przejęta ponad miarę, upolowałam 2kg witaminki c zwanej. a co tam. jak szaleć to szaleć. 2kg lewoskrętnej. a co tam. będę się szprycować. odporności mi nie podniesie, bo nie wiem, kiedy chorowałam konkretnie. grypa była chyba ze 20 lat temu. ale młąda i babelot kichające to koszmar w domu. babelota kocha katar. jak dopadnie to wisi na niej i pół roku. a jak glut to i kaszel. a tu już idzie na otro. bo babelot straaasznie cierpi a hyrla jak wodogrzmoty. umarlaka bez nikakich obudzi.
polowam na duże ilości sody. ale nie opłaca się. środkiem nie zażywam tylko czystościowo.
polowam, tia..., ten refleks, jeszcze na polne pieczary. może jaki rzucik jeszcze będzie.
polowam na orzechy i ganiam bezczelnych tupeciarzy. zezwolenie dane w jednym sezonie przenoszą na wieczność. br..
no taka sytuacyja. wracam z zakupów a tu na włościach grasuje grasant. przygotowany we wszystko co cza czyli grabki, torebusię. wbija się pod orzechy i grasuje. hola, hola, proszę pana.
-bo ja w tamtym roku dostałem pozwolenie
-no ale teraz ja tu jestem i będę zbierała
-a to pani działka
-teraz tak, więc może jednak pozwoli pan, że pozbieram co spadło?
pan nie pozwala. schyla się i grabi
-przepraszam, czy ja niewyraźnie mówię, czy w innym języku
dotarło
-to pani teraz będzie, tak?
nosz kufa, tak!
młąda stoi pode bramą i pokwikuje radośnie.
-mamo, wyglądałaś tak, jakbyś go miała za chwilę pobić.
bliska byłam. nie za orzechy tylko tupeciarstwo.
właścicielka włości jakoś nigdy nie może załapać się na to co jej, bo zawsze jakaś menda-weszka wlezie w szkodę. a paszło!
poluję na orzechy. orzechy pierne. duuużą pakę. żeby się opłacało. dyszka za paczuszkę to za dużo. chytram, bom z domu bidna, a z życia nie pazerna. nie kradnę.
owszem, co moje, co mi się należy, to moje, ale na jakieś złodziejcze układy nie chadzam.
oczyma duszy przeglądam apteczkę w celu uzupełnienia braków i jakoś niczego mi nie brakuje. dziwne.
apteczka to szafka wąska na 30 cm, trzójpółkowa. a cóż w niej? bańki, igły do akupunktury, woda utleniona- no proszsz, perhydrol cza nabyć-plasterki opatrunkowe, jodyna, jakieś maści i ziołowe mikstury, d3-to dla mła, wapno ze skorupków, o! nifuroksazyd cza nabyć. nie dla nas. dla psów. na wszelki. nadmanganian też się przyda.
nadmanganian to specyfik używany okresowo dziadkiem. gdy z braku czasu zapeklowane mięso zaczynało okazywać pierwsze objawy zmęczenia. wrzucał taki udziec do roztworu, wymył, wymoczył, wypłukał i wio. do wędzarki. szynki były git!
z zapomnianych cudów medykamentowych przypamniał mi się proszek troisty. nie wiem składu, ale rewelacyjny na kolki berbeciowe. i szczeniakowe też. przetestowane.
upolowałam liści wiązkę. liści orzecha włoskiego. powalczę z nimi z cholernymi molami zbożowymi. tak im się chatynka spodobała, że wyprowadzić się nie chcą. podobno liść laurowy też dobry na te france.
a od rana latam na grabiach. korzystam z bezdeszczu. liście i ostatni pokos wygrabiam. czuję jak pracują mięśnie brzucha, talia osy się robi. uchetanam, bo i wory z urobkiem trzeba taszczyć, i nadgarstki rwą solidnie. stiopa odpuściła. widocznie uznała, że jeden dopust wystarczy.
taka fizyczna robótka, wymagająca jedynie mechanicznych ruchów jest doskonała do wszelkiego rodzaju rozmyślań.( pomijam korzyści zdrowotne). wnioski same przychodzą. no i nie ma co ukrywać, kocham umęczyć się fizycznie. przekraczać swoje granice. nawet jakoś mocno nie zgrzytam gnatami.
jakoś nie ciągnie mnie do życia miejskiego. piesy, koty, grabie i ja. jakież to romantyczne ;)
Tupajką zarażona nie wygrabiam wszystkich kątów, nie usuwam traw- wiem, że to chatynki robalowe. niech se do przyszłego przezimują. co prawda za płotem jest mega ugór, ale lepiej mi z tym. niech mają.
wredna jestem i zabójca niemiłosierny wszelkiej osy, szerszenia, pszczoły itd co się nawinie i da utłuc to moje. trudno- albo ja, albo one. bo mimo zimna wyroiło się kilka fruwających zaraz. przypominam, ampułka adrenaliny ponad 50zł. wolę utłuc niż dać się pokąsać.
poza wszystkim człek przyzwyczaja się do wieści ze świata. do blogów ulubionych itd. a tu nic. zero. nul. więc wszystkim zbyt zajętym, żeby napisać coś sensownego, a nie tylko focie idiocie, przyznaję karnego kutasa! o!!!
polowam na duże ilości sody. ale nie opłaca się. środkiem nie zażywam tylko czystościowo.
polowam, tia..., ten refleks, jeszcze na polne pieczary. może jaki rzucik jeszcze będzie.
polowam na orzechy i ganiam bezczelnych tupeciarzy. zezwolenie dane w jednym sezonie przenoszą na wieczność. br..
no taka sytuacyja. wracam z zakupów a tu na włościach grasuje grasant. przygotowany we wszystko co cza czyli grabki, torebusię. wbija się pod orzechy i grasuje. hola, hola, proszę pana.
-bo ja w tamtym roku dostałem pozwolenie
-no ale teraz ja tu jestem i będę zbierała
-a to pani działka
-teraz tak, więc może jednak pozwoli pan, że pozbieram co spadło?
pan nie pozwala. schyla się i grabi
-przepraszam, czy ja niewyraźnie mówię, czy w innym języku
dotarło
-to pani teraz będzie, tak?
nosz kufa, tak!
młąda stoi pode bramą i pokwikuje radośnie.
-mamo, wyglądałaś tak, jakbyś go miała za chwilę pobić.
bliska byłam. nie za orzechy tylko tupeciarstwo.
właścicielka włości jakoś nigdy nie może załapać się na to co jej, bo zawsze jakaś menda-weszka wlezie w szkodę. a paszło!
poluję na orzechy. orzechy pierne. duuużą pakę. żeby się opłacało. dyszka za paczuszkę to za dużo. chytram, bom z domu bidna, a z życia nie pazerna. nie kradnę.
owszem, co moje, co mi się należy, to moje, ale na jakieś złodziejcze układy nie chadzam.
oczyma duszy przeglądam apteczkę w celu uzupełnienia braków i jakoś niczego mi nie brakuje. dziwne.
apteczka to szafka wąska na 30 cm, trzójpółkowa. a cóż w niej? bańki, igły do akupunktury, woda utleniona- no proszsz, perhydrol cza nabyć-plasterki opatrunkowe, jodyna, jakieś maści i ziołowe mikstury, d3-to dla mła, wapno ze skorupków, o! nifuroksazyd cza nabyć. nie dla nas. dla psów. na wszelki. nadmanganian też się przyda.
nadmanganian to specyfik używany okresowo dziadkiem. gdy z braku czasu zapeklowane mięso zaczynało okazywać pierwsze objawy zmęczenia. wrzucał taki udziec do roztworu, wymył, wymoczył, wypłukał i wio. do wędzarki. szynki były git!
z zapomnianych cudów medykamentowych przypamniał mi się proszek troisty. nie wiem składu, ale rewelacyjny na kolki berbeciowe. i szczeniakowe też. przetestowane.
upolowałam liści wiązkę. liści orzecha włoskiego. powalczę z nimi z cholernymi molami zbożowymi. tak im się chatynka spodobała, że wyprowadzić się nie chcą. podobno liść laurowy też dobry na te france.
a od rana latam na grabiach. korzystam z bezdeszczu. liście i ostatni pokos wygrabiam. czuję jak pracują mięśnie brzucha, talia osy się robi. uchetanam, bo i wory z urobkiem trzeba taszczyć, i nadgarstki rwą solidnie. stiopa odpuściła. widocznie uznała, że jeden dopust wystarczy.
taka fizyczna robótka, wymagająca jedynie mechanicznych ruchów jest doskonała do wszelkiego rodzaju rozmyślań.( pomijam korzyści zdrowotne). wnioski same przychodzą. no i nie ma co ukrywać, kocham umęczyć się fizycznie. przekraczać swoje granice. nawet jakoś mocno nie zgrzytam gnatami.
jakoś nie ciągnie mnie do życia miejskiego. piesy, koty, grabie i ja. jakież to romantyczne ;)
Tupajką zarażona nie wygrabiam wszystkich kątów, nie usuwam traw- wiem, że to chatynki robalowe. niech se do przyszłego przezimują. co prawda za płotem jest mega ugór, ale lepiej mi z tym. niech mają.
wredna jestem i zabójca niemiłosierny wszelkiej osy, szerszenia, pszczoły itd co się nawinie i da utłuc to moje. trudno- albo ja, albo one. bo mimo zimna wyroiło się kilka fruwających zaraz. przypominam, ampułka adrenaliny ponad 50zł. wolę utłuc niż dać się pokąsać.
poza wszystkim człek przyzwyczaja się do wieści ze świata. do blogów ulubionych itd. a tu nic. zero. nul. więc wszystkim zbyt zajętym, żeby napisać coś sensownego, a nie tylko focie idiocie, przyznaję karnego kutasa! o!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz