piątek, 28 listopada 2014

Wkurzona

Zanim usiadłam do pisania posta wlazłam na fb i sklęsło mi nieco. A było ostro, dym uszami buchał, siara i ognie piekielne....

Z powodu rękawiczek. Darowanych, skórkowych, mięciutkich, ciepłych, darowanych kuzynem. Zawinietych ot tak przypadkiem Macią.

Pewnie bym znów odpusciła, ale prezent i wogle. Bo generalnie jestem podzielna.

Wpadłam na chwile do domu, wyjmuję nowo nabyte papucie . Chcę nakładać na stiopy a ty Mać sruuuuu, cap w łapsko, i migusiem nałożyła na się.
- moje!
 Opadło mi coś, ale niech tam, kupie se nowe, trudno. Ale rękawiczek nie daruję zwłaszcza, że to nie pierwsza rzecz, która ginie w odmętach Jej szafy.
Kto mieszkał w chatynce ten wie, że co znikło z pola widzenia, przepadło na wieki, na amien.
Dokumenty, ciuchy i różności. 

Żeby było jasne, posiada pierdylion rekawiczek, pierdylion bluzek, bluzeczek, kiecek, spódnic i innej garderoby. W życiu tego nie bedzie nosiła, ale mieć, posiadać musi, bo cięzkie czasy, bo przydasie i wogle.

Szlag!!!!!!!!!!!!

wtorek, 4 listopada 2014

Udało się

W zasadzie zrealizowalam założenia.
Sprawdziłam rozkład jazdy PKSu, poczytałam co to G.O.N., w końcu stryj się w tem jakoś odnajdywał ;)
I w zasadzie popłynęłam życiowyn-kompim-netowym drzewem.

Znaczy się w poszukiwaniach. GONem zaczęłam, przeleciałam się ciurkiem po okolicznościach, haknęłam poboczne tematy i znów wpadłam w okoliczności rodzinne.
( zła już sama na siebie jestem, że wszystko w zasadzie kończy się właśnie dalszym grzebaniem w ubiegłych nacjach )

A Kobyliński mówił, że inteligentnemu człeku wszystko ze wszystkim się kojarzy. Jestem?

OK. Poszukam ichniego "Pasjansa erotycznego". Obiecałam.

Na razie przed ciałem wycieczka na ...? , cholipka, w piękne okoliczności i na memłon rodziny.

W zasadzie szczęśliwym człowiek, bo pracowicie dzionki mi mijają, stiopy skrzypia ale taka ich uroda.
Szczęśliwym bom zajęty i wielkie dzięki za to.

Jak boli to 3 Apapy chlup w gupi dziób i jest git!

W życiu nie myślałam, że dobrodziejstwem może być zapał do pracy. A jednak... :)

Jadę na duuużym debecie, prośba u jednego takiego, niewymownego spaliła na panewce, nie dla mnie, broń buk, ale dla rodziny. " Proszsz sobie zapamiętać żadnych pożyczek ani darowizn nie udzielam" Jawol, jawol!!

Żyj se sam pod siebie i dla siebie dupku. ;p
Wypchaj się sianem i trocinami, napchaj się, nażryj.

Życie jest sprawiedliwe. Ch...y dorobkiwiecze tak mają i zwykle w samotności lądują.
Ale niech tam, jak tak bardzo tego chce ;p

Stęsknionym buziole i tulaki. Paaaaaa....

środa, 29 października 2014

Bez prawdnie

bez... wszystko dziś bardzo bez... bez serca, bez współczucia, bez rozumu, bez uczciwości... bez... a taki ładny krzew

Tropy nie Smętka wiodą, cóż, w zaułki nieznajome, wieści nie - oczekiwane,
Elektoralna to nie cudo na mietle i willa z wodotryskiem, ale kamienica jakich wiele, gdzie działo się różnie i milości też

znajomek znajomka miał córkę/syna na wydaniu, jakoś się skleiło, zlepiło i legło/lęgło

Cóż, szukasz kryształowej kuli a znajdujesz żeby polniaka, ale kawałek gruzu

Cóż, elita na Powązkach i po świecie  zostało   trochę dobra inaczej

Cóż, kto zrozumie ludzkie serce co łże w sercu najbliższych

Cóż, komu wierzyć.... wierzyć, choć prawda na samym czubeńku

Ale... może jednak, może coś.... morze... bez kresu

Wierzyć nie wierzyć?   Wierzyć“????

Swoim nie można a obcym?

Obcy, nie krewni, nie powinowaci a jakby lepsi?

nie dołka mam a chwilę zwątpienia w się, w innych, wartości niegdyś na świeczniku zdechły w rynsztoku bylejakości i miernoty

Na mietle nie polecisz ... tylko do śmietnika

Schizofrenicznie to brzmi ale cóż... taki dzień, słowo "cudze" jak stukaczek dobijaczek zgrabnie zainstalowało się na czubku i nie chce odejść i gryzie, kąsa, szturcha i podszczypuje


cudze

cudze

cudze


poniedziałek, 20 października 2014

Bez ściemy

Cóż, prawda jest jedna i tak wylezie, więc czy to kogoś interesuje czy nie, oświadczam, że wierzę w Boga i będę o Nim pisywać.

Czasem... ;p

Inka

Wracałam z wyraju. Za mną pozostała przestrzeń, kochane pyszczory, dzikościeżne kociska, przyjazne dusze.
Przed mną domeczek ze swoimi zastanym sprawami. Ciasny, czasem męczliwy do rozpęku, czasem milasty jak podusia.
Metrem wyszłam, łomot, pęd powietrza. ludziki pędzące w jedną, drugą stronę, zapatrzone w mikroświat materii, zasłuchane w jazgot na fali. Życie miejskie.
Lezę po schodach i lezę. I lezę.. i czy nie ma innej metody na dotarcie na górę? Jest. Ale tu bliżej do domu.
Wylazłam. Przez łomot wagonów dociera do mnie czysta, świeża nuta. Skrzypce. Westchnęłam skrzywiona - znów jakiś grajek kaleczy pewnie dźwięki. Ale cóż, każda praca warta grosza.
W miarę posuwania się do przodu dźwięk narasta czystą, piękną nutą. Vivaldi. Stanęłam jak wryta. Upewniam się czy to na pewno Vivaldi. Skrzypaczka z zaśpiewem potwierdza.
Nie wiem czy to UkraINKA, czy LitwINKA. Dla mnie Inka.
Piękna dusza, wielki talent.

Stałam zasłuchana i chlipałam z cicha czegoś.
Piekno melodii, czystość dźwięków - kąpiel nie tylko dla ducha.

Patrzyłam oszołomiona na ludzi mijających ją obojętnie, jak to?, czemu?, przeciez za grosz, za nic macie niesamowity koncert pełen wirtuozerii. Czemu mijacie ją obojętnie, czemu nie słyszycie piękna, czemu nie cenicie niezwykłego talentu?

Czemu ...... ?

Inko....wielkiei kariery Ci życzę w najlepszych salach koncertowych świata.

sobota, 11 października 2014

Z podwórka

Urodził się skrzacik. Malutki. 2800g. szpitalem. spadł sporo na wadze do 2500g. zdarza się. władowali w inkubator i coby podpompować zasondowali. znaczy sie rurkę do żoładka wpakowali. jakaś nowa metoda?
podobno że mały.
że nie ma odruchu ssania.
a jak ma mieć jak nie ma szansy się nauczyć?

Sam poród jak dla mnie bajeczny. pozycji pierdylion. do wyboru, do koloru.
na boku, na piłce, na krześle, w wodzie.

Ja na obrzydliwym, płaskim, twardym socjalistycznym stole do porodu. bo łóżko to nawet nie było! bleh..

w domu na ściąganym, bebiko i wiadomo. flaszka

Mówię, kobieto, nie butelka. cycek. jak nie chce ssac i się denerwuje to rureczkę miękką co cycola przyklej, tak by ssał ją razem z cycem. wiadomo, to dla panów, na końcu rureczki flaszeczka, nie z zupką chmielową ani innymi %.

podpowiedziałam i dalej niek robi co chce.

Pomóc, nie przeszkadzać

No i właśnie mam odwieczny dylemat. pomóc mimo wszystko, nie pytaną?

Czasem są sytuacje, gdy ktoś pakuje się w kłopoty bo nie ma wiedzy a nie pyta.
nie prosi o pomoc.

dylemat mam, stać z boku nie potrafię i korci, korci..


niedziela, 21 września 2014

piątek, 19 września 2014

Baba na opak

Rano ciśnienie jak na mnie wysokie - górne, o ludzie prawie 130. Szok, formalnie szok. Bo zwykle oscyluje w granicach 110. ale tabletek zwiększający ciśnienie w uchu chiba i na resztę działa. Nie znam się.
Na opak bo zwykle ludziom w ciągu dnia ciśnienie się powiększa, skacze czasem. U mnie na odwrót. Im bliżej nocy tym niższe i niższe.Gdy ostatnio wypikało mi 80-tkę się zdziwiłam mocno. A jak skacze to też konkretnie. 195 - wynik przedni.

Nic to żyjem i żyjem. Siłą przyzwyczajenia, miłością najbliższych.Czasem trudno, boleśnie, chudo. Czasem nie do opisania dobrze.

Bo Dziecina przyjdzie, z michą ciepłej wody, zdejmie skarpetuchy, kopytka wymoczy, wytrze i ubierze na nowo.
Przyniesie sagan gorącej hetbaty, coby się mać rozgrzała, Pierworodna obiadek pod nochal odsunie.

Zaczynam widzieć i bardziej dostrzegać dobro wokół mnie.

Dzięki kochane ludziki :*****

czwartek, 18 września 2014

Bo i że...

Zebrało mi się na marudzenie. Że i bo i wogle  i świat... i kot dobija się przez okno, muszę wstać i wpuścić, że pies szczeka pod bramą, wstać trzeba i sprawdzić,... że przymrozek rano... że z kasą krucho... że z chęcią bym popracowała konkretnie, ale 2kg w łapie i już boli...że na pracę dupną nie mam szans, ... dopną czyli biurową, siedzi się na dupsku za biurkiem...że i bo... że i bo

I tak od niechcenia trafiam na blog milczący - Jazzowej - jest i nie ma... cisza... zostały słowa...   pod nimi słowa... tych którzy jeszcze są i tych którzy odeszli

I już nie świeci im słońce, kot za oknem nie drze paszczy, pies nie ogryza papuci... matka miękką ręką nie pogłaszcze... telefon nie zadzwoni bo i gdzie...

A ja mam za złe?

z tej perspektywy to zwykłe kapryszenie małego berbecia. Bo kaszka nie słodka, bo buciki nie te, bo i że

z tej perspektywy żadne znaczenie ma przecinek i kropka


z tej perspektywy jest bycie.. zespół, ...wespół,... życzliwie, ... szczodrze,... obficie... jt dobremsy

obdarowywanie sobą i czym się da

i znów słowa...bezczynne... płaskie... bez dna... koloru... słowa z treścią bezczynne


czynić...czynić.... owocować

środa, 17 września 2014

Puszczowo

Wiele razy mijałam ten dąb a dopiero w niedzielę zobaczyłam tę podobiznę :).jpg

Na szlaku, lekko zmęczona. jpg

Odpoczynek. Na nogach wieczne, całoroczne buciki. jpg

poniedziałek, 15 września 2014

Nie pękać! Nie kwękać! I "w każdym razie"

Czyli zebrałam d...pę w troki i poszłam! W międzybruździe. Co ma być to będzie ale szkoda tak pięknej pogody.

Najsamprzód ( hłe, hłe ;p) Góra Kalwaria. Jak zwykle sielsko, anielsko. Może są inne, niezbyt miłe,  aspekty tego miasteczka ale poza gooownianymi w starych koszarach carskich innych nie zaznałam. Z buta pognalam do pizzerni. Zaparłam się, że na głodniaka nigdzie nie lezę. Nakarmiona jak tuczna gęś powlokłam się krokiem Dziwaczki. Jak lazła, tak lazła, ale do przodu.
Nafutrowana po kokardkę, zmuszona do pożarcia mega lodziszcza, lazła i kapała. W końcu wkurzona oddała rożek. Bo porcja nie do przelizania(?) Dobre, na naturalnych składnikach, ale co za dużo... to wiadomo!

Sielskość i braterskość dał poznać młody na rowerku. Zawiesiłyśmy się na przejściu, zielone jak wół a my stoimy.
- przechodzić - drze się szurpaty łebek z drugiej strony ulicy. Lobla! Ju! Przechodzimy.
Lubię tak! Człowieka się widzi. Nie niknie w tłumie. Nie ma koszmarnej anonimowości metropolii.
Ze schodków sklepu pada pytanie:
- a te lody gdzie można kupić?
Jasne, że odpowiadam. Jest człowiek. Mogę pomóc. Widzę i jestem widziana. Czasem aż za bardzo, ale to w bliskości Wawy.

Dokaczkałam na skarpę, nad starorzecze Wisełki. Dla tego tylko widoku mogłabym tu mieszkać. Morze zieleni w dole i aż po horyzont, który nie kończy się 5m dalej na betonowej ścianie bloku. Wzrok pędzi niczym nieograniczony w dal, hen przed siebie gdzie ciemną linią łączy się ziemia z niebem.

Dopełzłam za stadion. Sucho, pusto, siadłam na ościstem. A tu grzyb. Dziwny maślak. Wyrośnięty a w zasadzie już ususzony. Hmm.. ? O co chodzi?

Zalety małego miasteczka. Cisza, chłodek wieczorny od lasu i pól, widzialność, wszędobliskość, piękne widoki, ceny niższe niż w Wwie. + pierdylion inych jeszcze mi nieznanych.


Truskaw. Nie grzybobranie, spacer, nasączanie się dzikiem i świeżem. Ludzi jakby mniej, wieść gminna niesie, że wszelkie siły straży leśnej, jak i policji konnej i wszelkiej innej maści rzucono do łapania grzybiarzy. I jakoś się nie dziwię. Bo jest pełno badziewia porozrzucanego po ścieżkach i drogach puszczańskich. Z chęcią dopadłabym "artystę", który wymyślił szczególną nić Ariadny. Co 5m rzucał kawał gazety na drogę. Coby się nie zgubić. Ech!!! ręce opadają.
Małe dzieci w głębi puszczy drą paszcze bardzo konkretnie.: -mamo, mamo - z mocą megafonu. Rany, już świńskich truchtem zaczęłam gnać by ocalić sierotkę gdy z dali równie głośno paszczu drze mać! Obrzydło mi to miejsce. Znalazłam se na wschód od Wawki. Lepiej, ciszej. Ale gdzie? O! Tym razem już sza!

W każdym razie w drodze powrotnej wdepły my do przybytku zwanego "Dziuplą". Dziecko stawiało. Ja marudziłam bo ceny konkretne. Ale tam!
- Mamuś, ja chcę choć trochę się odwdzięczyć!

Ddopsz, to kopytka z dzikim sosem poproszę. Dziecko sarenkę. Pyszne, dzikie, delikatne żeberka. Eko maniacy nie musicie czytać i komentować!
W każdym razie moja już tak struta, że uznała dobre za zbyt dobre i postanowiła się tego pozbyć. W okolicach 20-tej, w bocznej uliczce Lasek użyźniałam z siłą wodospadu drogę dojazdową do jakiejś posesji. Pewnie rano "błogosławili" mnie konkretnie.
Sori!, ale szalet miejski nie istnieje w infrastrukturze Lasek.
Jednym słowem jedzonko za dzikie dla mnie, drogie, i mało, choć smaczne, domowe ale nie walące na kolana. Porcja II dania jak dla dziecka.

Korzystając z "okazji" weszłyśmy do sanktuarium Matki Bożej z Guadelupe. Msza św. była. I jak zwykle wylazłyśmy z "łupami". Cudnej dobroci ksiądz-chuderniaczek, przemiła pani. A śpiew? Coś dla Dzieciątka :) Świetna akustyka, głośno, głośno!

No co? Przecież mówiłam, że kocham łazić po kościołach :)


A widocznść "a la Truskaw"? Szczególna culturka ;/ Szłam z Młądą za łapkę lub objęte, bo chłodno i jakby łatwiej. No i oczywiście, bo cultura tu prima sort:
-lesby itp teksty leciały za nami...

Ech... Truskaw buraku!!!


A swoją drogą moje sweet focie przystanku w Truskawiu przyniosły dobry skutek. Jest nowy, śliczny :) Na razie bez smug krwi i śladów porachunków przy pomocy butelki i sztachety.

Żegnaj przaśny Truskawiu!!!

środa, 10 września 2014

A nocą...koty buszują

11-ta. Ciemno, księżyc pękatą buźkę z ciekawością pochyla nad ziemią. Łypie tu i tam..
Czasem cień rozjaśnia światło lampy ale na przeważającym obszarze panuje NOC.

A nocą... koty buszują, świnie, dzikie buszują..

Łażą za siatką, chrumkają, pokwikują żerując pod jabłonką..

Dziwnie jakoś i nieswojo.

Siedzę przy stole a tu nagle: - chrum i chrum, i tupot raciczek stłumiony ziemią, trzaski suszu pod nogami

Moje już niosą do płota:- stój, gdzie idziesz, dzik może przeskoczyć przez siatkę
hm???? ale ok. Stoję, a zwierze 2-3 metry od mła łażą bezczelnie i ryją.

Ekscytacja wizytą trwała ok godziny. Nażarły się dobrego i polazły.

A wcześniej, przed zachodem przetuptałyśmy się spacerowo wzdłuż drogi. Nie jakiejś bocznej, ale dwupasmówki z wielkim natężeniem ruchu. I już za skarby świata nie uwierzę, że dzikie jest bojaźliwe.
Dzika banda. Ślady pokazywały, że była tam locha z młodymi i odyniec konkret. Ubiegłej nocy ślepia świeciły powyżej połowy wysokości siatki.

Łazi toto bezczelnie w biały dzień, sprytnie kryjąc się w trawach, kilka metrów od pędzących samochodów, autobusów komunikacji miejskiej.
Ślady jak najbardziej aktualne. Godzinę, może mniej przyszły do błotnistej kałuży. Chyba nasza rozmowa je spłoszyła - i dobrze - polazły w krzaki nad ściek. Gupi pies, zwany Panterą nic nie pokazywał. Och, Bamboszka brak. On wszystko powiedział :(
Polazły w krzaczory, na trawie jeszcze błoto nie wyschło. Ja zapamiętany tropiciel byłam w swoim żywiole. Kuna też zostawiła swoje stiopowe pieczątki.

Na dziś przygotowałam już drabinę przy ogrodzeniu. Może przyjdą to cyknę jakieś fotki. Na podorędziu, jak to mówił pewien staruszek, gwidły. Szczerzonego... wiadomo.. i uchylone drzwi. Jakby co, może uda mi się zwiać. a jak nie, to znaczy że tak miało być ;p

Psy pozamykam na trzy spusty. Będzie cicho...

do jutra... pa pa

niedziela, 7 września 2014

Niedziela

Pamiętam słoneczny, nieco chłodny poranek. Nie wiem jakim cudem udało się Cioci wydłubać mnie o świcie z łóżka ale.. stało się.
Najpierw droga na krzyżówkę do PKS-u. Szybko, bo autobus dojeżdżał tak "na oko", wszak były to lata 60-te. Nudna droga, pamiętam jakiś most, ale może mieszają mi się inne, podobne wyprawy.
W każdym razie dotarłyśmy, jak dziś się przekonałam, do Góry Kalwarii.
Pamiętam ją z perspektywy siedzącego psa. Miałam może ze 3 lata.
Stałam pod arkadami czekając na Ciocię. Dokoła pełno handlarzy i handlarek. Wiklinowe kosze zapełnione jajkami, kurami, kaczkami. Przaśne wory pękate żytem, owsem, pszenicą. Cycate babiny w pozawijane w wielkie, wełniane, w kratę chusty. Sękatymi rękami spalonymi słońcem podsuwały do obejrzenia jaja, do spróbowania śliwki. Z poradlonej twarzy z troską patrzyły bystre, zmęczone życiem oczy czujnie oceniając potencjalnego nabywcę. Pod chustką trwał nieustanny proces rachowania. To na podatek, to na papę na dach, to na buty do szkoły dla wnuka. Bezustanne rachowanie. Troska nieustająca.
I dziś znalazłam się dokładnie w tym samym miejscu prowadzona wspomnieniem, śladem, tropem przeszłości.
Są arkady, takie mikro sukiennice przy ratuszu, szkole muzycznej, pomiędzy przystankami dla i wsiadających.
Gdzie była ulica, kocie łby-niewygodne dla małych stópek, są miejsca parkingowe. Jest cicho, sennie. W jesiennym, ciepłym słońcu, na skwerze pomiędzy-ludzie na ławkach. Pojedynczo, w parach. Jakaś przedziwna magia unosiła się w powietrzu. Jakby....
Nie ma co ukrywać, mam fioła totalnego. Kocham wędrówki po kościołach. Kocham ciszę Sacrum. To przedziwne skupienie....więc siłą rzeczy zaszłyśmy do Ojców Marianów. Pięknie, barokowo..
Ale nie w tym rzecz się miała. Głównie szłam Smętkiem. Za Ciocią, która co roku bywała na początku czerwca albo w Górze albo w Prażmowie. Na obchodach uroczystości św. Antoniego z Padwy.
Tak, wyruszyłam śladem Cioci, szukałam miejsc w których była.
Źródełko św. Antoniego, za kaplicą pod Jego wezwaniem-niestety niedostępną-nabrałyśmy wody do butelki.
I z powrotem na górę, bo kolejnym celem było nabycie figurynek maciupkich tegoż Antoniego. (Przez lata nosiłam je w torebce, zawsze przy sobie, i nigdy, nigdy nie spotkało mnie w tym czasie nic złego. A stan wojenny był, woziłam Sołnieżycyna od niechcenia, bywałam w podejrzanych domach, ech! i zawsze bez szwanku. Więc figurynki. a tu nieszczęście :)-sklepik otwierany po mszach, najbliższa o 19-tej, a o 20-tej to już na bank nikt go nie otworzy.
Z kościoła wychodzi starszy, postawny człowiek. Nogi same mnie niosą za nim. Czemu? Nie wiem, ale idę.
-Szczęść Boże Ojcze - drę paszczę
Staruszek odwraca się zaciekawiony, z uśmiechem. Odpowiada jak należy.
-Przepraszam, że tak zaczepiam, ale czy Ojciec orientuje się czy jest możliwość nabycia figurynek św. Antoniego. Bo sklepik zamknięty, przyjechałam specjalnie z Warszawy, no i klops.
-Proszę za mną. Przypadkiem mam klucze. Wybierze sobie pani co potrzeba.
Idę za starcem i radość we mnie cichutko pika. Zakupki, wdzięczne poziękowanie i idę do Młądej.
A On odwraca się do mnie i pyta:
-Skąd pani wiedziała żeby mnie zaczepić ( Bo On nigdy nie dysponuje kluczami )?
Co odpowiedzieć kombinuję i w końcu walę prawdę:
-Nie wiedziałam, nogi same sobie szły, Pan prowadził.
Uśmiechnął się zagadkowo. I tak się rozstaliśmy.

piątek, 5 września 2014

Dożynki

Dożynkowy ołtarz. Celebrował biskup. ?                                                                     




Dzieła tfurcuf ludowych. Ja dożynkowa nie jestem To mój pierwszy raz. I doprawdy nie wiem czy to tak ma być. Najpierw biskup, potem wieńce, suma, przemówienia wielkiej treści, i wyśtępy zespołów ludowych. A na zapleczu mikro bazarek z różnościami.

Łowickie głównie wzory. Zachwyciła mnie parasolka

Starosta i starościna dożynek

Wieńce dożynkowe. Powiększenie daje obraz miernej jakości



               

czwartek, 4 września 2014

Niespodzianka

Jak grom, choć niezbyt niespodziewany, z powodu znajomości życia, spadła wiadomość.

Pierworodna bez pracy.

Wszystko nagle, niespodziewane.

Więc jakby ktoś szukał do pracy  kobiety, co niczego się nie boi, wszystko w lot chwyta, umiejętności w wielu dziedzinach ma znakomite, to upsz prosz o kontakt.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Jak lokomotywa

Wlokę się w upale jak mucha w smole. Droge do BN na dwa kawałki dzielę, bo mi się nie da ;p Są tacy którym chyba ten skwar nie przeszkadza. Pomykają czopki na rolkach. Pacze i oczom nie wierzę. Hardkor!

A ja w swoich cudnych bucikach powoli przyzwyczajam się do stóp o temperaturze pieca hutniczego. Ten pierdylion celcjuszów w bucie skutecznie tępi każda bakterię.
Stiopy jadą kurzem i tyle ;p

Wczoraj Otwockiem grana. Temperatura w słońcu o 10-tej, rano, 44Celcjuszki.

Warszawą nie wiem.

Nocą spać się nie da bez wiatraka. I tu plus dla mego stępionego słuchu. Warkot mi nie przeszkadza bo po prostu nie słyszę.
Pobudka o 4,30, Mamunia w trosce coby mnie nie zawiało wyłączyła wiatrak. I już koniec spania.
Wczorajsza eskapada,  dzisiejsza noc + kilka poprzednich dały wynik totalnego uwiądu.

Jakby mam już dosyć spania w ten sposob. Może ktoś doceni to poświęcenie!!!!!!!!!!!!!!

Chyba mam dosyć!!!


piątek, 1 sierpnia 2014

Na druga nóżkę

Opinię powszechnie panującą w merdiach na temat dra Chazana znamy. Wszak wiadomości słuchamy,.

Wiadomości słucha-łam, wiem co mówiono, pisano na fb itd. A jednak stanęłam nie wiedzieć czemu za drem.

Moze ten tytuł - profesor - wprowadził mnie w błąd, wszak profesorowie to zwykle osoby o niskim iq, które nie znają procedur. A prof i na dodatek dyrektor szpitala to hurtowo zajmuje się osobistym leczeniem kazdej pacjentki. Jego doba ma kilka tygodni itd.

W nadziei na polepszenie stanu mojej wiedzy, po raz pierwszy w życiu popełniłam, znając już opinię ogólnie merdialną, papierropisa pt "Nasz Dziennik".
Uznałam albowiem, że uczciwie trza zapoznać się z różnymi opiniami. Skrajnymi z jednej i drugiej strony.

Do rzeczy więc. Trudno! Odbiję sobie paluchy na klawiszach i zerżnę dokładnie co w onym. Może nie słowo w słowo. Jeno ważne moim zdaniem fragmenty.

Więc "Dziennik" mówi tak:

"Bez jego wiedzy (dr Chazana-moje uzupełnienie) udzielono pacjentce na samym początku wszystkich informacji, a na końcu skierowano ją do Szpitala Bielańskiego."

Czyli, pacjentkę z pretensjami przyjął INNY lekarz a nie dr Chazan. Czyli to ony lekarz NN odmówił aborcji. Prawo miał. A jak wiemy prawo twarde ale jest i obowiązuje. NN był w prawie.

"Rzeczywiście żaden z lekarzy ze Szpitala im. Świętej Rodziny nie podjął się wykonania tej aborcji, jednak zarzuty miasta sformułowane w protokole są całkowicie fałszywe, a wyciągnięte wnioski całkowicie sprzeczne z ustaleniami protokułu."

Bez komentarza.

"Miasto, wypowiadając umowę o pracę, powołuje się na utratę zaufania do prof. Chazana, a ta utrata zaufania miałaby płynąć z wniosków zawartych w protokole."

Nie wiem co w protokole. Może ktoś ma dostęp?


Nic już chyba nie trzeba dodawać. Wszystko jasne?


czwartek, 31 lipca 2014

Powtarzam jak mantrę:
-będzie chłodniej !
-na bank będzie chłodniej !!
-będzie wiało, mroziło, śniegiem w oczy waliło !!!
-będzie błocko lodowate, breja śniegowa !!!!

To wszystko będzie, więc mimo, że pot ciurkiem mi cieknie po kupsze i  sprawia, że okulary dostają jakiegoś cudownego poślizgu, staram się cieszyć z powszechnego dobra. Czyli ciepełka za free. Bez opłat za gaz, węgiel tudzież brykiety ekologiczne niepalne ;p

Ju

Jaka ja...

Chciałabym i boję się..

Zrobić wypad samojeden, albo samowtór, alibo samotrzeć

W plener, na memłon... pod ten namiot, na ognicho, rybkie, moczenie kija, leżenie do góry dnem, do góry kołami w mokrem

Na grzybów zbieranie, jagód, suszenie ziół itp, itd

Coby dyło romantycznie, naturalnie, przaśnie, dymnie, robaczywo, mokro i sucho

Od czapy i jak trza

Różniście

Stopem, stopą...

środa, 30 lipca 2014

Kufelek czy kielonek?

Wstręt, odraza i wszystko co fe biło z liczka nadobnego mojej podstawowej. Bo kilku młodych ludzi stało na uboczu ciesząc się życiem, śmiejąc się i odpoczywając po pracy. Z nieodłącznym chmielem w łapce. Aż po jednym! Ooooooooo!

Zaczepiona podstawową, ponieważ byli to okoliczni młodzieńcy, podeszłam i usiłowałam nakierować na dom.
- prosze pani, my właśnie wyszliśmy z domu, bo się nie da wytrzymać. Tu wiatr powiewa, jest chłodniej, przyjemniej.
Sensowne, zrozumiałe ale BEZPRAWNE. Bo memłon natury jest miejscem publicznym. Nic to, że ilość alkoholu symboliczna, nic to, że w promieniu 10m każdy z nich miał chatynkę. Prawo surowe, ale prawo!

I tak z lekka zasmucona brakiem praworządności wśród przodowników pracy udałam się ku domowi swemu. Na ławeczce dostrzełam podstawową z Dzieciątkiem. Siedziały i gaworzyły o niestosowności.
Przysiadłam się i ja.
No i oczywiście temacik przewodni, badziew pijący piwo na memłonie. A raczej badziewny alkohol na memłonie.
Pacze na podstawową i pytam, czy jak ktoś wypasioną furą, z koszyczkiem piknikowym i baterią najdroższych alkoholi uda się na memłon to czy jej zdaniem będzie to ok?
Kurcze, uchom nie wierzyłam. Będzie, jak w morde szczeli. Fura, lux % i memłon to nie badziew. To szyk, dryg i amłmazja!

Drżyjcie ochlapusy piwne, żłopiące w swoich domach trunki poniżej kilkuset złotych. Bo jak będziecie popijać % exclusive nawet hurtowo i staniecie się alkoholikami i będziecie znęcać się nad rodzinami w każdy możliwy sposób to wg tej osoby i tak będziecie OK. Boć prominent chlejący napoliona czy wiekowego łyskacza tyż pierze żonę namordnie. Ale pije drogie trunki i jest KUL.

Badziewiaste pije badziewiak bez względu na wykształcenie, a jeszcze na memłonie osiedla?

Z nerw zapaliłam papierosa.
- Co TY robisz? - zaskrzeczało po lewej odpodstawowo.
- palę

Tu podstawowa do mojej, - no wiesz, MÓJ syn by się mnie wstydził jakbym tak robiła.
Młoda zatrzepotała żęskami, widzę że ciśnienie Jej skoczyło, ale grzecznie słucha.

Przeszliśmy, przeszłyśmy na temat "równie" gorący.

Podokiennej fortecy. Już kiedyś pisałam o niej. Taki kawałek naszej małej architektury osiedlowej.
Betonowe ustrojstwo, wlatach 70-80-90-2000-ych miejsce zabaw dla dzieciaków. Betonu nic nie ruszy, a ten był pierwszorzędnego gatunku. Nawet odrobina nie odpadła. Architekt znał moce przerobowe dzieci, wiedział czego użyć.

Dzieci podrosły i siłą rozpędu i przyzwyczajenia zaczęły się inaczej bawić. Przyszło inne pokolenie. Jedni siadali na betonie w celu uzupełnienia chmielu w organizmie, inni szaleli na deskorolkach, jeszcze inne urządzały sobie tu sklepik, salonik, bawiły się w dom. Ciapy i platfusy robiły sobie krzywdę i bywały dla bezpieczeństwa zamykane w domu. Było głośno.
Czas mijał, brać rosła. Pozostali piwomaniacy.
Władza uznała, że należy obrzydzić im to miejsce. Nasadzono krzaków kolczastych, wina co się miało wić i pozostawiono sobie. W tzw międzyczasie zmieniając w papierach, raczej bezprawnie, ale kto by się tym przejmował, funkcję betonowej zabawki. Forteca znikła, zaistniał klomb. Chyba w tym czasie gdy weszły gówno-normy unijne odnośnie piaskownic.
Poskładały się pragnienia kilku nawiedzonych ze zmianą planów osiedlowych i postanowiono przeprowadzić remont, klombu.
Tak, prosz państwa. Remont klombu. Za spółdzielniane pieniądze.
Kwota jakby niemała. Kilkadziesiąt tysięcy.

I jeśli na tym polega gospodarność, że załatwia się prywatne interesy kosztem ogółu, to ja bardzo sori.


Finał piwa na obrzeżach osiedla i fortecy skończył się tym, że nawrzucałam podstawowej od snobów, i im podobnych, ona zaś na zakończenie protekcjonalnie poklepała mnie po nodze:
- rozumiem, że jesteś zwolenniczką chlania na ławeczkach.

Odruch miałam ale się powstrzymałam. I tak jak miałam nadzieję na reaktywację umarłej przyjaźnie, tak już jej nie mam.

Dzięki Ci o Panie, że do tego nie doszło!

wtorek, 29 lipca 2014

Coś? Ktoś?

Parafrazując klasyczkę - moje życie jest przeraźliwie nudne.
Wstaję, kawusie, fajeczki, pętam sie po domu z różną prędkością w zależności od samopoczucia, które w dużej  mierze z kolei zależy od aury. Na 2-3 dni przed ulewą mogłabym czołem gwoździe wbijać w stół gdy przy nim siedzę. Po kilku kawach, zielonej herbacie.
Czerep sam intensywnie grawituje. Kadłub spływa jak galareta. Więc jeśli zdołam przemieszczam się na wyrko i odpływam.
Poczatkowe dni upałów jak i te dalsze, szczególnie po intensywnych opadach, gdy powietrze to gorąca zawiesina walą mnie totalnie. Kilka kroków i wymiękam. Padam na godzinę, podnoszę zewłok, kilka kroków i znów padaczka.
Szczerze zazdroszczę i podziwiam wszystkich którzy są w stanie i pracują w tym skwarze.
I sumienie na dodatek gryzie mnie nienachalnie, ale jednak.
Bo nie zarabiam pieniędzy, nie dokładam się, nie mam zajętego twórczo czasu przez te 8 godzin + dojazdy.
I nie potrafię już rządzić się kasą. Bo ciągle mi nie styka. Mam jakieś durne fanaberie. Np. pierwszy raz w tym sezonie nabyłam jakieś pożeczki( dla Mamy, ona kocha tę kwasicę), kilka brzoskwiń - 4zł kg, kilka jabłek. I po co? Po co? To było gupie. Bo zabrakło na inne potrzeby. I znów pocisnęłam córę. I gupio mi i wstyd. I gryzie mnie i gniecie. Chleb, kasze i woda. Dla mnie. Kto nie pracuje nie żre, nie pije, nie pali.
I w domu też nie szaleję na miotle. W związku z tym wiecznie w niedoborze, wiecznie pożyczkowo. Bóg zapłać za sąsiadów i córki + mać, bo byłoby cienko a raczej nul. Prawie. Bo jednak coś tam zarabiam, ale ... mało, ciągle mało.
Obcykane mam najtańsze pokarmy i potrawy. Umiejętności kulinarne zanikają nie używane. Choć popełniłam wczoraj pychotę. Kaloryczne to było jak nieszczęście, słodko-kwaśne. Ale jakie loble!

A więc:
Nabyte na wyprzedaży 2 kubasy śmietany 18%+cukier+rozpuszczona żelatyna wymiąchane w mikserze. Przelane do pojemnika i wstawione do lodówki stężały w godzinkę. Potem tylko miseczki, galareta+sok żurawinowy i zgon z rozkoszy. O Mamo! ( akcentując jak Merida) - jakie to dobre :)
Zastanawiam się nad innymi wariacjami, bardziej wytrawnymi. Ze względu na pogodę. I na kalorie.
Ciekawe jak wchodziłaby galareta ze śledzia? hi hi hi...


poniedziałek, 28 lipca 2014

Nadzieja

Gupkiem być i nie mieć tego świadomości to nie wstyd.
Ale mieć dostęp do wiedzy w każdej dziedzinie i nie korzystać z tego, to już głupota. Tylko tego czasu mało, mało...

Kolejny raz namądrowałam się telewizorem. Nie przeczę, że może opóźniona jestem, ale lepiej późno niż wcale ;p

Oglądałam na Fokusie dokument. "Doktryna szoku". Znacie?

Pewnie większość zna. Ja nie znałam. Poznałam, obejrzałam, zrozumiałam. (Takie masochistyczne zacięcie mam.) Z chęcią bym jeszcze raz obejrzała i przeczytała. Książka o tym tytule i tamacie jest.

By móc bez emocji przemyśleć. Wyciągnąć wnioski dla siebie. Choć w dzisiejszym świecie, a zresztą nie tylko teraz, ale i drzewiej, tylko stadem można coś zrobić.

Rzecz przygnębiająca. Smutna. Wpisani jesteśmy w te wydarzenia, wpisuje się Ukraina. Chcą wpisać Rosję. Cały świat.

Panie Mikke ja już panu podziękuję, tak jak od dawna mówię to PO. Co z resztą?

Po owocach ich poznamy. SLD też - papappapapa, i całej reszcie..

Jakoś nikt się nie ostał. Bo i po co?


Bleh...


Mocne postanowienie poprawy. Żadnych wiadomości z priv tv. Szkoda czasu. Czas na dokument i sieczkę niezbędną przy zasypianiu.

piątek, 25 lipca 2014

No dobra!

Zastanawiam się od pewnego czasu nad przedziwnym zjawiskiem występujacym ostatnio nagminnie, niegdyś niemal wogóle,a jeśli był-wystąpil, był totalnie tępiony.
Tak jakoś niestylistycznie mi wyszło, wybaczycie towarzysze?
Mam na myśli odpowiedzialność, współczucie ale tym razem w wersji krewniaczej. Boć progenitura, ciotki klotki, wujki, stryjki (Stryjki?) to krewniaki.

Nie pijęż tu do nikogo. I prosz nie brać sobie niczego do serca. To takie czyste, teoretyczne dywagacje. Rozterki duszne i sercowe. A może i jakieś tam czucia. Nie ważne!

Ktoś nie tak dawno rzekł, chyba jakaś osoba prominentna, że jeśli chce się mieć zapewnioną godną starosć, trzeba posiadać dzieci. Bo Zus ma padaczkę.
Ja, ślepo i ledwo widzący kret tej padaczki nie widzę. Widzę za to pnące się ku niebu marmury i mosiądze. Ale jak to kret, pewnie źle widzę lub nic.
Widzieć ja też w okolicach Wesołej podwarszawskiej rezydencję, bo nie wille, nie dom, nie palacyk, jednego z prezesów ZUSU. Życzę kazdemu. Z kortem, basenem, górkami, pierdółkami i co chcecie. Z całego serca.
Cholera!, a może jednak nie, bo to generuje mega koszty.

Żeby dzieci mogły utrzymać starych to po pierwsze primo, muszą chcieć. A z tym chcieć to jest różnie. Po drugi primo, muszą mieć pracę. Po trzecie primo, muszą dobrze zarabiać. Po czwarte primo, praca nie może być wyniszczająca, bo nie styknie siły na obrabianie starego kadłuba. ( Nie należy zapomnieć, że potomek o szlachetnym sercu, zapewne będzie posiadał także własną rodzinę, na którą będzie potrzebował kasy i sił). No tak! Maczugowo to wygląda!

A jak drzewiej bywało? Na przykładzie własnej rodziny, już śp wiem, że rodzice był przy dzieciach. W miarę swoich sił zajmowali się wnukami i domem. I dawało radę.
Dziś w czasach totalnego rozdziału rodzin raczej na to nie ma szans.

A ja na własną progeniturę nie kwekam. Sprzeczamy się czasem, spieramy, strzelamy focha, ale ... nie chodzę głodna, doopki mamy oprane, lecze się. Dajemy radę :)

Sursum corda dzieciaki, sursum corda.  

 

czwartek, 24 lipca 2014

Opowieści różnej treści ;p

Przychodzi baba do spowiedzi i mówi:
-proszę księdza, widzę świętych
-z aureolą dokoła głowy, tak?
-nie, cali świecą
-niemożliwe, tylko głowy, na obrazach tylko głowy maja aureolę.

Swoją droga ciekawe. Głowa święta a reszta nie?

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

W ramach remontu postanowiłam powalczyć o razonans kręgosłupa, wydębić badania na poziom glukozy, i uesgieować środek. Piany na pysku dostanie drka ale trudno. Niestetyż to nfz. W prywatnej przychodni za gotówkę lub na abonament bez problemu. Ja taka zasobna niestetyż nie jestem.

I w ramach niezasobności permanentnie korzystam z przecen w moim Ciufurze. Wszystko 50% taniej i w terminie. Krótkim lub na styk, ale cena robi swoje.
Zachęcona przykładem płynącym z telewizorni postanowiłam targowac się w sklepach. Na razie w jednym, gdzie sprzedawczynie ZAWSZE w celu zaokrąglenia rachunku wciskają rzeczy mało potrzebne w danym momencie.
Np. dziś nabywałam owocki a chcialam domownikom pomidorówkę ze świeżych ugotować. Drogie na razie jak nieszczęście, ale w TYM sklepie akcja obniżkowa MUSI sie udać.
Grzebnęłam w przecenionych. Zajrzałam od dupki strony a tam splesniałe paskudztwo. Więc zdeternimowana siędam po te w normalnej cenie tylko nieco miększe.
"Źyczliwa" ekspedientka rzuca sie pomagać:
- w czym pomóc?
- a 2 kg tych miękkich na zupę poproszę, tylko płacę 2 zł za kg.
Wkracza do akcji szefowa-cwaniara:
-3zł
-2!
-2,5
-2!
Odkłada te co mi już wybrała.
Myśle se; - czekaj zarazo, zaraz cię przerobię (skad mi się ten zmysł handlowy wziun?)
-ej, kochaniutka! biorę kilka produktów w normalnej cenie to na jednym, gorszego gatunku nie spuści pani?
-2,3!
-nie! 2
-no dobrze.
Niby nic a te 2 zł to litr przecenionego, dobrego mleka :)

Kiedyś wytargowałam zniżke 10%. U tej samej, w tym samym sklepie.
Pewnie bym dała sobie spokój, ale zawsze czuję pełne poparcie innych kupujących. Zwłaszcza, że każdy ma trochę dosyć ich natręctwa i wciskania na siłę towaru.

Do boju kochani, do boju! Trzeba się targować, nie dawać wydzierać sobie łatwo ciężko zarobionych pieniędzy!







środa, 23 lipca 2014

Szukanie dziury w całym

Odebrałam wyniki. Dr Google od ręki, ale wymiękłam. Co se będę nerwa szarpała i nerwowała się. Gucio wiem, lekarzem nie jestem. W każdym razie nie ma dramatu. Jakieś drobne ogniska hyperintensywne, cokolwiek by to znaczyło. Podłoże może być różne. Olać!
Jakieś coś niespecyficzne spowodowane ( tak w opisie) - nadciśnieniem tętniczym - nie posiadam, migreną - nie posiadam (?) chyba. W każdym razie nie stwierdzono :p Faktem jest, że proszeczki na ukrwienie dają radę. Czyli z uchem cóś. A o uchu nic nie ma jeno o wyrostku sutkowatym. Też se wymyślili. Sutkowaty pod uchem. Jakiś nieźle pojechany był ten doktorek co wymyślił tę nazwę. Bo mleka z tego nie ma?

W każdym razie ciągnąc wątek i drążąc temt po objawach doszłam do stiopy cukrzycowej. Ciekawe, ciekawe!
Tematu nie oleję bo od dawna mam różne odczucia w kopytach więc pocisnę doktorową jak ją dopadnę. Po coś w końcu jest.
Już latem ubiegłego mówiłam o nieczuciu i innych takich.

Nie ma bata, trochę jestem zaniepokojona. I nie tylko ja. I niekoniecznie chodzi o mnie. Gdzie się nie ruszę to każdemu coś dolega. Tak zatruliśmy Ziemię, siebi, odparami produkcyjnymi i .... ech... szkoda gadać.

Mnie w zasadzie ryba. Bo jakby poważniejsze leczenie to i tak mam z głowy. Zbyt kosztowne. Ale LUBIĘ wiedzieć. Najbardziej o sobie.
Czemu tak, czemu to?

A teraz czas go home poogladać swój czerep rubaszny od środka :)))

wtorek, 22 lipca 2014

TAk masz jak piszesz

No właśnie :_ Zaglądam w statystyki a tam nędza, chudość, padaczko isto.
A dziwić się nie ma czemu, bo piszę raz na tydzień jak się dobrze rozpędzę.
Pisać nie ma za bardzo o czym. Bo pitulitać o lubczyku poema?, ble, nędza, nuuuda.. ścięłam, poszatkowałam i w mrozy paszoł, bo ... bałam się, że przekwitnie kiej tymianek.

Rodzina się deko integruje. Jeśli ma być gorzej to już niech będzie jednak tak jak jest. Znaczy się mła rodzina. Bo teściowej nr II ( t(f)u ) nie liczę jako rodziny jak i jej progenitury. Choć dwoje niepociech od onego posiadam.

O tym jak wykazuje się i jak obficie miłością darzy pospólstwo skrewnione pisać nie będę, bo opadło mi już wszystko. Wierzcie na słowo. Wymiękłam...

Z wieści wiatrem gnanych - moc i power i wchała naszym policiejom. Bohatyry dzielnie walczą z pyskatymi kobietkami. Wszak od dawna wiadomo, że to najlepsza broń kobieca. Mądry facet wysłucha. Mądry nie zaczepi niesłusznie. Nasi policaje niesłusznie czepnęli takie chucherko. Ze 150 w kapelutku. A to wiedomo, najgorsze. Małe, nie widać, ale slychać. Więc się rozjazgotała krzywdą swą. Cóż panowie? A na glebę, a w kajdanki, a za biust ponętny i obfity, a łapę w krocze. Uch, bohatyry, bohatyry!!! I na 48h. O whała bohatyrom w kraju pyrawa.

Ponieważ własnych psów mam po kokardkę, do furii doprowadzają mnie miłośnicy canisów na fb. Wchodzę, paczę, 30, 99, 50 nowych info. Otwieram i..... słowa gromne i nieprzyzwoite cisną mi się ma ust mych korale. 50%, 70% to miłośnicy. Aktywnie walczący na fb o lepszy los zwierzów.. 
W trosce o swój stan psychiczny jak i przyszłe zbawienie ( ;p) wycinam każdego canisomiotnego. Trudno :P

Uś, ssie mnie na myśl o grzybach. Wiję się ze złości, że nie leżę we rzece, w nurcie, nie plawię się kiej wyblakła pijawka w odmętach dorzeczy Wisly. Znów jagody przeszły mi kole nosa.

Ale damy rade kobitki :).

Cycki w górę i do przodu :DDD

piątek, 18 lipca 2014

Łoskot

I po łoskocie. Czyli rezonans zaliczony. Jeno 40 minut w tubie z dźwiękami różnej maści. Od karabinu maszynowego poprzez jakiś udar uliczny. W sumie mineło jak z bicza strzelił. I zanim kobieta rzekła, że już finał, ja wiedziałam. Ale cóż, wszystko co dobre szybko się kończy :p
Metodę znalazłam znakomitą, i mimo wszystko prawie spałam. Chyba jestem skrzywiona i w tej dziedzinie :) bo szpitalnie- lekarsko-przychodnianio(!) dobrze się czuję.
Rzut oka na monitor ujawnił jakąś bialość w okolicy ucha. Jakby nie nowina, aleć zawsze coś. Szczególnie na obrazku.
Pytam kobietę: - co to?
Kobieta: - nic pani nie powiem. Prosze przyjść za 4 dni.
Więc grzecznie poczekam. Jakby było prywatnie to wynik byłby od reki.
Nic to :)

Znów spadł samolot przy pomocy. Który to z kolei w ostatnich miesiącach? Jakby nie było to skutaczny sposób usuwania niewygodnych. Zanim jakiekolwiek wyniki w miarę miarodajne wyjdą to publika się uspokoi, zapomni.
Wot i zuch!





wtorek, 15 lipca 2014

W zasadzie

Niewiele mam do napisania.

Goronc, goronc, goronc... czasem deszcz...


Badania uszne ujawniły ubytki słuchu(?), nie wiem czemu, bo słysze ok, ale maszyna tak mówi. Druga też coś poza normą wykazuje. Co?, a to może dopiero wyjść jakoś dokładniej na piątkowym rezonansie. Bo w końcu po coś on. Biorę leki przeciw chorobie Meniera. Słowo harcerza że jest taka ;p I lepiej mi zdecydowanie, już nie rzuca mną na prostej, nie obijam sie o meble, więc postęp znakomity. Tylko czasem mnie odmóżdża, ale do przezycia :)

A z innej parafii to wprost  " w zachwyt" mnie wprawia kompetencja Police PL. Uszczeliły gościa w szpitalu, kompetentne były wobec czubka z tasakiem. Urrrra!!!!

Nic więcej nie dodam, boc to PL. Milicjanty PRL-lowskie w porównaniu z onymi to GROMiki.

Ze spraw mniej ziemistych to czytam Marię Valtatrę. Mistyczkę. Po prostu ge-nial-ne. Ge-nial-ne.

Z młodych ziemniaków zachciało mi się kopytek. Wiadomo co wyszło - ślimoki rozmokłe, ale zjadliwe.

Na balkonie mam buszszsz  -  lubczyk szaleje, bluszcz sie wije, trawy wypuszczają kwietne pędy, maliny pną sie w górę jak goopie - bez kwiecia niestetyż, ale!, jednom malinę pożarłam. PYYYCHA!!!, nawet ogórek mi wyrósłi kwitnie i ma zawiązki owoców, i tymianek mam, i bazylię, jakieś nędze koperkowe i naciowe, i kwitnie pelasia co cudem jest, bo zwykle ginęła śmiercią tragiczną w podskokach, choć tulałam ją do serca. Czyli sadzić co się da, nie przejmować się z efektu i podlewać. Podlewać!

Syn mi się przelewa, ale to tradycja linii męskiej. TEJ linii męskiej!!! Taka ich widać uroda :/

piątek, 4 lipca 2014

Program minimum

 Rano miło i luzik. Jakiś program podstawowy. Pranko, sagany itp. I wyraj.

A na wyraju ;)


Krótka droga do sklepu i nazad wykonczyła mnie. Słońce praz. Już wolę deszcz i pierony! Leje się toto z wiercha, leje- znaczy się żar i mózg wypala. Ojć, znów głowa boli.

Lepiej już tak:


Zalegać i wykonywać minimum programowe.:0

Rzeczy niezbędne wykonane w 100%. Padając na pysk. Ale się słowo rzekło to i kobyła u płota. ( chyba naprawdę już mimózg wyżarło bo pletę, pletę....)

Postanowiwszy ograniczyć jakąkolwiek działalność fizyczną musiałam się zmobilizować i podyrdać to tu, to tam, żeby program minimum wcielić w życie:


No i proszsz... punkt dowodzenia jest!

W miłych okolicznościach:

 
 To na lewo. Na prawo podobnie ;p

Na lewo popielniczka, na prawo kawa, przed nosem komp i luuuuuzik :))))

Uprzejmie informuję, że chłodnik częściowo pożarty. O innych dobrociach nie wspominam  z racji oczywistych.  Nie ma zasluga ani troska. 

Piesy zalegają, starowinka zrobiona wedle przykazania, młodzinka pozbyła się wstrętnych dodatków. Kot łazi pod domem. Śpijcie spokojnie :)


A mi coś się kłębi w różnościach ale nie ten czas. Musi się poukładać, nabrać mocy. 

W domu izolacja ponieważ Drabeła nie udało się jeszcze wykastrować a Lalka ma cieczkę. Ciężkie życie dla nas i dla nich. aLasia nie rozumie czemu starzy podzieleni. Chodzi i pokwikuje. Jedno to za mało żeby móc dobrze się bawić. Znaczy się używać dowolnie starszych. Szczęściem zmienia już zęby więc będzie mniej bolesna dla obojga. 

Oj tam... kończę już bo smęcę jak Piekarski na mękach.!

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Z nadmiaru ;p

Nie wiem co mnie podkusiło, ale efekty widać. Urodą blogowa zmęczona pomieniałam. Chyba nie na długo, ale nie mam nabożeństwa chwilowo do kolejnych zmian. Niedospana jestem. Nie gawiedzią zaokienną ale domownikami. Śpią zarazy pospołu ze mną i jeszcze czasem się piorą o miejscówkę. Pacząc od strony głowy: Pompon, aLaska, Julka i na doczepkę usiluje się do mnie wknocić Drabeł. Uś, ciasno się robi i pierwszy z brzega czyli pies D. ląduje na podłodze. Nieszcześliwy wydeptuje nocą ścieżki w podłodze szukając nowego, ciepłego miejsca. Stukanie oczywiście mnie rozbudza. :/ Do przeżycia i niedodospania!

aLasek lata już bez opatrunku. Przestałam walczyć z tym świrem. Ciągle wygryzione końcówki, które były najważniejsze. Odpuściłam sobie bo i tak za 2-3 dni opatrunek miał być zdjęty. Kica czasem na 3 łapach ale przeważnie do śmiga jak lux torpeda. Czyli źle nie jest :)

A na froncie taśmowym mam głęboko wykopane. Ktoś zrobił użytek, nie wiem czy do końca słusznie, z możliwości jakie daje technika. W świat poszło!!!! echo i le'swąd PL. Jak kto nie wiedział to już wie, jaki jest poziom moralny, intelektualny i każdy możliwy jelit politycznych. Jak to w jelitach jeno smród i zgnilizna. A któś mówił, że polityka to sprzedajna dziwka?, jak rany!, dziwka jest niemal nietknięta w porównaniu z tem. Estabiszmentem.... bleh....

To tylko PL a gdyby któś pokusił się o podsłuchanie jelit poza PL, to ho ho ho, to dopiero byłby raban  i straaasznie śmiesznie by się porobiło :p

A o ochrance to już mołwić nie lza. Niańki, gosposie, no ... biedaków we wszystko wkręcają jak mi się zdaje. :( I nie ich to wina, że czasu nie mają na konkrety. Wszak gdy PAN imprezuje, służba też czasem się bawi. Tak myślę. Pewnie się mylę bo co ja tam moge wiedzieć. Takie tam wymysly na potrzeby bloga ;p

Strach się bać:/



Tak wogle to jakby priorytety mi się pozmianiały. Życiowe...


piątek, 13 czerwca 2014

sza....

Walnięta jestem solidnie, sama sobą, tymi 99,9%.
-Sorry, chyba powinnam napisać: - zdruzgotana i oszołomiona, nieoczekiwanym, zaskakującym odkryciem.

Takie tam, jakieś dziwaczne rzeczy czasem przydarzające się.
-Nieodmiennie zdziwiona i zaciekawiona jestem. A jednak życie to wielka niewiadoma. Podróżowanie w czasie, odkrywanie białych plam własnej historii. Malowanie tła dla siebie. Dla nich.

No i po co? Czy smarkacz potrafi docenić i zrozumieć?
-Wierzę, że dzieci w końcu dojrzeją, docenią, odnajdą wartość w niewidzialnym.

Błękit zawsze mnie zachwycał, letnie niebo tkane obłokami. Granat nocy z perłami gwiazd. Czerń materii, energii, raz do roku, może więcej, może więcej i co dalej?
Błękit we mnie, w nich, święci i monarchowie, kniazie i magnaci, ksienie i baronowie, zawrót, karuzela...

I ja, świadomie, tu, nisko, ktoś musi zrozumieć, żeby rozumieć...być...

czwartek, 12 czerwca 2014

NIE

Dzień zupełnie na luzie wg założenia. Wstawałam sprzed tv tylko po to by wykonać niezbędne. Jadłam, piłam, trochę pogadałam ze zwierzami, posiedziałam w necie.
Akcja na Fb dotycząca łosi, akcja na Fb dotycząca ginekologa co to nie chciał dokonać aborcji, pierdylion bardzo ważnych spraw prowadzących ku niczemu.
Znów merdia wydały wyrok, znów krasnousty premier dał głos i znów wszystko opada.
Bo jest prawo, durne, głupie, bezwzględne, faszystkowskie ale prawo i mamy stosować się do niego.
Przysięga Hipokratesa w wersji prawdziwej mów jasno: - nie zabijaj, nie szkódź, nie spędzaj ciąży, twoją misją jest niesienie pomocy. Jedno z dziesięciu przykazań brzmi: - nie zabijaj.
Jak to jest, że stworzyliśmy  naszymi przedstawicielami prawo nakazujące, dopuszczające zwykły mord na najbardziej bezbronnych. Ja się nie zgadzam.
Nie zgadzam się, żeby była jasność z tego samego powodu na zabijanie zwierząt bo coś tam. Konkretnie łosi. Staram się zrozumieć racje drugiej strony, słyszę, domyślam się, że populacja zbyt duża(?), że zbyt bliskie pokrewieństwo między zwierzami. że do racjonalnej hodowli potrzebne są młode, zdrowe osobniki. Staram się i doprawdy to nie są żadne argumenty. Łosie można przesiedlić. Starym dać dożyć. Czy to takie trudne?

Złotousty nakazuje, przypomina o prawie, o obowiązku lekarza. Grozi? Zna sprawę? Bardzo wątpię, bo lekarz nie odmówił pomocy jeno nie wykonał aborcji.
Pamięć powraca do Maksymiliana Kolbe, do wielu, którzy oddali życie by je chronić.
Nic już nie rozumiem z tego schizofrenicznego świata.

Nie chcesz dziecka - zrób wszystko by nie zajść w ciążę. Nie stać cię na antykoncepcję - nie ma obowiązku bzykania się. Słowo! nie ma.

Tak jak i nie ma obowiązku stosowania się do chyba najdurniejszego prawa które mamy w PL. Uszczegółowione w sposób paranoiczny, dające możliwość dowolnej interpretacji. Skupione na pierdach a nie na sprawach istotnie ważnych.( mam  na myśli te "perełki", którymi zaskakuje na brać sejmowa).




wtorek, 10 czerwca 2014

Świat za

Siedzę popołedniem i zamulam z lekka.
Wczorajsza noc zarwana kaszlakiem. Przylazło coś w krzaki za płotem i kaszlało sporadycznie ale na le skutecznie, żeby dźwięk dotarł do mnie i obudził. Psy zresztą zaczęły się kręcić, powarkiwać, poszczekiwać. Wstałam no i kochane futrzaki usłyszawszy moje ruchy podniosły jazgot iście piekielny. Pruły sie dobre 5 minut skutecznie mnie rozbudzając a kaszlak powoli oddalał się w dal wnioskując z dochodzących dźwięków.
Dzień przetrwałam nawet pracowicie padając na pysk dopiero wieczorem.
Spokojnie drzemałam przed tv gdy dotarł do mnie odgłos klepania. Takiego jakie dochodzi z walenia w worek bokserski. Z lekka zniesmaczona spojrzałam w tamtym kierunku. Po chwili dźwięki ustały, chyba uznali mnie za ducha gdy w jasnej pidżamie sterczałam w oknie.
Zmieniłam miejscówkę, wyłączyłam tv. Śpię a w zasadzie w duchocie usiłują zasnąć.
Głosy, kurna znów, tym razem obok domu, natężenie emocji duże, perswazje niedosłyszalne wyrazami, ale od  emocji było aż gęsto. Głosy przepełzły między bruzdy.
Śpię, chcę zasnąć. Psy powarkują, poszczekują. Nie da się. Zapalam lampkę, czytam.
- puk - doszło z oddali; mać o psia!  szczelają!
Myśl jak błyskawica - kłusują zarazy czy jakieś porachunki, co robić? Kajecik z niezbędnymi numerami posiadam, ale czy to coś zmieni nawet jak zadzwonię?
Wyszłam na schody na fajka. Strachu zero, jakby mózg mi się wyłączył. Czarny futrzak to podchodzi to węszy, czujny. A ja nic. Uspokajam piesa jednocześnie chwaląc zachowanie.
Wróciłam do łóżka, zasypiam, prawie i znów - puk!

Tu już mnie trochę wkurzyło, ja chcę spać a tu pukają i pukaja.
Zadzwoniłam na Police i już za jakie pół godziny byli. Szybko! Przez myśl przemknęła mi myśl, że jakby mnie chcieli zaciukać i chatynkę obrabować to, ho ho!, czasu mieliby w opór.
Spisali mnie czyli pidżama lady, pokręcili się po okolicy i pojechali. Rano jakieś karetki wyli ale czy to było związane z tym czy inna sprawa, to nie wiem.

Jakoś nie jestem zachwycona tym wszystkim. Szczególnie moją postawą. Ale co? Miałam lecieć między bruzdy? A co gdyby to jakimś potwornym przypadkiem było moje dziecko czy ktoś bliski? Też bym tak spokojnie siedziała na kupsze? 

Mam nadzieję że ta noc spokojna będzie. Podobno od stresu się chudnie. Przynajmniej jakiś pożytek z tego będzie!

Ślimakiem świat pisany

Na wyraju jestem. Psiejsko, kocio, kwietnie i ogólnie ok.
Plan dnia ustalony. Parzyste godziny na główkę przeznaczone i inne czynności intelektualne. Reszta dowolnie. Czyli dbanie o żywinę, prace ogródkowe, i takie takie tam.

Poranek zaczyna się kawą na schodach. Słoneczko, psisko się smyra w oczekiwaniu na śniadanie, nocny włóczęga odsypia zaległości.
Siedzę i budzę się. Siedzę, paczę i liczę. Ślimaki.
To co się dzieje przechodzi moje pojęcie. Rodzajów na razie trzy zobaczyłam ale za to w hurtowych ilościach. W zasięgu wzroku przynajmniej 10, ale ślepawa jestem więc pewnie więcej. Na bocznych dróżkach to już plaga.  Co krok ślimaki. Boleśnie trzeszczą pod stopami. Wczorajszy poranek spędziłam min. na usuwaniu ich z chodnika. Szkoda zwierzów.

Plany na dziś? Zanabyć torf i podsypać pod żurawinę, którą nabyłam. Dokarmić też borówkę i jagodę syberyjską. I to tyle ogródkowo. Niedziela :)

Jutro, o ile nie będzie padało będę to trzebienie krzaczorów i ogałacanie z odrostów drzewo. Jakoś za obficie się rozrasta.

Byczę się koncertowo w łykend. Opalam się, czytam ulubionego Gołubiewa, sączę ciecze różnej maści. Jest OK.


" Ciche, miodowe popołudnie wtórego dnia po napadzie; wiatr nie powiał, ptak nie zakwilił na gałęzi, przepiórki jeno ochoczo pokrzykują w zbożu. Ale Śliźnie pobiegli gromadnie, śpieszkiem, niczym na widowisko - u wierzb zebrała się niemała, zbrojna kupa; setka oczu patrzyła, jak normańskie łodzie powracają na dawne miejsce pod prad. Bez pośpiechu, ospale raczej i niechętnie.
Dzioby zaryły w piasek, pierwszy wyskoczył Gorm, za nim skakali inni, żaden nie spojrzał na Śliźniów - jak gdyby z ociąganiem drapali się na swe dawne obozowisko. Leciały ku nim kmiece prześmieszki: nie zwracali uwagi na smardowy jazgot. Ponurzy i rozjedzeni spode łba spoglądali na Gorma.

Urzekła im jarla dziewka abo co? Cały wczorajszy dzień spędzili jak borsuki w jamie: wylegiwali się. Cóże to z nim się stało, nie poznawali tak zaciętego zawżdy woja. On sam nie poznawał siebie: tyle czasu zmarnować!...- Na co czekał? sterczeli niczym pniaki w lesie - ni tu, ni tam! - czar, urok, nawięzy puszczanskie? Gorm sam tak mniemał, psiamać, gdy oglądał się wstecz. Co on przez cały ten dzień robił? aż dziw... wpatrywał się wciąż w porzucone płótno, w puste miejsce, gdzie tamta niecnota śpiewała, na chatę, w której się pewnie skryła: ani pozbyć się Licha! Nie bardzo więc chciał słuchać dolatujących go narzekań:
- Sparciejem tu.
- Patrz na Gorma.Stoi kiej bindas.
- Masz-li jaki kawał mięsiwa?...Żryć się chce.
- Czegoś się przypiął do mnie?

- Spętał się całkiem
- Babim kpem.
- Za kpa ty głowę dasz.
- Odpowie nam. Gdy wrócim do Jomsborga.

- Zawżdy uderzał, Chybki był. Nynie istny koziol nad wodą!
- Może kiecka gdzie mignie z daleka?
- Wiking!
- Jarl Jomsborski! Łajno psie.

- Cichajcie! Usłyszy jeszcze...
- Nie usłyszy. Bacz, znowu oczy wlepił.
- A usłyszy, taj co? Sam mu rzeknę.
- Rzeknij.
- Prosto w gębę mu siknę.

Jednakże słyszał wszystko, każdziutkie słowo! To o nim! Tylko o nim! Cóż ma im na to rzec?...Jako że on...Strach samemu pomyśleć! Żeby tak wiedział, czego chce! Więc milczał. Zły był. Patrzył. Na płótno, na chaty.
 Psiamać!
 Wiking.
 Naisto: jarl jomsborski!
 Wszystko słyszał. I nie porabał tych kaprawych pysków. Oczy wlepiał za rzeke." Antoni Gołubiew " Bolesław Chrobry" (fragment)

No właśnie :), lecę czytać dalej, ponownie po raz 20-ty? Mogę z upojeniem, bo to nasza historia. Odległa ale godna najwyższego szacunku i najwspanialszy  z naszych władców, królów. Za Bolka byliśmy potęgą. Ech... to se wrati, głęboko w to wierzę :)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Alaska cd.

Słodki sen szkraba :)
Co tam?
Drabeł na tacierzynskim. Trudne mycie doopki :)

Chory,chorszy, trup....

Nie powiem, że rozbawiła mnie informacja na Fb. Nie powiem. Nie rozbawiła. Powalila, wk..., dobierta se słownictwo jakie chcecie, bo...
    .... zgodnie z nowym tryndem ZUS, czyli kolejną pieprzoną przepisą, każdy członek bliskiej rodziny, poza rodzeństwem, za jakąkolwiek formę pomocy w firmie będzie dokładnie ozusowany w pełnej wysokości, nawet gdy prowadzący działalność dopiero ją rozpoczął i obowiązuje go obniżona składka ZUS.


Zaiste...więc żona małżowi nie wypełni deklaracji podatkowej, nie pojedzie by odebrać towar, cholera wie, czy ugotowanie obiadu nie będzie ozusowane, bo wszak to pomoc przy prowadzeniu firmy :/

niedziela, 8 czerwca 2014

Obiecanki

Obiecany szal, na syberyjskie mrozy, podwójny, żaden wzór się nie powtarza i czapek. Model jaki jest to każdy widzi. Padły miś :p
To moja wersja święconki.
Wstęp przedogródkowy na balkonie. Po lewej widać jeszcze nagie drzewa.
Lany poniedziałek, czyli moczym się Wisłą :P
Czeczen, mła i gówniane runo.
Laski dwie, czyli moje produkcje na skarpie.

sobota, 7 czerwca 2014

Focie Alaski zgodnie z obietnicą :)

Oto Alaska. :)                       

Skrzat już przepoczwarzony ze stadium larwalnego. Początki aktywności tu mocno ukryte, choć te oczeta same za siebie mówią.
Cierpliwość matki na ukończeniu, wola młode w rozkwicie. Faktem niezaprzeczalnym jest to, że gdy Lala zwiewała przed Ssakiem kończyło się to zwykle agresją ze strony młodej. W efekcie i tak dopadała cyca. Biedna Lala :)
Życie jest the best a matka jako gryzak to już szczyt szczęścia :)
Wesoła rodzinka w oczekiwaniu na "niam" z widelca :p
Oki, siedzę i pozuję, ale ogarnij się kobieto jest tyle fajnych rzeczy do robienia. Czeka na "dziaba" koci ogon, pęciny starych i ludzkie nosy :)
Dupki dwie + zwłoki osioła :)
Up

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Pomiędzy

Pozazdrościłam? To niewłaściwe słowo, raczej uznałam za słuszne posiadanie własnego ogródka ziołowego. I tak pomiędzy światem zewnętrznym a środkiem powstał na balkonie ogródek.

Na ścianie grzecznie rosną trawy, w dużej skrzynce lubczyk, bazylia, tymianek i jakieś cósie, które wysiałam, podrosły, przesadziłam i zapomniałam cóż to jest. Norma :D

Pierworodna nabyła 2 krzaczorki malin. Odmiana żółta i czerwona. Rosną jak wściekłe i nawet zapylone mną ;p owockują.

Jakieś kwiatki wysiałam ale coś kiepsko wschodzą. Pomidory zginęły tragicznie połamane kocią łapą. Ogórki jakby budzą się do życia. Coś z tego będzie? Poczekam.

Bluszcz wykopany nad Świdrem zameldowany w skrzynce. Mamy duuuuże oczekiwania względem onego. Ma piąć się po kratce i robić urodę.

Coś bliżej nieokreślonego, kwieciste pnącze, barwy-losowej, będzie zainstalowane po obu stronach balkonu. Ma się piąć i znów - upiększać. Jeśli czerwone, to git, jeśli w kolorze majtkowego różu to won, białe mnie dobiją. Cóż, jest ryzyko, jest zabawa :p

Chciałam nabyć zwisłe truskawki, ale cena 30 zł za zwis jest przesadna. To samo dotyczy pomidorów. Koktailowych. 20zł? Sori, to nie dla mnie.

Na razie napawam się ocznie pięknymi pelargoniami. Soczyste, głębokie bordo?, fiolet? Coś pięknego!

Zapomniałam buchnąć spod śmietnika solidne, drewniane skrzynki. Takie jak niegdyś były w sklepach na owocki. Może jeszcze się pojawią? Kto to wie?

Sąsiada muszę napaść i uprosić coby mi kilka solidnych haków zainstalował na balkonie. Na zwisające kwiecie.
Dzieje się i będzie się działo.

Pomysł miałam pieroński żeby na solidnie zabezpieczoną podłogę na balkonie połozyć trochę trawy z rolki ale się opamiętałam. Choć fajnie by było rano wyleźć sobie bosą stiopą na rosę. Chyba być powinna?
Może za rok zrobię ten eksperyment?

Pożyjemy, zobaczymy.

A w domeczku różniście. Ponieważ nieco zmieniły mi się preferencje, w rodzinie zasiedziałej powstaje bunt i wrzenie. Że jak to? Że co ? Wróg jestem teraz nr 1 dla Dzieciny, Mać zastanawia się czy strzelić focha już czy za chwilę, bo o pretekst trudno, choć szuka, szuka :)

Nic to, damy radę. Ja i mój duch :)


sobota, 31 maja 2014

Dzień matki ;p

Jako-że :) lubię gdy się o mnie pamięta, sama przypomniałam o komunistycznym święcie. A co? Taka przyjemność ma mnie opuścić??

Od Pierworodnej prezentem poprosiłam o wspólny wypad na memłon. Młodsza zrealizowała przesyłkę sentymentalną, a poTomek przesłał bardzo dowcipne życzenia pt: "Ble, ble, ble....". Czy się obruszyłam? Raczej norma i Bóg zapłać i za to. Ogólnie rozbawił mnie .

Memłon spędzony Świdrem i jego brzegiem z Alaską. Młoda pierwszy raz na wyjeździe. Jak zwykle w okolicznościach przyrody dopiero poznawanej jęczała i kwękała. Bo wrażeń nadmiar i nie wiada czego się spodziewać.
Rychło jednak wyczaiła, że rzecz jest całkiem spoko szczególnie po krótkim postoju na brzegu. Kąpiel i pływanie zaliczone. Oczywiście kwicząc. Desperacko drąc paszczę rzuciła się wpław "ratując" Dzieciątko. Chyba ten rodzaj rozrywki zaczyna się jej podobać.
Świrowisko, które odstawiła na brzegu wśród traw, patyków, gałęzi warte było wszystkiego. Radość bąbelkowała każdą komórką małego ciałka.

I tak se wędrowałyśmy samowtór bez krzaczory, ugory i padłe drzewiszcza na których czworonóg trenował wspinaczkę wysokogórską. Się hartował !

Zainteresowana padłym domiszczem zaproponowała młądym eksplorację onego i przyległych okolic. Rzecz okazała się na wstępie słuszna. Poziomkowe placki zachęciły do zbierania młodych listków na zimową herbatkę, krwawnik, babka, trawa to na susz do kąpieli. Cóż, kąpałam się w płatkach kwiecia, mogę i w wywarze z siana. Ponoć rewelacyjnie działa na kadłub. Relację w stosownym czasie zdam!

A Alasia kicała radośnie, uroczy mały skrzat. Do czasu gdy coś nią zawinęło, zasupłało wokół nóżki. Zaniepokojone odkryłyśmy głęboką ranę na śródstopiu. Prowizoryczna opaska uciskowa z chusteczek i bandaż z torebki po onych, pies na ręce i sruuu do najbliższego znanego weta.
Otwock nie rozpieszcza. Wieści netowe między bajki włożyć. Najbliższy działający na Trakcie Brzeskim. Kierunek przeciwny do należnego.
Więc szybka decyzja - Gagarina. Oględziny, próba załatania bez narkozy nieudana, i w końcu diagnoza. Przecięte i nadcięte ścięgna. O ty, co pękłeś butelkę czy co tam, niech ci ziemia lekką będzie!
2 godziny oczekiwania i z gabinetu wyniesiono skrzata z białym bałwankiem na stopie. Średnio przytomna ale reagująca. W domu pętała się średnio przytomna wprawiając starych w totalne osłupienie. Pętała się z łapą wyciągniętą do tyłu jak baletnica. A rano? Wróciła w pełni do siebie:) Oswoiwszy opatrunek szalała na trzech nogach zagryzając ojca i matkę, usiłowała dziabnąć kota w ogon, warczała, jęczała, gadała jak co dzień.
Oczywiście usiłuje rozpakować opatrunek. Nie ma to tamto,! Musowo. Więc desperacko nakładamy kolejne warstwy plastrów i gazy zalepiając ubytki. Nerwowa jestem, nie powiem, więc sięgnęłam po odstraszacz. Kuśtyk nasmarowałam Amolem. Chyba nie ma nic bardziej śmierdzącego!
Przez kwadrans uciekała sama przed sobą, teraz łypie na mnie podejżliwie i mija z dala bo też capię, ale nawet nie próbuje sięgnąć zębami opatrunku. Znaczy się próbuje ale le swąd jest mocniejszy od niej :D

Za tydzień zdjęcie szwów a potem 5 tygodni usztywnienie. Będzie się działo!

wtorek, 20 maja 2014

Uczciwość

Zbliżają się wybory. Zaraz będa drugie, kolejne, jeszcze jedne i tak dokoła i w kółko Macieju.
Oczywiste, że nie idę. Przynajmniej na te do UE. Bo i po co. Co z nich dla mnie osobiście, fizycznie wynika? Może coś? Pewnie jestem niedoinformowana, nie interesuję się zbytnio, ale to rząd powinien mi przez media przekazywać co osobiście dla mnie, jako mój przedstawiciel zrobił. A zrobił moim zdaniem zbyt mało w wielu dziedzinach a zbyt dużo w innych. Bleh...

Zwykła ludzka uczciwość gdzieś znikła, zagubiła się w pogoni za królikiem. Za mieć. Bo tak skonstruowano DZISIAJ, że bez mieć daleko nie dojdziesz. I bez WIEDZIEĆ też.

Drażni mnie niepomiernie, że np. nie została ustalona minimalna płaca. Inne rządy potrafią to robić i egzekwować a nasz nie? Czemu?
Dochody większości Polaków są poniżej jakiegokolwiek minimum. Jest to legalne, usprawiedliwione prawem, zatwierdzone przez naszych przedstawicieli w Sejmie i Senacie, tylko czy to jest uczciwe? Legalne = Uczciwe?

Czemu na to zwracam uwagę? Bo tak jakoś się składa, że większość naszych reprezentantów to ludzie wierzący. Katolicy, ewangelicy, przedstawiciele Judaizmu, muzułmanie pewnie też i prawosławni. Ateistów, agnostyków jest ułamek, jakiś niewielki procent. I co?
Czyż w prawie mojrzeszowym nie jest napisane żeby odmierzać dobrze ubitą wagą. Czyli wstrząśniętą i z nadmiarem.
Gdzie sumienie tych ludzi?

Nie oceniam nikogo personalnie, absolutnie. Tylko ta ich wiara jakoś mocno skryta, niewidoczna.
Zresztą, czy ktoś poza PiS odważyłby sie przyznać na forum Sejmu - "Jestem wierzący i moja wiara zabrania mi oszukiwać, skazywać na śmierć głodową ludzi, nie pozwala mi na szerzenie patologii, nieszczęść, chorób. Ja się nie zgadzam". Jest ktoś taki?

No właśnie. O to oskarżam naszych przedstawicieli. Że nie dbają o interes pojedynczej jednostki, o interes państwa, jako domu milionów ludzi. Pozwalają by cudze prawo się w nim panoszyło, często niekorzystne dla ogółu, pozwalają na nieludzkie wzbogacanie się kosztem wlasnych obywateli. W końcu są zastępy innych, którzy za "wdowi" grosz będą pracować gdy rdzenni Polacy zmarnieja. Poza garstką nieliczną, która zaciskając zęby usiłuje trwać, przetrwać i żyć godnie mimo wszystko.

Czy tak być musi?

Oskarżam media o manipulację z chęci zysku. Za wydawanie nieuprawnionych sądów, o skazywanie ludzi bez wyroków. I robią to bezkarnie. Czemu jest na to przyzwolenie? Gdzie zwykła, ludzka przyzwoitość?

Nie zgadzam się na nieuczciwość, brak równości, gdziekolwiek by nie spojrzeć. W domach-przemoc, narzucanie swojej woli fizycznie i przez przemoc psychiczną, pracy-faworyzowanie, nepotyzm, w rządzie-zaniedbania wględem obywateli. Nie zgadzam się na nią wszędzie tam gdzie występuje.

To tyle.

wtorek, 13 maja 2014

Żyję jak na spidzie

Czy to wiosna czy co?, ale dostałam PAŁERA :P

Śmigam po chatynce na milotle. Sama siebie nie poznaję, progenitura też. Mam parcie na robienie tego i tamtego, zanczy się krzątam bez ustanku. Pranko, gotowanko, coś podetrę, coś pozmywam.
Na półkach mnie chwilowo zastopowało, wystarczy dzień bieżący. Zwłaszcza!
Szczeniak w domu to katastrofa powodziowa. Lata, śwruje się i leje. Konewka jakaś! Normalnie strach!
Pieron, jak przystało na potomka mądrych rodziców chwyta w lot wszystko. Tylko łypnie okiem jednem lub drugiem i już wie.
W kilka sekund załapała co oznacza - CHOP!
Minuta - i już nauczyła się siadać.
Gadam do niej - szczur wredny odpowiada, pyskuje zawzięcie i zażarcie. I jak pirania kłapie paszczą chcąc dziabnąć w nos.
Chodź rozumie tylko gdy ma interes. Szczególnie na balkonie. Och, jaki to wtedy posłuszny pies! Przy nodze, grzecznie i ufnie paczy wzrokiem kiciusia, janioł, isto janioł :)
Smarkata nauczyła się pilnować swoich zabawek. Bo niestetyż, jej starzy też mają na nie jazdę :p Za zabraną zabawką jedzie z wrzaskiem starym po karku i zwykle ją odzyskuje. Nie odpuszcza - twardy dwumiesięczny brzdąc. :)
Paczę na nią i zastanawiam się co z tej puli wyrośnie. Bo czy taki pętak może być już tak dorosły w zachowaniach?

Kadłubek jakoś się wzmacnia - mój kadłubek - tylko czasem coś się niepoukłada i robi się smieszno. Wychodzę jak zdrowy człek z domu, dajmy na to do sklepu. Wracam jak kuśtyk. Coś tak przeskoczy, coś się wytrze i zaboli.

Żebyż to nogi tylko, czyli stiopy. Kolana, biodra, kręgi słupa, szyjne, piersiowe, barki. Taka kurcze dziwna uroda tej osteo, że zawsze coś, i nie koniecznie tak samo, z tym samym nateżeniem i bolesnością. Głowa najgorzej. Uś...


 Kończę bo mnie zamkną w tym przybytku wiedzy... Paaaa

sobota, 10 maja 2014

Że niby ...

ta woda z butelki jest zdrowsza? Że niby jest super i eko I wogle?

No jakby to powiedzieć - pomińmy już te konserwanty i antybiotyki, które są wniej. Zapomnijmy o nich. Sza! nic tam ni ma.
Ale świadomość, że do produkcji butelek potrzebna jest ropa i/lub jej pochodne wcale mi się nie podoba. Bo łańcuszek logiki mówi mi, że na końcu są duże pieniądze i śmierć, krzywda, nieszczęście, wojny.

I co ja mam zrobić.
Fajki-folia
Leki-folia
mleko-folia
mięcho-folia
owaoc, warzyw-folia
papier dupny-folia

cały świat zafoliowany

mleko mogę z krowiego automatu
warzywa na bazarku
szampon-tylko exclusive-we szkle
ale leki?

być albo nie być?
moje zdrowie czy cudza, nieznana śmierć?

------------------------------------------------------------------------------------
Czy ja jestem normalna myśląc o takich sprawach?

--------------------------------------------------------------------------------------

A teraz na drugą nóżkę.

Komponuję zwykłe domowe jedzenie. Wkomponowało mi się w głowę, że im prostsze, mniej przerobione, zapaćkane, namieszane tym zdrowsze, a tymczasem? nie borem i lasem :p

Propaganda i święta prawda merdialna tynczasem wbijają nam do głowy, że bez tuńczyka i łososia polegniesz bo te omega tylko tam, że bez brokuła padniesz jak pluskwa pod DDT, że bez krewetek nie uda się żadna impreza i wogle to PL żarcie jest de mode. Tylko dla prostaków i mało wikwintnych podniebień. Więc rukole, pierdziole, miksy i sryksy, i masło wyklarowane na zloto, i dymane powietrzem serki, i kaszka manna zakubeczkowana i wooooooooooooogle wszystko co marketowe jest the best.

Czuję się taka malutka, stlasnie głupiutka i zupełnie nieogarnięta. Bo ja nie krewetkowa, nie transatlantycka, nie azjatycka, mało poetycka, a zaściankowa, przykurzona.

I nie mam kompleksów i nie muszę!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

-------------------------------------------------------------------------------------

A teraz na 3 nóżkę

Do ludziów pytanie mam i "problem" do rozwiązania zapodany przez JUŻ którąś tam z kolei osobę.

Mięcho, podlina, zwłoki zwierza w różnym stadium rozkładu do spożywania.
Bym chciała o nim zapomnieć, przestać jeść.
Gdybym powiedziała w tej chwili, że mi szkoda boroków, to świń byłbym. Bo żrę i żałuję. No! Zakłamany świń. Boczki świnki -niam, krówki-niam, dzieci kurze-lubięęę,  ryby-znakomite.
Jak przestać być kanibalem, jak zapomnieć kiedy na sam widok ślinka leci, kiedy nawyki , kiedy....

Bo przeca - to nie wypada, no nie! Jak się ma serce i rozsądek, nie!

A ja ani serca, ani rozsądku tylko atawizm, Buuu

piątek, 9 maja 2014

Zwis ponury

Przekopałam się przez zagraconą szafę, wyrzuciłam 2 wory ciuchów i butów.
Ciuchy pikuś ale buty, och buty... Śliczne, skórkowe, różnych barw i faktur... o moje buty...odę by do was napisać, laur jakiś postawić...

Została mi jedna para - JEDNA - czy dziewczyny słyszą!? I to w kolorze kiru, z cholewką, wiązane do pół łydki. Jedna taka syfiasta na cały rok! Dokoła Macieju! Włos mi stanął reszta zwiędła, skisła, sflaczała...

No bo jak to? No jak? Do takiego szkaradziejstwa założyć lekkie, zwiewne, letnie ciuszki, ja w takim szkaradziejstwie iść w upał? No jak? OOOOOOOO!!!!!!!!!

Gdzie szpileczki w różnych kolorach i fasonach? Odeszły-buuu, nie wrócą-buuu, gdzie pantofelki wyczekane i nazbierane - te ukochane w stylu lat 50-tych, zamsz i lakier brąz na kieliszku?
Gdzie kieliszki biało- grafitowe? Ażurowe? No gdzie?


Stiopo ma, już nie dla ciebie ten luksus i zbytek. Ty teraz w mroczne kamasze odziana, wieść będziesz żywot piekielny. W zaduchu, spętana, ogniem i żarem omotana będziesz jak nie ta sama. Sama, sama, sama, sama...