wtorek, 6 października 2015

ruiny do ogarnięcia

wyszłam, wybyłam na kilka godzin z domu. musiałam, trzeba było. wracam, spotykam po drodze młądą- nic ci nie powiem, żebyś się nie denerwowała. luz. staram się nie brać na klatę wszystkuch pierdól domowych, bo zwariuje. w chatynce cisza. młda podaje mi telefon-posłuchaj. odkładam tę przyjemnosć na póżniej. a licho korci więc odsluchuję. hm.... histeria, wrzaski, szlochy, modlitwy do Boga, gorzkie żale z powodu całego życia i wyborów dokonanych. powód? młąda spytała czy może wziąc ksiażkę, dopytywala czemu nie, delikatnie dotkneła-wrzask-nie szarp mnie i inne cudne ekscesy. teraz dokumentowane! bo nie mam pojęcia czym wszystko się skończy. z jedzenia spożywanie chleba z masłem. próba doniesienia wędliny, sera kończy się odrzuceniem. przy okazji wrzask, że ona( siostra) zabraniała jej zaglądania do lodówki- co prawdą nie jest, wrzask, że ona ..... teraz kolej na mnie. agresja, nienawiść zionaca niczym smok rozwala mnie totalnie. nie wiem czy to alzcheimer, depresja czy inny szit. leczyć i rozpoznawać przecież nie będzie. nie da się. z radami dałam sobie spokój bo nic nie pomagają. a i ja święta nie jestem. palnę coś bo powtarzać jedną rzecz tysiąc razy nie mam siły. i tak szczęśliwie milczymy poza chwilami wybuchow agresji i frustracji. współczuję i jej i nam. takie żniwo nie przerobioonych zaległości. braku refleksji, we właściwym czasie chwili zastanowienia. przemyśleń. przerzucania odpowiedzialności za swoje życie za innych. świat się rozwinął i okazało się, że nie jest doskonała, tak jak myślała. a to frustruje. okazało się, że katowanie dziecka, nie jest wlaściwą metodą wychowawczą. a przecież to robiła. życie cudzym życiem jest życiem straconym. że bycie nie kochanym tak jakby się chciało nie jest końcem świata i warto uświadomić sobie swoje potrzeby, leki i zmierzyć się z nimi. że wypuszczanie własnych demonów z klatki niczego nie rozwiązuje. żadnych zaległosci. nie uzdrawia teraźniejszości. nie jestem terapeutą, nie muszę być. nie dam rady posklejac czyjegoś ponad siedemdziesięcioletniego życia. walczę by sama się nie rozpaść w tym pierdolniku i narasta we mnie coraz większa niechęć i pragnienie ucieczki. i choćby się waliło i paliło, to nie zwieję, bo to jest też coś dla mnie do przerobienia.
zaczęte pranie zostawiłam rozgrzebane. 3 godzinny spacer. powrot. spokój. emocje opadły. kończę pranie. młoda z kolei zaczyna znów czepiać się drobiazgów. odreagowuje. i tak jak z macią. jak grochem o ścianę. nawet chęcie zastosowania jakiegokolwiek sposobu na poradzenie sobie z tą sytuacją.
co dalej? czarno to widzę. przerabiałam to ponad 10 lat temu. w innym miejscu z inną osobą. wtedy jednak miałam środki i możliwości ucieczki. teraz nie . nie wiem jak będzie.

1 komentarz: