

 Ten dom, w którym teraz mieszkam, to dziwny dom. Pomijam to że słońce do niego dochodzi tylko latem i o zachodzie.

Że na dworzu upał a tu chłodek.

Że na dworze 10 celcjuszów i tu też. Huk z tym!

W ubiegłym roku po #mierci ciotki, nie do#ć, że śmierdziało grzybem to i takim chorym czymś. Młoda bała się tu przychodzić. Mówiła że złem pizga.

No i tak, matce ciągle coś miętoliło kołdrę gdy spała. Czuła że ktoś przy niej siada, a nikogo w pokoju nie było.

Wiecznie coś się obsuwało, głównie w kuchni. A to talerzyk, a to łyżka spadła, a to bezustanny stukot dochodził nie wiadomo skąd.

Młoda co jakiś czas słyszy dziwne dźwięki z podwórka, jakby ktoś coś ciężkiego ciągnął po chodniku.

A teraz zaczyna się jazda po bandzie.

Drzwi do mojego pokoju zwykle gdy zostawię otwarte, to tak se som.

Przedwczoraj idę spać, światła pogaszone, no i jeb w drzwi. Myślę - hooj! - zostawiłam nie domknięte. Otwieram szeroko a one własnym życiem znów mnie jeb w łeb. Przystawiłam ciężkim pufem. Spokój.

Dzi# rano wchodzę do kuchni. Jeszcze szaro było na dworze, a tu sruu spod ściany kontenerek koci prosto mi pod nogi się przewala. Z dna na bok. Aż materacyk, który był w środku zaklinował się w połowie.

Na razie mnie to nie rusza tylko śmieszy.

O następnych dowcipach zza światów napiszę 😁 z pewnością. 

sobota, 25 lipca 2020

Zamiana

Kiedy słyszę - udało Ci się - w odniesieniu do orzeczenia o niepełnosprawności i renty - płakać mi się chce.
Jakie to osiągnięcie? Jaki to sukces?
Zamień się że mną jeśli chcesz, bo ja bardzo.
Chcę jeździć na rowerze, biegać, chodzić normalnie, mieć stabilną psychikę, dobrą pamięć.
Chcę to co masz a ja podzielę się z tobą. 

czwartek, 23 lipca 2020

Cień

Nie ma co się czarować. Ostatni tydzień to jakaś masakra.
Wiecznie ból, cierpienie i łzy. Powód? Jakiś jest ale jeszcze nie dotarłam. Masakra. Nienawidzę tego!
W poniedziałek powiastka od komornika. Za przejazd na gapę z 2012 roku. Nerwy.
We wtorek ponad godzinna "konferencja" telefoniczna z terapeutą. Dopytywała się o pewne niejasne rzeczy testu, który robiłam że 2 tygodnie temu. Na 95% mam borderline. Czekam na spotkanie z nowym psychiatrą i jego opinią. Ale zgadzam się z tym. Wszystkie znaki na niebie i ziemi a przede wszystkim moja psychika i ciało na to wskazują. No i życie.
Wczoraj kolejne pismo od kolejnego komornika. Tym razem dla mamy. Jakieś odsetki od niezapłaconego podatku. A wydawało mi się że wszystko jest ok.
Potem Cepelek - chirurg plastyczny i wycięty fragment oblicza. Taki kapselek. Powędrował na histopatologię.
W międzyczasie histeria i potworne lęki. Bezustanne wydzwanianie do Młądej na oddział. Debilna rozmowa z jej lekarzem który jest zwykłym złamasem. I tyle.
Chirurgowi pokazałam zdjęcie mamy twarzy. Ma od lat zmianę, jakby narośl. Rośnie, maleje, znika i znów narasta. Diagnoza od rzutu okiem - rąk podstawno komórkowy.
 Wychodzę z Cepeleku. Przymus kontaktu z Młądą. Nielogicznie i bezsensownie łapię taksówkę by do niej jechać bo się rozpadnę.
Szczęśliwie dzwonią z lecznicy że jakieś formalności do wyjaśnienia.
Jadę do przychodni. Kiedyś rejonowej. Proszę o receptę na leki mamy. Jędza z recepcji żąda spisu. Bo oni kart nie wyciągają. Obok stoi lekarz - jak się później okazało, jeden na całą przychodnię i milczy. Proszę o numerek do lekarza na już ponieważ potrzebuję dla mamy skierowanie do onkologa. W tym momencie wtrąca się lekarz z pretensjami i mordą. Że zarobiony, żeby w przyszłym tygodniu się umawiać. Wtrąca się pielęgniarka - że ona po 13 godzin pracuje. Chyba właścicielka tego przybytku.
Szczerze mówiąc nie interesuje mnie ani czy ile pracuje. Potrzebne mi kwity dla mamy.
Wkurwiona na Maxa drę ryja - to tak wygląda ta szybką droga onkologiczna?
Zapada cisza.
Lodowatym tonem ze zgrzytem wkurwionej piły informuję - to jest moja matka i zrobię co mogę dla niej a nawet więcej!
Zarobiona pani doktor przyjmuje jednego pacjenta z prędkością światła, potem ja a po mnie pustka. Nikogo.
Przychodzi Młąda. Wracamy do domu.
Padnięta, nieszczęśliwa. Samotność ją rozwala. W końcu decyzja. Jedziemy razem nach Otwock. Ona po Alaskę, ja by tu być.
W czasie drogi rozpierdziel totalny. Trzymam ją za rękę by się nie rozpaść.
W domu jako tako, choć co chwila oczy pełne łez i nieogarnięcie.
Młąda odjeżdża. Babelot idzie spać.
Siedzę w kuchni i staram się nie płakać. Czekam na telefon.
Pogadałyśmy.
Czekam na kolejny.
Aż dojedzie bezpiecznie do domu.
A w środku buzuje, szaleje burza. Serce zaczyna wariować. Jest źle. Tak źle jak wtedy gdy targnęłam się na życie. Gorączkowo szukam hydroxyzyny. Nie ma! Jest Triticco. Biorę okruszek. Czuję jak spokój powraca. Alleluja! Serce jeszcze klekocze ale coraz mniej.
Idę do łóżka. Odpalam jakiś vlog. Wyciszam się.

Dziś zupełnie inaczej. Spokojnie.
Jest plan na dzień.
Już po rozmowie z Młądą.
Ona psychicznie też lepiej.
Jest z nią Alaska.
Nie jest sama.

Taka myśl mi dzisiaj przyszła do głowy.
Że są ludzie, którym nie ma dnia by coś dupy nie skopało. A są tacy, którym do koszyczka wpada samo dobro.
Czemu?
Że życie jest przyjemne i łatwe a świat piękny - wiadomo że nie.
Życie jest parszywe a świat okrutny.
Tylko czase

czwartek, 9 lipca 2020

Ona

Dziękuję Ci za to że Jesteś. 
Dziękuję za to, że Jesteś/Byłaś sobą, do przejścia. 
Dziękuję że rozumiesz. 
Dziękuję za Twe dłonie. 
Za Ciebie Bogu dziękuję. 
Ty wiesz, nie nazwa czyni Boga. 
Dziękuję za przyjaźń. 
Za pomoc. 
Za Twoją wiarę. 
Za miłość którą obdarzałaś wszystko i wszystkich. 
Za zrozumienie, które było esencją Twojego istnienia. 

Przyjaciółko z dawnych lat. Tęsknię za Tobą. 
Będziemy jakoś sobie radzić. 
Wszystkim pomagałaś a nikt nie mógł pomóc Tobie. 

Ewuniu. Dziękuję.
 Ty dalej robisz swoje. 
Dziękuję. 




niedziela, 5 lipca 2020

Lato 2020



zagonek jasnoty białej niezbędny dla każdej pani. 

 Pamiętacie? W ubiegłym roku na wiosnę było nic, potem zakwitły ziemniaki a w tym roku 😍😁
 Okno po remoncie.
Czas najwyższy zabezpieczyć otwory okienne. To jeszcze nie wszystko. Efekt końcowy będzie jak będzie 😉
a to okno zastane. Do obrobienia. 
Garaż w formie boordel i wszystkości. Robi za suszarnię, magazyn, warsztat remontowy i krótko za przechowalnię kaczek. Na warsztacie jak widać okno z Berdyczowa. Czekałam na kit. Bo to trza wydłubać stary kit, wyszlifować, zakitować szpachlą stolarską. ( muszę pójść do tartaku po pył drewniany do do mieszania do kitu), znów szlifować. I finalnie pomalować.

Avokado i cytryny. Deko zaniedbane. 

Już wiosną bociany mocno klekotały i przyleciały z gościem.
Pan prezes skończył miesiąc i ma moc! Ten głos! Ten power! ♥️♥️♥️♥️

Co dalej w rodzinie? 
Dzieciak PCI męskiej trzymie się z dala. Działkę ma, babę ma, pracę ma, dudki ma. Nową, lepszą mamę i rodzinę ma. Więc po co reszta?
W domu ciągle borykamy się z demonami przeszłości. Przemocą, porzuceniem itd. Rzeczami które zostały wpisane w pamięć mitochondrialną. I nie mówcie że klaps, szarpnięcie to nie przemoc. Że podniesiony głos to nie przemoc. Że szydera, obmawianie, poniżanie, brak szacunku - to nie przemoc. Że rzucenie - spróchniała morda - nie, nie do mnie - to nie przemoc.
Oki. Pozamiatany ten temat. 

Zwierzaki żyją. Alunia wyszła z zatrucia. Za to Lali zrobiła się przetoka na łapie. Pewnie weszło nasionko trawy. Bywa. 
Trzepotki i bzyki hurtowo nawiedzają działkę. 
A Dziwaczki? 
Są. I tikają 😜
 W obu pokojach zakładam wentylację. Konieczność! W tym akurat będzie docelowo salon z aneksem kuchennym. W białym 🤣🤣🤣 gabinet połączony z sypialnią.
Cieplica bez dachu. Wiatr naderwał. Znaczy się tak ma być. A w przyszłym roku będzie domem kotów. Zainstaluję siatkę, Dach, konary drzew, budki i koty będą miały raj. A cieplicy rozbuduję ku wiacie. Bo i czemu nie?
Robią się kominy. Miszcz dekarski zostawił szczeliny wokół kominów i pięknie woda zalewała strop. Pan Kominiarz był uprzejmy i zamiótł gruz opadły z kominów. Otynkował wstępnie. Dołoży drugą warstwę a w pokojach kratki wentylacyjne. Zupełnie inaczej to wygląda - prawda? 



Kuchnia? Nie! Pierdolnik! Docelowo sypialnia. Nie mam siły na jej ogarnianie. Choć zdarza mi się zmyć sagany i coś ugotować. Kogo razi niech nie patrzy. 

Łazienka. Ile razy tu wchodzę to pierwsze co mam w głowie to - o ja pierdolę! 
Żeby mniej pierdolić zdjęłam suszarkę bo powodowała u mnie uczucie strachu. Czemu? Suszarnia docelowo będzie w garażu tak jak i pralnia. A łazienka będzie garderobą.
Łazienka docelowo będzie tam gdzie wiatrołap i wejście a wejście będzie w innym miejscu. 
Dziadowski kąt zmienia swoje oblicze. Była tu goła ziemia, nad nią rynna z której woda z wizgiem leciała i skutecznie nawilżała mury. Stąd grzyb w kuchni. Ale zrobiłam wylewkę - wiem - nieidealna, ale moimi ręcami i ściana  wysycha. I grzyb nie przyrasta. 
Tu był pierdolnik również. Zwisające blachy dzyńdzące przy wietrze. Młode orzechy i wysypisko popiołu. W tamtym roku był " kompost". Nie dotrwał.
Wiosną posadziłam ziemniaki. Średnio porisły. Za to wykiełkowały pomidory! Chyba patisony, koperek.

A co ze mną? W najbliższym czasie mam komisję w sprawie renty. Terapeutka zmieniła mi psychiatrę. Może coś się ruszy. Jest spotkanie rodzinne z psychiatrą Młądej. Babelota nie będzie. potomek nie przyjdzie.
A ja jestem padnięta. Upał, wilgoć i czuję się jak " stary człowiek".
Dziś niedziela. Ogarniam siły. Regeneracja. Będę zalegać, jeść, pić
 Bumelować jednym słowem 

poniedziałek, 29 czerwca 2020

Od osiągnięcia pełnoletniości 3 razy podchodziła do pracy. Za każdym razem po okresie stażu czy próbnym dziękowano jej.
Ciężko było w każdym aspekcie. Coraz gorzej. Robiłam co mogłam, pomagałam jak mogłam. I już koniec. Już nie mogę. Nie mam sił. Nie mam argumentów. Jest coraz gorzej.
Od dziś ma sama zająć się sobą.
Ja  odpadam.
I padłam.
Cokolwiek bym nie zrobiła jest źle. Cokolwiek ugotuję - nie zjada.
Nie wiem jak z lekami. Jest dorosła. Niech ich pilnuje.
Chce się leczyć - niech się leczy. Nie chce - jej sprawa.
Chce jeść - niech idzie do pracy.
Mam dość.
-jestem zdrowa
-zmarnowałaś mi życie
-odchrzań się odemnie!
Wrzaski, fochy, dąsy, zamknięcie się. Wieczne pretensje. Już o cokolwiek.
Jestem zmęczona. Bez wsparcia, pomocy.
Moja terapeutka proponowała sesje rodzinne dla nas. Odrzucono.
Chcę się czegoś dowiedzieć od lekarza, żeby i jej i sobie pomóc - niech pani zajmie się sobą.
Nie mam kasy, nie mam możliwości zarobienia na prywatne sesje.
Nie mogę, nie wiem już jak jej pomóc, a im dłużej ten stan trwa jest gorzej.


Klasycznie - porannie - z pozdrowieniami dla czytaczy 🙂

sobota, 27 czerwca 2020

Dostosowanie

Po raz pierwszy od kilku dni poczułam chłód. Taki, że mam ochotę przykryć się czymś. Ten chłodek to o 3.00. Nad ranem. Jedyne chwilę wytchnienia od skwaru.
Co można robić o tak zacnej godzinie? W moim przypadku pozmywać sagany, które stoją w zlewie i czekają swego dnia. Mogę czytać - jednym okiem - bo dwoma wszystko mi się rozmywa. - szczęśliwie szkła do dali już gotowe czekają.
Można nakarmić kota, kaczek nie - Dziwaczki jeszcze śpią.
Można też siedzieć i napawać się ciszą w oczekiwaniu na pierwszy poranny jazgot pierzastych.
Można tak jak ja wczoraj o 4- tej z minutami zacząć walczyć z oknem kuchennym przy pomocy młotka i nikt się nie przypierdziela że stukam. Tak proszsz państwa, udało mi się otworzyć jedno strzydło okna. Nie myte w środku od ponad 20- lat czyli od zbudowania domu. Drugiej połówki niestety nie - zaklejona - serio! Zaklejona - jakimś żelem, klejem hydraulicznym, zabetonowana na wieki. Może psikadłem - odrdzewiaczem coś  zdziałam, ale czarno to widzę. Efekt tej działalności jest taki, że przy braku wentylacji, że wujostwo żeby ciepło nie uciekało, pozaklejali też otwory wentylacyjne - jest grzyb dokoła okien. I pod sufitem w miejscach gdzie powietrze "stoi". Czym to "ugryźć" nie mam pojęcia. A sił trochę brak.
Kupiłam sobie pomocnika. Mini wkrętarkę i przynajmniej z czym daje radę to mi pomaga.
Akcja okna trwa.
Na pierwszy rzut poszło najmniejsze. Wydłubałam pianę uszczelniającą, króra w formie brązowych nacieków okala okna. Ochyda!
No i doczyszczanie, wecowanie kostkami z papierem ściernym i malowanie. Powolutku. Krok po kroku.
Powoli krok po kroku obrzydliwe napięcie wewnętrzne, chory przymus robienia 100 rzeczy na raz i na cito - przechodzi. To cudowne uczucie gdy zamykam oczy i na spokojnie myślę o tym co zrobione, co chcę zrobić i nie ma napięcia wewnętrznego. To jak spokojne unoszenie się na delikatnej fali.

piątek, 26 czerwca 2020

Zdurnieć totalnie

Nie wiem jak Wy, ale mimo usunięcia wszystkiego co dotyczy wirusa z profilu na fb i tak zawsze jakiś news wskoczy i to mnie zwyczajnie wkurwia. Tak! Owszem wkurwia. I to na Maxa.
Wuhuju jedno, gówno profile drugie i rzesza mundrych - w tym i ja swego czasu - trudno nie być przy takim praniu mózgów - swoje.
Więc osrałam, olałam wszystkie te info i czytam to:
I w doopie mam wszystkich naganiaczy! 

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Pada, ciągle pada...

... z niewielkimi przerwami. Czekam na choć małą przerwę by zakryć pokrywę szamba bo tak leje, że w końcu je zapełni.
Byłam dziś u dermatologa. Domowy dał skierowanie sam sobą. Ze zmianą skórną na policzku bywałam co jakiś czas u dermatologa w Sanie. Zawsze było - nie ma czym się martwić. Na następny tydzień umówiona na wycięcie tego czegoś. No i pójdzie do badania. I okaże się co to za cudo. Bo lekarzowi - z Cepeleku - bardzo się nie podoba.
Okulary nowe obstalowane, bo to przez te cholerne skoki ciśnienia trochę rogówka mi się zepsuła i nabyłam astygmatyzm. Więc tak to.
Kaczki rosną. Każdego dnia większe, więcej piórek mają. Alaska po zatruciu doszła już do siebie.
A ja przeniosłałam się do Arktyki bo na Berdyczowie nie do wytrzymania. Domek nagrzewa się jak piekarnik.
W Arktyce z kolei po kilku dniach deszczu i uchylonych oknach wszystko jest wilgotne. Nie zdążyłam jeszcze zrobić wentylacji. Zresztą nie mam pojęcia co i jak będzie. Niedawno kładziony dach przecieka. I na jednym i na drugim domu. Masakra.
Młąda z Babelotem co jakiś czas drą koty. Opada mi wszystko.
Babelot z upodobaniem gra księżną. Bo ma swoje lata i wszystko jej się należy. Nie zwró" uwagi - bo obraza. Nie zwrócisz - bieda i szloch. Bo robi głupoty. I tak dokoła Macieju.
Czas na sterylizację zwierzaków. Na koszt gminy może się uda.
Młąda dalej bez kasy choć z przyznanym iłkiem rehabilitacyjnym. Ale jeszcze bez decyzji. Lekarz naciska by mieszkała sama w Warszawie. Ona nie chce. Tu cisza, #eieże powietrze i internet.
Wnusio rośnie jak na drożdżach. Już 2 kg przybrał od porodu a nie ma jeszcze miesiąca. Długi kluseczek. Może pójdzie że wzrostem w mojego ojca. On miał prawie 2 metry. Koleś jest przerozkoszny. Miniasty go rozpęku i przesłodki. Nasz skarbuś kochany.
I to tyle na razie.
Pada, ale nie jest nudno. Zawsze jest coś do zrobienia.
Trzymajcie się sucho!
Nie pływajcie za dużo ;) 

środa, 10 czerwca 2020

Coś Wam powiem

Może i nic nie mam. Może nikogo przy sobie kto będzie stał murem za mną. Ale mam siebie.
Nie mam syna. Urodziłam chlopczyka. Malego, ślicznego. Radość dorastania i piekło nastolatka w domu były moim udziałem. Nie napiszę - mam syna. To nie rzecz. On ma siebie. Mądrego, przebojowego z gromadą przyjaciół i bagażem, który dostał od nas. Dorosłych. Który targa każdego dnia. Przekleństwo od pokoleń. Przemoc w każdej odsłonie. To samo z córkami. Jedna ma już siebie, druga szuka drogi do siebie, dla siebie.

Wiecznie pytania

Nie że mnie się pytają. Ja siebie pytam.
Dlaczego?
O tysiące rzeczy, spraw, ludzi.
Dlaczego?
Nic to. Odpowiedzi przychodzą i nie cieszą. Może złe "dlaczego" stawiam.
Nic to. Żyję. Wyłażą że mnie demony dawnego i tego życia. Stawanie w prawdzie boli.
Nic to.
Walka ze sobą, materią. Tym co w środku.
Nic to. Jest proza najbardziej prozaiczna na świecie. Żygający 4 raz pies, który ledwo odratowany wczoraj, z drgawek, gorączki - dziś zachęcony wyszedł na siusiu. Szedł przytulony do mojej nogi. To zobowiązuje. Pełznący resztką sił w niewielkim ciałku na kolana, to zobowiązuje.
Kiedy na gest, słowo rzuca wszystko i wiernie patrzy w oczy to wiem, że jestem kimś mega ważnym dla niego i nie mogę zawalić.
I to przeniesienie - czy jeszcze jest ktoś poza zwierzakami, kto tak mi ufa, kto czeka. Matka. Której wybaczyłam i to czego jeszcze nie zrobiła, bo wiem, że się nie zmieni. Wiecznie zapatrzona w siebie, gotowa sprzedać, kupić, zrobić wszystko by nie być samą, gotowa do każdej podłej manipulacji, działająca na zasadzie " a ty krzycz choć ci nic". Wypominająca cokolwiek zrobiła. Oczekującą by być na każde żądanie. Tworząca wokół siebie nimb męczennicy. Tylko ona, ta jedna jedyna na świecie pracowała, opiekowała się wnukami 🤮🤮🤮🤮
Ona święta a na jej tle ja. Nic. Zero. Bez osiągnięć, sukcesów które mi zaplanowała  więc sruuu, goowno córko, ja ci pokarzę. Zapierdalaj, wykańczaj się, służ na dwóch łapkach a ja będę rządzić i karać. Despotyczna, bez uczuć, empatii. Skrajnie egoistyczna. Wiecznie w pretensji do całego świata, skrzywdzona przez świat cały i podłych ludzi. Oto ona. Wiecznie nieszczęśliwa, skrzywiona jak maszkarony wawelskie gdy pojawia się Młąda, promieniejąca gdy ta znika w Warszawie. I oczekującą, że w mgnieniu oka powróci kamractwo i bliskość że mną. Do powrotu M. Że tak będziemy się bawić.
Nigdy matko, przenigdy już.
Już dość. Nie będę grała w twoją grę.
Okrutną i tylko do twojej bramki.
To nieuczciwe.
Przez lata gnoiłaś mnie i moje dzieci. Ryłaś psychiki bezwzględnie bez zastanowienia.
Pobite gary.
Przegrałaś.
Na Polu zostałaś ty i ja. Krzywdząca i krzywdzona. Raczej krzywdzone. Dwie. Bo i Młąda. I co teraz?
Jak być człowiekiem.
Jak zachować twarz, której już nie ma?
Jak podnieść się z kolan.
Jak milczeć by nie krzyczeć krzywd?
Nie da się.
Pękam.
Wybaczyłam ale nie mogę odzonaczyć, od widzieć, odsłyszeć. Oduczuciowić się. Wyzbyć się tego błota, szlamu. Tej mierzwy, którą od lat jestem obrzucana.
Praywie 60 lat życia w niedoskonałości. Nie da się odżyć.


sobota, 23 maja 2020

czwartek, 21 maja 2020

Dziwaczki

Tiaaa... dobry obiad oddala się w podskokach. Młąda już ponazywała zaanektowane prawem kaduka Dziwaczki. Afera - bo najgłośniej drze dziób. Dora - no bo tak. Tika - bo ma nieokreślone, wężowe ruchy szyją. No to nie pozostałam dłużna. Najmniejszą ochrzciłam Tusią. Ale jakby je nie zwał, obsrańce są okrutne.
Mieszkają w zależności od temperatury, albo w wyżej widocznym kojczyku osłoniętym agrowókniną od wiatru, albo w pokoju. Ściana  upierniczona do pół metra. Kto miał kaczki to wie o co chodzi. To taki polski szop pracz tylko z rozbryzgiem.
Pogoda popierniczona.
Słoneczko i waciki na niebie i w promocji zimny, północny wiatr.
Jak nie piździ to pochmurno i zimno. W porywach mokro.
Jednakowoż bez względu na wiatr Młąda zażywa wozducha. Dogląda wycipiurów. I dobrze. Inaczej by koczowała w domu. A raczej spała po internetowej nocce.
Mi tam nic nie przeszkadza w spaniu. Ranny ptaszek ostatnio jestem. 4 - ta rano i już na 4 średnio przytomna ale łażę.
Co do wycipiurów to niestety mają na mnie zły wpływ. Uczulona na nie jestem. Kąpię mi z nocha odkąd się pojawiły.
W domu wycipiury koczują w klatce po króliku. Na ziemi. Upierdzielone nią jak nieboskie. I srają ziemią z dodatkami. Czemu ziemia? Słomy nie mam. Siana nie mam. Wióry za wysoko. Na strychu. A więc zostało to co najbliżej łopaty.
Wrogowie moi jedyni panoszą się bezczelnie. Zna ktoś sposób na pozbycie się konwalii?
A zresztą po co pytam? I tak nikt nic. 

wtorek, 19 maja 2020

Wypłosze

No i tak to.
Rodzina się powiększyła o 4 kaczorki. Czy to samiczki czy samce - ja nie znaju.
Koczują póki co z nami w pokoju. Srają na odległość z odrzutem karabinu, brudzą na Maxa. Pitulitają po swojemu.
Jakby ktoś miał doświadczenie z hodowlą to wszystkie rady mile widziane. Bo ja chutorny człowiek od przedwczoraj. 

czwartek, 14 maja 2020

+ i -

Ja też to widzę.
Trudno. Muszę się pogodzić z tym, że będą doły i górki, że nie jestem orłem a raczej zmok) ą kurą, że będą dni dobrego samopoczucia i złego. Ruch jest dla mnie zbawieniem. Wzmacnia ciało i pozwala zają" czym innym my#li. Kurcze - bicków si~ dorobiłam, zleciało mi troch~ sadełka wyhodowanego w Warszawie. Cycki też poleciały - jak zwykle u mnie. To idzie w parze.
Powoli wracam do leków. Lepiej nie jest. Dorobiłam się wg psycholog agorafobii.
Znów pogotowie. Wszystko niemal w normie tylko ekg graniczne. Zastawka trójdzielna szwankuje.
No i ataki paniki innego rodzaju. Rozwalające uczucie gorąca w piersi, które samo w sobie przeraża. I to serducho. Ciągłe kłucie i ucisk w mostku i pod lewą łopatką.
Świętej cierpliwości doktor z kliniki sugerował sor lub Anin. Ale jak? W środku nocy? Czym? Z kim?
Trochę przeszło gdy wczoraj nie wzięłam escitalopramu. Ale na dłuższą metę tak się nie da. Muszę coś brać na głowę. A raczej na wyciszenie, uspokojenie. Bo i tu w Otwocku jest Meksyk. Nie ma dnia bez jakiejś draki, wybuchu zniecierpliwienia. Chorzy ludzie, chory dom, chore relacje.
I to wpierdalanie się bezustanne matki we wszystko. Wieczne oczekiwania obsługi choć lekarz zaleca umiarkowany ruch. Ale przecież lepiej leżeć.
Mać zaczęła eksperymentowa" z lekami, bo może już nie trzeba, no i ciśnienie znowy skoczyło.
Młąda jak to Młąda. Bez komentarza tym razem. Ja wrzuciłam na luz. Chcę je#ć - niech je, nie chce - to nie. Chcę brać leki - niech bierze. Nie kontroluję.
Ma luz. Swój pokój.
A ja przeniosę się chyba do Arktyki, by mieć więcej spokoju. Tylko Sebka musi mi pomóc. Sebek to sąsiad. Miły, życzliwy. Za psi grosz postawił cieplicu. Przytargał skądś kanapę i leżankę. Pomoże w zrobieniu wentylacji w Arktyce. I może coś jeszcze.
Dobrze jest, gdy ktoś pomoże.
Od wczoraj zalegam głównie w łóżku. Nic mi się nie chce. Dziś siłą woli się podniosłam. Popierniczyłam kolejno#ć leków, ale wuj tam. Przeżyję.
No i tak to.
Powoli dzień po dniu do przodu.
Z warzywniaka wcinamy już własne rzodkiewki. Do sądziłam szpinak. Na grządkach zieleni się kapusta nasza, głowiasta i pak choi. Czy jak mu tam. Seler też.
Pierdzielone konwalie są nie do pokonania. Zawsze jakieś France wyjdą spod ziemi. Na nie tylko napalm!

wtorek, 12 maja 2020

wtorek, 5 maja 2020

dobry dzień

wczorajszy poniedziałek był całkiem udany.
wszystko co chciałam załatwić załatwiłam bez problemu. na nogach.
trwało to trochę, bo chodzik, ale fanfary proszsz!
dziś od rana załatwianie spraw telefonicznie i nic. zer, nul. ciśnienie skacze.
do ZUS-u nie sposób się dodzwonić.
do przychodni, jedne, drugiej - to samo.
jeszcze ten pip Orange jakoś mnie zaskoczył. wczoraj dopiero wymieniłam kartę na mini i odpaliłam tlf, a dziś niespodzianka - wykorzystano 80% środków pakietu internetowego/ no hola, hola!
staram się nie denerwować bo ciśnienie mi skacze niefajnie, ale trudno o spokój, gdy od rana faule. 

czwartek, 30 kwietnia 2020

babelot

Babelot jeszcze 2 dni temu ledwo dychał a ja z niepokoju odchodziłam od zmysłów.
a od wczoraj....od wczoraj zaczyna się normalność, czyli mały tyran wstaje z kolan :)
-trafiłam do piekła. bo nie ma z kim gadać, kogo podglądać, cicho, pusto na oddziale. tylko we dwie z inną pacjentką na sali.
-jeść, jeść dać. masła, dżemy, tłusto, słodko i dużo. a tu nie nada. cukrzyca.
a mówiłam!? Mówiłam!  i co? i nico! dzieciakiem pokierujesz, ustawisz dietę a Babelotu ni hu!
foch, histeria, groźby wezwania policji itd.
teraz to mi już to lotto. ważne że żyje. i teraz to może sobie kwękać, stękać do woli. w szpitalu nie porządzi choć już Jej się nie podoba. najpierw cudnie teraz be.
i nic to że wirus, wg mnie bardziej wirtualny niz serio, serio, nic to żem ograniczona ruchowo - dać jeść, dać jeść!
ostatecznie nie dziwne, bo jest na jadle nfz-towskim to i wiadomo, takim do stadium mumifikacji.

a na działku powstał na razie szkielet cieplarenki.
w nocy padało i to nawet całkiem przyjemnie.
posadzone pyrki, buroki, marchew, pietrucha, koper.
ubiegłoroczny szczaw hula.
sałata zaczyna się wykluwać, rzodkiewka dzielnie zielenieje. cebula i czosnek idą w zielone. truskawki kwitną i pojawiają się pierwsze owoce, to samo na agrescie. porzeczki zwane z ruska - smorodina - obwieszone girlandami kfiotków. niech no ino mróz nie zwarzy. rabarbar się rozposciera. wrotycz szaleje, lawenda czeka na podzielenie i rozsadzenie. rozsady pomidorów i papryki w domu koczują czekając na lepsze czasy. kabaczki, cukinie i dynie też. słonecznik puszcza listowie.
eksperymentalnie posadziłam fenkuła i koper włoski.
brakuje mi szpinaku i miejsca do posadzenia.

co muszę?
chciał nie chciał musze dokupić ziemi i do cieplicy i na grządki i na cito montować kolejne.
no niestety. w tym roku pełnego wjazdu na działkę nie będzie. jadlo ludzkie je zaanektuje. tym razem nie będę się bawiła w grządki. pójdę w wały. zobaczym jak to wyjdzie.
no i kupię bryzgacz wodny obrotowy. niech lata dokoła i leje. szkoda czasu na latanie z wężem czy ustawianie wahacza wodnego.

a tera nach Babelot. z karmą dla ozdrowieńca.

niedziela, 26 kwietnia 2020

do poogladania

https://www.youtube.com/watch?v=1134tIRI5Ss

https://www.youtube.com/watch?v=EaGMEJ-yt-s

https://www.youtube.com/watch?v=PQiXG8x7dVQ

https://www.youtube.com/watch?v=9w_t_oKjXik

https://www.youtube.com/watch?v=gncziX7t-N0

https://www.youtube.com/channel/UCK06e_lG4DKOSWAgusjlvRA

https://www.youtube.com/channel/UCf_4XCeULUxJ5HN0l66NPaA

https://www.youtube.com/channel/UCzOO9bNJl2iw9wCIE82lUQg

https://www.youtube.com/channel/UCnBpiySdWT7rU9P633emjDA

https://www.youtube.com/channel/UCIMXKin1fXXCeq2UJePJEog

https://www.youtube.com/channel/UCGA3IP8u32OBxMjATZ5PMhg

https://www.youtube.com/channel/UCHkkUuVWTSwN82IHIhxq_jg

https://www.youtube.com/channel/UCOA0SQjC323Ib5JZf2huZRQ

https://www.youtube.com/channel/UCa93gWFdETnaPKYbZxbgzJQ

https://www.youtube.com/channel/UCC7sAOWeNmSTOCgF_-YyO-Q

https://www.youtube.com/channel/UCaL97quKgUh9WbUN_Vlnbhg

https://www.youtube.com/channel/UCN8h1RLo-FIIZGviAWviyEA

https://www.youtube.com/channel/UCy-5magaBiKZLOX0waIDTmg

https://www.youtube.com/channel/UC6UU_yF4LkUJ6hZQO7uCyqg

https://www.youtube.com/channel/UCAwlDPH-eGcX5KH5pTnipfw

https://www.youtube.com/channel/UCOrDKCLCrUuPUFZ-bIxxirg

https://www.youtube.com/channel/UCNrEc7T4qhGL2hl4jVv2dhQ

https://www.youtube.com/channel/UCGUgJ_eGck7LUJd2Rc6278Q   

https://www.youtube.com/channel/UC0Mf1FlTi-UWgT_k9uNOcrA

https://www.youtube.com/channel/UCQwRlx8hVI-CFv_E-v5s84Q

https://www.youtube.com/channel/UC_JSczbzwFvJdoSXP69EVfA

https://www.youtube.com/channel/UCAdOYqz8oqwNSGYE0uBEzzw

https://www.youtube.com/channel/UCnEv7KTEI9IUGMNybDZQaCg

blogowisko

patrząc dokoła na skończone dzieła, wypielęgnowane ogródki, samochody, wnętrza domów za worki kredytów - człek popada w traumę, ze taki nieudolny, że bidny a jak bidny to i goopi. że szuka metod i środków jak coś możliwie najtaniej zrobić, jak wykorzystać to co jest. tak do końca.
i rodzinne niewsparcie a dołowanie - jakby sam nie miał problemów, jakby domownicy byli źródłem nieustającej fontanny radości. tak,tak - mieszkam w slamsach! tak mówią!
pierdolić to!
dla równowagi od tych co to mieszkają w swoich - cudzych pałacach - wynajmowanych za worek monet i to nie małych - ja wolę swoje slamsy. i humor mi się poprawia każdego miesiąca, że nie muszę wydawać tego wora. i tyrać na niego. wolę swoje slamsy.
a dla podniesienia swojego morale i ogólnie samopoczucia z upodobaniem oglądam ruskie, białoruskie, ukraińskie blogi. blogi ludzi bez kredytów, za to z chutorami kupionymi za odłożone  pieniądze. zaczynający życie w kurnych, wymagających ciężkiej pracy chatach i zagrodach. i co najpiękniejsze - nie bojących się jej.
jasne, nie jest to życie dla wszystkich. nie każdy tak lubi. ale ruskie lubią, i daczę i przyrodę i normalność. otoczenie rodziną, wzajemna pomoc na wsi.
taki Max np z Leningradu. informatyk. kończy studia. dusił się w tym pięknym mieście, gdzie wiecznie wiatry i deszcz,gdzie smog, gdzie śniegu nie zobaczysz. i co? szukał i znalazł chatę z banią i kawałkiem ziemi  dla siebie i rodziny. wśród lasów, niedaleko miasta. jest szczęśliwy. na swoim. skromnym i wymagającym pracy ale ogarnia.prowadzi kanał, reklamuje różne produkty czy to czterochody -wiecie co to jest?, czy sprzęt wędkarski, kursy, broń myśliwską. hoduje kury i króliki i dostarcza mięsko pod wskazany adres. tak! tam dba się o zdrowie. iwan czaj, czaga, własne warzywa z daczy, jajca, drób i króliki.
drugi. niezwykle sympatyczny i pogodny człek. niegdyś przedstawiciel jednej z sieci komórkowych. kilka domów  w tym jeden na ukończeniu ze wszystkimi szykanami. ogrzewaniem podłogowym itd.i co? a kupił chutor. pogłębił staw, hoduje ryby.ma świnki, owce, kozy. dokupił ziemi.
jest szczęśliwy choć zajęć ma do licha i ciut, ciut.
a życie znajomych mych?
pozamykani w klatkach. przechodzą dla pieniędzy z jednej do drugiej. sfrustrowani odreagowują  wydając kasę i angażując się w kasochłonne, bez korzyści i zabezpieczenia finansowego czy bytowego działania. chleją jako metoda rozładowania stresu, radości, rozpaczy.
a ja ciągle mam przed oczami dawnych klientów, którzy zrozpaczeni mi się zwierzali, że bardzo żałują że nie myśleli o starości, że imprezowali, wywalali pieniądze, jak wtedy to określali - w błoto, że wozili się po kurortach, zmieniali samochody jak rękawiczki a teraz MOPS i bieda.

ja często mam doły, zbyt często. zastanawiam się po co tu jestem. wiecznie ze wszystkim sama.
że teraz mama już serio, serio i do końca będzie wymagać opieki.
że nie wiem jak to będzie? czy dam radę? czy jeszcze będzie się samodzielnie poruszać czy już jest ten czas, gdzie trzeba myć, zmieniać pampersy? czy podołam?
i już zupełnie nie wiem co z Młądą. zagubiłam się totalnie. ona też.
że bycie na wciąż razem,jak to mówi Agnieszka, moja terapeutka, generuje konflikty. ze to normalne, że byle drobiazg wyprowadza z równowagi, że trzeba mieć swoją przestrzeń, czas tylko dla siebie. i nie godzinkę czy dwie. a kilka w ciągu dnia. dla  zdrowia psychicznego i dobrych relacji. że na dzień dzisiejszy ja muszę wszystko ogarnąć bo jestem najzdrowsza. że z Młądą trzeba delikatnie, a mi puszczają tamy, że  jak z malutkim dzieckiem.powtarzać po 1000 razy do utrwalenia. a mi trudno to patrząc na jej dojrzałość fizyczną.
że z Młądą jest coraz gorzej i pewnie to moja wina, bo pękam. zwyczajnie pękam.
ze już przestałam prosić o cokolwiek bo przeważnie jest odmowa.
że mam dość kopania się z koniem a muszę.

a mała rzecz  jak - zza płota - podejdź wieczorem po pomidory bo mi się za dużo nasiało i zwykła rozmowa - dodaje skrzydeł. że jeszcze ktoś mnie widzi, że żyję.
bo dla reszty sąsiadów, choć znamy się od dziesięcioleci jestem powietrzem, ew powodem do kpin i plotek.

no dobra.
ulżyłam sobie.
teraz czas na życie w realu,

sobota, 25 kwietnia 2020

Krótka wizyta w Warszawie.
Babelot w kontakcie i nawija jak zawsze. Dyryguje pełen pretensji.

Kazisko mega problemy z pamięcią 😪 79 lat.

Dostałam pomidorki do rozsadzenia od sąsiadki.

Muszę napisać odwołanie w sprawie orzeczenia Młądej.

Pójść do Orange.

Przekopać to i owo. Podlać.
Jak to wszystko wyjdzie? Nie wiem. Nie mam obornika.

czwartek, 23 kwietnia 2020

Minął kolejny, zwyczajny dzień.

70 zeta taxi do kliniki z rzeczami Babelota.
Nic to. Słam monetami. A ciuchy, środki czystości itd trzeba dać i tyle.
Wczorajszą próba założenia stentów sztuk 3 się była nie powiodła. Zbyt pokręcone naczynia krew noszące. Za to krwiak na pół ręki i pieroński ból - z opowiadań mamy, udany jak najbardziej.
Dziś była kolejna próba. Przez tętnicę pachwinową. Założone 2. Będzie jeszcze jeden lub dwa ale za kilka dni. Na razie obserwacja. To tyle w kwestii stentów.
Inaczej się ma rzecz z pachwiną. Tu kurła faul na całej linii. Rozpierdzielili matce tętnicę udową. Ale, ale - My to ogarniamy, opanowane, a za chwilę - postaramy się to opanować. Tylko czy mać się opanuje? Czy da radę wyleżeć plackiem bez ruchu pierwsze kilka godzin?
Bo jak to powiedział doktorek, tego się nie ceruje tylko ściska i samo się naprawia. Kurła, czarna masa jestem w tym temacie.
No i jak to u nas. Jedno dobrze reszta spierdzielona.

ile %?

matka na kardiologii, to wiecie.
ale jak działa teraz system?
w ilu % w naszym przypadku?
1 telefon - skucha/ podać melisę i będzie gites. faul!
2 telefon -podać melisę i coś pod język. w żadnym przypadku sugestii czy polecenia wezwania karetki. wręcz przeciwnie. odradzanie.
3 telefon - wywiad. przyjeżdża karetka. lekarz pyta, sanitariusz  odradza wyjazd do szpitala. decyzja matki i moja - jedzie.

i trochę nawet byłoby to śmieszne, gdyby konsekwencje nie byłyby ostateczne.
przez telefon lekarz mądrze mówi - ze słowotoku wyławiam - zawał.
lekarz karetkowy zwija ekg - proszę o wytłumaczenie, opis - czytam - blok i mnóstwo medycznych zwrotów, których nie ogarniam. w końcu lekarz wydusza z siebie. zawał. ale kiedy - to on nie wie. no miała. i kurła durnie pytają czy chce jechać do szpitala zamiast na gwizdku z nią jechać.
o co kaman?
bo były wręcz sugestie żeby została w domu. pozawerbalne, ale łatwe do odczytania.
dodzwaniam się do kliniki.
nic nie powiedzą przez telefon.
dzwonię drugi raz. mówię jak krowie na rowie, żem balkonikowa, żem autobusowa.
gada - czy pani wie, że mama miała zawał 3 dni temu. mniej więcej wiem. tzn teraz już wiem.

nie myslę o tym jakie spustoszenia w sercu zrobiło opóźnione leczenie.
bo nic nie wymyslę.
bierzemy to co jest i żyjemy dalej.

a jednak

poranne zamulenie i nagle "odkrycie" - pitoli tylko jeden ptak.fakt że przed świtem, ale jakby mało,
zwykle jest tak - noc,i drze się 2 do 3 skrzydlatych. potem półgodzinna cisza i świtem zaczynał się jazgot, koncert ptasi.a teraz jeden w porywach dwa.
w ubiegłym roku o tej porze śmigały wróble,sikorki, kawki, sójki,gawrony przybłędy, sroki i jeszcze jakieś ktosie. stadnie. teraz pojawiają się tylko pojedyncze sroki.
nie ma much. nie ma pszczół. chwilę latały motylki ale po kolejnym chemitrals i one znikły. polatują bąki.tyle.
sąsiad mnie pytał czy widziałam pszczoły. 
czereśnia okryta kwiatami i ani jednego owada. nie nie buczy wśród gałęzi.


babelot po koronografii. świeży 3 dniowy zawał.
i znów "kompetencja" 999 wyłazi na wierzch.
przykazane dzwonic. więc dzwonię. opisuję objawy.mówię jakie ciśnienie. - e, to nic takiego. melisę proszę podać i będzie dobrze. podaję. w końcu ten ktoś na końcu słuchawki ma większe kompetencje odemnie.
kolejny dzień czyli wczoraj.
znów wysokie ciśnienie. dzwonię na 999. inna kobietka.podać melisę razem z lekiem pod język. to  na szczeście mam. za radą koleżanki lekarz wypisał dla mnie. najniższą możliwą dawkę. ale jest.czekam godzinę. ciśnienie się obniżyło, babelot bardziej dziarski, gada jak najęta a potem znów lipa. cisnienie się podnosi, ona słabsza. dzwonię. ja gadam w słuchawkę. babelot gada. przyjeżdża karetka.
dziś albo balonik w naczynie serdeczne, albo inny rozpornik naczyniowy i wypad do domu z receptami i zaleceniami.
a póki co to  chyba muszę tam pojechać.

środa, 22 kwietnia 2020

Dla siebie ku pamięci.

Babelot w szpitalu. Serduszko. Zawał. Planowana koronografia.
A ja wracam do leków.
Za dużo wszystkiego.
Zbyt dużo. 

wtorek, 21 kwietnia 2020

E tam!

Pandemia? Jaka pandemią?
Siedzę na działce i mój mózg nie rejestruje niczego z żadnych kataklizmów. Co najwyżej małe, domowe.
Rano wyściubiam nos za drzwi - zimniochu - zmiatam do środka. Czekam aż słońce ogrzeje okoliczności przyrody.
Pandemia? Jaka pandemia?
Czereśnia kwitnie, szafirki kwitną, czosnek wyłazi, jarmuż dalej zielony tak jak i kępy trawy, rzodkiewka daje czadu. Buraki wyłażą.
Coś się zmieniło od ubiegłego roku? Ludzie padają jak muchy? Coś mi umyka?
Paczę na wschodzące słońce, dziś nie będzie zbyt ciepło. Skąd wiem? Po kolorze nieba o świcie.
Pandemia? Gdzie ta pandemia?
Ludzie dłubią w ogródkach, siedzą w domach, niektórzy idą/jadą do pracy. Dzieciaki mają wcześniejsze wakacje. Mniej autobusów. Mniej ruchu na ulicach.
Tu nie ma pandemii. Karetki nie latają na sygnale. Nikt nie dezynfekuje klamek - bo i po co? Nikt obcy ich nie chwyta. Na ulicach wszyscy zamaskowani. Między bruzdami normalność.
A u mnie tradycyjny pierdolnik. W domu. Wszystko czeka na moje ręce.
W sumie nie ma tego złego. Jak się zmęczę walę się do wyrka i zalegam. Powoli dłubię w grządkach już bez panicznego napędu jak w ubiegłym roku. Bo i pewne rzeczy w ziemi są porobione. Powoli po kawałeczku skopuję grządki. Porządkuję przestrzeń.
Sionka do Berdyczowa uzyskała funkcję również kuchenną. Po wodę latam na drugą stronę pod kran. W Arktyce jest wszystko w kuchni. Ja wolę tak. Nie cierpię tamtego domu! I nie tylko ja. Zachodzimy tam tylko w celu prania i zapełnienia/opróżnienia lodówki i zamrażarki.
Słoneczko już na łokieć nad horyzontem. Zaczyna zaglądać w okna i grzać.
Czy mi źle? Przeciwnie.
Tu czuję się w miarę dobrze. Nie lubię wychodzić poza działkę. Duszę się od razu a jeszcze w masce?
Więc gdzie ta pandemia? W merdiach i ustawach. W realu jej nie ma. 

wtorek, 14 kwietnia 2020

niedziela, 12 kwietnia 2020

Wielkanocnie

Skończył się gaz.
Jest to.

I doopa. Na szybko podgrzewam z sercem na ramieniu kuraka, żeby cokolwiek ciepłego mieć do zjedzenia.
Na szybko, na wcisk składane rury.
Smrodzi to, trzeszczy, dym wali każdą szczeliną. Chłopa tu panie trza. Chłopa. A ch) opa nawet na lekarstwo.
Jak tu żyć panie, jak tu żyć? 🤣🤣🤣

Zabawa w chowanego

Przyjechałyśmy na działkę z dobytkiem. 3 psy i 3 koty.
W ubiegłym roku piesy były puszczane na żywioł. Całą bandą. Niekoniecznie to było fajne. Pierwsze - Lala nie lubi spacerów z pozostałą dwójką i odmawia czegokolwiek. A drugie to to, że rwą pazurami trawę w sposób koszmarny.
W tym roku inaczej. Pojedynczo wypuszczane, szczególnie Drabeł z Alaską, ponieważ Alusia sama sobą ma takiego spida że za 3 psy wystarczy a w pakiecie z Dziobiastym armagedon czyni. Wszystko fruwa, tabuny kurzu unoszą się wszędzie. Więc Basta, zwłaszcza, że sypnęłam trochę trawy i koniczyny. Niech spokojnie rośnie.
Zostały koteły. Próba wyjścia dziewczyn nie powiodła się. Bu z napuszonym ogonem prawie zawału dostała. Kotolota ma w nosie spacerki, za to Wikary!
Ten to główny penetrator przestrzeni.
Pierwszego dnia ostrożnie, można rzec na paluszkach obchodził działkę. Złapać gada i zawlec do domu to zabawa na minimum pół godziny. Nauczył się w domu zabawy w ganianego z Młądą no i teraz jest problem. Jak wygląda zabawa - koteł ucieka, Młądą goni. I odwrotnie. I teraz na działce też się bawi.
Drugiego dnia już macho śmiało po włościach ganiał. Zaliczył daszek na komórce, skąd chciał kicnąć do sąsiada. Szczęściem pies go zniechęcił. Z drugiej strony pieseł wyjechany - więc czemu nie? - hyc do drugiego sąsiada. Młądą prawie zawał bo to Jej ukochany kotecek. Za kotem przez płot i zabawa w ganianego. Dokoła domu.
Wczoraj trzeci dzień ogarniania świata. Wylądował najpierw u sąsiada po skosie. Pies go pogonił. Polazł 2 działki dalej. To samo.
Uparta bestia nie dała za wygraną. Polazła na sąsiednią ulicę. Psy oburzone nowym i nierespektowaniem ich rewirów podniosły jazgot do nieba. A nam oczywiście koteł znik. Poszły my na ogląd sytuacji. Ni ma łazika. Młąda trzyma się twardo ale w środku herzklekot - co też z koteckiem.
Sprawdzamy energetycznie. Jest łajza gdzieś przy domu. Kamień z serca. Na działce jeszcze raz sprawdzamy. Młąda nic nie czuje, mi znów łapa opada od ciężaru ( pierwszy raz z taką energią się spotykam. Ciężka, mocna, dominującą). Idę do płota. Zaglądam zań a tam typek siedzi w sąsiedzkich skrzynkach w dawnym kojcu po piesku. Cwana bestia! Wołam gada a ten na mnie tylko łyp okiem - nie przeszkadzaj! Ogarniam!
Podszedł do bramki z prętów, delikatnie łeb wystawił - bezpiecznie? Niebezpiecznie?
Młąda znów przez płot. Cap Wikarego na ręce. Przekazuje mi typka a ten niekoniecznie zadowolony z rączek. By se poszedł.
Siedzi teraz w sypialni i odsypia stresy.
Pierwsze spotkanie z psami zaliczone. Doopka cała. Gorzej jak spotka się z wytrawnymi kocimi wojownikami. Obcięte pazury i krzywy zgryz kiepsko rokują.
No i ulica nie tak daleko.
Trzeba pilnować mocium Pana.

środa, 8 kwietnia 2020

Ogarniania cd

Przyszedł ozonator. Mały, poręczny, fajniusi. Będzie działać.
Podlewam ogródek bo to że posiane nie wschodzi - pal licho, ma czas. Gorzej że trawa sucha jak pieprz. Trza polewać bo dosiałam trawy. Potem jeszcze sypnę koniczyną.
Chyba już czas na sadzenie Pyrków. Mam mieszane uczucia. Poczekam jeszcze trochę.
No i w Arktyce dzieje się.
Ale od początku.
Pierwszego wieczora coś napierdzielało tak że ściana zadrżała, ale do Berdyczowa nie wlazło.
Jak pisałam - światło w Arktyce i wogle korki pizgły. No ciemność normalnie. A zięciu zrobił dobrze. Była jasność jesienią. Wszędzie.
Sprawdzam co jakiś czas ubytki korkowe w jasności i korki są ok.
Wczoraj wieczorem a w zasadzie nocą przychodzi Młąda do mnie - mamo, światło się świeci w dużym pokoju - w Arktyce.
Zapalałaś? Ni! Nie wchodzę, nie zaglądam, chyba że muszę. Użytkuję kuchnię, łazienkę i kibelek. Tylko. Nikt tam nie wchodził. Ani ja, ani Babelot a Młąda tym bardziej. Zresztą już w tamtym roku się tam działo. Chałasy, ruszanie kołdry którą byłam przykryta czy babcia. Babelot wogle nie mógł spać nocami.  Ciągłe się działo w tym pokoju.
Jakoś mnie to nie zdziwiło albowiem ciotka mówiła że po śmierci będzie pilnować domu. A niech pilnuje jak musi. Ja jej nie bronię. Sprawdziłam który to korek, wyłączyłam światło i po zabawie.
Więc mamy ducha! 

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

No i znów

Ucisk i pieczenie w sercu, obręcz dokoła klatki piersiowej i brak możliwości złapania pełnego oddechu.
I znów izba przyjęć. Ekg, rtg - bo może zapalenie płuc, wszelkie możliwe badania krwi.
Na izbie poza krótkim spięciem najpierw o ankietę z lekarzem, a potem o możliwość wyjścia na chwilę na powietrze, było zadziwiająco dobrze. Zaskoczona przemile salową, która kock do przykrycia przyniosła, pobieraniem krwi - nigdy tak totalnie bezboleśnie nie było to zrobione.
Co do ankiety - piany dostałam, że muszę podpisać świst, że zgłaszam się z powodu podejrzenia zarażenia koronawirusem. No nie. To nie przeszło.
Na ankiecie dopisałam - przywieziono mnie z powodów kardiologicznych a nie z powodu j.w. I tyle.
Finalnie dowiedziałam się, że mam powiększone serce, oskrzeliki jak 29-to groszówki - lekarz to określił jako rozedmę płuc, a ja biorę inhalacje rozszerzające je. Ale chooj. No i z rzeczy o których wiem, a doktor się zdziwił, że nie chcą mi zdiagnozować - cukrzycę. Ostatecznie ten wiecznie podwyższony cukier nie bierze się znikąd.
Matka zdenerwowana, o Młądej nie będę wspominać bo mi Jej zwyczajnie szkoda. Bardzo przeżywa wszystko choć stara się być spokojna i opanowana w czym leki pomagają.
Złości się na mnie, że wiecznie coś robię, ale przecież inaczej się nie da.
Matka nie ma siły i oszczędza się żeby pożyć jak najdłużej, ona lubi pospać a i leki ją wyciszają - no cóż, wracamy z terapią od początku - i też nie czuję się najlepiej. A ktoś musi - zrobić zakupy, ugotować, sprzątnąć.
Jej Bohu, jakbym z pieśnią na ustach rwała robotę ile się da, jak dawniej. Bo i czas po temu. Jest czas. Dużo czasu.

A dziś przyjeżdża ozonator. Trudno. Ten zakup jest niezbędny, żeby wytłuc wszystko zbędne w domu po ciotce - grzyby, pleśnie i nie fajne zapachy. Jak będzie ciepłej to i w Berdyczowie. Bo to po ozonowaniu trzeba konkretnie wywietrzyć. A dziadostwa mus się pozbyć bo nastanie na włościach pierwsze wnuczę z Pierworodną. A gdzie takiego malca w taki syf włożyć. Nie nada!

Jakby co to dziewczyny są zaopatrzone w jadło na długo. Pieszy mają żarcia na minimum 2 tygodnie. Koteły na tydzień. Mi kasa się kończy. No i zacznie szkołę przetrwania. Bo z ZUSu jak to z ZUSu - martwa cisza.