poniedziałek, 30 listopada 2015

chcieć

to już kolejny wolny dzień, gdy potomek zmobilizował mnie do ruszenia się z domu. nic piernaty, nic bambetle. karmił mać i młądą. boszsz... odruch pawlowa mi wyrobi i co wtedy :) bardzo, bardzo miło spędzony czas. z przyjemnością patrzyłam jak troszczył sie o młodą, jak był delikatny i taktowny. wow! czapki z głów!

na fb mam kilka ciekawych profili. róznych tematycznie. inspirujących. poradnikowo-zdrowotnych. fajna rzecz. przyłażą też różne reklamy, promocje, cuda-wianki. dzis trafia mi się " okazja". kurs robienia paznokci za  jedyne 1200 z okładem. oczka zrobiłam jak 5 zł, bo za free na you tubie można podejrzeć wszystkie możliwe techniki. może instruktorka daje dyplom? hm... ostatecznie tez tak mogę się nagrodzić :)

poradniki wnętrzarskie z cyklu- zrób to sam mają jedna wadę. prócz inspiracji nie dostarczają nic więcej. paczę na mój trędowaty sufit i lekuchno wzdycham. teorię logistyczna mam opracowaną. co wynieść, co wstawic, jakie czynności wykonać. nic to. może się w końcu odchwaci. a jak nie to nie wyrwę sobie reszty włosia.

a wołsie tradycyjnie o tej porze roku wyłazi mi garściami. wersja standardowa. mniej słońca, zielonego, naczynia na głowę. odbuduje się wiosną. zaszaleje latem, gdy będą brzoskwinie. nie wiem czemu, brzoskwinia srodkiem przekłada się na większy kołtun na zewnątrz.

kołtunem ciągnac wątek, zastanawiam się nad życiem pciowym matek polek kretynek, które z uporem twierdzą, że dzieci posiadaja w wyniku niemal gwałtu, czyli poddania się obowiązkom małżeńskim, wstrętnym, ochydnym, raniacym ich godnośc osobistom itd, tudzież z upodobaniem zohydzające potomstwu tę radosna działalność ludzką. a nawet jeśli nie radosną, to ratujaca związki.

w kwestii ratunku, to upsz informuję, że możluwy jest do nabycia pakiet ratunkowy. czyli ubezpieczenie na wypadek kataklizmów różnej maści. koszt to ponad 1500$ od osobo-człeka. w praktyce wygląda tak - dzwonisz, meldujesz " bomby leca mi na głowę, zabierzcie mnie stąd" i odpowiednia jednostka zabiera twój kadłub. żywy lub martwy. w polsce oczywiście nie do wykupienia.

kupić można wszystko. aktualnie kupujemy pokój od Turcji, a faktycznie od ue tudzież niejakiej Merkel, pacząc dalej od przodowników w walce o pokój ( kładziemy akcent na " walce") USA ( niech Ci będzie Stardust ;)) oczywiście to tylko na chwile, bo turki za chwile wejda do unii i cały problem uchodźczo - imigracyjny znow przytupie do ue. miłościwie nam panująca pani Merkel już zadeklarowała chęć przyjęcia kolejnej rzeszy rozbitków. tego zafiksowania ni w ząb nie rozumiem, ale gupia jestem.

głupota moja sięga dna, bo nie rozumiem jak dorośli ludzie mogą stosować metody z piaskownicy. moje mojsze, tego opluja, tamtemu dokopią, sypna piaskiem w oczy.  z niskosci swej paczę i nie pojmuję. na choooj to komu? ziemia jest ogromna, miliony wolnych hektarów, piwietrza i wody starczy dla wszystkich. a tu nie! moja woda, nawiasem mówiąc wodociągi warszawskie mają być sprzedane jakiejś izraelskiej spółce. mój ten kawałek podłogi! moj miedza! moje, moje, moje. aż do totalnego zasuplania samego siebie,zapętlenia na ja najmojsze. 

niedziela, 29 listopada 2015

w dzień gorącego lata

staliśmy na bazarku w centrum otwocka. wleźliśmy banda wesoła do zoologicznego. potomstwo i ja. rzecz działa się na poczatku transformacji za to w czasie nieograniczonego przemytu, co rzecza istotną jest.
w akwarium wielkosci nocnika zoczyliśmy szmaragdowe cudeńka. napalona wtedy maniaczka feng shui nabyłam czem prędzej 2 okazy . sobie i kumpeli, czy jej nie uszczęsliwiłam, ale że odpowiedzialna była, to nabyła : akwarium, grzałkę, korzeń. wygotowala kamienie, nabyła wołowine, lampe odpowiednią. słowem zaadoptowała gada. gad po krótkim pobycie zszedł. gady wołów nie jadają.
moja gadzina miała inaczej. trafila z rozpędu do miski, karmiona rybą, stynkami, rybą , krewetami, wystawiana w naczyniu w pogodne dni na słońce, pływala do woli w wannie- gdy uczucia nam sie skropliły. wyrosla gadzina solidnie. no i kiszka. nastąpił zgon. wyniosłam zgona na balkon, troskliwie owinietego, zeby zastanowić się nad formą pochówku. leżał z 5 minut, gdy mac narobila rabanu:
-gdzie żółw? wyrzuciłyście go? on żyje?
-jak żyje? przecież nie żyje!?
-żyje, ruszł łapką
-kiedy?
-no, jak byłam w łazience
oki, kopać się z koniem nie będę, przynioslam gada. smyram stiopę. podwija paluchy. smyram ogon, podwija pod skorupę. wymięklam. sru gada w wodę. grzej się gad. zobaczymy sie później. młoda od serca, lecz bez przesady, ociepliła mu ciecz. siedzi nad gadom:
-momo, on nie żyje
pierdole!
założylam, że żyje. i tak ma być. nie wiem jak rozpoznać gadzią śmierć. wujek google podpowie. a tam uj. jeden pisze tak, drugi nic. jeden, że gadzi trupek to pływa wierzchem jak śnięta ryba. inny że żywy, w letargu, leży pod wodą i tylko czasem bombla puszcza. jeden,  ze letarguja, spia, inni, że nie dopuszczać do tego bo może się nie wybudzić. no a jak mu to wypersfadować. budzik mu nastawić na budzenie co 5 minut? znam już wszystkie żółwie choroby, oczkami ma lekki wytrzeszcz, ale przeciez tej śpiącej królewny nie zaniosę do weta. bo wyglada - bardzo śpiąco. ktoś podpowiada, żeby zarazę dokarmiać przez sen, zeby nie zszedł z wyczerpania. kufa, no śmieszne bardzo. weź człeku rurkie miętką, wprowadź w dziób, głęboko-jak głęboko?-i karm strzykawką.
żółwia izolatka/ trupiarnia znajduje się chwilowo w misce. dogrzewany gad lampą. matce się przemieszcza, mi nie. ważne, że nie śmierdzi, nie puchnie. ale jeśli to cholerna sciema, znaczy się letarg, to go przy pierwszej sposobności obedre ze skorupy. 

nie ma mnie

znikłam
okopałam sie na z góry upatrzonej pozycji
zakopałam się w bambetle
kołdry, poduszki, koce
nie ma mnie
znikłam
unikam
tylko niezbedne
nie zauważam, nie słyszę, nie chcę rozmawiać

wylogowalam się z realu

sobota, 28 listopada 2015

niepogodzenie

tak to bywa najczęściej. wstaje, coś przegryzie, włącza tv, poogląda i zapada w drzemkę. pilnie obserwujemy stany po. wczoraj trafil sie agresor. stala w kuchni i nadawala. słuchałam póki mogłam, młądej zaleciłam schodzenie z linii strzału, w końcu wyszłam z domu, bo nie do wytrzymania. tak, niektórym na starość zmienia się charakter. lwy zamieniają sie w owieczki, owce we lwy. różna jest starość. alzcheimer, parkinsom, pierdylion chorób. jedni sprawni umysłowo do końca a fizycznie niewydolni. innym pierdzieli sie w łepetynach. myli im sie wszystko. sikaja np do lodówki, chodza po nocach, budząc domowników, inni zapominają drogi do domu. różnie jest. trzeba to przetrwać, bo nie wiadomo co będzie z nami na starość.
u mojej starszej niepogodzenie. ze wszystkim. zadręcza siebie i nas wspomnieniami, na które gdyby spojrzała z innej perspektywy, były by piękne. inne. po prostu. i nic tłumaczenie, nic pokazywanie na przykładach, nic, zupełnie nic nie pomaga. jej życie było straszne, ciężkie i nikt jej nigdy nie pomógł. z tym nie polemizuję bo to kit jakich świat nie widział. rodzice-nic. do 15 roku życia żyła w próżni. potem ciocia wzięła ją do siebie. utrzymywała, ubierała. ale to nic.  w wieku 22 lat pognali kwiecie do pracy. nieszczęście. wyszła za mąz, choć  nie chciała, urodziła mnie, choć nie chciała, uczyła sie, pracowała. postawila wszystko na prace i szkołe. mnie scedowala na 10 lat innym. skończyla szkołę ,  pracowała w jednym miejscu. w wieku 55 lat przeszla na emeryturę. 3 lata na emeryturze przeleżała z migrenami. potem się podniosła. bylo różnie, przeważnie znikała z domu, wraz z wujostwem poświecajac dniówki na rozpracowywanie totolotka. 15 lat z okładem rozbijała system. bo przecież się musi udać. tyle czasu musi dać efekt.
mój tata założył książeczkę mieszkaniową, z zakładu pracy dostała bezzwrotne dofinansowanie do wkładu mieszkaniowego - ponad 50%. przez palce patrzyli na jej ciągłe zwolnienia, bo ponoć dużo chorowałam.a zanim co, to znów ciocia przyjęła matke ze mna iojcem. opiekowała się mną latami, odprowadzała i przyprowadzala z przedszkola. karmiła, budziła i układała do snu. śpiewała, opowiadala bajki, dostarczala zajęć i rozrywki. to ona była matką, opoką.
a teraz zionie nienawiścią do wszystkich prócz pierworodnej. a pierworodna ma wyrabane. ma swoje życie, prace, pasje. i dobrze. niech trzyma sie z daleka. ja przetrwam, przetrzymam. moze zdarzy się cud i znajdę dodatkowy dochód by móc wynająć cokolwiek. a jak nie to trudno.
jest młąda. wiecznie poniżana, wiecznie na poczuciu winy. z coraz większym agresorem, z coraz większymi blokadami vs starsza,z coraz większą złośliwościa i jadem. szach i mat. sytuacja bez wyjścia. zero rodziny, strach przed mężczyznami, strach przed ludźmi, zerowe poczucie własnej wartości. to jej świat. a pomiędzy ja. jedna szczęśliwa, że ma choć mnie. druga zazdrosna i pełna fochów. wiecznie skarżąca. jęcząca. niezadowolona. z jednej strony chce żeby młąda poszla do pracy z drugiej ja mam byc w domu dla jej towarzystwa i obsługi. stres związany z brakiem kasy też dobrze nie robi. nic to by było jednak, gdyby było zrozumienie i akceptacja. ech...

piątek, 27 listopada 2015

na zakręcie

nie powiem, że wstałam w super nastroju. motyle w brzuchu zdechły. śmierć wszystko czyści. wygasza emocje. nawet tak mała, niepozorna.
odszedł nasz żółw. sprinter mu było. cicho. w milczeniu.
 ponad 15 lat wspólnego życia z małym skrobiącym gadem podplywającym do mnie gdy tylko się zbliżyłam, wystawiającym gadzią główkę z wody. odszedł.
i wszystkie emocje sklęsły. w mgnieniu oka zapanowała cisza.
nie wiem z jakiego powodu. może przyszedł jego czas; odmawiał ostatnio jedzenia, ale tak miał, krótkie okresy zmniejszonej aktywności, może babelotowi cos przypadkiem wpadło do wody, może skutkiem upadków bo miał uszkodzona sorupe, a nikt nie przyznał sie, ze mu wypadł. nie ma gada.
cicho odszedł.
wiem jak jest przy przejściu. świadomość mam nieuniknionego. wiekszość moich zwierzaków odchodziła na moich rękach, gadzinka też. jakby czekały na mnie. chciały sie pożegnać.
tablet na kolanach i przegląd informacji. dwie strony. pis i po. i czegoś nie rozumiem. partia , która skompromitowała się i została odsunięta od rządzenia odstawia szopki miast z godnością odejśc w niebyt. makiawelliczne, a raczej prymitywne działania, mające a celu blokowanie pracy sejmu. nie potrafia pogodzić się z tym, że ich kombinatorstwo zostało zablokowane.
nic to. dalej jesteśmy w dawnych układach i jako plankton faktycznie nie mamy wpływu na politykę. jeśli nie wprowadzą obowiązku głosowania, nie bedę brała udziału w tej szopce. przechodzę na pozycję obserwatora. oczywiście w związku z ostatnimi wydarzeniami.
jako polak powinnam wspierać pracę rządu i prezydenta. nauki kościelne mówią to samo. praktyka życia nakazuje coś zupełnie innego. zajmij się sobą.
wszystko razem jest tak nieracjonalne, sprzeczne z zasadami zdroworozsądkowymi.
kreske postawić jak mazowiecki, czy biała na blacie, żeby odjechać i zapomnieć o tym burdlu.
odejście sprintera to takie przypomnienie. - pamietaj, że umrzesz -
miliony bezsensownych śmierci, żyć przerwanych czyjąs ręką. czy to w usiech, czy syrii, czy we francji, belgii, syberii, w oświęcimiu, czy na polskich drogach.
nie jesteśmy cywilizacją, rasą jako ludzie, jesteśmy samą śmiercią. zabijamy nietolerancją, zachłannością, chcemy więcej, więcej i jeszcze więcej. nasze: -potrzebne mi, wykracza poza granice rozsądku. to nie potrzeba, to chciejstwo. zapełnianie życia rzeczami a nie ludźmi. to odwieczne -mogę-wiec czemu mam sobie odmówić.
tak, reset. nie jestem przystawką do cudzego życia. cudzych planów, potrzeb.

zawsze intrygowali mnie mnisi bez względu na ich religie. ich umiejętność rezygnacji z posiadania. zadawalania się absolutnym minimum. fascynujące.
od ponad tygodnia mam wyłączony telefon. sama soba. testowo- czy dam radę, na ile potrzebny mi jest w życiu. i z potrzeby koncentracji na rzeczach dla mnie istotnych. selekcji zdarzeń. potrzeb moich i ludzkich. czasem to trudne, bo przyjaciółka nóżkę podstawia, w wiekszości emocje i nadmiar informacji. ograniczam się a jednak nie potrafię pogodzić się z bezsilnością. duch kozaczy, duch buntuje sie przeciw manipulacjom, wykorzystywaniu, przeciw niesprawiedliwości, przeciw koniecznosci czytania między wierszami, przeciw-my jednak szukamy młodszych. choć uczciwie przyznaję, czasem mi na reke rzec prawdę-nie dosłyszałam, nie widzę.

w domu na razie cisza. milczenie. odpoczywam od słownych przepychanek. słów raniących, obraźliwych. odpoczywam w domu, w którym nie ma miłości ani zrozumienia.  otrząsam się z : - ty pomiocie alkoholowy. przetrawiam: - nie powinnaś wiązać się z ojcem. szukam w sobie pozytywów żeby nie upaść, bo kto jak nie ja. chwytam się każdej możliwej czynności by nie wchodzić w nienawiść. ręce wiąże brak kasy. myśli w przyszłość wybiegają- co dalej. ale bez strachu, beznamiętnie. niczego nie jestem pewna. w każdej sferze stoję na lotnych piaskach. w każdej chwili może zniknąć i to  co zdaje mi się, że mam.

przyszedł julek. siedzi obok i  i myje się posapujac. dzieki kocie. mogłaś myć doopkę w innym miejscu a jednak przyszłaś tu.  miziana łepetyna wpada w rezonans mruczenia.  miłe. miźnij tak ludzia to ci przyp... taka sytuacja

czwartek, 26 listopada 2015

kochane dzieci

jeśli:
bedę was obrażać
zatruwać życie
szykanować
śmierdzieć jak skunks i odwalać manianę

możecie zneutralizować mnie w dowolnie wybrany sposób

pracy, kasy, własnego kąta chcem!!!


na poczcie

hulaa, hulają po necie ogloszenia o pracę. rzucane na rynek przez agencje.
oferta nie powala, młoda sie zaparła, telefonem wypytala co się da. jadziem.
dojechalim. mila pani przedstawia grafik. 12 godzinna dniówka. przeważnie co drugi dzień.czasem raz w tygodniu. trudno. młoda ma parcie na robotę. pytam o coś innego. lżejszego. po chwili okazuje się, że jest. na komputrze. tyż 12 godzin z 15 minutową przerwa z możliwością przesunięcia przez managera na dowolne stanowisko. hmmm. o co chodzi? pytam dalej, ciągne za język. no i proszsz
stawka za godzinę 8 zł na rękę.
jeśli zawalisz to odpracowujesz.
jeśli nie możesz, bo np jesteś chory, złamałeś kopyto to nie ważne. masz 10-dniowy okres wypowiedzenia a co w tym czasie gdy nie możesz pracować i jestes na zwolnieniu? ano masz naliczane za każdą godzine 26 zł kary.
i tak: 12 godzin pracy to 96 zł.
zarwana dniówka, kara- 312 zł.
czy ktoś to rozumie? poza zabezpieczeniem interesu pracodawcy nic nie jest ważne. kto to wymyśla? dla kogo?

środa, 25 listopada 2015

podążając za

rodziców się nie wybiera tak jak i rodziny.
nie wybiera się dzieci. bierze się, co jest w pakiecie.
okres burz i naporów, który przetrwałam bez siwizny za to ze zrytą psychiką mam w zasadzie za sobą. aktualnie przerabiam fochy z powodu pierdół. bo prowadze psa na smyczy, bo nie rwę się galopem do aktywności, która mnie nie dotyczy.
generalnie relacje z młądą staram się przenieść na inny poziom. różnie z tym jest. z moimi emocjami również, szczególnie, gdy zawraca głowę totalnymi pierdołami. okres tolerancji skończył się. patrzenie przez różową szybkę również. skupianie się wyłącznie na zaletach poszło w pireneje. do niczego poza włażeniem mi na głowę to nie prowadziło. mamunia, mamusia, córciu, niuniu a finał taki, że wszystko ja, wszystko na mojej głowie. z lekka się otrząsam.
widok matki powoduje we mnie natychmiastową alergię. skupiona na sobie, kłamiąca jak recydywista, z zerową tolerancją na kogokolwiek poza soba i pierworodną. ot, uczciwosć. olać! póki jest w stanie samodzielnie dzialać odpadam z obsługi. alergicznie reaguje na bzdety wyssane z palca, na wydumane problemy, na podłość w codzienności, na robienie zsiebie  sieroty. wybucham jak wulkan, jak furiatka , nieparlamentarne fruwaja jak kule karabinowe, ale prawda boli jak s... i tłumione emocje niestety manifestuja się ... nie zawsze zdążę wylecieć z domu. sąsiedzi paczą na mnie jak na raroga, echo po klatce niesie, niesie. no, element jestem. pogoniłam " dobra" sąsiadke co to w ramach miłosierdzia finansowo dokarmiała młądą. -przepraszam, dziękuję. nie! jeśli ma pani dla młądej ofertę pracy to z przyjemnością ją podejmie. ( a w środku - won babo, won!)
wańkowiczowskie - gdy dzieci małe idziemy przed nimi i pokazujemy świat jest bardzo prawdziwe. gdy dorosłe, drepczemy za nimi odkrywając ich. prawda.
dorosle maja swój świat, którego nie przekraczam nie zaproszona. święto miałam ostatnio. pierworodna zrobila mi pazurki. zaprosiła do siebie.doceniam.
pieknysyn porwał mnie na lanczyk, do kina. spędziliśmy razem cały dzień.
przyglądam sie tym moim dzieciakom, widujemy się sporadycznie, i  tak synu, masz pierwsze zmarszczki. nic to ze mną. wspomnij pania z kasy-dla mnie zaproponowala bilet emerycki. miło mi, ze przez całe miasto służyłeś mi swoim ramieniem, że patrzyliśmy sobie w oczy, że mogłam Cię wysłuchać. to był dobry dzień.
dzieciątka mimo wszystko nie ogarniam. i już nawet się nie staram. pamięć wybiórcza, wylegiwanie sie do południa, żadnej konkretnej aktywnosci. tylko psy, tv, i trochę zajęć domowych. pchanie do szukania pracy bezcelowe. jednego dnia chetna, drugiego juz klęsnie. wszystko ze mną, sama nic. zwrócic uwage czy coś nawet żartem skomentować to obraza na długo. opadło mi wszystko. i już nie wiem jak to nazwać i co to jest, bo za jakiś czas wyskoczy z pretensjami jak królik z kapelusza, że z czegoś sie nie wywiązałam. a dorosla ci ona, przynajmniej formalnie, od lat. i mam takiego kfiatka w typie jej ojca rodzonego w domu. jaka jemioła. wleź pod nią i całuj, całuj, kochaj.
przestałam być wyrywna. wolontariat nie interesuje mnie. mój czas, moje zdrowie, moje życie. cenię je sobie. jeśli jestem potrzebna oczekuję rewanżu. sensownego. już nic za darmo. za free jestem dla dzieciaków i przyjaciół. tylko. 

wtorek, 24 listopada 2015

czasem tv dobrze posłuchać

bo nie oglądać :)
co wiem:
turcja: walczy z kurdami, którzy walczą z isis
            wypuściła do europy z obozów setki tysiecy uchodźców, wśród nich terrorystów
           zestrzeliła drona ruskich, którzy walczą z isis, dziś samolot
             kupuje od isis ropę zasilając ich finansowo
unia: współpracuje z turcją
            otworzyła granice dla uchodźców
brytania: dostała zezwolenie na atakowanie ruskich

obraz sie klaruje jeden. tylko ruskie walczą razem z kurdami z isis. europa jest za o czym świadczą otwarte granice i brak współpracy z ruskimi.

czyli kochani, jesteśmy przeciw ruskim a za isis :::::::::)

ja raczej niekoniecznie. raczej bardzo nie. wręcz przeciw. ja protestuję!!!!!


a co w realu?

opcje sa dwie podstawowe:
1. jedni robią zapasy, bo wojna będzie
2. drudzy poważnie zastanawiają sie nad azylem u ruskich.

lemingoza bedzie doopki nadstawiać aaaaaaaaaaa!

niedziela, 22 listopada 2015

znow afera ;)

ja tam niewiele wiem. w teatrze bylam ze 3 lata temu. chamieje na potęgę. ale mam zawsze wybór. na co iść, co chciałabym zobaczyć. ostatecznie są recenzje.
sztuka rządzi się własnymi prawami. demokracja weryfikuje. 
zastęp myślących inaczej zamanifestował swój sprzeciw. natchnienie takie mieli. milicja interweniowala, jakby nie mieli nic innego do roboty. 
dyrektor teatry w związku ze tym oczekuje odwolania ministra zamiast cieszyć się z darmowej reklamy. 
i tak dupa stala się sprawą polityczną. 
jak to mówił mój tatinek- " wszystko zaczyna się od dupy i na dupie kończy ".

sobota, 21 listopada 2015

mrówki

tak sie mówiło o nich. ojciec z matką i trzech braci. trzech zatwardziałych kawalerów zatwardziałych koniarzy.
pętałam się czasem po ich podwórku, gdy z jakiegoś powodu zostałam wyautowana z dzikiej bandy.
szlam od furtki ku domowi ostrożnie stąpając bosymi stopami. dokoła same sosny masztowe. ocalałe cudem z wojny, nawet nie draśnięte.
czy będzie co robić mówiły drzwi. jeśli zamknięte, to powrót. jeśli otwarte to dla mnie zaproszenie. czy ja pytałam czy mogę wejść? nigdy. zawsze było- o jesteś. chyba troche oczekiwana. i zaraz zaglądałam w sagany na kuchni, co też tam się pichci dla zwierzaków. z niecierpliwością czekałam aż dojdą kartofle dla świń, sagan stanie na stopniu, p.mrowkowa przysiądzie na progu i iubijakiem zacznie je rozdrabniać. trenowałam refleks wyciagając pomiędzy jednym a drugim uderzeniem  kartofel. obierałam szybko gorąca kulke parząc sobie ręce by zdążyć capnać kolejny, nienaruszony. obtłuczone to już nie to. asystowałam przy wydawaniu brei świniom. przy robieniu jej, przy dodawaniu poszczególnych składników. były różne w zależności od pory roku. ale podstawa to ziemniaki, mleko i zmiażdżone żyto. latem dochodziło zielone. pokrzywy, trawa, chwasty. mrówkowa zawsze w spódnicy, chustka na głowie, latem boso. stopy zrogowaciałe, pokryte kurzem, ręce pokryte sękami arterii. wiecznie w ruchu. co dzień rano przynosiła nam mleko w bańce. co dzień wyganiała krowy na pastewnik. czasem wg grafika cale dnie spędzała nad rzeką pilnujac krów i gęsi. kiedyś też stado świń wędrowało z bydłem. wszystko razem, w kupie.
mrówka rano zaprzęgał konia do wozu i znikał na całe dnie razem z chłopakami. wracali umordowani, zakurzeni, spaleni słońcem, milczący. czasem pochmurni, zatopieni  w mrocznych myślach otulających ich swym kokonem. bez słów zwlekali się z wozu, wyprzęgali, naciagali wodę, poili, worek z owsem zabierali spod pyska. szli  mroczni, sterani do domu. w ciszy siegali do miski. skrobali z namaszczeniem, nasycali się. czas na resztę bedzie. na ochędożenie się, na papuerosa, na nieśpieszne przerzucanue myśli.tylko raz widziałam ich rozbawionych, gdy jako matka dziecku trafiłam na nich przy odbieraniu mleka. siedzieli we trzech, jak zwykle orzy kuchni i kurzyli, dalej mroczni z wyglądu ale z jakąś iskrą życia. wlazłam swoim zwyczajem. -dobry, jestem lu. błysk w oku i poczułam sie mało komfortowo.. no tak, tak to tak. i to był mój ostatni raz u mrówków. matka jeszcze żyła, ojciec już nie. drobny, spokojny, zakochany w koniach jak i synowie. patrzący nie tylko na pokrój ale charakter. jego były po prostu miłe. synowie kochali wariatow. co jeden to gorszy. gnida kobyla mało mnie nie zabiła. kary ogier to furiat. ojciec z matką nie pidchodzili do niego, tylko chłopaki. krótko był. cudnej urody był. i dobrze, że się skończył, bo to dyjabeł był. szatan nie koń.
no i tak. byli mrówki i nie ma. działka podzielona, nowe domy. została tylko stodoła z tamtych czasów. przyszło nowe

I etap

pierwsze 10 lat
drewniany domek z ogródkiem i jak to się dziś mówi, bez wygód. woda w pompie na dworzu, drewniany kibelek pod płotem, dwie komórki. w jednej węgiel, druga zamknięta na głucho od lat. domek szeregowy jakby. użytkowany nami to pokój z kuchnią, sionka i weranda. w sionce " zagroda" dla węgla z jednej strony, z drugiej szafka na szpargały i nieodzowne, awaryjne wiadro na czas zimy. kuchnia z kredensikiem, miską na stelażu i kuchnia węglowa. pod ścianą metalowe łóżko na sprężynach, szafa. w dużym pokoju tapczan, drewniane łóżko z siennikiem z siana, oktągły stół pokryty obrusem robionym na szydełku, przepastna trzydrzwiowa szafa z lustrem, kredens i piec. to był mój dom. najlepszy, najbezpieczniejszy. latem słońce zalewało światłem najpierw ogromne paprocie, potem stół, by wieczorem, przed zachodem przeciskać sie przez gałęzie i okna ganku i znów przeglądać kąty w pokoju. z tego okresu został nawyk noszenia kapci. dywan nie chronił przed zimnem.
pamiętam ogromne kwiaty malowane mrozem na szybach, obłędne burze, których panicznie bała się mama i ciocia i szeptem, żarliwie odmawiane modlitwy. pamiętam zapach jabłek pieczonych na piecu, i ciasta drożdżowego, ciocine korale, oszczędną sieć kabli elektrycznych puszczonych wierzchem i ściany we wzorkach wałkowych. poranny szczęk fajerek na kuchni, skrobanie szufelki przy wybieraniu popiołu i lekuchny trzask rozpalającego się ognia. ulęgałki, darcie pierza na puch, bo potrzebna była poduszka, rower tatusia, jego ogromniadte buty kurzące się na półce. zacny numer51. kilim wiszący nad tapczanem z obrazkiem św Antoniego i idealnie zaścielone pieżyną łóżko cioci z nieodzowną lalką cyganka w kolorowej kiecce. pamiętam serdak kupiony mi gdzieś na odpuście, wyszywany kolorowymi paciorkami ze wstążkami na ramionach i korale do niego. pranie we frani, tran codzienny łychą podawany. latem trawa do kolan, zimą śnieg po pas, pompowanie wody do wiadra i dzielne taszczenie do domu-pacz ciocia jak ci pomagam, jaka jestem dzielna, noszenie węgla w węglarce i najfajniejsze, rozbijanie młotem wielkich grud, dziwienie sie na coroczny zagonek dratków, wizytu u wujostwa ze płotem i podglądanie świń w chlewiku, tudzież obieranie Asa z pcheł wielkich jak biedronki.straszenie szczurem listonosza, ganianie bez limitu po laskach, pastwisku, chlapanie się w rzece, napychanie czereśniami u dziadków, nieosfojeni choroby babci, szybki krok dziadka zmuszajacy do biegu, maszyna poniemiecka do wyrobu cegieł, wagi szalkowe i ciężarki różnej maści, wielki druciany kosz na ziemniaki i ziemianka z robalami.
samotne życie małej dziewczynki z dwiema wdowami. życie bez zakazów i ograniczeń z ciocią, z mamą już gorzej. manto obowiązkowo, strojenie, wyjazdy do dziadków nr II, gdzie muuuda kosmiczna. czasem rozrywka pt pójdźmy po ciastka na po obiedzie i nigdy takiego, które by mi smakowało. mieszkanie jak małe muzeum. i z takim samym zakazem dotykania eksponatów. i niezaspokojone zdziwienie. powroty nocą, w półśnie drepcząca obok mamy w ciemności rozświetlonej czasem blaskiem księżyca. częściej bez. i bez latarki. bo i po co. znany byl każdy fragment, zakręt, nierówność.
dom bez zwierzaków- do czasu. uratowana mną kocia mama z córką była krótko, wyjechała na wieś. przygarnięta mną suczka też dostała eksmisję. na dłużej, na lata ostał się mruczek. mój  łup. moje zwycięstwo. czarny z niebieskimi ślepiami. dobry, miły, cierpliwy kot. kochany przez wszystkich.
były też kozy. sąsiadów z odali. z metalowymi dzwonkami. ich dźwięk wyganiał mnie z domu. łaziłam z nimi po krzaczorach, podtykałam gałązki, liście chcąc się przypodobać. głaskałam niecierpliwe, twarde głowy, kościste grzbiety, szorstką, sztywną sierść. jedyna wśród dziesiątków dzieci znajdowałam przyjemność w byciu wśród nich. i  i 

piątek, 20 listopada 2015

ściema że coś

w sytuacji mało sympatycznej polazłam z potomstwem na cotygodniowe spotkanie w ramach uzdatniania człowieka na rynku pracy. znaczy się mobilizacji w poszukiwaniach.
miejscówka na podwalu. szumnie brzmiąca- zakład doskonalenia zawodowego. w skrócie -zdz. ok.wchodzimy. na lewo szatnia, gosć na fotelu. na wprost winda, schody, gablotki i sojaczki z informatorami o kursach, szkoleniach, szkołach. wszystko płatne. w bezplatnym, państwowym biurze doradczym. na lewo drzwi do biura aktywizacji. pacjent w środku. siedzi i siedzi. podejrzane- na lapku przegladaja oferty pracy. mija pół godziny i wychodzi. skrzywiony jak środa na piątek. opcje są dwie. albo nic nie znalazł, albo dostał ofertę do doopy za psie pieniądze. wchodzimy.
paniusia, mila stoktotka wita nas uprzejmie. rozmowa sie nie klei. pańcia niewyrywna. przejmuję inicjatywe. że ponieważ znajdujemy się w zdz-cie to czy bylaby tak mila i jakiś kurs byla zaproponowała. czy cóś. doraźnie. w sytuacji gdy z praca cienko, coby młada się doszkoliła. i rzucam lekko przykład podwarszawskiego up, gdzie kumpele na dzień dobry zasypano propozycjami. z dofinansowaniem przez czas trwania kursu. w końcu ma sie te oczekiwania gdy idzie sie do zdz-u!
stokrotka paczy na mnie jak na kosmitkę-" mówi pani o projektach"  achooj, niech beda projekty jakkolwiekby to nie brzmiało. projekt klejenia podpasek , projekt obsługi urządzeń biurowych czy najatrakcyjniejszy projekt obsługi koparek.
projektów proszę państwa nie ma. nie ma i szlus. jak nie ma to znaczy się nie potrzebne. tylko komu nie potrzebne. ja widze że są. ludzie topią masę kasy w kursy i szkolenia.
za haslem nie ma, kryje się nie ma kasy. od początku roku-tak uświadamia nas stokrotka. czyli że ani ratusz, ani ministerstwo czy inna instytucja nie znalazła śmierdzacego grosza na podnoszenie kwalifikacji, za to na pozorowaną działalnosć up i owszem.
siedzimy tak sobie miło i sympatycznie i tak kombinujemy, co by tu jeszcze. w końcu stokrotka rzuca, po krótkiej indagacji mojej osoby-" a po znajomości nie mogłaby pani córce załatwić pracy?" - przepraszam, musze wyjśc na papierosa. wiadomo, nie depcze się stokrotek.
zdz to teraz filia up. a up to jest up. dla tych, którzy tam znaleźli zatrudnienie. ktoś? coś?

kurtyna!

człowieku

kiedy byłam mała chciałam ufać.
kiedy podrosłam szukałam przyjaźni.
kiedy było źle czekałam na miłość.
kiedy kochałam czekałam na wzajemność

dziś nie czekam, nie pragnę, nie szukam.
nikt niczego nie da.
wszystko mam w sobie.
a we mnie pustka

nienawiśc zdusić w sobie

kiedy po obejmowala pl w obroty nóż w kieszeni mi się otwierał. wyobraźnia podsuwała koszmary .lobbing, cwaniactwo, prawo na życzenie. ale jednak nie sięgała do podnóżka ue.achooj! szlag ich trafił dzieki Bogu, bo jeszcze chwila i zrobiło by się goraco.
nienawidze minionego rzadu. nienawiścią czystą, nieskalana, pełną pogardy.
nienawidzę za odebrane dzieci, nienawidzę, za wynaradawianie, nienawidze, za biedę, bezprawne, nieludzkie prawo. nienawidze za butę, bezczelnosć, pychę. za nakłanianie do łamania prawa naturalnego, wręcz zmuszanie do tego. jeśli ktoś kocha gówno jak mucha to niech tam siedzi. ( mucha- owad, nie ministra).
nienawidzę za wynaradawianie. ojczyzna to ten kawałek ziemi na którym się rodzisz, o który walczysz gdy trzeba. my zostaliśmy. walczyliśmy jak prawo pozwalało. wygraliśmy. tu i teraz u siebie. my w kontrze do szlamu. z tej perspektywy kuklińskie i inne dla mnie są niczem. niczem.
nienawidzę, za biede, brak troski o ludzi, o brak szacunku dla polaków i traktowaanie ich jak bezrozumnego bydła. nie jesteśmy nim. nie damy się zaprowadzić na rzeź!
tak kochani. pamiętam te wasze spojrzenia, prześmiewcze, upokarzające teksty za plecami, spojrzenia pełne politowania. szydzenie z pisu, dudy, szydł. czy teraz tez będziecie tak dzielni inaczej?  w zaciszu gabinetów zadufani w sobie byliście pewni, że moc jest z wami. że to będzie trwać. że dla was autoastady, dla nas błoto i wykluczenie. goniliście do roboty jak kapo w obozie. nie dając szans na życie, oddech.
co teraz?
mamy nowy rząd. tak, głosowałam na nich. tak, jestem katolem. tak, głosowalam głównie przeciw po, kukizowi-wyszło w wotum zaufania kim jest, przeciw psl- gdzie na szczycie nie uświadczysz rolnika.
nie wszystko mi sie podoba ale jestem niecierpliwa. chciałabym już, natychmiast.
jestem zachwycona energia z jaka działaja. to nie pierdzielenie smutnych kawałków do własnego elektoratu, to konkrety. oni faktycznie maja plan. dają pozytywną energie. dają nadzieję.
idzie nowe i nawet przyroda to odczuwa. burza, ozon, zdrowa energia.

nie jestem naiwna.


wtorek, 17 listopada 2015

pikawa

taka sytuacja:
dwoje. kaleka z kulamu i pies.
bezdomni. siedzą na krawężniku, na kartonach.
oboje w paltocikach.
widok poruszający każdy kawałek jestestwa.

zrozumienie, że nie prawo daje życie a człowiek człowiekowi.
ludź zwierzowi.
że bez miłości wzajemnej nic nie ma sensu.

czasem potrzeba właśnie czasu, by ktoś powiedział, jestem bezbronny-potrzebuję pomocy. czasem trzeba to uświadomić.

są różni. piękni i mniej. zaradni i bezbronni. są agresorzy i wiecznie zdziwieni. cwaniaczki, z defektami. jedni mają defekt w kadłubie inni w głowie. czym się różnią? jednych poznasz od razu. mają atrybuty: wózki, kule. tych drugich nie zauważysz. wyśmiejesz, wyszydzisz, nawrzucasz od głupków bo nie wysławiają się jak trzeba, bo wyglądają inaczej, bo są słabsi, mniej dynamiczni. taka sytuacja.
ogarniamy zespół downa, dorosłego w łachmanach na ulicy nie. dorisłego z patykiem-nie. dorosłego zamkniętego - nie. każdą inność -nie wytłumaczona jak krowie na rowie odrzucamy. cwelimy. taka sytuacja.

kołtun XX i XXI wieku ukrywa skrzętnie inność w domu. lepiej, znęca się odrzuca, ignoruje. w rodzinie. taka sytuacja.

oburza nas okrucieństwo wobec zwierząt, dzieci, przemoc domowa. a czym jest brak akceotacji. to największe okrucieństwo. taka sytuacja

serce mom ale ci nie dom. mam na wynos

polowanie

telefon do agencji w sprawie pracy:
miła panienka odpowiada: -umowa o dzieło na miesiąc i co miesiąc pisana od nowa
pierdolę!
telefon do pracy nr 2
miła panienka opowiada: 12 godzin pracy za 7 brutto
pierdolę!

i jak tu się śmiać/ nie śmiać

heh.. merdialna tv, każda, uszczęsliwia filmami, dokumentami i innymi sieczko-miotnymi produkcjami. internet przoduje. aczkolwiek filtry działaja skutecznie.
z tv wiemy że: największym mocarstwem są usiech, najwięcej katastryf w usiech, najwięcej wymordowanych ludzi w aktach terrorystycznych w usiech, najlepszy rząd w usiech, i najlepsze prawo czego efektem są największe więzienia na świecie, największa patologia, zdemoralizowanie, najwspanialsza armia, najdoskonalsze techniki, najlepsza polityka azylowa, wszystko naj...
ruskie- no ten putin to śmieszny lanser, wozi sie z tygrysami, lata z łabądkami, agresor, tyran, a wogle to tej rosji najlepiej żeby nie było. zróbmy kolejny stan usiech
pl- dla większości świata leży za kołem podbiegunowym, na równi z ruskimi chla sie spiryt szklankami, i z tej zachlanej zmarzliny przez wrota wymiarów pojawili sie i skłodowska i miłosz, i rey i wałęsa. szczepionki i kaganek łukasińskiego. taki kościuszko to chyba przez pomyłke. a dokonama naukowe w wielu dziedzinach to bardzo przez pomyłkę więc od razusą eksportowane. dumnie niesiemy sztandar przodownika ue we wszystkim
niemcy- niby niewiele a jednak
francja-tolerancja, elegancja

a jednak wole ruskich, słowian i bliżej mi terytorialnie i moim zaściankowym pragnieniem spokoju i luzu.

nic na to nie poradzę, że w obliczu ostatnich zdarzeń mam pierdolnik w głowie. bo i jak nie mieć. wszystko co sie dzieje niewiele ma wspólnego z logiką.
bo logiczne było by zamknąc granice-niewykonalne
logiczne by było zapewnienie ludzi, że nasi muzułmanie sa ok. przedstawić kilka rodzin i ich historii w tv, żeby ludzie zrozumieli, że nie nasi są sagrożeniem. ale atakowani w końcu zaczną się bronić.
klasyk na info o dokarmianiu płn afryki i ogólnemy finansowaniu stwierdził-to tak jak karmić żmiję. i tak w końcu użre.
ja mam pierdolnik w głowie. ja tam uczucia mam zmieszane i wstrząśnięte. bo kobiety? bo dzieci? bo starców? e, to nie po mojemu.
z drugiej strony historia różnych nacji mówi, że likwidowane były całe rody, klany, nacje, narody, by wyeliminować element zemsty, zapewnić spokój.
tej logiki i takich działań nie jestem w stanie przyjąć. matka jestem i w każdym berbeciu widze jakby swoje, córka jestem i matka to matka, ojciec to ojciec. nietykalni.
nie potrafię wymazać myszka gumką cierpienia i tragedii innych. przeniesienie, nie wprost ale jednak, z czasów byłych pl.

ziemia jest planetą śmierci, jej uroda nieco łagodzi pierwotny wymiar. ziemia jest poligonem doświadczalnym, egzaminem w lekcji przetrwania. cokolwiek by nie mówić, w jakiekolwiek pozłotko by nie ubrać idei, taka jest prawda, na którą wszyscy zamykają oczy. teoria miłości nie sprawdza się nawet w rodzinie. więcej, jak wszelkie dane wskazuja, najwięcej przestepstw jest właśnie wśród krewnych.

tia... rodzina... ministerstwo ds rodziny. nowy tfur nowego rządu. niechby powstała choć jedna instytucja- instytut zgodności z logiką. gdzie weryfikacji podlegało by wszystko. ot z podstawowym programem 10_ przykazań. ok, już widzę tych prychających na 3 pierwsze.  cóż,  taka jest logika tego świata.

niedziela, 15 listopada 2015

jak mi powiesz

powoli merdialna sieczka zaczyna doprowadzać mnie do mdłości. przed kamerami zasiadają mędrcy tego świata. deklaracje, oceny, wyrazy, zdania zgrabne, przemyślane na okoliczność. prawda lewa, prawa. argumenty i kontr. szachisty życia mas. 
już jestem umęczona, chce chwili oddechu, czasu na własne myśli. 
zginęło wielu ludzi, wielu walczy o życie, setki rannych.  
nie potrafię tego ogarnąć. jestem totalnie bezradna. i tylko po głowie telepie mi się - dlaczego? kto ponosi za to odpowiedzialność. atak w paryżu to efekt. tak jak ból jest objawem choroby. na, dlaczego merkel otworzyła granice unii nie mam odpowiedzi. co takiego się stało, że to zrobiła. złamała wszelkie zasady. dlaczego?
o ile kretyńskie zapędy usiech nie powoduja  żadnych wątpliwości, bo ten typ tak ma, wszędzie robi dym, o tyle merkel jest przedziwnym zjawiskiem. kobieta pragmatyczna, praktyczna, zorientowana w niuansach polityki, majaca świadomość, pełną, co to spowoduje, robi właśnie to! dlaczego????? 
otwierajac granice unii dla jej członków zapełniała rynek pracy. budowala sobie pkb i pierdylion innych wskaźników. a to!? czy pomroczność jasna ją dopadła? 

nie ogarniam. może ktoś mi wytłumaczy?

piątek, 13 listopada 2015

dzieckiem być

że niby dziecko w nas jest niezależnie od wieku.
że masz 100 czy ileś tam lat i myślisz sobie- jeszcze tyle do poznania więc jestem dzieckiem. że mam pragnienia wiec jestem dzieckiem
nic podobnego, masz świadomość, ciekawość, doświadczenie, wiedzę. to nie ma nic wspólnego z dzieckiem w tobie.
dziecko nie kombinuje. ono wchodzi w sytuacje, poznaje, dostosowuje się. ciągle eksploruje świat, odkrywa. bez kosztów.
a ty?
a ja?

olej-srolej

nerwa mam i tyle
na mojem profilu fb mam rózności. i ziółka i leczenie i inszszsze cudaki, w związku z tym co dzień uszczęśliwiają mnie informacje na tłusto.
przyswoiłam, że olej jest be, przyswoiłam, że wszystko całściowo powinno się żreć. rzepaki, sraki, słneczniki omijam. odchwaciłam się. może to chwilowe w związku z niższymi temperaturami, ale w zupełności wystarcza mi masło do chleba i smalec własną ręką robiony do smażenia. resztki oliwki ze wstrętem, bo szkoda wyrzucić, stosuję do masażu stóp. pokrowne i świńskie mi odpowiada. masło może do najtańszych nie należy, ale dobra słonina, topliwa, jak to mawiało moje Dziadostwo, i owszem, ujdzie. bo Dziadostwo najlepszy smalec robiło, i do smażenia i na chleb. babcie się nie dotykały. zresztą gdy patrzę wstecz to dziadków miałam całkiem gender. gotowali, robili zakupy, uczestniczyli w wychowywaniu dzieci. i byli facetami z jajami. nie wyfiokowanymi piczami z fiutem.
paczę na pogłowie młodych penisów i słabo. niunie z fiutkiem, mamusiowe pieszczoszki, wszystko na jedno kopyto. no rusałko-ameby. zapach mężczyzny poszedł w pizdu!, została woda, perfuma, markowe ciuszki lub nie, pieczołowicie wymodlone żelazkiem i mamunią. do czego toto się nada?
do lasu gamonia na grzyby nie zawleczesz. z plecakiem i namiotem w plener też nie. na szlaku kopyta sobie poskręca. robaka na wędkę nie założy. na widok szerszenia odstawi taniec św wita. łopaty nawet z obrazka nie zna , czajkowskiego od viwaldiego nie odróżni. teatr kojarzy mu się z przedszkolem.
a panny? która nastolatka jest dziewicą? skromność? hm.. pomyślmy... a cóż to? we wszystkim.

 emocje, te moje emocje

jakby kto pytał, to wszystko z doopki mi zaczyna spadać. na wagę nie wchodzę, widze po ciuchach. fajne sztruksiki potrzebują na cito paska, wszystkie portki w zasadzie.
jem to na co mam chęć. nic wg reguł, że śniadanie to mleczko, pieczywko. tak robiłam przez większość życia i źle się czułam. ociężała, wzdęta, odmóżdżona. temu prze wiele lat nie jadłam śniadań bo źle się czułam. nawet moja mama staruszka pilnuje tego co jem, bo widzi rezultaty. a ja przestałam ją uszczęśliwiać swoimi mądrościami-głupota. chce masło-proszę, chce śmietanę-proszę. róbta generalnie co chceta, jedzta co chceta.
po odpoczynku nie chodzę tylko śmigam jak nówka sztuka. po masażu skrzydła u ramion. jak dzieciak zbiegam ze schodów. znaczy się jest dobrze. dobry kierunek obrałam.
zero słodkości poza czekoladą 90% kakao, czasem cola, w ramach reanimacji, miód i cukier trzcinowy. no i owoce, nieprzesadnie.
mam chęć na spacery z psem, na zajęcia domowe, pracę wszelka. w miarę możliwości, bo 11- ty dał mi solidnie w kość. 2 dni resetu. oby tak dalej. jest postęp

horyzont zdarzeń

do napisania tego postu nachęcił mnie jeden z komentatorów p.Jacka.
dojrzałość jest czymś co pozwala oddzielić, rozróżnić mądrość od głupoty. prawdę od plotki. czymś co nie daje się wkręcić w chore emocje. człwiek mądry również popełnia błędy gdy styka się z czymś zupełnie nieznanym. ale to numer na raz. umie wyciągać wnioski.
życie wbrew temu co mówią stało się pełniejsze. zniknęły granice poznania jednak ograniczenie ludzkie już nie koniecznie. uwarunkowania i schematyczność myślenia zubożają właściwy odbiór zdarzeń.
weźmy nagonkę na dobra kk. zero przemyśleń skąd one. zero refleksji, że te dobra, to darowizny królewskie, więc wpisujące się jak najbardziej w naszą historię, że kościoły są wyrazami wdzięczności pojedynczych ludzi, wota-darami dziękczynnymi za otrzymane łaski  a więc także zapisem historii pojedynczych ludzi. niedouki i prymitywy, lenie i zwykli konformiści, którzy nie zadają sobie trudu sprawdzenia prawa, plotą głupoty o finansowych , podatkowych sprawach dotyczących kk.
ponieważ nie chce mi się, bo nie odczuwam takiej potrzeby, a może powinnam, nie grzebię z zapisach konkordatu, ale i nie wypowiadam się w tej dziedzinie bo nie mam wiedzy. mogę.
w odniesieniu do rewelacji fb to poza nielicznymi przypadkami są to plotki, pomówienia i bzdury, więc jakby poza moim zasięgiem zainteresowań. kryteria odbioru informacji mam proste: czy byłam tam, czy znam kogoś, czy to mnie interesuje. wśród znajomych mam i oszołomów i sprzedających cudze idee dla kasy. nawiedzonych i jedynie sprawiedliwych czy z patentem na mądrość wszelką.
w życiu mamy plan pierwszy, drugi i pozostałe. czasem okazuje się, że ci z pierwszego są spychani w tło, a na scenie pozwalamy grać w naszym życiu postaciom z cienia czy statystom. nieracjonalne? nie wiem, po prostu nie wiem. być może udział tych graczy pozwala nam zrozumieć, że tak naprawdę to my jesteśmy naszym światem.
w dzieciństwie lubiłam przyglądać się jak ciocia przesiewała mąkę na sicie. otwierała pełną mąki torbę, systematycznie dosypując ją oddzielała paprochy. prosta czynność koduje w podświadomości konieczność oddzielania. tak jak i rybak, który zarzuca sieć oddziela, wyrzuca nie potrzebne śmieci, za małe, niestrawne. czasem się natnie na potwora, który zniszczy sieć, pogrąży łódkę, zatopi. czasem wyjdzie zakalec, nieplanowana inna struktura ale do zjedzenia.
człowiek mądry nie odrzuca ot tak, nie odrzuca niczego. uważnie wybiera drogę poznania, nie walczy z innością, oswaja ją, uczy się jej.
mądrość to rozumna akceptacja zdarzeń, ludzi. 

czwartek, 12 listopada 2015

w zwiazku z

nierozerwalnym kadłubem mym, samopoczuciem po wczorajszem, jak urobek po odpaleniu, zebanej nocy- młąda do czeciej rechotala się tv, obudziła starszą, starsza w ramach zemsty, jako że młoda raczyła spcząć, łomotała czym się da - od trzeciej nie śpię. izastanawiam sie czy spoczywac w ciszy na laurach, bo obie nadrabiają noc, czy po prostu się dobic i je też przy okazji.
pranie wisi nade mną, żebra czekaja na obróbkę, cena całkiem atrakcyjna-9 zeta, grasica, tania jak woda. tylko jak oną?
nic tylko cipieć z zachwytu. podłogi do umycia. piekielne pieski!
zamówiony grunt i farba. bo chatynka woła, kwiczy, wyje- zrób coś ze mną. kable poszły w zapomnienie. potem, potem.
pacze na ogłoszenia o pracę. młodych, studentów, uczniów. extra specjalistów. odpadam. młąda dostała z zdz-u tlf do firmy. oki. zadzwoniła. 12 godzin po 7 zł. rewelka : ) młąda baba po byku -50 kg w kaloszkach. da radę. :/
kumłąda w rozkroku. i chciała by pójść do pracy i boi się, że za ciężko. za długo. no nie wiem. nie chcę nic doradzać. sama musi podjąć decyzję. wolałabym, żeby jednak coś sensowniejszego dostała. a tu doopa.

z czerwienią jej do twarzy

nic nie zapowiadało wypadu z domu. miało być pranie, ale każdy ruch głową powodował ból. tv odpalona. mama przed tv zaszlochana. omg. no bezradna jestem. dzieciństwo w czasie wojny, strach. okres dojrzewania, mlodość, wchodzenie w dorosłość, strach. to jeden z " uroków" życia w tamtym okresie. a teraz i duda, i 11 listopad i piłsudski tak normalnie. emocje silne. wymiotło mnie na spacer, tłumaczę młądej jak potrafię, bo ona nie ogarnia. powrót, psy wybiegane i nagle piorun trafia mnie: - masz iść na manifestacje, masz iść. przymus wewnętrzny bez możlowości odmowy. zebrałam doopkę i poszłyśmy. młąda średnio zachwycona, ale musi. nie że ja zmuszam, ale ktoś musi opiekować się sierotą taką jak ja. bo przecież:- tylko ja zostałam ci z dzieci.
nie lubię masówek, nie cierpię tłumów, staram się iść bokiem, choć legalny spacer środkiem torowiska i jerozolimskich jest kuszący. pierwsze wrażenie jest przygnębiające. szaro- czarna masa ludzi. większość to chłopaczki, młode byki, dresiki. reszta to mix uliczny. na lekarstwo starszych ludzi, księży, sióstr. ale byli. bo ja w ten patriotyczny tłumek się wbiłam, który kanałem poniatoszczaka płynął pod stadion. dopłynęłam z bólem do powiśla i tyle mojego. marsz sektorowy. poprzekładany jak tort. straż - masa pod wezwaniem i okolicą, straż- masa jw itd itp. sugestie co do prób zamieszek czy przerwanialinii obrońców z doopy chyba wyrwane, bo spokojnie można było dołączyć do pochodu bokiem.
wrażenia: rozczarowana, obolała.
rozczarowana atmosferą. kibicowskie pokrzykiwania: ebać tvn, precz z unia, pl dla polaków, i podobne w klimacie. dilerka, zachlane ryjki i ryje rzucały sie od razu w oczy, choć był ich ułamek procenta. gdyby nie oni pochód szedłby w milczeniu- rozczarowana. żadnych pieśni, żadnych rozmów tematycznych. nic, zero, nul. starszy pan z flagą i misją: kulturalnie bardzo proszę, nie trzeba używać wulgaryzmów. nuuuuda
obolał stopami i lewym barkiem. zachciało mi się nieść prawie pusty plecak. portfel i paczka chipsów. chore, formalnie chore. człapałam jak stara szkapa zaciskając z bólu zęby. dopadłszy krzesło w pierwszej lepszej knajpie przywracałam stan pierwotny kręgosłupa. 6 przystanków, tylko 6 a ja na zgonie. nie ogarniam. inne okoliczności- targam ciężkie rzeczy, grabię, latam po schodach i nic nadzwyczajnego się nie dzieje.
wracając do pochodu. organizacja super. bez zadym.policja pochowana po kątach. nie rzucała się w oczy, nie prowokowała samą swoją obecnością. że była przekonałam się osobiście, gdy chciałam zejść z poniatowszczaka do sklepu by kupić baterie. stali w pełnym rynsztunku pod schodami. ok 15-20. tarcze, kaski, kamizelki. chcesz wyjść - proszę, ale już nie wrócisz. że co? jakim prawem? chore! i jak mi kto powie,że jesteśmy wolni, że w pl jest demokracja, to wyśmieję go kolejny raz. ten fakt jest zaprzeczeniem wolności, możliwości wyrażania siebie itd
jednym słowem kiszka
a czerwone race i flary są baardzo malownicze

środa, 11 listopada 2015

bede prać

od przedwczoraj 6 dzwonów, dzwoneczków. od wieczora bezustanne wycie policyjnych suk. kufa,czuje się jak w niu jorku. no heloł! miał być paździeż, satelita i względny spokój.
pamęć ludzka to dziwne zwierze. przekazanie władzy było 7.11, czyli tego dnia już niepodległa. zrobili 11- tygo. bo tak fajniej?  11.11- imieniny miesiąca. i czy się tu cieszyć. juzek ciężko pracował, żebyśmy byli satelitom. propaganda ówczesnych papierowych merdiów szalała. a huk! wiwat Dmowski, bez Ciebie byłoby jeszcze gorzej!

tak jakoś z czapy przypomniało mi się, bo nie harrego portiera miałam na lekturę:
-artyleryi ruskiej ciągną się szeregi
 prosto, długo, daleko
 jako morza brzegi
i przypomina mi się samozwańcowa i jej wspomnienia z dzieciństwa, szał ciał i maligna, orgazmy końskie i wąsate, wszelki stwór wielbi pana swego, piłsudskiego. bleh..

w kokoniku wyrkowym otulona kordełką siedzę i zastanawiam się czy będzie dym, w sensie awantur, na ulicach, a z tyłu głowy coś przypomina mi o wyjściu z sukiem. potem

święcę jajka nie święte i nie świętem jest to co nie prawdziwe. ot, umowa i tyle.
będę prać, to nie metafora, będę masować, bo trenuję nowe umiejętności.
peogenitura sztuk jeden, stiopę użyczyła, druga z wizgiem odmówiła, bo co jej kto będzie smyrał duży paluch u nogi? no! kuś, krzydłę zrobię, zdrowie zrujnuję i wogle spierdalaj stara, ja słodki żywot wiede, won!
pięknysyn nawet się ucieszył i po treningu zaanonsował bytność. stiopę obiecał. no, zobaczymy jak to wyjdzie.
kolejną osobę ciągnę ku i znów doopa. nie, bo ma bardzo chore stiopy. kufa, logika nie do pobicia.
czaję się na kurs. bo szmatławy papir trza mieć. będę uczyć się tego co już wiem, choć nie wykluczam niespodzianek.

przemyślenia i pragmatyzm nakazują siedzieć na dupie i rozwijać się w dziedzinach, które nawet kret może robić. po ciemnu i bez większego wysiłku.
widzę światełko w tunelu i możliwości. teraz tylko uczyć się i ćwiczyć do bólu.
plany odkładam na czas finansowego dobrobytu.

ufffff... przetrwałam lepiej.gorzej kilka lat tyfusu, kiły, szmatławców, szalbierzy, grabierzców. dałam radę. zaparłam się, że ten pasożyt nic nie dostanie i już.
czas na nowe, na otwarcie się.
pomysł jest, realizacja w toku, potem będzie dłubanie w torcie w poszukiwaniu rodzynek:)


wtorek, 10 listopada 2015

pada

mamut wyjrzał za okno i odmówł współpracy. więc zakupki mną. po drodze spadek cukru. tak to, jak się śniadania nie zjada. coli, ble fuj, łyk i znów działam.
okrawki dla psów, zielone z rzodkiewki, trochę gulaszowego na zupę i czajnik.

czajnik to osobna story. przypalany pierdylion razy stracił wyjściowy kolor dawno temu. jakiś czas temu odpadła rączka. zaczęła się zabawa w poszukiwanie czajnika, a nie skarbonki na wodę. ceny z księżyca.  od 50 zł do ponad 100. nigdy! nigdy! nigdy! i taram. upolowałam za 40zł. chyba ok?

śmierdzące stęchlizną cytryny ze sklepu zastąpiłam sokiem cytrynowym. so-kiem!

a za oknem kolejny dzwon :)
5-ty. ludzie zmuleni, nieprzytomni czy aura ich zasoczyła?
rano, przy 4- tym, przyjechał zestaw 911. karetka, straż i policja.
latarnia do wymiany!
ratownik w akcji.

zakręt samobójców czy co?
juz bez emocji pada stwierdzenie:
 - znów dzwon

niedziela, 8 listopada 2015

plany do kąta

plany, planami a życie swoje, więc otwieram się na nowe:)

idzie nowe. ćwiczę, trenuję na królikach ;)

uczę się.

kretem też dam radę :)

sobota, 7 listopada 2015

płynę

płynę, poddaję się życiu, nie walczę

żyję rytmem ziemi, jej oddechem

wzrasta magnetyzm i ja się podnoszę
spada, więdnę jak kwiatek bez wody, cierpię

żyję na fali przypływów i odpływów
żyję porą i całością

nic nie poradzę, bezbronna jestem
na ziemię, jej moc i czerń

bezbronna czerni soku
ufna w ciemności, ślepa światłem


czysta teoria

jedyne co mogę teraz zrobić, to planować z nadzieją, że kiedyś się spełni. marzyć nie potrafię już, obrazów środkiem nie chce, bo to u mnie działa, jakby już się zdarzyło.
zastanawiam się ile ziemi będę w stanie obrobić, w sensie ogród i warzywniak. kilka kur, gęsi, kaczek, może koza-mleczna, kilka królików.. ile tego ma być, by zaoewnić sobie pokarm a zwierzętom utrzymanie.
być samowystarczalną i jeszcze troszkę dorobić.
czytam przedruki starych książek kucharskich i ręce mi opadają. pularda-słyszał ktoś o tym? kurdesz, jakie 150 lat temu dieta człecza w 100% oparta była na naturalnych produktach. wieś dostarczała wszystko, co miadtu było potrzebne. a dziś kicha. patrząc na lady sklepowe to w pl hoduje się kury, indyki, świnie i krowy. ryby, to jakieś barachło po terminie przydatności.
cielęcina-okazjonalnie i w kosmicznych cenach, baranina to samo, o dzikim ptactwie zapomnij, a wspomnijcie Wańkowicza, Nelę Rubinstein. kto widział na swoim stole raki, stynki. czytam Ćwierciakiewiczową: kuropatwy, jarząbki, perliczki, gęsi, a chrapy łosie czy szczupaka, jesiotra, płotke chociaż.
jesteśmy tak zaganiani, że o jedzeniu w zasadzie nie myślimy. wrzucamy do koszyka promocje, obniżki, przekąski, byle co. byle szybciej, taniej. modnie. batat-sratat,, cypitrynkę, avokado, tahini i inne cuda. mi też się zdarza. tahini jako lekarstwo. mnóstwo wapnia.
czytam kucharkę litewską:
    " indyk z sosem, zraz z bigosem dawniej jedli pany.
      dzisiaj żaby i ślimaki jedzą jak bociany"
i cos w tym jest. tyle, że ślimaki zastąpiły krewetki.
co jedli-już tego na stole nie zobaczysz-:
-kalarepa nadziewana, budyń ze szpinaku, wymię opiekane, krezki cielęce, perduty
-strudel wołowy, sztufada w galarecie, kołduny
-frykadelki cielęce, wereszczaka, zając z rożna, głowa dzika
-kapłon, cietrzew, bekasy, jemiołuszki, drobne ptaki: kwiczoły, wróble, słonki, głuszec, o zwykłym gołębiu nie wspomnę.
-sandacz, jesiotr, stokfisz, sardela,
-pierigi z: wiazigi, z siemgą,
-szpekuchy
-auszpik, melszpejz, flant, leguminy, sago,
-kiszki, kołdunki, szałtanosy
-mnichy, kreple, oładki
- a ciasta, baby, zefiry, granito, blanc-mangery, marcepany, pastyle, konfitury np z berberysu
--marynaty, np z fasoli, trufle na konserwę,

żywiło nas pole, las, rzeka. wszystko świeże, czyste. a tera? przemysłówka, gówno w pozłotku.
doprawdy, lepiej pójść w pole, las. nazbierać dobroci, zamarynować, zasolić, nasuszyć niż szprucować się toksyną. ale jak zwykle odbiegłam od tematu.

prócz warzyw i owoców również zioła. ale nasze. bez bazylii, choć z kolendrą, która u nas od wieków. mnięta i to co niby chwastem jest. krzewy owocowe, stare szczepy jabłonek, gruszy, ulegałek. co się da :

piątek, 6 listopada 2015

program na życie

wersja standardowa:
czyli kody zachowań.
budzik, bo wewnętrzny budzik nie działa, łazienka, toaleta, makijaż, golenie, odpowiedni ubiór, bilet, komunikacja, 8> godzin pracy, zakupy, spotkania, sprzątanie, gotowanie, tv, net, jedzenie, dupcenie, spanie, prokreacja, rodzenie, wychowywanie. i tak mija większość 11/12 życia.

z tego 1/3 > praca, 1/4> sen, reszta dla ciebie człeku. ups... ile czasu jest dla ciebie?
sen, nawet w dupceniu starasz się dla innych. więc ile dla ciebie? czy to jest potrzebne?

czemu koniecznie musisz iść na konkretną godzinę do pracy? czemu, wbrew fizjologii, tyrasz  tyle czasu ciurkiem? czy twój szef tak pracuje? a szef szefa? a szef szefów? gdzie przerwa faktycznie pozwalająca na odpoczynek, na relax?
francja-1-2 godziny lunch.
usiech-relaksacyjne, krótkie pogawędki. nie mówie o stojących na taśmie.

czemu mundurek, który krępuje ruchy? niewygodą bezustannie przypomina-jesteś w pracy, jesteś w pracy...

prokreacja- tia... temat rzeka. zaczyna sie zazwyczaj fajnie, a od 2 kresek zaczyna się ból dupy trwający do końca życia.

praca i mieszkanie. wow, temat na pierdylion rozpraw doktoranckich.
ekonomia pracy-dla kogo?- praca zarobkowa jako środek do utrzymania się przy życiu. to to średnio widzę. zdrowemu człeku w realiach pl bez kredytów da się wyżyć. nnawet przy tym minimum. gdy chcesz więcej, to więcej pracujesz, bierzesz kredyt, zaczynasz chorować, stajesz się niewydolny, zwalniają cię, zostajesz z kredytem i chorą dupa.
wersja dla samodzielnych i niezależnych. masz biznes, tyrasz, chorujesz, masz dobre ubezpieczenie, prywatna klinika, leczenie za uciułane oszczędności. i tak znow znajdujesz się w punkcie wyjścia, tyle tylko, że starszy i chory.
nie da się ukryć, że w tej wersji trochę pojeździsz, pozwiedzasz, poznasz paru fajnych ludzi i milion kutasów. życie wersja2

życie z pasji i pasją. najfajniejsze, najciekawsze. robisz to co chcesz. nawet jeśli czasem boli, nie zauważasz tego. nie jesteś sfrustrowanym korpo, chyba, że to kochasz. nie jesteś cytrynką do wyciśnięcia. ty decydujesz kiedy masz dość, potrzebujesz przerwy.
w tej pracy spotykasz samych fajnych ludzi, nawet jeśli nie są. ale kręcą twoją maszynke i to jest the best.

ja stoje w rozkroku. między tym co było i kręciło mnie latami, a czego mam już dość, a punktem docelowym. mam kilka planów do finału.

zapomniane

zakochałam się w brukwi.
z pewną nieśmiałością nabyłam tę bulwę. z tyłu głowy siedziały wspomnienia grzesiuka, teksty o paiaku. masakra obozów koncentracyjnych. wszyscy autorzy wspominali brukiew jako paskudztwo.
ja się zakochałam.
oszczędnie dodana do jednogarnkowego, na łeb bije inne warzywa. kremowo-maślana w konsystencji, lecz nie rozpadająca się. delikatna, pyszna. testowana raz.reszta do zrobienia.

będę szukać, wydłubywać takie perełki pokarmowe.
odrzuca mnie kupowanie wynalazków, choć one od zawsze niemal istniały w kuchni polskiej.
myśl, że moje jedzenie, swoim transportem, przyczynia sie do zasyfiania powietrza, mórz, dobrze mi nie robi.
zrezygnowałam do niezbędnego minimum użycie oleju kokosowego. moda na niego skutkuje wycinaniem dżungli, zabieraniem naturalnych siedlisk zwierzakom, niszczenie unikatowych roślin.
ryby morskie to osobny temat. połów, selekcja, transpotr i te rzeczy. + skażenie żyjątek. + "rewelacyjna" sól morska w której znaleziono miktocząseczki plastiku. pyśne nadzwyczajnie.

prośbę mam, jeśli znacie, pamiętacie stare warzywa to napiszcie.

kupony, rodzynki i rybki

mówi się, że po pijanemu wychodzi z człowieka to, co w nim ukryte. jedni dostają głupawki, inni agresora u innych włącza się tryb gorzkich żali. w każdej z tych sytuacji artykuowane są pewne rzeczy.
na trzeźwo też, mimo usilnych chęci czasem ktoś coś palnie i ukazuje się drugie dno. ukryta , utajona, w cieniu i mroku osoba. ten typ tak ma. gra całe życie. bezustanna orka i kontrola.
siedzę se na fejsie i czytam różności. niektóre profile trzymają poziom, inne, które zdawało by się, pasują do mnie, ni z gruchy, ni z pietruchy zaczynają kadzić tak potwornie, że szkoda mi czasu i mojej osobistej uwagi na nie. ida won.
są i ludzie, którzy żyją w totalnym zakłamaniu, tworząc swój obraz, dla własnych korzyści, jako jedynie nieomylny, głównie dla siebie. z zerem konfrontacji, czy refleksji nad tym co zewnętrzne. ich przekonanie o własnej doskonałości jest żenujące.
znam ludzi, w kontrze do tych wymienionych wyżej. z odwagą odrzucaja to, co im wadzi i wchodzą w nowe relacje, w nowe życie. cicho i skrycie realizują swoje plany.
są i tacy, którzy otwarcie mówią o swoich porażkach, oczekiwaniach, zmianach. twardo stawiaja swoje warunki. i to dobrze.
są dzielniaki i konformiści. drudzy dla własnej wygody. pierwsi biorą na klatę, porażki i sukcesy.
nie chcę oceniać, tylko odcinam jak kupon, pewne kategorie.

siedzę we własnym bajorku, czasem dalej wypłynę, nie za daleko. to błąd. powinnam dalej, więcej. jestem gotowa.
ja jestem tylko czy uda znaleźć mi się swoje miejsce. 

środa, 4 listopada 2015

pierdole!
a niech zarośnie mchem i paprocią.
na uj mi histeria starej  i łzy młądej!

z cyklu: życie

-mamo, zmień gacie
-co, co! znów się czepiasz? policje mam wzywać?

gacie noszone miesiac.
zmieniła.
dręczę i tak męczę

takie życie

od kilku lat, nie to, że namiętnie, udzielałam się na kilku forach. jakis grosik, w sensie wiedzy, wrzucałam.
teraz wszystko dostępne, po uiszczeniu opłaty. albo z góry określonej albo dobrowolnej. co najśmieszniejsze i w sumie podłe, wiedza na tych forach, obserwacje, wyniki badań, informacje konkretne są za darmo. ogólnie dostępne w necie lub wrzucane poszczególnymi ludziami. i szlaban. szlus. nie że reklamy utrzymają. nic z tych rzeczy. tylko płać.
a ja kretynka reklamowałam ich, polecałam. durna ja, durna :/

poniedziałek, 2 listopada 2015

może to minie?

kilka dni robótek z przerwami i znów wraca zaszłe. trzy razy wychodziłam z domu, wracałam, bo jeszcze to i tamto. blech...
najlepiej mi się robi, gdy panny domowe śpią jeszcze. z przytupem śmigam i tu i tam. robota pali mi się w łapach. niech no jeno ćhoć jedna ślipie otworzy to mam od razu zupę w głowie. szlag...
tak se myślę, że może nasze żywoty to tak trochę jak ruska laleczka. jeden w drugim? to teraz to okres płodowy do następnego. siedzimy sobie a całe to życie to jakiś test na nienarodzonych. i w zależności od wyników trafi się do fajnych rodziców, albo sadystów.
a co przed było idąc tym śladem?
trochę bredzę, bo czuję się raczej wujowo. trochę mnie zarzuca. głownie zalegam.
szczyt odmóżdżenia popełniłam wieczorkiem. na kakaowe cósie nałożyłam serek czosnkowy. nosz pyśne :/
 i czego się dziwić, że zbiera mi się na torsje.

żałosną żabą się czuję, takim kleksem z pampersa. .. witaj klo!

łakomstwo nie popłaca

pojadłam sobie i owszem na gościnnych występach. dobre było, zdrowe, jeno w nadmiarze, cho z talerza nie wypływało na wzór amerykański. tyle tylko, że w jednej potrawie za dużo składników a i przystawek pierdylion. co jedna to lepsza. a to ukochane kalamari, a to karczochi, a to surówka z awokado i inszości. samo pyszne, a dziś na bembenku można grać. sama se też dokopałam.
pizzy mi się zachciało. bezgluta oczywiście. ciasto wykonałam, sos też, sięgam do lodówki po sra a tam nic. zżymłam się trochę , nic to. do ciasta dałam pokruszony biały ser, placek posmarowałam sosem. dobre mi to :) ale tu mać i wogle więc zupę trzeba zrobić. kapustowa jakaś z przecierem. dobra :)
siłą rozpędu skroiłam mięsiwo, na smalec, cebula w ćwiartki, dynia w grubą kostkę razem ze skórką, no i kilka jabłek na dokładkę. wszystko eksperymeny. posypane mariankiem.całkiem ujdzie :) dyni w tym zestawie nie przerabiałam. po prostu wrzuciłam to co mi pod ręką poza mięsem na blacie zalegało.
już wiem, że ryba i grzyby to nie jest mój ulubiony zestaw. jedno i drugie w tym składzie traci swój aromat a co za tym idzie smak. dobre ale nie powala.

zaraz do sagana wrzucam buraki, bo chodzą za mną i tupią i zaparzę prócz czystka pokrzywę. potwornie mnie muli po tym miksie pokarmowym. w zestawie tylko 3-4 i to mi służy.

może jaki rozpustny deserek w rodzaju zapiekango kogla mogla z kakao? duuuużo kakao, duuużo magnezu...flap 

lampka na grób

pisałam, że swąd cmentarny mnie odrzuca? pisałam. nie paniętam tego z czasów dzieciństwa. na dysku zapisały mi się tysiące płonących lampek, zniczy. bez smrodu. cmentarze okryte łuną światła. nastrój. cisza. szelest liści pod stopami, pańska skórka i obowiązkowo przemarznięte stopy.
dawno temu, ale już w okresie III rp wpadła mi w oko informacja, o zmianie, urzędowe przepisy, składu światełek nahrobnych. że niby te stare to dramat a nowe będą super. cokolwiek by to nie znaczyło. no i nastał smród. taki detal. nastały też plastiki. psiękne kufa. kolorowe, jarmarczne. tylko czy ktoś się zastanawia stawiając TO na grobie, co wydziela się do atmosfery pod wpływem temperatury? dodatkowo jakie reakcje zachodzą między produktem spalania a plastikiem? śmiem twierdzić, że to bomba toksyczna, coś na miarę cyklonu, z opóżnionym zapłonem.
chemikiem nie jestem, ale ftalany to rzecz niefajna. plastifikatory bez atestów, boć tu nie potrzebne, również.
cóż jeszcze mnie " zachwyca"? plastikowe kwiecia i  " cuda" wianki. estetyka  z głębokiej doopy.
i tabuny ludzi. tłumy, tysiące. bo tylko teraz i tylko tu. jak na promocji.
że co? wredna jestem? no jestem!
że jak co, to nikt nie przyjdzie? a po co? żywi mają żyć, a ci co odeszli niech spoczywają w spokoju.
i skąd ja mogę wiedzieć co mi się uroi czy co dzieciaki wymyślą? pudełko na człowieka takie ważne?
szkoda, że nie ma takiej tradycji jak w tybecie. na kawałki i na karmę. ekonomiczne i ekologiczne. ale nie tu. tu nawet na pudełku trzeba zarobić.
dzieciaki. najmniejszym kosztem proszę. po co ta szopka. przecież i tak za kilkadziesiąt lat nikt doopy nie powlecze na grób jakiejś tam nieznanej pra, pra szczurzycy. żałoba do pochówku a potem nosy w górę i skaczemy jak kangury. serio! szkoda życia na smęty :)

niedziela, 1 listopada 2015

a miało być piknie

2 osoby a dzień spaprany. jedna doprowadza do łez. bezsilność rozwala. zostaje wkurw. nic tylko wpierdolić.
druga pozjadała wszystkie rozumy. szczęściem fizycznie nieznana. i również wkurw.. pozwolić się w sobie przetoczyć czy pierdzielnąć czymś ciężkim w celu ulżenia sobie?//

o wszyscy święci

hm, człek się rodzi i gupi umra. jakoś zawsze mi sie pętały te grobowe święta. przekazane via kol od księdza via radio informacje, rozjaśniły mroki mej niewiedzy. dzisiejszy dzień, to wszystkich świętych, czcimy tych wszystkich cichych, nieoficjalnych. którzy życiem swoim się uświęcali. jutrzejszy, poniedziałkowy to zaduszki. faktycznie poświęcony naszym zmarłym. drzewiej nosiło się im pokarmy, romowie do dziś , chyba, ucztują ze zmarłymi.
ja siedzę na dupce, domem.
są priorytety i naiwne kretynki. patrz mła, które dają się w pewnym sensie dupcyć. ale nauka nie idzie w las tylko w nas. w mła.
cudze priorytety, a moja dupka.
chyba lubię moją dupke, uczyć też się lubię.
przyglądam się relacjom, milczę, bo kibic siedzi i nie gada.
czasem czekam na ludzkie słowo. wyjaśnienie. człowiek jestem. czasem chyba rozumny. a tu nic.
to nie moje świadectwo o sobie, o swojej przyzwoitości, o takiej małej, ludzkiej uczciwości. to cudze. i nie zamierzam mu poświęcać już ani chwili. po prostu. szkoda mi siebie.
a znaki już były wcześniej.
fakty potwierdziły werbalne przekazy. te niewerbalne też. znam cię. i nie ufam.