sobota, 3 października 2015

nic takiego

przy okazji wieczornego spaceru postanowiłam wpaśc na chwilę do znanego od lat weta. niech zerknie swym okiem na podwozie suki. nic sie szczególnego nie dzieje. rana czysta, bez obrzmienia i zaczerwienienia. ale wiadomo. szczerzong strzeże. a ten walek-ni, idź se tam, gdzie sterylizowłaś. nosz...pierdyknełam się z empatia, powołaniem i te rzeczy. oczęta zrobiłam jak koła młyńskie, jak zwykle mnie zapowietrzyło i wymiotło. pozostawię bez dalszych komentarzy. fakty sa takie: - sterylka na wsi 200 zł, u tego weta minimum 700 + opieka pooperacyjna+leki, ubranka, wizyty. w 1000 może bym się zmieściła. a 1000 to bardzo abstrakcyjna suma dla mnie. wlasnego od lat nie widziałam.
wieczorem kilkukrotnie poraniłam dziecię. kurfa znów! bo: nie rozumiem, nie dość uważnie słucham, bo zmieniłam kanał w tv. pochlastam się, normalnie sepuku se wykonam. szlag. milczeć kobieto! schodzić z linii ostrzału! siedzieć u siebie i nie dychać za głośno! czy pisalam, ze czasem mam jej dość?
porankiem obudzona, niedobudzona leżałam we swojem przewygodnem łożu. nie przepięknym i przestandardowym. przewygodnym. łożu polowym. jak zaczęłam spać latem tak mi zostało. fantastycznie sie zapada tworząc mięciutką rynienke, podniesiony zagłówek jest the best, choć kanapowych nie znoszę. zbyt krótkie. ten zaczyna się poniżej kręgow piersiowych.
śpię na tym niepoprawnym politycznie łożu i wstaję świeża jak szczypiorek. nic mnie nie boli, nie uwiera. nawet przestałam się zrywać do boju zaraz po przebudzeniu. dobrze jest. posenne maligny leniwie obrazami smuja sie człowiekiem. dziś przecudna korona kryształowa. ażurowa. gapiłam sie w nia okiem środka a tu nagle  łmot. korona znikła, pozostał wpierw niesmak a potem skręt wewnetrznego niesmaku i niepokoju. mać rozpierdaczyła tym razem kibel? a  niech tam! leżę. nie słychać szurania, ojczenia znaczy sie albo poszło na grubo, albo usiłuje  cichusio naprawiać. w końcu wstaje bo ilezmożna bez kawy. wizyta w klo pokazuje stan wieczorny. a! to jednak nie ona. doczłapawszy do kuchni zastaję metalową tace z okresu wczesnego prl-u, w przecudne dzikie ptactwo zdobioną, nabyta za 1 zl na targu staroci, leżącą do spółki z łychą  wazową na kuchence. tym razem kuchenny koci pomór penetrował szfki kuchenne. przy okazji zwalajac tackę z wiórami ususzonych grzybów. .
a tak se kiedys marzyłam. najmłodsza skończy 18 lat, będę piękna, młoda, wolna. zacznę se życie do pary z jakimś przystojniakiem. hy, nie wzięłam pod uwagę wielu zmiennych a to błąd. marzyłam o w końcu chwili wytchnienia. odliczałam -drzewiej-lata do wolność. no i se wymarzylam. wolna jestem, jak wolny elektron. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz