Mijamy się na ulicy, mijamy w necie. Ja i moje dzieci. Poznają gdy cóś potrzebują, gdy mogą się pochwalić. Dobre i to. Inni mają gorzej.
-Matka, potrzebuję medalik Matki Bożej z Niepokalanowa!
-?
-No, potrzebuję już!
-A co się stało?
-Potrzebuję!!! Jak miałem było dobrze, wszystko się układało. Oddałem P i wszystko się wali!!! Potrzebuję!!! Już!!!
Cóż zrobić :), jedziemy z poTomkiem do Niepokalanowa.
Moje włóczęgi zaniosły mnie kiedyś za Lasek. Tak na grzyby i miłe okolicznosci przyrody. Po drodze jakoś przypadkiem wyszła nam pielgrzymka po kościołach. Kiedy na ostatnich nogach dotarłyśmy do ostatniego przeżyłam niemałe zaskoczenie. To czego szukałam od dawna miałam przed sobą. Wizerunek Matki Bożej z Gwadelupe i kościół pod Jej wezwaniem. Żeby było ciekawiej, to akurat było święto...?, w każdym razie plony pól, lasów i ogrodów były przed ołtarzem.
Usiadłyśmy cichutko, a we mnie coś znów się kręci i kusi. Polazłam do zakrystii i pytam baaardzo przystojnego wikarego, czy jakiś obrazek z wizerunkiem mogłabym dostać? A upszsz proszsz ... prosto z Gwadelupy :) Miałam 10 bo zachłanna jestem :)
Trzeba trafu, że tego samego dnia poTomek dostarczył hiobową wieść. Na dwuletnią córeczkę kolegi spadł kobylasty telewizor. Babcia na chwilkę spuściła ją z oczu i ściągneła na siebie grzmota. Pęknięta czaszka, jakieś wgniecenie, krwiak .... rokowania kiepskie.
Wieczorem wyszłam z psem przed blok, usiadłam na ławce i tak medytuję jak dostarczyć obrazek kolesiowi. Trochę mi głupio, bo ciacho z niego jak się patrzy, a ja średzinka na zejściu ale co tam! Dziecko ważniejsze! A na razie siedzę jak ta kwoka i cieszę sie ciepłym wieczorem. Nie mija kwadrans idzie koleś! Dopadam, nakazuję chwilę cierpliwości, dzida do domu i znów schodami w dół. Anonim z lekka oszołomiony grzecznie czeka a ja z jęzorem do pięt wręczam mu Wizerunek dla malutkiej. Żegnamy się szybko. On lekko rozbawiony, ja piorąca się po pysku, że znów wyskoczyłam przed szereg.
Mija kilka tygodni. Spotykamy się przypadkiem. Mała zdrowa, obrazek przez cały Jej pobyt w szpitalu miała pod poduszką a u Anonima już większa podobizna Matki Bożej z Gwadelupe wisi w centralnym punkcie mieszkania.
-Matka, potrzebuję medalik Matki Bożej z Niepokalanowa!
-?
-No, potrzebuję już!
-A co się stało?
-Potrzebuję!!! Jak miałem było dobrze, wszystko się układało. Oddałem P i wszystko się wali!!! Potrzebuję!!! Już!!!
Cóż zrobić :), jedziemy z poTomkiem do Niepokalanowa.
Moje włóczęgi zaniosły mnie kiedyś za Lasek. Tak na grzyby i miłe okolicznosci przyrody. Po drodze jakoś przypadkiem wyszła nam pielgrzymka po kościołach. Kiedy na ostatnich nogach dotarłyśmy do ostatniego przeżyłam niemałe zaskoczenie. To czego szukałam od dawna miałam przed sobą. Wizerunek Matki Bożej z Gwadelupe i kościół pod Jej wezwaniem. Żeby było ciekawiej, to akurat było święto...?, w każdym razie plony pól, lasów i ogrodów były przed ołtarzem.
Usiadłyśmy cichutko, a we mnie coś znów się kręci i kusi. Polazłam do zakrystii i pytam baaardzo przystojnego wikarego, czy jakiś obrazek z wizerunkiem mogłabym dostać? A upszsz proszsz ... prosto z Gwadelupy :) Miałam 10 bo zachłanna jestem :)
Trzeba trafu, że tego samego dnia poTomek dostarczył hiobową wieść. Na dwuletnią córeczkę kolegi spadł kobylasty telewizor. Babcia na chwilkę spuściła ją z oczu i ściągneła na siebie grzmota. Pęknięta czaszka, jakieś wgniecenie, krwiak .... rokowania kiepskie.
Wieczorem wyszłam z psem przed blok, usiadłam na ławce i tak medytuję jak dostarczyć obrazek kolesiowi. Trochę mi głupio, bo ciacho z niego jak się patrzy, a ja średzinka na zejściu ale co tam! Dziecko ważniejsze! A na razie siedzę jak ta kwoka i cieszę sie ciepłym wieczorem. Nie mija kwadrans idzie koleś! Dopadam, nakazuję chwilę cierpliwości, dzida do domu i znów schodami w dół. Anonim z lekka oszołomiony grzecznie czeka a ja z jęzorem do pięt wręczam mu Wizerunek dla malutkiej. Żegnamy się szybko. On lekko rozbawiony, ja piorąca się po pysku, że znów wyskoczyłam przed szereg.
Mija kilka tygodni. Spotykamy się przypadkiem. Mała zdrowa, obrazek przez cały Jej pobyt w szpitalu miała pod poduszką a u Anonima już większa podobizna Matki Bożej z Gwadelupe wisi w centralnym punkcie mieszkania.
Czasem warto się przełamać:))
OdpowiedzUsuńjako dziecko należałam do Rycerstwa Niepokalanej, tam również nam polecano "częstować" medalikami, a nawet wszywać niewierzącym w kurtki ;)
OdpowiedzUsuńLekka przesada!
OdpowiedzUsuńTakie uszczęśliwianie wbrew woli :/
A z Młodym nie pojadę. Chce, to niech sam śmiga :/
:))) Moja Juniorka była wątpiącym katolikiem. Poszła do gimnazjum katolickiego - przerobili ją na zdeklarowanego ateistę :))
OdpowiedzUsuńA szkoda, bo moim zdaniem wierząc, łatwiej się żyje.
wcięło mój poprzedni komentarz, czy poleciał do spamu?
OdpowiedzUsuńNic nie wcięło :)
OdpowiedzUsuńPadnięta jestem jakby mnie coś przejechało. Każdy staw boli a tętno masakra :(
Ja w kwestii wiary mam mieszane uczucia. Bo po głębszym zastanowieniu, tak naprawdę to wszystko jest do kitu. Niespójne. Nawzajem się wykluczające. A ostatecznie wierzy się w prawdy uatalene soborami. I gdzie tu Bóg? Jako ta jedyna, stwórcza istota.
Może dlatego nazywa się to wiarą, a nie aksjomatem. Ja w sobory nie wierzę, w księży też nie. Mam swoją wiarę w coś, czego nie nazywam - Los, Siła, Wszechświat, Umysł... nie wiem. Ale coś jest, czego akurat w tej chwili pojąć nie potrafię
OdpowiedzUsuńPewnie zwyciężyło wszystko razem, też bym się głupio czuła, ale jakbym miała, to postąpiłabym pewnie tak samo :)!
OdpowiedzUsuńpozdrowienia serdeczne
(pod moim pierwszym nickiem)