Po raz pierwszy od kilku dni poczułam chłód. Taki, że mam ochotę przykryć się czymś. Ten chłodek to o 3.00. Nad ranem. Jedyne chwilę wytchnienia od skwaru.
Co można robić o tak zacnej godzinie? W moim przypadku pozmywać sagany, które stoją w zlewie i czekają swego dnia. Mogę czytać - jednym okiem - bo dwoma wszystko mi się rozmywa. - szczęśliwie szkła do dali już gotowe czekają.
Można nakarmić kota, kaczek nie - Dziwaczki jeszcze śpią.
Można też siedzieć i napawać się ciszą w oczekiwaniu na pierwszy poranny jazgot pierzastych.
Można tak jak ja wczoraj o 4- tej z minutami zacząć walczyć z oknem kuchennym przy pomocy młotka i nikt się nie przypierdziela że stukam. Tak proszsz państwa, udało mi się otworzyć jedno strzydło okna. Nie myte w środku od ponad 20- lat czyli od zbudowania domu. Drugiej połówki niestety nie - zaklejona - serio! Zaklejona - jakimś żelem, klejem hydraulicznym, zabetonowana na wieki. Może psikadłem - odrdzewiaczem coś zdziałam, ale czarno to widzę. Efekt tej działalności jest taki, że przy braku wentylacji, że wujostwo żeby ciepło nie uciekało, pozaklejali też otwory wentylacyjne - jest grzyb dokoła okien. I pod sufitem w miejscach gdzie powietrze "stoi". Czym to "ugryźć" nie mam pojęcia. A sił trochę brak.
Kupiłam sobie pomocnika. Mini wkrętarkę i przynajmniej z czym daje radę to mi pomaga.
Akcja okna trwa.
Na pierwszy rzut poszło najmniejsze. Wydłubałam pianę uszczelniającą, króra w formie brązowych nacieków okala okna. Ochyda!
No i doczyszczanie, wecowanie kostkami z papierem ściernym i malowanie. Powolutku. Krok po kroku.
Powoli krok po kroku obrzydliwe napięcie wewnętrzne, chory przymus robienia 100 rzeczy na raz i na cito - przechodzi. To cudowne uczucie gdy zamykam oczy i na spokojnie myślę o tym co zrobione, co chcę zrobić i nie ma napięcia wewnętrznego. To jak spokojne unoszenie się na delikatnej fali.
Co można robić o tak zacnej godzinie? W moim przypadku pozmywać sagany, które stoją w zlewie i czekają swego dnia. Mogę czytać - jednym okiem - bo dwoma wszystko mi się rozmywa. - szczęśliwie szkła do dali już gotowe czekają.
Można nakarmić kota, kaczek nie - Dziwaczki jeszcze śpią.
Można też siedzieć i napawać się ciszą w oczekiwaniu na pierwszy poranny jazgot pierzastych.
Można tak jak ja wczoraj o 4- tej z minutami zacząć walczyć z oknem kuchennym przy pomocy młotka i nikt się nie przypierdziela że stukam. Tak proszsz państwa, udało mi się otworzyć jedno strzydło okna. Nie myte w środku od ponad 20- lat czyli od zbudowania domu. Drugiej połówki niestety nie - zaklejona - serio! Zaklejona - jakimś żelem, klejem hydraulicznym, zabetonowana na wieki. Może psikadłem - odrdzewiaczem coś zdziałam, ale czarno to widzę. Efekt tej działalności jest taki, że przy braku wentylacji, że wujostwo żeby ciepło nie uciekało, pozaklejali też otwory wentylacyjne - jest grzyb dokoła okien. I pod sufitem w miejscach gdzie powietrze "stoi". Czym to "ugryźć" nie mam pojęcia. A sił trochę brak.
Kupiłam sobie pomocnika. Mini wkrętarkę i przynajmniej z czym daje radę to mi pomaga.
Akcja okna trwa.
Na pierwszy rzut poszło najmniejsze. Wydłubałam pianę uszczelniającą, króra w formie brązowych nacieków okala okna. Ochyda!
No i doczyszczanie, wecowanie kostkami z papierem ściernym i malowanie. Powolutku. Krok po kroku.
Powoli krok po kroku obrzydliwe napięcie wewnętrzne, chory przymus robienia 100 rzeczy na raz i na cito - przechodzi. To cudowne uczucie gdy zamykam oczy i na spokojnie myślę o tym co zrobione, co chcę zrobić i nie ma napięcia wewnętrznego. To jak spokojne unoszenie się na delikatnej fali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz