czwartek, 12 listopada 2020

Jeszcze żyjemy

 No tak. Siłą rozpędu. Staram się ogarniać. Nie wszystko wchodzi. Na wiele nie starcza siły. Młąda coraz gorzej. Chuda, coraz chudsza. Zaniedbuje leki. Wczoraj pierwszy raz przyznała się, że gdy w coś się wkręci to odcina ją totalnie od realu. Nie sypia zawieszona w necie. Od miesięcy je tyle do wróbelek. A kolejka na oddział długa. 

Ja często nie wyrabiam. Wybucham. Nie biorę niestety leku, w sumie najlepszego, bo mam po nim mega zawroty głowy. A powinnam. 

W zasadzie nie do końca wiem czy to lek powoduje te zawroty, czy spadki cukru. 

Co chwila mam ataki paniki. Albo problemy kardiologiczne - trudno się w tym połapać bo objawy takie same. 

Mam dni aktywności i dni totalnego wyłączenia się. Jedynie sen mnie ratuje.

Nie wiem co będzie dalej. 

Nie wiem.

Ostatnio po kolejnej drace z Młądą dostałam korby. Powiedziała że się w końcu zabije, wyszła gdzieś - nie pytaj mnie gdzie idę. Przerażona zawiadomiłam policję. A ona tylko poszła do sklepu 😪 

Jestem totalnie zagubiona. Nie wiem co robić. Zostawienie jej samej sobie - to pozwolenie jej na samounicestwienie. 

Bycie przy niej to ciągłe nerwy i niepewność. Co zrobi, co znów wymyśli. Wykańcza mnie to.

Wiele rzeczy w życiu przeszłam, wiele traum. Jak powiedziała moja psycholożką, można tym obdzielić wielu ludzi. Ale to jest najtrudniejsze. 

I ciągłe wyrzuty sumienia. Że znów nawaliłam, nie dopilnowałam, nie zrobiłam, nie przeskoczyłam samej siebie. Że nie jestem lepsza, doskonalsza. Że nie wstaję z promiennym uśmiechem na twarzy, że nie potrafię żartem, słowem rozładować napięcia. Że nie jestem taka jakby chciały żebym była. Że  wiecznie jest nie tak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz