piątek, 3 lipca 2015

mamiszon ponaglony sąsiadką zebrał się w sobie i pojechał po tobołki. pierdylion tobołków. odczekałam do 11- tej, zadzwoniłam do sąsiadki, coby zatrzymała czopka, bo nijak nie dojedzie sama do domu z tym majdanem.
po drodze maiałam radochę obserwować z okna autobusu miszcza parkowania. na francuskiej. z D jak doopa na tablicy. miszczu zatrzymał ruch na ulicy swoimi ewolucjami. podjeżdżał ślimokiem do wolnej miejscówki, lekko odbijał w jrj stronę, po czym uznawszy, że się nie zmieści znów włączał się do ruchu. i tak z 5 razy. kierowca najpierw klaksonem pogonił a potem z resztą pasażerów z zainteresowaniem obserwował eolucje D. a było na co patrzeć. :) trochę dalej na wersalskiej kolejny artysta wyjeżdżał z genewskiej. zamiasy wykręcić w kierunku francuskiej w lewo, on wykonał przedziwną ewolucję stajac na naszym pasie ruchu przodem do nas. jak to zrobił? nie ogarniam. w każdym razie szybko :)
reszta drogi minęła mi na oglądaniu znanych i nudnych do obrzudliwości widokach.
mamiszon uszczęśliwiony siedział na ławeczce z sąsiadem. nawijali jak na szpulkę. jedno i drugie przrszczęśliwe ze spatkania. młodzież :)))) on 91 lat ona 78. nówka sztuka nie śmigana przy nim ;)
jak zwykle nie udało mi się kupić biletu. w promieniu kilku kilometrów nie ma takowych. :/ wzykłych biletów mza.
czekanie na autobusy zajęło nam 1,5 godziny. sama jazda 1. samochodem to pół godziny.
i jak zwykle z mamunią przepychanki przy wsiadaniu.
- to nie nasz autobus, wysiadamy, to nie nasz, zaraz będzie skręcał
matko i córko, przeca ma skręcać. inaczej nie dojedziemy. ale przemilczałam. usadowiłam, obłożyłam pakami i sama poszukałam sobie miejscówki wlokąc za sobą wózek. wszak zawsze lepiej gorzej siedzieć niż dobrze stać.
swoją drogą to mamiszon jest biedny. przyszedł czas, gdy musi mi ufać, a to bplibo wg niej jestem dęta kretynka.
3 minuty póżnie załapała, że jednak dobry autobus i spojrzenie jej bezcenne.kto na mamiszona to wie jsk wygląda zawstydzona i spłoszona.
mega furia mnie ogarnęła po wyjściu z autobusu. niestetyż, ostatnio młąda tak na mnie działa. do szału doprowadza mnie jej dogryzanie matce, nie dociera, że to nie ten wiek żeby śmigać, wiecznie porównuje ją z innymi starszymi osobami, do roboty się nie pali, broń buk, ale przy żarciu wybrzydza i co lepsze to napycha się nie oglądając się na nas.
z oszołomieniem wyłapuję perełki, którymi czasem sypnie: dobrze jest być jedynaczką, czyli, że co? z premedytacją nadawała pierworodnej żeby ją wygryżć? a co, jak pójdę do pracy, to mam cię utrzymywać? hy? czy ja którekolwiek o cokolwiek dla siebie proszę?


teraz też, , na luziku idzie do nas z psem. miała pomóc i czekać na przystanku. doszłyśmy do księżnej pani i wzięła to co miała babcia. torebki z powietrzem. a ja z nabojem z pianą na pysku dalej się turlałam.

pierdolę! miłość ma swoje granice!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz