Przyjechałyśmy na działkę z dobytkiem. 3 psy i 3 koty.
W ubiegłym roku piesy były puszczane na żywioł. Całą bandą. Niekoniecznie to było fajne. Pierwsze - Lala nie lubi spacerów z pozostałą dwójką i odmawia czegokolwiek. A drugie to to, że rwą pazurami trawę w sposób koszmarny.
W tym roku inaczej. Pojedynczo wypuszczane, szczególnie Drabeł z Alaską, ponieważ Alusia sama sobą ma takiego spida że za 3 psy wystarczy a w pakiecie z Dziobiastym armagedon czyni. Wszystko fruwa, tabuny kurzu unoszą się wszędzie. Więc Basta, zwłaszcza, że sypnęłam trochę trawy i koniczyny. Niech spokojnie rośnie.
Zostały koteły. Próba wyjścia dziewczyn nie powiodła się. Bu z napuszonym ogonem prawie zawału dostała. Kotolota ma w nosie spacerki, za to Wikary!
Ten to główny penetrator przestrzeni.
Pierwszego dnia ostrożnie, można rzec na paluszkach obchodził działkę. Złapać gada i zawlec do domu to zabawa na minimum pół godziny. Nauczył się w domu zabawy w ganianego z Młądą no i teraz jest problem. Jak wygląda zabawa - koteł ucieka, Młądą goni. I odwrotnie. I teraz na działce też się bawi.
Drugiego dnia już macho śmiało po włościach ganiał. Zaliczył daszek na komórce, skąd chciał kicnąć do sąsiada. Szczęściem pies go zniechęcił. Z drugiej strony pieseł wyjechany - więc czemu nie? - hyc do drugiego sąsiada. Młądą prawie zawał bo to Jej ukochany kotecek. Za kotem przez płot i zabawa w ganianego. Dokoła domu.
Wczoraj trzeci dzień ogarniania świata. Wylądował najpierw u sąsiada po skosie. Pies go pogonił. Polazł 2 działki dalej. To samo.
Uparta bestia nie dała za wygraną. Polazła na sąsiednią ulicę. Psy oburzone nowym i nierespektowaniem ich rewirów podniosły jazgot do nieba. A nam oczywiście koteł znik. Poszły my na ogląd sytuacji. Ni ma łazika. Młąda trzyma się twardo ale w środku herzklekot - co też z koteckiem.
Sprawdzamy energetycznie. Jest łajza gdzieś przy domu. Kamień z serca. Na działce jeszcze raz sprawdzamy. Młąda nic nie czuje, mi znów łapa opada od ciężaru ( pierwszy raz z taką energią się spotykam. Ciężka, mocna, dominującą). Idę do płota. Zaglądam zań a tam typek siedzi w sąsiedzkich skrzynkach w dawnym kojcu po piesku. Cwana bestia! Wołam gada a ten na mnie tylko łyp okiem - nie przeszkadzaj! Ogarniam!
Podszedł do bramki z prętów, delikatnie łeb wystawił - bezpiecznie? Niebezpiecznie?
Młąda znów przez płot. Cap Wikarego na ręce. Przekazuje mi typka a ten niekoniecznie zadowolony z rączek. By se poszedł.
Siedzi teraz w sypialni i odsypia stresy.
Pierwsze spotkanie z psami zaliczone. Doopka cała. Gorzej jak spotka się z wytrawnymi kocimi wojownikami. Obcięte pazury i krzywy zgryz kiepsko rokują.
No i ulica nie tak daleko.
Trzeba pilnować mocium Pana.
W ubiegłym roku piesy były puszczane na żywioł. Całą bandą. Niekoniecznie to było fajne. Pierwsze - Lala nie lubi spacerów z pozostałą dwójką i odmawia czegokolwiek. A drugie to to, że rwą pazurami trawę w sposób koszmarny.
W tym roku inaczej. Pojedynczo wypuszczane, szczególnie Drabeł z Alaską, ponieważ Alusia sama sobą ma takiego spida że za 3 psy wystarczy a w pakiecie z Dziobiastym armagedon czyni. Wszystko fruwa, tabuny kurzu unoszą się wszędzie. Więc Basta, zwłaszcza, że sypnęłam trochę trawy i koniczyny. Niech spokojnie rośnie.
Zostały koteły. Próba wyjścia dziewczyn nie powiodła się. Bu z napuszonym ogonem prawie zawału dostała. Kotolota ma w nosie spacerki, za to Wikary!
Ten to główny penetrator przestrzeni.
Pierwszego dnia ostrożnie, można rzec na paluszkach obchodził działkę. Złapać gada i zawlec do domu to zabawa na minimum pół godziny. Nauczył się w domu zabawy w ganianego z Młądą no i teraz jest problem. Jak wygląda zabawa - koteł ucieka, Młądą goni. I odwrotnie. I teraz na działce też się bawi.
Drugiego dnia już macho śmiało po włościach ganiał. Zaliczył daszek na komórce, skąd chciał kicnąć do sąsiada. Szczęściem pies go zniechęcił. Z drugiej strony pieseł wyjechany - więc czemu nie? - hyc do drugiego sąsiada. Młądą prawie zawał bo to Jej ukochany kotecek. Za kotem przez płot i zabawa w ganianego. Dokoła domu.
Wczoraj trzeci dzień ogarniania świata. Wylądował najpierw u sąsiada po skosie. Pies go pogonił. Polazł 2 działki dalej. To samo.
Uparta bestia nie dała za wygraną. Polazła na sąsiednią ulicę. Psy oburzone nowym i nierespektowaniem ich rewirów podniosły jazgot do nieba. A nam oczywiście koteł znik. Poszły my na ogląd sytuacji. Ni ma łazika. Młąda trzyma się twardo ale w środku herzklekot - co też z koteckiem.
Sprawdzamy energetycznie. Jest łajza gdzieś przy domu. Kamień z serca. Na działce jeszcze raz sprawdzamy. Młąda nic nie czuje, mi znów łapa opada od ciężaru ( pierwszy raz z taką energią się spotykam. Ciężka, mocna, dominującą). Idę do płota. Zaglądam zań a tam typek siedzi w sąsiedzkich skrzynkach w dawnym kojcu po piesku. Cwana bestia! Wołam gada a ten na mnie tylko łyp okiem - nie przeszkadzaj! Ogarniam!
Podszedł do bramki z prętów, delikatnie łeb wystawił - bezpiecznie? Niebezpiecznie?
Młąda znów przez płot. Cap Wikarego na ręce. Przekazuje mi typka a ten niekoniecznie zadowolony z rączek. By se poszedł.
Siedzi teraz w sypialni i odsypia stresy.
Pierwsze spotkanie z psami zaliczone. Doopka cała. Gorzej jak spotka się z wytrawnymi kocimi wojownikami. Obcięte pazury i krzywy zgryz kiepsko rokują.
No i ulica nie tak daleko.
Trzeba pilnować mocium Pana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz