dzień obiboka jest dniem straconym. jestem nafoszona na samą siebie, bo założenia były inne. Rowerek, coś tam, coś tam. jakiś przerobik bzu itd a tu nic. 14.30 i padam. zwyczajnie zaczyna mnie ścinać z nóg. każdy ruch powoduje ból głowy. więc głównie leżę. bo gdybyż to tylko ta makówka :/ szlag!
nienachodzona jestem, nie umęcona a stiopa jedna z drugą pali, piecze, boli. cebula odpadła. czas na akupresurę. dyźdam stiopę najpierw nerką, układem moczowym i lecę ku palcom. może to nie fachowa kolejność, ale jakże przyjemna :) poza początkiem bolesnym. wymiętoliłam, nauciskałam, powykręcałam i jak niemowlę zasnęłam w 3 minuty. obudził pios. stuk, drap pazurami po podłodze. lezę, paczę a zaraza bezczelnie, bez śladu skruchy na paszczy wciska nos w gurmety. osz ty franco! zastawiłam miejsce prawie zbrodni krzesłem-zasypiam. łomot za oknem, duchota jak nieszczęście-wstaję, włączam wiatrak, otwieram okno, czekam na chłód na twarzy. zasypiam. budze się znów-kochane wredme musi. otwieram drzwi, wypuszczam, czekam, wołam, zamykam-śpię. z kotami spokój. nic w parapet nie waliło, nie darło paszczy-wpuszczaj babo! dowolnie właziły i wyłaziły otwartym. seniorka kociego rodu była uprzejma podrzucić dziczyznę pod drzwi. spoko! nie rusza!
po nicrobieniu sztywnam jak kołek. ale to dobry początek. czas na teściową ;)
jedni mają ochotę sobie palnąć w łeb ja bym z chęcią powróciła do programu fabrycznego. po całości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz