Ucisk i pieczenie w sercu, obręcz dokoła klatki piersiowej i brak możliwości złapania pełnego oddechu.
I znów izba przyjęć. Ekg, rtg - bo może zapalenie płuc, wszelkie możliwe badania krwi.
Na izbie poza krótkim spięciem najpierw o ankietę z lekarzem, a potem o możliwość wyjścia na chwilę na powietrze, było zadziwiająco dobrze. Zaskoczona przemile salową, która kock do przykrycia przyniosła, pobieraniem krwi - nigdy tak totalnie bezboleśnie nie było to zrobione.
Co do ankiety - piany dostałam, że muszę podpisać świst, że zgłaszam się z powodu podejrzenia zarażenia koronawirusem. No nie. To nie przeszło.
Na ankiecie dopisałam - przywieziono mnie z powodów kardiologicznych a nie z powodu j.w. I tyle.
Finalnie dowiedziałam się, że mam powiększone serce, oskrzeliki jak 29-to groszówki - lekarz to określił jako rozedmę płuc, a ja biorę inhalacje rozszerzające je. Ale chooj. No i z rzeczy o których wiem, a doktor się zdziwił, że nie chcą mi zdiagnozować - cukrzycę. Ostatecznie ten wiecznie podwyższony cukier nie bierze się znikąd.
Matka zdenerwowana, o Młądej nie będę wspominać bo mi Jej zwyczajnie szkoda. Bardzo przeżywa wszystko choć stara się być spokojna i opanowana w czym leki pomagają.
Złości się na mnie, że wiecznie coś robię, ale przecież inaczej się nie da.
Matka nie ma siły i oszczędza się żeby pożyć jak najdłużej, ona lubi pospać a i leki ją wyciszają - no cóż, wracamy z terapią od początku - i też nie czuję się najlepiej. A ktoś musi - zrobić zakupy, ugotować, sprzątnąć.
Jej Bohu, jakbym z pieśnią na ustach rwała robotę ile się da, jak dawniej. Bo i czas po temu. Jest czas. Dużo czasu.
A dziś przyjeżdża ozonator. Trudno. Ten zakup jest niezbędny, żeby wytłuc wszystko zbędne w domu po ciotce - grzyby, pleśnie i nie fajne zapachy. Jak będzie ciepłej to i w Berdyczowie. Bo to po ozonowaniu trzeba konkretnie wywietrzyć. A dziadostwa mus się pozbyć bo nastanie na włościach pierwsze wnuczę z Pierworodną. A gdzie takiego malca w taki syf włożyć. Nie nada!
Jakby co to dziewczyny są zaopatrzone w jadło na długo. Pieszy mają żarcia na minimum 2 tygodnie. Koteły na tydzień. Mi kasa się kończy. No i zacznie szkołę przetrwania. Bo z ZUSu jak to z ZUSu - martwa cisza.
I znów izba przyjęć. Ekg, rtg - bo może zapalenie płuc, wszelkie możliwe badania krwi.
Na izbie poza krótkim spięciem najpierw o ankietę z lekarzem, a potem o możliwość wyjścia na chwilę na powietrze, było zadziwiająco dobrze. Zaskoczona przemile salową, która kock do przykrycia przyniosła, pobieraniem krwi - nigdy tak totalnie bezboleśnie nie było to zrobione.
Co do ankiety - piany dostałam, że muszę podpisać świst, że zgłaszam się z powodu podejrzenia zarażenia koronawirusem. No nie. To nie przeszło.
Na ankiecie dopisałam - przywieziono mnie z powodów kardiologicznych a nie z powodu j.w. I tyle.
Finalnie dowiedziałam się, że mam powiększone serce, oskrzeliki jak 29-to groszówki - lekarz to określił jako rozedmę płuc, a ja biorę inhalacje rozszerzające je. Ale chooj. No i z rzeczy o których wiem, a doktor się zdziwił, że nie chcą mi zdiagnozować - cukrzycę. Ostatecznie ten wiecznie podwyższony cukier nie bierze się znikąd.
Matka zdenerwowana, o Młądej nie będę wspominać bo mi Jej zwyczajnie szkoda. Bardzo przeżywa wszystko choć stara się być spokojna i opanowana w czym leki pomagają.
Złości się na mnie, że wiecznie coś robię, ale przecież inaczej się nie da.
Matka nie ma siły i oszczędza się żeby pożyć jak najdłużej, ona lubi pospać a i leki ją wyciszają - no cóż, wracamy z terapią od początku - i też nie czuję się najlepiej. A ktoś musi - zrobić zakupy, ugotować, sprzątnąć.
Jej Bohu, jakbym z pieśnią na ustach rwała robotę ile się da, jak dawniej. Bo i czas po temu. Jest czas. Dużo czasu.
A dziś przyjeżdża ozonator. Trudno. Ten zakup jest niezbędny, żeby wytłuc wszystko zbędne w domu po ciotce - grzyby, pleśnie i nie fajne zapachy. Jak będzie ciepłej to i w Berdyczowie. Bo to po ozonowaniu trzeba konkretnie wywietrzyć. A dziadostwa mus się pozbyć bo nastanie na włościach pierwsze wnuczę z Pierworodną. A gdzie takiego malca w taki syf włożyć. Nie nada!
Jakby co to dziewczyny są zaopatrzone w jadło na długo. Pieszy mają żarcia na minimum 2 tygodnie. Koteły na tydzień. Mi kasa się kończy. No i zacznie szkołę przetrwania. Bo z ZUSu jak to z ZUSu - martwa cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz