No tak. Siłą rozpędu. Staram się ogarniać. Nie wszystko wchodzi. Na wiele nie starcza siły. Młąda coraz gorzej. Chuda, coraz chudsza. Zaniedbuje leki. Wczoraj pierwszy raz przyznała się, że gdy w coś się wkręci to odcina ją totalnie od realu. Nie sypia zawieszona w necie. Od miesięcy je tyle do wróbelek. A kolejka na oddział długa.
Ja często nie wyrabiam. Wybucham. Nie biorę niestety leku, w sumie najlepszego, bo mam po nim mega zawroty głowy. A powinnam.
W zasadzie nie do końca wiem czy to lek powoduje te zawroty, czy spadki cukru.
Co chwila mam ataki paniki. Albo problemy kardiologiczne - trudno się w tym połapać bo objawy takie same.
Mam dni aktywności i dni totalnego wyłączenia się. Jedynie sen mnie ratuje.
Nie wiem co będzie dalej.
Nie wiem.
Ostatnio po kolejnej drace z Młądą dostałam korby. Powiedziała że się w końcu zabije, wyszła gdzieś - nie pytaj mnie gdzie idę. Przerażona zawiadomiłam policję. A ona tylko poszła do sklepu 😪
Jestem totalnie zagubiona. Nie wiem co robić. Zostawienie jej samej sobie - to pozwolenie jej na samounicestwienie.
Bycie przy niej to ciągłe nerwy i niepewność. Co zrobi, co znów wymyśli. Wykańcza mnie to.
Wiele rzeczy w życiu przeszłam, wiele traum. Jak powiedziała moja psycholożką, można tym obdzielić wielu ludzi. Ale to jest najtrudniejsze.
I ciągłe wyrzuty sumienia. Że znów nawaliłam, nie dopilnowałam, nie zrobiłam, nie przeskoczyłam samej siebie. Że nie jestem lepsza, doskonalsza. Że nie wstaję z promiennym uśmiechem na twarzy, że nie potrafię żartem, słowem rozładować napięcia. Że nie jestem taka jakby chciały żebym była. Że wiecznie jest nie tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz