Moim pierwszym niufem był BOM. :))) Rodzice pochodzili z Radzieckiej
-jeszcze-hodowli. W starym kontynentalnym typie. Charakterek miał ci on,
oj miał. Przypuszczam, ze jakiś kaukaz zaplątał się " przypadkiem "
wśród jego przodków. Dlatego wylądował w końcu na działce u rodziny.
Druga była DUMKA-z Olsztyna, po BEI. Miła, zrównoważona suczka. Dzięki
niej i wystawom ( których fanką nigdy nie byłam ), poznałam grupę
fantastycznych ludzi pozytywnie spsiałych :))
Po DUMCE była CHERRI-z odzysku. Właściciele po roku oddali ją
hodowczyni bo nie spełniała ich oczekiwań. Najcudowniejszy, najsłodszy,
najmądrzejszy pies jakiego kiedykolwiek miałam. A dostałam ją w pakiecie
z cała masą lęków i fobii, które powolutku likwidowałyśmy. Świetny
towarzysz na wyprawy jak i na czas choroby. Niestety odeszła mając 3,5
roku.
Potem była BIRMA I PINIO. BIRMA-córka DOMINA. Z taką samą zwisającą
wargą jak tatuś. Z jedwabistym włosem, łaciata krówka. Indycząca jak
INDI. Której wyrazem najwyższej czułości było delikatne obwąchanie ucha.
Która łakocie zbierała z ręki samymi wargami. Delikatna, dyskretna.
Księżniczka, którą trawa uwierała w poduszki i preferowała chodniki.
Która cieszyła się całą swoją osobą. Sunia z rodowodem. Złota
medalistka. Z najsłodszym, pluszowym pysiem. Nadzwyczajna, kochająca
dzieci, bardzo delikatna i uważna w stosunku do nich.
BIRMA wycągnięta z pomorsko-kujawskiego kojca. W kondycji charta. Sama,
bez specjalnego wysiłku wkładałam ją do samochodu. Sunia z kołtunami na
szyi w formie indyczych korali. Niektóre wielkości dużej pomarańczy.
Mega filce na krawędziach ud. Odparzenia skóry, ropa lejąca się z uszu
do kolan. Obraz nędzy i rozpaczy. Z uszami była walka do końca.
Ostatecznie okazało się, że jest uczulona na drób, marchewkę i jeszcze
parę innych rzeczy.
I ta kupka nieszczęścia, po odkarmieniu dała pierwszy i jedyny miot w mojej hodowli.
I odmówiła przyjmowania jedzenia na 2 tygodnie przed porodem. Więc
zachęcanie, karmienie, zapraszanie by się czegoś napiła. A wszystko z
powodu, że zachciało mi się pojechać na 2 dni do Kielc, by wystawić
PINIA.
Pomijam ogrom radości i satysfakcji z posiadania szczeniąt. Cała reszta
to morze pracy i ból przy rozstawaniu ze szczeniakami. Zastanawia mnie
po tym doświadczeniu, jak " hoduja i rozmnażają " swoje suki nawet
renomowani hodowcy. Przecież nie da się , po prostu fizycznie nie da,
odchować kilku miotów rocznie i zapewnić nim właściwą opiekę. Prze
pierwsze 2 tygodnie trzeba spać z suką i dzieciakami by mieć kontrolę
nad tym co się dzieje w kojcu. By suka przypadkiem nie przygniotła
szczeniaka. Potem jest karmienie kilka razy dziennie i wymiana
zabrudzonych gazet. Kontrola wagi. Obserwacja szczeniąt, czy wszystko
jest ok. Trzeba reagować natychmiast, przy jakichkolwiek zaburzeniach,
choćby bólu brzuszka. Powolne wyprowadzanie na spacery. Socjalizacja -
nauka czesania, właściwych zachowań itp. Ech, tak naprawdę to krew, pot i
łzy.Schudłam ponad 10 kilo.
Pewnie gdyby nie właściciele reproduktora byłabym " szczęśliwą
posiadaczką 8 nowofundlandów, bo w tamtym okresie był też z nami PINIO.
PINIO-przyjechał z Kielc. Roczniak :) Zamulacz jak żaden. Z upodobaniem
wpatrywał się w niebo, obserwując przepływające samoloty i chmury.
Reagował klasycznie po niufiemu, z dużym opóźnieniem. Każda informacja
wędrowała z mózgu do ogona i z powrotem w sobie właściwym tempie.
Podejmował samodzielne decyzje, nie konsultując ich ze mną. :))) I
śmiesznie i strasznie było.
No i MERAK. Córka BIRMY. Nakręcone szczęście. ADHD do kwadratu.
Rozdarte, rozbrykane. Miałam powyrywane ręce ze stawów po spacerach.
Ech... kiepski to był wybór...
Zastanawiam się od jakiegoś czasu ile w nowofundlandzie pozostało
nowofundlanda. Opis rasy przedstawia go jako potężnego, zrównoważonego,
przyjaznego ludziom i zwierzętom psa. Psa ratowniczego.
A cóż teraz mamy? Ześwirowane, nakręcone ADHD-owce, nieprzeciętnie
uparte. Strzyżone aby miały odpowiednią długość włosa. Traktowane jak
duże przytulanki. Z fobiami, alergiami, zachowaniami zupełnie
odbiegającymi od wzorca. Wadami skrzętnie ukrywanymi przez hodowców i
właścicieli, by pies dostał odpowiednią ocenę na wystawie. By był
źródłem dochodów i podsycał pychę właściciela i zawiść konkurentów.
Walory użytkowe tych psów nie są wykorzystywane w jakikolwiek sposób.
Jedynie garstka zapaleńców pracuje nad użytkowością tej rasy.
Dlaczego o tym piszę? Ze względów osobistych. Od ponad 20-lat
należałam do niufów. I na tym koniec. Powody są różne. Powoli
zbliżający się uwiąd starczy :))) i brak sił na szarpanie się ze świrem.
Bo niestety tak już jest z " nowymi " niufkami. Różnica pomiędzy
populacjami jest druzgocząca. To już nie są zrównoważone misie.
Powód? Ok 10-ciu lat temu, może ciut mniej wprowadzono do hodowli psa
z USA, który krył w Danii. Dawał psy piękne eksterierowo. Ale cóż z
tego. To właśnie on wprowadził gen " świra ". Miałam sukę, wnuczkę
tegoż. Proszę wyobrazić sobie sucz, tak ok 60 kilo żywej wagi, która
zachowuje się jak foxterrier. Sucz niewiele mniejszą od doga. Powiecie,
szczególnie behawioryści, złe wychowanie! Dobre sobie :/ Znana i
ceniona hodowczyni i sędzina międzynarodowa, też " nacięła się " na to
cudo. Starzy hodowcy rwą włosy z głowy, z rozżewnieniem wspominając
spokojne, CICHE mioty szczeniąt. Teraz w kojcach nader często kłębi się
banda rozwrzeszczanych, miotających się pampersów.
Zresztą co się będę odwoływać do nieznanego. Osobiście znam matkę i
córkę. Matka-stare pokolenie. Zrównoważona, spokojna, cicha,
przytulaśna. Pełna wdzięku i klasy. Młoda-ech- upiór. Rozdarta,
nakręcona, mordę drze nieustająco, A przy tym eksterierowo śliczna.
I dlatego kończę przygodę z niufami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz