Pandemia? Jaka pandemią?
Siedzę na działce i mój mózg nie rejestruje niczego z żadnych kataklizmów. Co najwyżej małe, domowe.
Rano wyściubiam nos za drzwi - zimniochu - zmiatam do środka. Czekam aż słońce ogrzeje okoliczności przyrody.
Pandemia? Jaka pandemia?
Czereśnia kwitnie, szafirki kwitną, czosnek wyłazi, jarmuż dalej zielony tak jak i kępy trawy, rzodkiewka daje czadu. Buraki wyłażą.
Coś się zmieniło od ubiegłego roku? Ludzie padają jak muchy? Coś mi umyka?
Paczę na wschodzące słońce, dziś nie będzie zbyt ciepło. Skąd wiem? Po kolorze nieba o świcie.
Pandemia? Gdzie ta pandemia?
Ludzie dłubią w ogródkach, siedzą w domach, niektórzy idą/jadą do pracy. Dzieciaki mają wcześniejsze wakacje. Mniej autobusów. Mniej ruchu na ulicach.
Tu nie ma pandemii. Karetki nie latają na sygnale. Nikt nie dezynfekuje klamek - bo i po co? Nikt obcy ich nie chwyta. Na ulicach wszyscy zamaskowani. Między bruzdami normalność.
A u mnie tradycyjny pierdolnik. W domu. Wszystko czeka na moje ręce.
W sumie nie ma tego złego. Jak się zmęczę walę się do wyrka i zalegam. Powoli dłubię w grządkach już bez panicznego napędu jak w ubiegłym roku. Bo i pewne rzeczy w ziemi są porobione. Powoli po kawałeczku skopuję grządki. Porządkuję przestrzeń.
Sionka do Berdyczowa uzyskała funkcję również kuchenną. Po wodę latam na drugą stronę pod kran. W Arktyce jest wszystko w kuchni. Ja wolę tak. Nie cierpię tamtego domu! I nie tylko ja. Zachodzimy tam tylko w celu prania i zapełnienia/opróżnienia lodówki i zamrażarki.
Słoneczko już na łokieć nad horyzontem. Zaczyna zaglądać w okna i grzać.
Czy mi źle? Przeciwnie.
Tu czuję się w miarę dobrze. Nie lubię wychodzić poza działkę. Duszę się od razu a jeszcze w masce?
Więc gdzie ta pandemia? W merdiach i ustawach. W realu jej nie ma.
Siedzę na działce i mój mózg nie rejestruje niczego z żadnych kataklizmów. Co najwyżej małe, domowe.
Rano wyściubiam nos za drzwi - zimniochu - zmiatam do środka. Czekam aż słońce ogrzeje okoliczności przyrody.
Pandemia? Jaka pandemia?
Czereśnia kwitnie, szafirki kwitną, czosnek wyłazi, jarmuż dalej zielony tak jak i kępy trawy, rzodkiewka daje czadu. Buraki wyłażą.
Coś się zmieniło od ubiegłego roku? Ludzie padają jak muchy? Coś mi umyka?
Paczę na wschodzące słońce, dziś nie będzie zbyt ciepło. Skąd wiem? Po kolorze nieba o świcie.
Pandemia? Gdzie ta pandemia?
Ludzie dłubią w ogródkach, siedzą w domach, niektórzy idą/jadą do pracy. Dzieciaki mają wcześniejsze wakacje. Mniej autobusów. Mniej ruchu na ulicach.
Tu nie ma pandemii. Karetki nie latają na sygnale. Nikt nie dezynfekuje klamek - bo i po co? Nikt obcy ich nie chwyta. Na ulicach wszyscy zamaskowani. Między bruzdami normalność.
A u mnie tradycyjny pierdolnik. W domu. Wszystko czeka na moje ręce.
W sumie nie ma tego złego. Jak się zmęczę walę się do wyrka i zalegam. Powoli dłubię w grządkach już bez panicznego napędu jak w ubiegłym roku. Bo i pewne rzeczy w ziemi są porobione. Powoli po kawałeczku skopuję grządki. Porządkuję przestrzeń.
Sionka do Berdyczowa uzyskała funkcję również kuchenną. Po wodę latam na drugą stronę pod kran. W Arktyce jest wszystko w kuchni. Ja wolę tak. Nie cierpię tamtego domu! I nie tylko ja. Zachodzimy tam tylko w celu prania i zapełnienia/opróżnienia lodówki i zamrażarki.
Słoneczko już na łokieć nad horyzontem. Zaczyna zaglądać w okna i grzać.
Czy mi źle? Przeciwnie.
Tu czuję się w miarę dobrze. Nie lubię wychodzić poza działkę. Duszę się od razu a jeszcze w masce?
Więc gdzie ta pandemia? W merdiach i ustawach. W realu jej nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz