Że schudłam do 60 kg? Że głowa od wczoraj nieustannie boli? Żem zadowolona.
Noc przeturlana z boku na bok i w innych konfiguracjach z wałkiem pod głową, żeby jakoś naprowadzić kręgi na właściwe im miejsce. Średnio wychodzi. i pewnie będzie ciągle bolało.
zapodałam sobie wczoraj zakupy. siaty, toboły same się nie przyniosą. więc targamy. po większości młąda, która z uporem maniaka wyrywa mi każdą cięższą rzecz. potem rozładunek i heja na pola na rowerach.
dyr, dyr, dyr na kamulcach i nierównościach, doopka podskakuje, a wraz z nią kręgi słupa. ubijają się jak w moździeżu. nic to. jadymy dalej w świeżych okolicznościach przyrody. na prawo ugory i pola, na lewo równie atrakcyjnie. wykopki. błękitne maszyny wypluwają z siebie kartoszki. co wyplują to jadą na inne pole. susza? i tam! jakoś nie widać. badyle soczyście zielone, pomarańczowe dynie w szmaragdach, takoż samo marchew, pietrucha. jadymy. na drodze porozrzucane hurtowe ilości kartofli, cebuli. Żal żeby się zmarnowało. więc bawimy się w zbieractwo, przy okazji ogarniając polne pieczarki i czarny bez, który w tym roku równomiernie dojrzał. bitwa na słowa z młądą, która w rozpasaniu zbieraczym gotowa wedrzeć się na cudze pole i rwać, grabić. no sory Winetou! tak się nie bawimy, nie nada. znów tłumaczę jak dziecku, wyjaśniam zawiłości prostych rzeczy. chyba kiepsko mi wychodzi, bo nieprzekonana. ale odpada. wracamy bo: trzeba coś pożreć, ogarnąć dobra, i takie tam. obiad prosty i nieprzesadny. filety śledziowe + ogórcy + chlebek. nie chce mi się więcej.
ponieważ coś mi się smaki i upodobania pozmieniały, gotuję na śniadanie pomidorową. bo lubię. żadne tam kanapki, sałatki, surówki czy zupki -fuj-mleczne. zupiszcze ma być i już. zupa też prosta-5-minutowa. przecier, woda, sól, śmietana i do tego makaron. styknie! na obiad wątróbka, bo cosik chodzi za mną, na kolację warzywa. a na środę obsmażane żeberka w kapuście. jami :)
w domu na przerób czeka hurtowa ilość brzoskwiń sprezentowana sąsiadką. czas na opróżnienie drugiej szafki pod przetwory. na balkonie też trzeba znaleźć miejsce na dobra długoterminowe.
dziś dzień odpoczynku od jazd. regeneracja kadłuba i końcówek co nie znaczy, że inne rzeczy idą w kąt. drobiazgów jest do licha i ciut ciut. karmienie żywca, mycie misek, bo im się należy, nie że porośnięte brudem czy cóś, ale nabłyszczyć czas, pozbierać psie klejnoty, odchlewić boczki, zaobiadować a potem pełna dowolność. lekturka, kredeczki, karteczka i może powstanie jakie wiekopomne dzieło, niah, niah... :)
chudsza doopka jest całkiem, całkiem przydatna w życiu codziennem. wstaje się jakby lekcej, łatwiej przemieszczać się w interiorze itd. nie znaczy to, że bezboleśnie. bo kolanko dokopuje, pomęczony skłonami kręgosłup sztywny dziś jak pal azji. minie! a teściowa to jednak czasem miała rację. poranna gimnastyka to podstawa.tylko rób to człecze gdyś zardzewiały potwornie. a psy patrzą na cię jak na durnia, gdy robisz wygibasy. albo zaczynają kicać wariacko dokoła, albo z pewną nieśmiałością podchodzą i nochem sprawdzają czy ja to na pewno ja. bo ocznie to ktoś zupełnie inny.
wyjechana robię sobie tydzień postu w polityce. myślnie nawet się nie udzielę. przewiduję jedno duuuuże zmiany w polityce. coś brzęknie z pieca na łeb. pojęcia nie mam co, niespodzianka.
ogólnie plany są takie: robić dobrze sobie i tym co pod ręką a reszta poczeka :)
Noc przeturlana z boku na bok i w innych konfiguracjach z wałkiem pod głową, żeby jakoś naprowadzić kręgi na właściwe im miejsce. Średnio wychodzi. i pewnie będzie ciągle bolało.
zapodałam sobie wczoraj zakupy. siaty, toboły same się nie przyniosą. więc targamy. po większości młąda, która z uporem maniaka wyrywa mi każdą cięższą rzecz. potem rozładunek i heja na pola na rowerach.
dyr, dyr, dyr na kamulcach i nierównościach, doopka podskakuje, a wraz z nią kręgi słupa. ubijają się jak w moździeżu. nic to. jadymy dalej w świeżych okolicznościach przyrody. na prawo ugory i pola, na lewo równie atrakcyjnie. wykopki. błękitne maszyny wypluwają z siebie kartoszki. co wyplują to jadą na inne pole. susza? i tam! jakoś nie widać. badyle soczyście zielone, pomarańczowe dynie w szmaragdach, takoż samo marchew, pietrucha. jadymy. na drodze porozrzucane hurtowe ilości kartofli, cebuli. Żal żeby się zmarnowało. więc bawimy się w zbieractwo, przy okazji ogarniając polne pieczarki i czarny bez, który w tym roku równomiernie dojrzał. bitwa na słowa z młądą, która w rozpasaniu zbieraczym gotowa wedrzeć się na cudze pole i rwać, grabić. no sory Winetou! tak się nie bawimy, nie nada. znów tłumaczę jak dziecku, wyjaśniam zawiłości prostych rzeczy. chyba kiepsko mi wychodzi, bo nieprzekonana. ale odpada. wracamy bo: trzeba coś pożreć, ogarnąć dobra, i takie tam. obiad prosty i nieprzesadny. filety śledziowe + ogórcy + chlebek. nie chce mi się więcej.
ponieważ coś mi się smaki i upodobania pozmieniały, gotuję na śniadanie pomidorową. bo lubię. żadne tam kanapki, sałatki, surówki czy zupki -fuj-mleczne. zupiszcze ma być i już. zupa też prosta-5-minutowa. przecier, woda, sól, śmietana i do tego makaron. styknie! na obiad wątróbka, bo cosik chodzi za mną, na kolację warzywa. a na środę obsmażane żeberka w kapuście. jami :)
w domu na przerób czeka hurtowa ilość brzoskwiń sprezentowana sąsiadką. czas na opróżnienie drugiej szafki pod przetwory. na balkonie też trzeba znaleźć miejsce na dobra długoterminowe.
dziś dzień odpoczynku od jazd. regeneracja kadłuba i końcówek co nie znaczy, że inne rzeczy idą w kąt. drobiazgów jest do licha i ciut ciut. karmienie żywca, mycie misek, bo im się należy, nie że porośnięte brudem czy cóś, ale nabłyszczyć czas, pozbierać psie klejnoty, odchlewić boczki, zaobiadować a potem pełna dowolność. lekturka, kredeczki, karteczka i może powstanie jakie wiekopomne dzieło, niah, niah... :)
chudsza doopka jest całkiem, całkiem przydatna w życiu codziennem. wstaje się jakby lekcej, łatwiej przemieszczać się w interiorze itd. nie znaczy to, że bezboleśnie. bo kolanko dokopuje, pomęczony skłonami kręgosłup sztywny dziś jak pal azji. minie! a teściowa to jednak czasem miała rację. poranna gimnastyka to podstawa.tylko rób to człecze gdyś zardzewiały potwornie. a psy patrzą na cię jak na durnia, gdy robisz wygibasy. albo zaczynają kicać wariacko dokoła, albo z pewną nieśmiałością podchodzą i nochem sprawdzają czy ja to na pewno ja. bo ocznie to ktoś zupełnie inny.
wyjechana robię sobie tydzień postu w polityce. myślnie nawet się nie udzielę. przewiduję jedno duuuuże zmiany w polityce. coś brzęknie z pieca na łeb. pojęcia nie mam co, niespodzianka.
ogólnie plany są takie: robić dobrze sobie i tym co pod ręką a reszta poczeka :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz