wczoraj inicjacja. pierwszy raz napiłam się kwasu :) askorbinowego, lewoskrętnego. szczypta do chłodnej herbaciny, smak przepyszny, cytrynowy, żadna chemia nie zalatuje.
kilka dni temu grabiłam opad drzewny i ostatni pokos. nadgarstki momentami narywały tak, że nie pytaj. kąpiel gorąca z wodą utlenioną solidnie złagodziła objawy, ale rano trochę pogięta dreptałam.
korzystając z ładnej pogody zgrabiłam resztę. coś tam wieczorkiem kujnęło pod lewem żebrem i pikało, no ale jak kto na przedwieczerz popija kawę to tak ma.
dziś wstałam jako ten skowronek. i uprzytomniłam sobie, że wieczorem nic nie bolało. zero, nul!
no to wiwat l-kwas askorbinowy. śmigam, hulam, stiopa w normie choć schodami w górę, schodami w dół. jest git!
moje "suplementy" na dziś to-czystek, diatomit, ostopest, chili, no i l-kwas.
testowana aktualnie dieta paleo jest czystym dopalaczem dla mła. bez gluta, bez skrobii. białko, warzywa, owoce. i jak zwykle u mnie musi być na opak. czyli rano najchętniej zupa. gorąca, warzywna. potem zielone , znaczy się surowe z białkiem a wieczorem, gdy kadłub wypluty owocki. najlepiej w hurcie. dieta antytombakowa. trudno. mój organizm najlepiej wie co mu potrzeba.
siedzę w chatynce i chłodek mnie dopada co chwila, a w zasadzie ciurkiem. chłodnawo jest po prostu. "konieczność" fajka wygania z chałupki, ogląd sytuacji przy okazji, krótki spacer i dzida do domu-zimniocha. okutana jak na syberię jestem. kurtka, ocieplacz, kaptur na głowie, buciska. czas na leginsy pod portki. zimniocha.
im chłodniej tym większe zapotrzebowanie na paszę mam. poraża mnie ilość czasu spędzanego na gotowaniu i żarciu. po co tyle tego? kiepsko jesteśmy zaprojektowani. fajnie by było móc napchać sie raz na jakiś czas, jak samochód paliwem i jechać, iść, działać. a tu nie. co 3-4 godziny jedz. masz nie masz - jedz bo inaczej padniesz. kicha.... to mnie nie jara :(
kilka dni temu grabiłam opad drzewny i ostatni pokos. nadgarstki momentami narywały tak, że nie pytaj. kąpiel gorąca z wodą utlenioną solidnie złagodziła objawy, ale rano trochę pogięta dreptałam.
korzystając z ładnej pogody zgrabiłam resztę. coś tam wieczorkiem kujnęło pod lewem żebrem i pikało, no ale jak kto na przedwieczerz popija kawę to tak ma.
dziś wstałam jako ten skowronek. i uprzytomniłam sobie, że wieczorem nic nie bolało. zero, nul!
no to wiwat l-kwas askorbinowy. śmigam, hulam, stiopa w normie choć schodami w górę, schodami w dół. jest git!
moje "suplementy" na dziś to-czystek, diatomit, ostopest, chili, no i l-kwas.
testowana aktualnie dieta paleo jest czystym dopalaczem dla mła. bez gluta, bez skrobii. białko, warzywa, owoce. i jak zwykle u mnie musi być na opak. czyli rano najchętniej zupa. gorąca, warzywna. potem zielone , znaczy się surowe z białkiem a wieczorem, gdy kadłub wypluty owocki. najlepiej w hurcie. dieta antytombakowa. trudno. mój organizm najlepiej wie co mu potrzeba.
siedzę w chatynce i chłodek mnie dopada co chwila, a w zasadzie ciurkiem. chłodnawo jest po prostu. "konieczność" fajka wygania z chałupki, ogląd sytuacji przy okazji, krótki spacer i dzida do domu-zimniocha. okutana jak na syberię jestem. kurtka, ocieplacz, kaptur na głowie, buciska. czas na leginsy pod portki. zimniocha.
im chłodniej tym większe zapotrzebowanie na paszę mam. poraża mnie ilość czasu spędzanego na gotowaniu i żarciu. po co tyle tego? kiepsko jesteśmy zaprojektowani. fajnie by było móc napchać sie raz na jakiś czas, jak samochód paliwem i jechać, iść, działać. a tu nie. co 3-4 godziny jedz. masz nie masz - jedz bo inaczej padniesz. kicha.... to mnie nie jara :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz