niedziela, 23 września 2012

Dupotechnika ;)

Z każdej strony słychać, że grzybów nie ma. Szaleństwa grzybowego nie ma! Bo one są. Skrupulatnie wymiatane, wydłubywane każdej wielkości. Mój ulubiony i najbliższy las odwiedzają dziesiątki osób. A i tak można znaleźć coś na ząb i dla zaspokojenia zmysłów. 4 godziny spaceru i efekt średni choć nie załamujący. Kurki, zajączki i cudnej urody podgrzybek. Pierwszy raz znaleziony moją osobą. Razem tak z 1,5kg. Bo z grzybami to tak jest- nie wyzbiera się wszystkich :D Ci, którym obrodziło w tym roku mogą się chichrać z tego powodu, ale dla mnie wystarczy i na pycha jajecznicę z kurkami i na zupę grzybowa. Koniecznie z kaszą jęczmienną. Pycha :)

Maniactwo grzybowe posiadam od dawna i chyba zaraziłam nim dzieciaki, bo od wczesnego dzieciństwa latały ze mną po lesie.
Zbieractwo to dobry sposób na uzupełnienie menu i zaoszczędzenie pieniędzy - wie o tym większość bloggerów. Grzyby to jedna sprawa, druga to wyprawa na "uprzątnięte" pola. Jak ci rolnicy zbierają dobro z pól to pojęcia nie mam? W każdym razie zawsze, ale to zawsze można np. na polu ziemniaków znaleźć dziesiątki kilogramów dobrych ziemniaków. To samo jest na polu marchewkowym czy innym.
Wystarczy znać odpowiednie miejscówki, a przy odpowiednim do ciężaru zbiorów wysiłku można częściowo zapełnić piwniczkę na zimę. NIE KRADNĄC!
Dziś niedziela-free od pracy-wypad za miasto jak w banku. I nawet wiem gdzie :D

Powzięłam głębokie postanowienie poprawy i 1. komp do 9.00 i koniec!, 2. sobota i niedziela-na luzie, żeby faktycznie odpocząć po tygodniu pracy.Bo pracuję, tyle że nie na etacie a w domu i ganiając z ulotkami PEWNA, że w końcu przyniesie to efekt w postaci sensownego dochodu.

Wracając do dzieciarni, to przypomniały mi się opowieści znajomej ze Szwajcarii dotyczące dzieci. Tak jakoś w tym kraju jest, że i z psami i z dziećmi można praktycznie wszędzie wchodzić. Pies w markecie to rzecz normalna. Dziecko - grzeczne, ciche, nie wiercące się i nie drące paszczy w restauracji - to też norma. TAM! Bez względu na wiek, począwszy od ssaka. Jakieś inne geny mają czy co?
Z moimi łaziłam do różnych knajpek i jedyne czego nie dało mi się osiągnąć jak były razem, to cichej rozmowy. Reszta była opanowana. Nie było wiercenia się na krześle, wybrzydzania, marudzenia, łażenia pod stołem i po stole. Żadnych ryków i wstydu dla mnie i dla nich.
Ale... zanim co, to miały przykazane odpowiednie zachowanie i konsekwencje w razie wyłamu!
Dupa nie szklanka, a ja chciałam i sobie i im zrobić przyjemność. I dawały radę! Ale były stresowo wychowywane.

Rozklejając ulotki trafiłam w okolice kinder placu. Na zjeżdżalni siedział brzdąc i darł mordę - Ła... . Paczę na młodego i nóż mi się w kieszeni otwiera i coraz bardziej niecenzuralne słowa cisną mi się na usta. Rozpaczliwie szukałam w steku niecenzuralnych tych bardziej przyswajalnych dla dzieci. Znalazłam ale uwolnione emocje eksplodowały z siłą wodospadu. Jakieś decybele przekroczyłam na bank. Młody spojrzał na mnie wcale nie speszony i ludzkim już głosem poinformował, że chce do Łukasza, który był 3 metry od niego i udawał głuchego. Podsunęłam Młodemu myśl, żeby zamiast się drzeć po prostu poszedł do niego. Popatrzył na mnie jak na kosmitkę ale chyba coś dotarło, czysta ekonomia, bo z uśmiechem na pyszczku pokicał do Ł. Nastała błogosławiona cisza :)

Jakie szczęście, że już nie mam małych dzieci. I to jeszcze dzieci bezstresowo wychowywanych. Z upiornym upodobaniem przyglądam się rodzicom, jak usiłują dotrzeć do rozwrzeszczanego, rozhisteryzowanego bachora na ulicy. Jak na oparach opanowania po raz pięćdziesiąty usiłują ustabilizować małego potworka :) I widzę jak ich ręka świerzbi, żeby zrobić "złoty strzał" w dupsko a tu nie nada! Bo kibice zaraz sięgną po telefon i w świętym oburzeniu zadzwonią na Policję, że rodzic bije dziecko. A potem machina ruszsza!

Czy donosicielstwo to nasz sport narodowy?
Czy taki jełop jakoś się dowartościowuje w ten sposób?
Nie rozumiem tego, ale widocznie głąb jestem.

Z opowieści rodzinnych i okolic wiem, że metody poskramiania potomstwa stosowane były różne.

 Począwszy od podstawy czyli tłumaczenia, rozmowy, klapsa do pętania, lub wytarmoszenia za ucho lub kołtun u pannicy, która zaczynała dojrzewać i dużo jej się zdawało. Wyrosły z nich jednostki całkiem ogarnięte, społecznie użyteczne, doskonale wpisujące się w społeczeństwo. Nie żadna patologia.

I jakoś tak dziwnie mi się wydaje, że na przemoc to patent może mieć tylko państwo znaczy

się aparat.

3 komentarze:

  1. Małe poletka to się najpierw przeorywało, potem wiele razy bronowało w różne strony - przez duże przejeżdża kopaczka lub od razu kombajn i nikt się nie bawi w poprawki, bo to nieekonomiczne (czas wynajęcia maszyn lub pracowników, a nawet samych gospodarzy, którzy muszą zając się czymś kolejnym) w porównaniu do ilości jaką znajdą. Dla nich to co dla Ciebie dużo, niekoniecznie znaczy tyle samo ;)

    Co do dzieci...taaak, mam podobne obserwacje ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na grzybach byłam wczoraj z dziećmi i ledwie 5 grzybów się znalazło no ale dzieci miały frajdę :)
    Druga część Twojego wpisu jest mi szczególnie bliska jeszcze te bezstresowe wychowanie z którym nie do końca wiadomo o co chodzi żeby dać dziecku skakać sobie po głowie ; co najwyżej rodzić przypłaci w przyszłości załamaniem nerwowym lub terapią ; odważna z Ciebie osoba że poruszasz te sprawy i chwała Ci za to :))
    Pozdrawiam Ilona

    OdpowiedzUsuń
  3. Na zbieractwie sie nie znam, nigdy w zyciu nie znalazlam jednego grzyba:) No takie beztalencie jestem.
    Dzieci moim zdaniem nalezy wychowywac konsekwentnie i nie tylko wtedy gdy "ludzie widza" ale caly czas.
    Stol jest do jedzenia posilkow i jesli dziecko od malego siedzi przy stole z rodzicami na czas posilku to raczej nigdy nie przyjdzie mu do glowy wejsc na stol w restauracji. No ale jesli wolno lazic po stole w domu, to jak wytlumaczyc, ze nie wolno tego robic w restauracji?
    Moze mialam za malo dzieci, bo tylko jedno ale nigdy nie musialam krzyczec. Poswiecalam po prostu wiele czasu na tlumaczenie i rozmowy i bylam konsekwentna. Moje NIE zawsze i w kazdych warunkach oznaczalo NIE i wcale nie bylo zalezne od tego, ze akurat mam gosci i moge dziecku odpuscic jak to czesto robily moje kolezanki, a potem sie dziwily dlaczego dziecko nie rozumie.

    OdpowiedzUsuń