środa, 28 grudnia 2016

wszyscy mamy MSBP czyli zespół Munchausena na co dzień w różnych wariantach

 czyli autodestrukcja w odcinkach
 jakiś czas temu pisałam o wstrętnej chemii gospodarczej. i nie tylko. kosmetykach, wodzie i całym tym szajsie, z którym mamy na co dzień do czynienia.
na wonie tera mi przeszło. mniej lub bardziej ulotne i wyczuwalne.
ponieważ, jest to już historia, pozwolę sobie wrócić, do czasów wyrajów. nie wiem kto z Was, ja z pewnością kilka razy przeczytałam "Lato leśnych ludzi" Rodziewiczówny. zakochałam się. wyraj zakotwiczył się w moim wokabularzu na stałe. Wyraj literacki to totalny memłon. natury, mój wyraj, współczesny, to symbol suto okraszony aromatami nie z tej ziemi.
wyobraźcie sobie domek, nie za duży, w każdym pokoju air wick, w salonie 2 lub 3 wciśnięte w gniazdka. od pewnego czasu na wejściu skrupulatnie owe wyrywałam ze ściany, zawijałam w cóś, nie pozwalające woni wydostawać się na zewnątrz i wietrzyłam z zapałem. przez kilka dni smrodek ulatał. potem zostawał wyczuwalna jak dla mnie woń produktu ropopochodnego. potem był kaszel, problemy z krtanią i inne atrakcje. pierwszy dzień pobytu zawsze "upojny". ścinało mnie z nóg jak po flaszce.
minęło już trochę czasu i uznałam, że mogę rozgryźć temat.
co jest, co zawiera szklana flaszeczka podpięta pod prund?
-EUH208-R-p-meta-1.8dien(D-limonen). producent uprzejmie informuje, że może powodować reakcję alergiczną
idąc tropem, jak detektyw trafiłam na informacje: https://pl.wikipedia.org/wiki/Zwroty_wskazuj%C4%85ce_rodzaj_zagro%C5%BCenia
zeźliło mnie mocniej, więc macie:http://www.swishclean.pl/materialy/_upload/karty/kch_FRESH_AIR_PL_03_09_2015.pdf
ponieważ nie mam w domu onego produktu, nie jestem w stanie z detalami opisać każdej w substancji wchodzącej w skład tego wynalazku ale:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Limonen
i tu nastąpiła zaciesz :D, zwróćcie uwagę na:źródła występowania, interakcje z otoczeniem, działania alergizujące. to tylko jeden składnik. o reszcie nie wiem. w kazdym razie, moje pudełko na człowieka bardzo źle reaguje na to cóś.
źle reaguje na chemię w ogóle, chyba już sobie nie radzi z całym tym smogiem w każdej postaci.

a tu mamy ony produkt. substancja : salicylan benzylu:
najzabawniejszy jest ustęp pod tytułem: dane nie są dostępne. 
jadziem dalej:

Toksyczność surfaktantów[edytuj]

Skórna[edytuj]

Spora część problemów skórnych człowieka jest związana z narażeniem skóry na działanie roztworów surfaktantów. Pewne preparaty zawierają znaczne ilości surfaktantów, np. ciecze chłodząco-smarujące, emulsje olei łożyskowych, środki chemii gospodarczej i środki higieniczne. Powszechne są różnego stopnia podrażnienia skóry, a nierzadko reakcje alergiczne. Działanie fizjologiczne surfaktantów na skórę i przenikanie przez jej warstwę rogową podlega badaniom laboratoriów dermatologicznych.
Grupy surfaktantów, które powszechnie uważa się za łagodne dla skóry to m.in. surfaktanty oparte na poliglikozydach alkilowych (poliole), surfaktanty amfoteryczne (betainy, amidobetainy, izetioniany) i surfaktanty polimerowe. Alkohole etoksylowane są względnie łagodne, ale nie tak łagodne jak niejonowe poliole. Dodatkowo, alkohole etoksylowane mogą ulegać utlenieniu, dając produkty uboczne (nadtlenki i aldehydy), które mogą podrażniać skórę. Te grupy surfaktantów są na ogół używane w preparatach higieny osobistej i w kosmetykach.
Dla szeregu homologicznego surfaktantów istnieje zazwyczaj pewna długość łańcucha alkilowego przy którym istnieje maksimum podrażniania skóry. Zazwyczaj występuje ono przy długości łańcucha nc = 12. Odzwierciedla to maksimum aktywności powierzchniowej przy tej długości i zmniejszenie CMC. Anionowe środki powierzchniowo czynne są na ogół bardziej podrażniające niż niejonowe. Na przykład, laurylosiarczan sodu, który jest powszechnie używany w pastach do zębów, ma stosunkowo wysoką toksyczność dla skóry. Czasami dodatek łagodniejszego surfaktantu (takiego jak poliol) może znacząco poprawić właściwości dermatologiczne preparatu.Surfaktanty amfoteryczne, jak betainy, mogą także obniżyć podrażnienie skóry wywołane przez surfaktanty anionowe[4].

Środowisko wodne[edytuj]

Badania dotyczące toksyczności dla organizmów wodnych są przeprowadzane zazwyczaj na rybachdafniach i algach. Współczynnik jest wyrażany jako LD50 (dla ryb) lub EC50(dla dafni i alg), gdzie LD i EC oznaczają odpowiednio stężenie śmiertelne i efektywne. Wartości poniżej 1 mg/l po 96 godzinach badania na rybach i algach oraz po 48 godzinach dla dafni są uważane za toksyczne. Surfaktanty łagodne dla środowiska powinny się charakteryzować wartościami powyżej 10 mg/l (im mniejsze stężenie tym substancja jest bardziej toksyczna) [4].
kolejne cudo to pasy do zębów. paszcza, fantastyczne miejsce, śluzówka, pierwsza faza trawienia, super przenikalność. tak-y, mogę zapomnieć. o składzie za chwilę. osobiste odczucia? drętwienie paszczy. całej. i proszę sobie wyobrazić, że:
bardziej znieczula niż blend-a-medy czy inne. 
nie ważne, i tak większość używa blend-a-med czy innnych równie atrakcyjnych. no to jadziem:
- Uwodniony koloidalny dwutlenek krzemu czyli hydrated silica
-sodium hexametaphosphate-
, krótko mówiąc rozpuszczalnik
Cl 77891, lub E 171 w żarciu przemysłowym to dwutlenek tytanu
-Cl 74160 barwnik
-Cl 74260 - o radości, ftalocyjanina!!!, https://en.wikipedia.org/wiki/Phthalocyanine_Green_G
moja mać jest chemikiem. ponad 30 lat przepracowała w laboratorium chemicznym. w jej czasach była skala toksyczności. od 1 do ?. 1 to najbardziej toksyczne chemikalia. ołów, cyjanek i jegi związki to właśnie ta grupa. http://sciaga.pl/tekst/61768-62-pierwiastki_smierci
chwilowo to by było na tyle. w każdym razie z każdego kąta wieje grozą, wszystko czego używamy w zasadzie jest tragicznie beznadziejne. w pogoni za złudzeniami i fałszywym budowaniu wartości, nie mówię, że siebie, broń buk, ale fałszywego budowania własnego statusu poprzez "upiększanie" własnego domu, zabijamy się i niszczymy najbliższe środowisko tworząc je toksycznym. 
u mnie w domeczku są strefy wspólne. te wyczyściłam z chemii. gdybym jeszcze przestała jarać to byłoby piknie. ale chyba zdechnę z petem w dziobie.

ps. najbardziej mnie bawią ludzie, którzy z upodobaniem ganiają po lekarzach. alergologach. którzy rwą kołtun z głowy, dziecię alergiczne posiadam, a walą każdą możliwą chemię w każdy kąt domu, gdzie pierwsze wyrko potomstwa to zlakierowana chemicznie trumienka. wytłumaczcie mi proszę sensowność trucia się na własne życzenie a potem leczenie i znów trucie się chemią. bo czymże są leki?


niedziela, 25 grudnia 2016

świątecznie

Zalegam na kanapie w pozycji horyzontalnej i trawię. Śniadaniowo pierogi z kapustą i barszczyk. zakąszam kutią. a co? jak święta to święta. skromnie ale prawdziwnie. Nawet  na Pasterkę mnie poniosło. no i tu bym sobie pogadała z księżmi. naszymi jezuickimi a i może całą resztą. bo wrażenie miałam nieodparte, że z racji narodzin Dzieciątka Msza powinna być radosna, wesoła. bez kolejnego krzyżowania Jezusa. to moim zdaniem nie ta okoliczność. ale co ja tam wiem?
Pierwsze czytanie to ze ST. Izajaszowe. o wyriezaniu Madianitów. i znów bym polemizowała. bo przeca od nich wziął się Jahwe. a jak Jahwe to i logiczną koolejnością zdarzeń Zbawiciel. jakoś mi to nie gra. ale co ja tam wiem?
czytanie z NT. Łukaszowe. o narodzinach Dzieciątka. jak się był narodził i jak go Maryjka w ony żłób złożyła. ja prosta baba mam złe skojarzenia. składa to się zwłoki do grobu a nie Maleństwo. czepiać się nie będę bo to byle jakie tłumaczenie Wujka. i widać, na mój prosty matczyny rozum i uczucia, że cała ta relacja, jest z palca wyssana i facetem robiona. jakoś średnio siebie widzę, nawet osłabiona po porodzie, żebym w obcym, nieprzyjaznym miejscu, wypuściła dziecko z ramion i położyła do brudnego koryta. nawet ze sianem. tylko ja się pytam jakie tam siano? ale co ja tam wiem?



poniedziałek, 19 grudnia 2016

chwila refleksji

po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że mój kiludniowy wkurw ma przyczyny nie w zewnętrznych sprawach, nie w pracy, kasie i innych mało ważnych rzeczach. to odreagowanie rozczarowania sytuacją rodzinną. nie ma rodziny-nie ma świąt. jedno tak zmęczone, że ledwo nogami powłóczy. ponoć. drugie-ma w doopie. dwie pozostałe by może i chciały je mieć. ale musi być Marysia do roboty. a Marysia odmawia. razem, każdy coś to prosze bardzo. ale nie na siłę i nie za wszystkich. Maliństwo tylko ma parcie, no i wspólnie coś zrobimy. jak zresztą zawsze. i będzie namiasteczka Wigilii.
smutne..

...

I co tu pisać drodzy Państwo. cokolwiek, gdziekolwiek człek się nie ustawi, wszędzie dupa i w nią wieje.
pracy mi pocza, ale myśl, że będę utrzymywać tych padlinożerców jest mi tak obmierzła, że wejście ja jakikolwiek profil pracowy jest tytaniczną walką samą z sobą, ze swoim sumieniem.tych organizacji i i uwikłań do których należy Pl jest tyle, że mała głowa.  z drugiej zaś strony włącza się instynkt samozachowawczy i szepce w ucho swoje.
jak pogodzić sumienie i pudełko na człowieka?
szara strefa?
ni...więc kopię się teraz ze swoim własnym koniem.

bezsilność

żżycie się toczy dokoła. rózne rzeczy się dzieją. cos czego nienawidze serdecznie, donosicielstwo, niszczy ludzi. cos czego nienawidzę, przemoc i znieczulica. zabija.
przypadkiem trafiłam na yt na film. jakaś produkcja dotycząca wojny na bałkanach czy w innych okolicach, nie ważne gdzie. w każdym razie dotknęła albańczyków. rzecz, która mnie zbulwersowała, a októrej się nie mówi, to fakt, że NATO używalo tam brudnych bomb, pocisków. że w wyniku ich działań tysiące ludzi zmarło na choroby popromienne. tak to NATO działa na rzecz rozprzestrzeniania się konfliktów i działań wojennych. żeby nie było, że to bajka- przyznało się do tego. i pacz panie i Albania i Polska należą do tej zbrodniczej organizacji.
czy ja i Wy chcecie mieć krew innych nacji na rękach? z pewnością nie. tym bardziej dzieci. a mamy finansując z naszych podatków mniej lub bardziej oficjalne działania zbrojne.
czy  można rząd, czy można kogokolwiek zmusić do czegoś? bardzo wątpię.
czy mam wpływ na rzeczywistość. a i owszem. w bardzo ograniczonym zakresie. na własnym podwórku.
tak. 2-17 to rok radosnych ćwiczeń wojskowych. i na terenie Polski i na terenie zachodniej Rosji i Białorusi. w związku z tym już mamy zalew obcych wojsk. ups...sojuszniczych. czy tego chcę czy nie to się dzieje.
a tymczasem koniec roku (?) zbliża się szybko.
nowy rok.
już bez pracy. właśnie się dowiedziałam o tym w sposób mniej więcej normalny i mimo wszystko sympatyczniejszy niż wielu innych.
wersji-idę do UP i rejestruję się wogóle nie biorę pod uwagę.
wersję rejestracji telefonu bardzo mocno rozważam. bo? nie jestem terrorystą, zresztą oni i tak wiedzą kto jest a kto nie. rozważam z powodu głębokiego zniesmaczenia. że po raz kolejny jestem traktowana jako wróg, indywiduum ze wszech miar podejrzane, które trzeba mieć pod kontrolą.
zresztą, jeśli wejdziesz między wrony musisz krakać jak i one.
tak więc, zostaje jeszcze internet i korespondencja listowna. tak, chyba do tego wrócę.
chyba...rozważam.
ciotka zarejestrowała telefon i odmawia rozmawiania przez niego.ze strachu.  w czasie rejestracji została dokładnie przepytana na okoliczność potencjalnych użytkowników i przekazywanych treści. żenada? mać nie rejestruje. 80-latka terrorystką??? na podsłuchu? to jakiś kosmiczny żart! czasy stalinowskie wersja XXI wiek wracają w podskokach. czystki, podsłuchy, donosy.
a małpa w klatce szaleje

sobota, 17 grudnia 2016

mój kraju, dziwny kraju

zacznę od sąsiada, który tworzy nową jakość politycznego dziennikarstwa

https://www.youtube.com/results?search_query=kuba+w%C4%85t%C5%82y+tv+


a poza tym?


piątek, 16 grudnia 2016

Święta, święta i po świętach

nie wiem jak u Was ale u mnie Mikołaj był 6-go. wrzucił po drobiazgu i zmył się po angielsku. święta? a co to takiego? " obrzydły mi Wasze święta"- tak mówi Bóg.
zapotrzebowanie jest na krokiety, barszczyk czerwony i kompot. zaprowiantowanie jest na kutię i śledzie tudzież barszczyk. no i to chwilowo na tyle.
jak przeżyjem to żyć będziem jak mówił klasyk.
chatynka rozgrzebana totalnie. skrobanie łazienki trońkę zdemolowało i tak trudny do utrzymania ład. ponieważ Kościół mi ostatnio nie po drodze to i nie wiedziałam kiedy ksiądz po Koledzie będzie chodził. sori, nie przygotowana byłam. przeprosiłam. głupio mi. informacji na drzwiach do bloku brak. w ubiegłych latach była.
trochę przyłamana jestem. zacieki na suficie takie, że trzeba chyba tynk zbijać. dzięki sąsiedzie! póki co metalową szczotą ryłam te wodne Picassy. część zlazła, część została. a huk z nimi. może podwójny grunt pozwoli to przykryć? ( ponoś są specjalne farby kryjące zacieki )) nie wiem. mam wątpliwości. a i tak to tylko wstęp do reszty. ech....szkoda gadać...trza robić i nie oglądać się na nic. a robić mi się nie chce. skakanie po wannach, stołkach skutkuje potwornymi przykurczami mięśni. chodzę jak na szczudłach. schodzenie po schodach doopy nie urywa ale bolesne jest jak cholera. a tu Maliństwo się rozchorowało. 2 razy dziennie z braćmi mniejszymi trzeba śmigać na spacerniak. to program minimum.
zaciesz mam też przeogromny z pralni samoobsługowej. wczoraj ponowna wizyta. przyjechała mać. trzeba doprać bo wieczorem wraca do ciotki. więc dzida z kurteczką, szalikiem i swoim nabojem brudów. 2 godziny i pranko suche, czyste, pachnące. bardzo fajnie się gada z panią obsługującą ten biznes. alergia to je to ;). wyjątkowo dużo ludzi było. wszystkie pralki i suszarki szalały. jak dla mnie bomba. tylko te toboły do targania bolesne w konsekwencji.
no i tak się to wszystko wlecze. w domu walka z młądzieżą która ma chore parcie na kontrolowanie wszystkiego, darcie ryja na babcię, ustawianie wszystkich pod siebie. ech... bure i ponure to wszystko. bolesne. ale może po tysiącach powtórzeń coś zaskoczy.
no i tym optymistycznym ...

niedziela, 11 grudnia 2016

poranek? nie! po-ranię

Hej urodo, urodo chatynki.
jedno na agresorze od rana, drugie na bezkontakciu. lokalna starszyzna trzyma jeno poziom. eterem ale jednak.
i jak tu kurwa wyjść na prostą ja się pytam drodzy Państwo??? no jak???

sobota, 10 grudnia 2016

magiczna moc sagana

gulaszowa czy chińskie?
krótko i na temat w kwestii obiadu. odpowiedź mało w temacie. -ser biały. loncik krótki, króciuteńki. piana zaczyna się toczyć. krótka wymiana zdań i stanęło na gulaszowej. bestyja się poddała cwanie, bo wie, że zupy wychodzą mi od niechcenia rewelacyjnie. tfu, przez lewe ramię, coby nie zapeszyć.
gulaszowa. sagan cały to nie zupa to poemat. sama zachwycam się smakiem, jakbym to nie ja gotowała. no bo jak to? takie dobre i ja? niemożebnie.
więc przedstawię Wam moją dzisiejszą wersję: do dużego sagana wrzucamy łyżeczkę niepoprawnego politycznie smalcu. na rozgrzany ony 1/2 kg łopatki wieprzowej pokrojonej w kostkę. i zostawiamy bez przykrycia, żeby się solidnie zrumieniła lub w mojej wersji lekko przypaliła. wszystko gulaszowe w moim wykonaniu musi mieć dymny posmak kociołka. nawet taki udawany. potem leci do tego cebula pokrojona w grubą kostkę. i gdy zaczyna się przypalać, a znów jest to wskazane, kolorek, zalewamy całość wodą. teraz dodaję soli, słodkiej papryki, chilli. ma być  moc. przykrywam pokrywka i gotuję. dziś dodatkowo wycisnęłam do zupu pól tubki ostrej pasty paprykowej wegierskiej razem z Pesto Rouge. potem ziemniory, na zasadzie, albo sie ugotuja jak nalezy albo bedą głąby, co związane jest z gatunkiem kartofli. te trafione w punkt. cześć została w kremowych w smaku kawałkach część rozpadła się na proch i pył tworząc genialną zawiesistość. tak, pyrek musi być odpowiedni, biały, mączysty, a nie żółte, goowno na paszę dla świń. dopszsz, teraz czas na trochę kapusty w kawałkach, zieloną paprykę i marchew. sztuk jedna, żeby zupa nie przeszła zbyt słodkim jej smakiem. nie przeszła. słodycz została w warzywku dając fajny kontrast do reszty.
kochani, gotujcie tego sagana, posypcie natką. delicje i niebo w gębie. rozgrzewa, syci. a humor po niej wyśmienity.
smaczniastego :)

czwartek, 8 grudnia 2016

SZCZERZE

mam dość gonienia tego pierdolonogo króliczka zwanego życiem.
siedzi we mnie radość z pracy. wspólne z kolegą gorączkowe liczenie moniaków i obopólny zachwyt z przybywającej kasy. piąteczka za piąteczką i ulga. będzie co jeść. będzie życie.
jakieś mikro plany i choooj do sześcianu.
mam dość.
chodzę na wkurwie. chodzę? siedzę. zaciskam zęby  by nie bluzgać gdy z wysokości znów jebłam o beton.
mam dość!
nie wiem jak się to skończy. może pozbieram ten rozpierdzielony gruz i ulepię z siebie jakiegoś Golema a może zostanie paproch.
ostatecznie z prochu powstałeś pono i w te formę wrócisz. myśl ta mi coraz bliższa i wcale nie obrzydliwa.

polskie równouprawnienie.

praca na szatni jaka jest każdy widzi. nic rewelacyjnego. w klubie tym bardziej. wesołe buźki, napite buźki, usteczka napompowane silikonem, szał ciał jednym słowem. nic specjalnego. odbierasz ciuszek, wieszasz, wręczasz numerek a na koniec odwrotnie. no chyba, że ktoś ma parcie i kilka, kilkanaście razy na noc wymyka się na świeże na papierosa, to wtedy powtarzamy czynności.
praca jak praca. głośno-i miło, jeśli fajną muzykę dają, kopytka bolą.
ucieszyłam się z onej. oczami wyobraźni widziałam miseczkę napełniającą się tipami. no i tak było. i dlatego jest to praca bardzo pożądana. dla napiwków. w dobrym miejscu dobry zarobek.
jedna noc i finał. dzwoni właścicielka, sory - kolega zostanie na szatni, pani proponuję zmywak.
krótko-w duszy zawyło, w duszy bluznęło, usta milczały, bo i co można powiedzieć. baba do saganów, facet na podwoje? żenada.

z wściekłości dopadłam łazienkę i walczę z zaciekami.

krótko mówiąc-wkurw.

środa, 30 listopada 2016

bo życie takie jest

Usiłuje sobie przypomnieć od kiedy zaczęłam kasłać. to już pewnie miesiąc z okładem. kaszel to jedno, drugie osłabienie. praktycznie to wygląda tak: polazłam na terapię, potem na rtg. plucek. obu. stosunkowo krótki spacerek. 3 przystanki tramwajowe. wróciłam do domu i padłam. dosłownie. ani ręką, ani nogą. to było w poniedziałek. wczorajszy dzień przeleżałam, dziś powinnam pójść po opis zdjęcia ale jakoś nie czuję się na siłach. nie rozumiem. zanim zaczęłam pracę byłam pełna energii, sił, zapału. a teraz. zwis mało ozdobny z glutociągiem pod nosem wypluwający płuca w chwilach ataku. obłęd.
w związku z powyższym zakończyłam karierę na zmywaku. kadłub zdecydowanie odmówił pracy od kilku (norma) do kilkunastu godzin. jeszcze kasę musze odebrać i to będzie finał. zaczynam karierę szatniarza :D będzie zabawnie zaiste. :D
ostatnio głównie pytam:
- dostanę coę do picia?
-a coś do jedzenia"
-jak długo masz zamiar być w tej sytuacji? (( czyli bez poszukiwania i pracy)
-jak długo będziesz tu mieszkać?
nie że gonię natarczywie do roboty, nie, że wyganiam ciupagą, tylko chcę mieć jasność w swoim życiu i własnym otoczeniu.
nie , że czepiam się.
no przeca mać osobista ostatnio zaczęła się śmieć same ze siebie: kurcze, ie to można żyć? chyba Ci trochę przeszkadzam. z uprzejmości odrzekłam potwierdzająco, dodając, że ma chatynkę nr 3 i tam mogłaby się uprzejmie i z godnością starzeć. :D uznała, że chwilowo nieosiągalne. czeka, aż ciotka za nią zatęskni. a na razie napawa się spokojem. możliwością okupowania klopa bez limitu i durnych komentarzy. pętaniem się po domu bez złośliwości i darcia ryja przez ciotkę. i pare innych równie atrakcyjnych dla niej sytuacji. odpoczywa.
ja dla odmiany więdnę. ja zakasłana, zglucona. ona biedna starowinka nawet nie prychnie. wcina każde jadło, a tam wcima, pochłania. ja szczęściem też. i w związku z tym zaraz coś pożrę.

boszsz...jakie mam fascynujące życie...

poniedziałek, 21 listopada 2016

i jak tu żyć??????

jak normalny człek podjęłam się pracy. a jakże. ambitnie robiłam karierę na zmywaku. huk, że targanie koszy ze szkłem w hurtowych ilościach. dziwne, że kadłub nie marudził. huk, że 1/2 roboczogodzin w pochyleniu. najważniejsze, że głowa nie boli. na obieraku miszczem obierania cebuli  i innych warzyw zostanę. najwazniejsze, że dyrcio żółwika szczela na dzię dobry. inny, ciacho na maxa, dlon ściśnie na dobry dzień i dobranoc. bo nie wiedzieć czemu nie koczują w pracy tak jak my do świtu.
ambitnie podeszłam do tematu. konsekwentnie. no i klapłam. dopadła mnie zaraza. bez gorączki, bólu mięsni. niby grypopodobne. grzecznie jadłam zaaplikowane antybiotyki. po tygodniu pognałam do pracy, bo jak nie pracujesz, to nie zarabiasz. nastąpił nawrót. znów lekarz, L4, ANTYBIOTYK-na recepcie. leżenie, wypacanie się na maxa, ciśnienie na pysk, znów zawroty głowy. ogólne osłabienie.
wkurw. bo potrzebuję pracy, kasy, kontaktu z ludźmi a tu znów uziemiona.
włączyłam kawałkiem myślenie. wyłączyłam cebulę na stiopy. zaordynowałam magnez z apteki. z pierdylionem dodatkow ale za to cytrynian. najlepiej przyswajalny. i taram! stiopy, które dawały mi przerózne wrażeniauspokoiły się. przestało rwac w nich, szcxypać, piec. matka karmiona nimi również przestała narzekać na kłopoty z nogami. za to z upodobaniem siusia krwią, do lekarza rodzinnego nie raczy, czeka z konsekwencją na urologa. no to se poczeka chyba jeszcze do kwietnia, o ile doczeka. konkluzja-w pewnym wieku osły powinno się ubezłasnowalniać.
właczyłam szczątkowe myślenie i wyszło mi, że to całe choróbsko, wypluwanie płuc, to reakcja, a jakże, alergiczna, na środki czystości domowe. znaczy się na te różne sztuczne aromaty w nich zawarte. bo wszystko zaczęło się od natchnienia Młądej do mycia podłogi. aktualny przelotny Ptak Domowy przytargał ze sobą mnóstwo chemii myjącej no i Młąda zaszalała żeby mi zrobić przyjemnosć. Wieczorem po powrocie do domu spać nie mogłam. bukiet odoru wybudzał mnie co chwilę. rano pokasływałam, wieczorem już kasłałam a rano ryczałam i charczałam kaszlowo. zamiast iśc do pracy. powtórka z rozrywki nastąpiła wczoraj. dziecię pranie wykonało, ręcznie, bo pralka zdechła i woń proszku do prania spowodowała nowy atak kaszlu. sory, ja już panu podziękuję. nie wiem w czym będę prała, ale na pewno nie w chemii. utwierdziłam się w postanowieniu.
Przelotny Ptak pokombinował i okazłało się, że Wujek Google na doskonałą informację dla mnie. rzut beretem od mojego domu jest pralnia automatyczna. idziesz wrzucasz brudy do bebna, zapodajesz co trzeba. siedzisz i czekasz aż się uprzi a potem do suszarki. i gotowe. płacisz oczywiście :)
wszystko jest po cos. zgon pralki też.
usiadłam, przemyślałam sprawę i kalkuluje mi się to. za prąd z prania płacę ok 50 zł miesięcznie, dodać do tego należy wydatki na środki czystości, koszt nabycia pralki + obowiązkowe naprawy po skończeniu się gwarancji. sory resory ale to mi się nie kalkuluje. gacie , sweterki, skarpety i inne drobne utensylia mogę ręcznie. duże do pralni. za 8 kg wsadu 12zł, za 12-15zł + 2 zł za 2 minuty suszenia. wolę wydać to 5 dyszek na pranie poza domem a reszta w kieszeni i łazienka powraca do pierwotnej funkcji.
chwilowo  znów na zwolnieniu. szlag!!!!!!!!!!!!!!!!!!

niedziela, 13 listopada 2016

przez okno

przez moje okno widać kawałek Warszawy. moim zdaniem tę przyjemniejszą część. Aktualnie to głównie brunatne, gołe gałęzie oblepione miejscami niespadłymi listkami w kolorze starego złota. 11-tego dopadł mnie KOD. od rana disco impreza z okazji Święta Niepodległości rozpoczęta Szakirą czy inną równie mało atrakcyjną artystką. kulminacyjnym poonktem były propagandowe wrzaski z estrady. tak, tak, postawili oną nocą, nocą zebrali szczęśliwie. ale co dzikiego ptactwa, okolicznych mieszkańców i psów napłoszyli, to ich. pod wieczór zapodali patriotycznie Makumbę.
przez moje okno widać też wzniesienie, szumnie zwane górką. a za oną znajduje się moja praca. powlekłam się wczoraj po odbiór urobku i too niespodzianka. umowa o pracę do podpisania. wzięli mnie z zaskoczenia :D
przez moje okno, pacząc z zewnątrz, widać zmiany. przybyło dobytku. przybyła kolejna osoba z majdanem. dobrze jest. nawet Potomek się objawił na chwilę. dzielniak. zaganiany na maxa. praca, praca, nauka, nauka. rozwój osobisty. Brawo ON!!!!
A Pierworodna realizuje swoje pasje życiowe. Brawo ONA!!!!
Maliństwo się zakokoniło w domu i ani myśli ruszyć w poszukiwaniu pracy. umęcone spacerami z psami i drobnymi robótkami domowymi. Braw ni ma!!
mamelot tupta dzielnie przez zycie ze świętą cierpliwością znosząc upiorny charakterek ciotki. no przeca mówiłam, że ludzie się nie zmieniają. tłumaczenie, że boli i dlatego drze paszczu w różnych konfiguracjach jest żadnym tłumaczeniem. Wyobraźnia poniosła mnie do wszelkich szpitali z cierpiącymi ludziami i gdyby każdy był jak ona, to lekarze i cały personel zostawiłby ich swojemu losowi. Święci wszyscy, którzy mają z nią do czynienia.
a tymczasem konkluzja jest jedna: ciasne ale własne.

czwartek, 10 listopada 2016

autorytet górą

posłuchałam mądrzejszych czyli lekarza, Pierworodnej i ciotki i raczę się chemią. na krtań nie działa chwilowo więc tę kuruję olejem cynamonowo-goździkowym. ulga natentychmiastowa.
konkretnie to jakby jest poprawa. tylko nie wiem czy to antybiotyk czy olej i syrop sosnowy. cokolwiek by nie było postęp jest.

dopadła mnie chwilowa ekscytacja wyborami za atlantykiem. ryży górą. program na 100 dni taki sobie. doopy nie urywa. a zresztą co to mnie obchodzi. wybrali go sobie to będą mieli to dobro na następne 4 lata no chyba że komuś zupełnie nie będzie pasował. a takich jest sporo. hamerykańskie KODziaki szaleją. świat widzi i ma ich generalnie w ciemnej wilgoci.
może w końcu te gendery i inne trochę ograniczą. może ucichną wojny. może...morze je długie i szerokie.



wtorek, 8 listopada 2016

Łańcuszek

Pierwszego dnia w pracy trafiłam na kolesia chorego. ma maxa. siedział borok w kąciku i udawał, że wszystko ok. twardy chciał być. potem dochodziły do mnie echa kaszlu rwącego płuca . następny został trafiony akustyk, po nim manager, po nim mój osobisty szef, kucharz i tera ja.
wczoraj rano byłam nieco osłabiona, ale kładłam to na karb zmęczenia. wieczorem z krtani ryki i świsty rwały się mało rytmicznie i dotkliwie. noc przekichana. a to się pociłam a to telepało mnie z zimna pod 3 kołdrami.
polazłam do lekarza. infekcja wirusowa grypopodobna. 2 antybiotyki tak na wszelki wypadek, żeby się nie rozwinęło zapalenie płuc. dwa!!!! chwilowo leżę w łózku, córka zabawia mnie opowiastkami z życia, zapodałam sobie zupkę cytrynową z kolendrą, maść kamforową, ruthinoscorbin. popijam wierzbówkę, syrop z sosny, hinduską herbatkę z cynamonem, imbirem i chili, łykam olej cynamonowo-goździkowy i zobaczymy. jak nie będzie poprawy to trzeba będzie jednak sięgnąć po chemię.

i tak z wdzięcznością myślę:
-po coś łajzo chory przylazł do pracy?!

w kolejce pewnie już stoi kilku innych zainfekowanych a najradośniejszy będzie pogrom klientów. bo chory kucharz to chorzy klienci. ale fajnie :)

poniedziałek, 7 listopada 2016

czyń a pacz końca

czyli skleroza i łakomstwo = kara.
zeżarłam ostatnio pyszne pierogi z mięsem. poddjadałam pyśny chlebuś z orzechami, rodzynkami i innymi dobrami. wogle gluteniłam się na potegę. finalnie buzia wysypana pokrzywką jak u dziecka z celiakią. Dłonie swędzą miedzy palcami. czoło czerwone jak doopa szympansia. nieszczęscie po prostu.
ogólnie jakby z górki. trochę łatwiej. nawet poszlajałam się zakupowo spożywczo. dzikie czeka na obróbkę bo jakby czasu nie ma. jabłka znikają hurtowo. nabyłam takie małe, przepyszne pokurcze i wcinam nieprzytomnie. są rewelacyjne w smaku i moje pudełko na człowieka bardzo je lubi. tych ze sklepu czy marketu nie. ciekawe czemu ;) zakupowo zaczęłam też korzystać z dobrobytu netu. hurtowe zakupy kociej karmy są dobre. psie takoż. niestetyż firma pt Lokalny Rolnik nie honoruje zapłaty gotówką przy odbiorze zamówienia więc mam ból. muszę za karmą dla siebie dalej latać po bazarach.
w związku z powyższym na balkonie stoi dyżurny sagan z kaszą gryczaną. komponuję z różnymi dodatkami. w kolejce czeka kukurydziana. blech...nie lubie, ale coś jeść trzeba. szybka kanapka MUSI odejść w niepamięć. musli bez gluta drogie jak cholera. i z czym to jeść? cieczy sklepowej pt mleko sojowe, ryżowe, migdałowe nie kupię bo zawartość produktu jest znikoma i chemii do licha. no i drogie toto jak niescenście choć to głównie woda. mięso kocham i rozumiem ;) bez mięcha żyć się nie da. bez mięcha wielka bieda. więc nabywam dzikie i bazarowe. znów drogie. ale coś za coś. jakościowo przewyższa. białka o wiele więcej. łatwo przyswajalnego żelaza również i umówmy się, że nie jada się tego w hurtowych ilościach. jakość ogranicza ilość. po prostu nie da się zjeść dużo.
wapń pozyskuję z tahini. lub ze skorupek jaj. i jakoś to idzie.
mleko mogłabym, ale łaciate jest fuj a z kolei dżersejek jak na lekarstwo. bo to jedyna rasa od której mogę spożywać nabiał. na mega tłusto. no i kozie produkty.równie "tanie" co naturalnie niedostępne.
taka kolej losu że pudełko na człowieka się zbuntowało.

 buty powinnam sobie nabyć. takie zimowe. tylko gdzie i jakie? badziewia chińskiego nie chcę. rzemieślnicy to cenowe zabójstwo, zresztą gdzie znaleźć szewca z prawdziwego zdarzenia? ktoś zna? chciałabym butki na grubej podeszwie, oporne na poślizgi, z furtówką w środku. skórzane. kolor doskonale obojętny. a skończy się pewnie na prawie babciowych papuciach bazarowych z filcem :D z rzeczy niezbędnych do nabycia to skarpety wełniane. jedynie słuszne na zimę. bawełna i plastiki odpadają w przedbiegach.

czeka mnie rozpustna końcówka tygodnia. 3 dni wolnego. szaleństwo. może ruszę w końcu łazienkę? planów mam w głowie tysiące, ale ulotne jak mgła. pojawiają się i znikają przysypane codziennością. czas, czas to taki bezwzględny ogranicznik. a prace domowe to niekończąca się historia.



wtorek, 1 listopada 2016

gdy przypomnę sobie kim jestem ta zacznę żyć. Na razie mnie nie ma.
bez mózgu, bez sił
praca i reset i tak ciągle...
nie mam sił na nic ponadto...

niedziela, 30 października 2016

debil wieczorowo poro

o urokach pracy 17,5/24 nie ma co pisać. wracam umordowana do ostateczności na przysłowiowych ostatnich nogach. Wracam średnio przytomna, ale nie na tyle by mieć zwidy.
idę parkową alejka. idzie trzech. z daleka można poznać, że to rodzaj męski po sposobie chodzenia. słychać z oddali dźwięki rozmowy. inne. ok. niech będzie byle nie.....(wstawić dowolną nację niekoniecznie miło kojarzącą się). mijamy się i ....zaskok. i błysk myśli-klauni w Pl? nie! to chujowini. od chujowin. tej nowej świeckiej goownianej tradycji rodem z chorszego landu. poprzebierane to to na czarno, gębusie w maskach. a huk z nimi. ida dali. ida para. on i ona. piękni kufa cali oboje. odwaleni oczywiście pogrobowo. cylindry i maski i wogle. generalnie mnie to by nie obchodziło. w innych okolicznościach. ale zbliżają się Zaduszki, Dziady, Wszystkich Świętych i jakby jest pewien dysonans między naszym a ichnim.
ech...ja sama nie wiem jak to będzie w tym roku. może uda mi się gdzieś pojechać. na groby. może?  umęconam, kopytka muszą odpoczywać trochę i kadłubek. ech... życie


środa, 26 października 2016

co gra w saganach?

co tu gadać. jestem zadowolona. na dziś wszyscy fajni. nikt nikomu na ręce nie patrzy bo i nie ma czasu. każdy ma swoją działkę do zrobienia.
czym różni się moja praca od domowej? większą ilością wszystkiego. czyli saganów do umycia. ale nie tylko. również uczę się przygotowywania różności, wstępnej obróbki produktów. nie tylko większa ilośc, ale i gabaryty niektórych saganów po byku.
powiem Wam na ucho, ze jest  jeden dyrcio taki mniamniuśny, że szok. ciastuszko pierwsza klasa. :D
tia, i wersalito także hula. dzię dobry, uścisk dłoni i wogle, ach miło mi, ach, żegnam, ach i och. oczywizda to żarty, czasem lekka kpina. i supcio. wprowadza trochę życia w monotonię czynności codziennych.

a w domowych saganach raczej cisza. bo jakby nie mam potrzeby gotowania. Młąda czasem coś wrzuci na gaz. bidy ni ma.

w obrębie moich zainteresowań oczyświście gansiki. łapki powoli szykuję na koszenie. ale mużę mieć dobry nastrój by zacząć działćć w temacie.

ze spraw poza saganowych-zwycięzca bierze wszystko, czyli w świecie cisza dotycząca zbiorowego ludobójstwa przez brytfannę w Indyi. w czasie II wojny światowej.
czy jest jaki rząd z czystymi łąpkami?
z rzeczy śmiesznych/strasznych- nasza pani Premier chce wprowadzać sankcje dla Rosji.
uwierzcie, mało się nie posiusiałam ze śmiechu. choć jako kolejny stan usiech ....wszystko ise zdarzyć może. niekoniecznie fajnie. 

poniedziałek, 24 października 2016

praca po polsku

-szefie, pracuję już od tygodnia, czy jakąś umowę dostanę czy cóś?
- tak krótko? żeby dostać umowę to trzeba popracować. przynajmniej miesiąc

jesteśmy trzy na zmianie. niedzielny wieczór. roboty od cholery.
szef-za dużo Was jest. dwie idą do domu. jedna zostaje.

dziewczyna je obiad. należy się każdemu pracownikowi. przyłazi manager i patrząc Jej w zęby
-ketchup  musztardę trzeba przynieść
prócz niej jest jeszcze kilku kelnerów
ona-jem obiad
manager stoi i patrzy w zęby. ona ze spokojem je. ten przebiera kopytami. stoi i się gapi. i coś docina.
ja nie zdzierżyłam i palnęłam
-ale przerwa socjalna się należy, taka półgodzinna. każdemu. prawo pracy i te rzeczy
ona na luzie przy nim
-tu te rzeczy nie obowiązują

no i fakt. lata się od jednego zajęcia do drugiego. ciągle na nogach. obiad 3 minuty i sruu. pa dymka to sekundowo na czas. i to jedyna okazja by stanąć w miejscu. o tym żeby przysiąść nie ma nawet mowy.

sobota, 22 października 2016

czwartek, 20 października 2016

założenia

tia... szukałam peacy długo i namientnie. długo wysyłałam cevałki. lajkowałm różności na fejsbukowych profilach. jak panna młoda: jes, aj du, jes, aj du. ciągle. w końcu dotarło do makówki, że to głupiego robota. wertowałam gumtree, gratki, olxy i inności. i cięgle huk! no chooooj. /;
przysiadłam na chwilę i zrobiłam założenie: ma być blisko. żebym nie musiała dojeżdżać. a reszta mi lotto. poza sprzątaniem biur. bo to na akord niemal. tak. zaliczyłam i to.
zatoczyłam myślami koło w najbliższym otoczeniu i pokazało sieę od cholery różności. więc internet. więc numerek. telefonik i jadziem.
-dzień dobry, jestem Lu, dzwonię do pani/pana w takiej nietypowej sprawie. szukam pracy. czy u pani/pana są wolne etaty?
uwierzcie, są. jest gdzie się przejść. jest z kim pogadać. nie wszystko pasuje. nie wszystko się potrafi. ale w końcu jest.
zyskałam zaszczytną pracę na zmywaku. jest? jest! pracuję? pracuję! zarabiam? zarabiam! i o to chodzi. w pewnym wieku nie ma co kaprysić. korona na bok i leciiiim.
pogratuluje ktoś ? ;)

poniedziałek, 17 października 2016

solution

tytuł w sam raz do wcześniejszego posta ale doskonale pasuje i do tego.

co mi daje mój świr, moje hobby, moje gansy. mega, mega duzo. konkretne nie oparte na doopie Marynie spotkania w necie z ludżmi, zwykle kończą się na realu, na co się bardzo ciesze, bo mnóstwo młodych ludzi jest zagęganych. kontakt z ludźmi z całego świata. dosłownie. także z młoda naszą emigracją. czy ja 4 miesiące temu mogłam przypuszczać, że będę gadać z profesorem z Kolumbii? czy z temperamentnym, nieco grubiańskim Włochem. czy do głowy by mi przyszło, że będę się spierać i udowadniać swoje w opozycji do młodych-wszystkowiedzących. i wygrywać potyczki słowne?
że z rozbawieniem będę oglądać młodego filipinczyka, który gada do swojego urządzenia? że uznam, że pewna forma materii jest uczalna i kontaktowa i można ją jakby wdrożyć na własne usługi? potrzeby?
w życiu!
czy przypuszczałam, gdy 5 miesięcy temu, zacznę terapię, że będzie mi lepiej, pogodniej, spokojniej. że zabiorę się za remont domu, że znajdę pasję inną od wszystkich, że sama sobą zacznę sensownie szukać pracy, że z przyjemnością myślę o sobie, jak o kimś normalnym, przeciętnym. zwykłym człowieku. że odessałam się od ambicji moich przodków. ich życie to ich życie. moje to moje. i mogą mnie cmoknąć. szczególnie, że większość już po drugiej stronie, ale ich słowa i sugestie żyły we mnie.
niestety tak bywa. temu bardzo trzeba uważać co się przekazuje dzieciom.
moja psycholog jest pod wrażeniem. mówi, że jestem zupełnie inna. jakby inny człowiek. z pasją, parciem do życia, otwarta. odrabiająca swoje zadane lekcje.
ona to widzi. ja czuję i mam potrzeby zmiany. z różnych powodów. różnych rzeczy.
to co mnie zachwyca i zaskakuje-sytuacje, które doprowadzały mnie do szału, teraz przyjmuję na luzie. wchodze w nie. pozwalam sobie obserwować, wyciągam wnioski. są rzeczy, których jeszcze nie opanowałam, ale i to się zmienia. krok po kroku.
ps. cichutko wam się przyznam. ostatnio nie mam ataków paniki

nie mam niechcieja

ja po prostu nie mam czasu, choć to wydaje się nieprawdopodobne.
ot dzisiejszy dzionek.
porannie: czyszczenie kociej kuwety, kawa i przegląd info na forach zakręconych tak jak ja ludziów. bez tego i wymiany informacji trudno czasem ruszyć ze swoimi projektami. potem najazd babelota. więc rozpakowywanie, życie rodzinne, jakaś szamka no i płukanie gansików. to już rytuał codzienny. następnie wypad na rozmowę w sprawie pracy. w międzyzasie jakaś herbacina, coś do przekąszenia dla starszej.
popołudniowo:  tuptanie na terapię, potem domowo obiad, przepierka, sagany do utylizacji, pogadać i coś porobić w domu trzeba
wieczorowa pora: przygotowanie kolacji, sagany, wymiana info, lekkie porządki i dzień znika jak sen złoty.

ja nie wiem, czy tylko mi te minuty i godziny tak przeciekają między palcami? nie mam pojęcia. w domu dokoła to samo. w jednym kącie się sprzątnie a już drugi zarasta.


środa, 12 października 2016

dam dupy za miskę zupy, czyli dlaczego nie lubię polskiego rządu.

pewnie ten post nigdy by nie powstał, gdyby nie groźby, broń buk karalne, pojawiające się co i raz na mordotwarzy. groźby dotyczą zdarzeń mających nastąpić w 2-17. czyli przymusowemu dodatkowemu szczepieniu pt HPV, przeciw rakowi szyjki macicy. od tej szczepionki odchodzi cały świat, mimo, że nie była obowiązkowa, z powodu powikłań poszczepiennych. hooj! polska będzie jedynym krajem na świecie gdzie szczepienie będzie przymusowe. JE DY NYM!!! i może bym to mimo wszystko olała gdyby nie pewien drobiazg. otóż, Jego Eminencja, Prezydent RP, był uprzejmen podpisać ta ustawa w dzień po zaprzysiężeniu.
otóż głosowałam na PiS w jednem celu, o ile moja skleroza pozwala mi pamiętać. w celu odebrania mojego cennego głosu PO i innym równie atrakcyjnym organizacjom nieporządku publicznego. wniosek jest jeden, ten rzad i alternatywne wiszą mi kole skarpety. kurtyna.
na blogu Stardust dałam nieopacznie upust swojej niechęci do USiech. i ichnich prezydentów. pudło. to nie to mniejsce. czas może ok. Wyrażam niechęć bardzo dużą do onych, jako pieczętujących co najmniej 60 wojen od czasów II wojny światowej, w różnych zakątkach świata. wszędzie kufa bronią swych interesów.
wkurzają mnie otwarte jak szeroko granice dla obcokrajowców. jak sobie obliczyłam to jest ich już ponad 10% całej populacji. ja rozumiem. wojna i te rzeczy. ale ilu Ukraińców uciekło przed wojną? ilu Wietnamczyków? ilu Białorusinów?
Bywa, że jadąc metres nie słyszę innych rozmów jak po angielsku, hiszpańsku, portugalsku, wietnamsku. arabskiego jeszcze nie choć coraz kolorowiej się robi choćby na moim osiedlu. nie, nie jestem razistką, tylko jakby bliżej mi do słowian niż innych kultur.
no i chCETA czy nie chCETA będzie CETA. wiecie pewnie z czym się wiąże. z żarciem zza adriatychu. głównie z gmo bo i jak by inaczej. bez obowiązku informowania o tym. TIPPsy jeszcze dochodzą. więc będzie radośnie, będzie się działo.
o piedylionie rzeczy w stylu kinderniespodzianek nie wiem. i nie chcę wiedzieć. nie mam pojęcia jaki kolejny pasztet do przełknięcia nam szykują. ebją propagandą Hilarii. szczerzą trupa. miotają miłością niewzajemną a lennopoddańczą. omg...
gdybym tylko mogła i miała środki spierdzieliłabym do ruskich. słowo! nieba tam z pewnością nie ma ale przynajmniej mogłabym być dumna z wodza. (( pomijam świadomie niefajne rzeczy )). a nie jak u nas wodzu wozi się po kraju i wygląda to moim okiem tak: rąsia-micha i zagrycha. i tak co dzień. jak nie w pl to szlajanko poza. blech...

poniedziałek, 10 października 2016

ku lepszemu

wiecie doskonale ze zabrałam się za swoje pudełko na człowieka. zaczęłam się sypać. tu bolało, tam strzykało, siadła mi psychika i ogólnie było do kitu.
co z perspektywy roku się zmieniło?
1. chodze na terapię. raz w tygodniu mam spotkania z psychologiem. czy są efekty? jakieś są. głównie Młąda marudzi, jesteśmy razem na wciąż, że się zmieniłam. 
2. w miarę mozliwości staram się unikać glutenu i nabiału. czasem się nie da a czasem coś napokusi i potem płacę frycowe. alergicy wiedzą o czym mówię..
3. stosuję różne dodatki. okrzemki, czystek, węgiel aktywowany.
4. no i korzystam z pena. wynalazek Mika Nassifa. genialna rzecz. przy małych bólach głowy wystarczy się nim pomiziać po łepetynie jak grzebieniem i ból przechodzi.opinie ze świata na temat pena są jednoznacznie pozytywne. likwiduje ból od ręki albo w ciagu kilku minut. nawet te migrenowe. 
5. na co dzień nosze przez kilka godzin bransoletkę z liquid plasma. wszelkie dolegliwości bólowe związane z codziennym życiem są mi już w zasadzie obce. kolejna rzecz to wyciszenie. uspokojenie. coś czego od lat we mnie nie było. po prostu luz.
6.czasem dopada ból głowy. jak pierdyknie torebka międzykręgowa lub jak jest jakaś burza ze słoneczka. tu nie ma zmiłuj się. nawala tal, że przestaję myśleć, staję się drażliwa. na burze opracowałam metodę. spryskuję okna liquidem i ból przechodzi w ułamku sekundy. na ten drugi rodzaj to Młąda już się przeszkoliła. spryskuje mi głowę liquidem.i spokój z bólem i krótkim loncikiem.

chodzić mogę godzinami o czym przekonałam się ostatnio. cały dzień w lesie. ciągle na nogach bez chwili przerwy. wróciłam do domu świeża jak poranek, gotowa do dalszego działania. nie ma problemu ze schodami. nie ma problemu z aktywnościa. po prostu robię to co jest do zrobienia. bardziej mnie męczy brak aktywności. 

7. aktualnie siedzę w gansach pokarmowych, jak ktoś ciekawy to sobie ogarnie temat. ja dobrze się z tym czuję. 
8. przetestowałam pena na zanieczyszczonej wodzie. działa. przetestowałam sodę na równie brudnej. fajna rzecz do jej oczyszczania. syf wytrąca się na dole. reszta do użytku. tak mniej więcej 50% od góry. można używać do podlewania choćby roślinek. to samo z sodą kaustyczną. 
9. staram się choć raz dziennie mieć jeden posiłek z warzyw lub owoców. robię czasem musy owocowe, napoje z zielonego, podjadam tachini. ma dużo wapnia. pojadam orzechy, wracam do siemienia lnianego. marzy mi się dobra chlorella do pary z kolendrą. ale chwilowo poza zasięgiem. poźrywam nori zamiast. ryb unikam jak morowego powietrza. szczególnie atlantyckich, z morza północnego. nawet tych prawdziwnych łososi z alaski nie tykam. dziękuję Ci Fukushimo! :/
10. z dezodorantów zrezygnowałam całkowicie. wolę się kilka razy dziennie myć. szampon z dziegciem babuszki agafii choć tęsknię za mydlnicą. ma fenomenalny wpływ na włosy. 
11. z proszkiem do prania musiałam się przeprosić. szlag trafił pralkę, więc muszą ogarniać ciuchy ręcznie. i tu kolejny postęp. kręgosłup nie boli. skłony wykonuję jak młodociana akrobatka.
12. zapodałam sobie do domu szałwię. szczersze polecam. okadzenie mieszkania, domu bardzo oczyszcza atmosferę. szczególnie biała jest dobra do tego. 

i to by było na tyle chwilowo. podsumowanie kolejnego roku za rok. w temacie zdrowia oczywiście.

no nie. jeszcze nie wszystko. rzecz istotna to usunięcie z własnego otoczenia ludzi toksycznych lub przynajmniej ograniczenie kontaktu z nimi do minimum. ktokolwiek by to nie był. nawet własna rodzina. nikogo się nie zmieni. nikogo nie zmusi do niczego. na innych nie ma się wpływu. a użerać się, kopać się z koniem, konfrontować? a po co mi to?

i pozamiatane



widzicie ten płyn z osadem po lewej stronie. ten płyn właśnie to moje lekarstwo. zrobione własnoręcznie. i kilka innych też. nie potrzebuję żadnych Apapów, żadnych leków przeciwbólowych. noszę go sobie w formie bransoletki. działa cały czas. Pogromca bólu. jednocześnie zdecydowanie poprawia nastrój. tonizuje. poprawia koncentrację i pamięć. taky!  mogę tylko powiedzieć, mimo moich różnych wątpliwości: dziękuję panie Keshe.

stało się. przedpokój odświeżony. trochę śmiesznie wygląda bo do zrobienia zostały drzwi. potrzebna też wykładzina na podłogę ale już jest o niebo lepiej.
przyjechała Mać. popatrzyła i zaczeła dawać dobre rady. wrrr....
przyjechała i nadaje o pierdołach mało przyjemnych, zupełnie mnie nie interesujących. byłam mało przyjemna. nie toleruję tego. plotek, snucia domysłów na podstawie jednego zdarzenia. głupie to i podłe.
przyjechała, zajrzała do mojego pokoiku: ale tu bałagan jak u Cyganów.
po pierwsze u Cyganow jest czysto. po 2 jak ma być porządek skoro jest tu chwilowo składzik wszystkiego z przedpokoju. pieron mnie trafił. ostatnio tak mam, że na nerwie zabieram się za robotę. więc sory mamuś ale jesteś czy Cię nie ma, malujemy dalej.
zanim wyjechała ściany już schły.
zanim dojechała podłogi były umyte, szmaty w szafie już wisiały. wszystko odpicowane poza żyrandolem. ale to już dziś.
oczywiście nie omieszkałam o tym ją powiadomić. ją i ciotkę. no i oczywiście:
- oj narobiłaś się - no a kto? krasnoludki by zrobiły?
-oj, to jutro będziesz obolała - sory, dane nieaktualne. wstałam jak nówka sztuka nieśmigana. nic nie boli. nic nie strzyka. jest dobrze.




niedziela, 9 października 2016

zwykły szary dzień

echo w ludówku mobilizuje. zastanawiam się gdzie po zakupy? Biedronek? nie. bio? nie. hala? nie.
w końcu coś się odklapkowało i jest, strzał w punkt. bazar na Wawrzyszewie. Świeże warzywa, wybór nabiału dosyć duży. itd
mówię , żeby zabrać wózek zakupowy. nie. a po co? dam radę. ok. jak dasz to dasz. ja targać w rękach nie będę. 
z każdym stoiskiem przybywa ciężaru. plecak ma już wypakowany na maxa. torba zakupowa też przyrasta kilogramami. targa dzielnie. 
o pierdołach w stylu ziemniaki pisać nie będę. z fajniejszych produktów udało się nabyć świeże zioło majeranku, tymianku i o dziwo kolendrę, w doniczce, o którą jakoś trudno w tym roku. pachnie to wszystko obłędnie. no i na próbę pyłek kwiatowy. 
Zbieramy się już do domu. sugeruję jeszcze jakieś mięcho. wabię- może chociaż że dwa kotlety schabowe. wiesz. w paniereczce i te rzeczy. Młada rzuca okiem na ladę i podniecona krzyczy:
-golonkę!
no tak. drobna chudzina kocha golonkę :D
będzie jedzone standardowo. ja kawałek skórki, bo lubię. ona mięsko, którego z golonki nie lubię.wilk syty, owca cała. przynajmniej wiem, że coś zje. bo prawie nic nie jada.
wieczorem rosół juz mruga w saganie. na kolację jajka faszerowane. dzieło Młądej. ja w standardzie dodaję musztardę Dijon. mam na nią fazę od lat. żadna inna tylko ta. ostra, wyrazista w smaku. 
we związku z odświeżaniem mieszkania postanowiłam pozbyć się pierdyliona przydasi. przez chwilę było przestronnie. potem doszły słoiki z suszonymi ziołami, zioła dydnadją na obsranym już przez muchy łańcuszku. przybyło sprzętu. a to sagan elektryczny do ryżu, a to robot kenwooda. 
z tym robotem to śmieszna historia. a to mega sagan z serii - niezbędny w domu - nabytek Macią. patrzę na tego potwora i w zasadzie gdyby nie to, że wydała na niego majątek, to pizdłabym między bruzdy. no bo powiedzcie, komu poczebny sagan 25 litrowy????? na co? co ja w nim będę gotować. sam sobą waży odpowiednio. kocham zakupy mamuśki!
z serii - myślę inaczej - nabyła ostatnio pierdylion ręczników. ładne, nie powiem. porozkładała dokoła siebie i - mata. wybierajta, która chce jaki? grzeczna byłam. ograniczyłam się do jednego, żeby jej przykrości nie robić. wybrała dla siebie. reszta - ten dla Alaski, ten dla Lali, ten dla Drabka. no kufa! kto bogatemu zabroni ładować nowiuśkie ręczniki psom pod doopska? wyszłam bo byłabym bardzo niemiła. 
pojechałam pewnego dnia do sklepu po zakupki w stylu mały chemik. brakowało mi blachy cynkowej. nie ocynkowanej ale cyn ko wej. można kupić mizerny kawałek za 3 dyszki z górką, ale jakoś mnie to nie kręciło.i tak mijając sklepy w onej okolicy i hurtownie, postanowiłam zajrzeć do kontenera na odpady. bo może coś tam? no i był. wyebany nowiutki robot kenwooda ze wszystkimi dodatkami. więc zgarnęłam ustrojstwo z myślą, że pewnie zepsuty, ale naprawa będzie tańsza niż nowy. dobry był, sprawny. i szczerze nie ogarniam tematu. no nie ogarniam. jak można wypierdzielić sprzęt NOWY za ponad 1000zł do śmieci. 
jednemu zbytek, dla mnie zysk. mam super sprzęt. łącznie z michą i mieszadłem do wyrabiania ciasta o czym w cichości serca marzyłam od chwili gdy zobaczyłam ten wynalazek. 

w przedpokoju szafa na środku otulona folią. komoda zafoliowana. malujemy w końcu. bo w końcu zrobiło się chłodniej. malowanie =ból. ból głowy. i z powodu tych torebek międzykręgowych, co to se lubią pękać przy  skrętach i przechyłach i z powodu zatrucia gruntem do ścian. 
zostało tylko pomalowanie i już się boję. 
o reszcie nie ma co mówić bo wersja standardowa. mycie. przestawianie szafy. a klamot waży  pińcet. o pińcet za dużo.
wieczorem seans filmowy. czasem tak mam, że ciurkiem oglądam 2-3 filmy. telewizor szczęściem szlag trafił. najbardziej doskwiera jego brak Babci. ja jeszcze mam odruch, gdy wracam do domu, żeby go odpalić. nie ma i nie będzie. no może monitor żeby na dvd coś obejrzeć. ale bólu nie ma.

ból jest tylko z brakiem gotówki a raczej z możliwością jej zarobienia. 2 oferty pracy a w zasadzie 3 poszły w pireneje. jedna bo zobowiązałam się pewnej osobie czasowo. słowo to słowo.
pozostałe szlag trafił z prozaicznego powodu. brak kasy na dojazdy. a i tak jestem mistrzem przetrwania. 2 tygodnie z Młądą i stadem zwierzaków za 100zł. 
na pierdylion - tak, chcę pracować, te 3 pozytywne. ale nie ma co się łamać. tak w życiu jest ze na 100 wysłanych aplikacji, 100 taków, jest jedna odpowiedź. standard. im więcej się wyśle tym większe szanse na sukces. a jak do tego dołoży sie wędrówka z cv po różnych instytucjach to szanse jeszcze rosną. więc spoko. nie ma bólu doopy. 

sobota, 8 października 2016

jak w nagłówku

mam ten "talent" ze zawsze wleze na jakieś stronki niekoniecznie bardzo uczęszczane. nie da się ukryć, że różne teorie mniej lub bardziej sensowne są dobrą pożywką dla wyobraźni.
lata temu dopadłam Denikena. przed nim były Mity różnej maści. in tractu fantastyka. Lem, Roger Żelazny, Ursula le Quin, Sniegow oczywiście. i wielu innych.
w dziecięcej naiwności wypatrywałam Twardowskiego na księżycu, Baby Jagi na miotle, krasnoludków, aniołów.Grzecznie zjadałam kolację, żeby cygan mnie nie wsadził do wora. i takie tam.
dziś bajki dla dorosłych są na półkach bibliotecznych i w necie.
czasem trafi sie na hasło "ziemia jest płaska" i włącza się spiskowe myślenie: czy to awego rodzaju przygotowanie do integracji z islamem? huk wi. w każdym razie ten nagłówek pojawiał się w okolicach mojego profilu co chwila. wlazłam w temat. obejrzałam. wnioski? bez. no bo i jakie. ale efekt jednak był. zajrzałam w googlacza w poszukiwaniu tego o czym doskonale wiemy, że jest. czyli tych pierdylionów satelitów, tego złomu kosmicznego, co to wisi nad nami i grozi, przynajmniej w teorii, zwaleniem na łeb.
i trochę się zdziwiłam, bo poza głównie graficznym przedstawieniem złomu kosmicznego, poza stronką, która ma monitorować satelity wszystkie - a wymienione są 4 czy 5 - z czego sledzona - oczywiście tylko graficznie :D - jest tylko jedna,
nic to, myśl światła przeleciała mi przez głowę, wlazłaś na niewłaściwą stronę.
wygooglałam grafikę satelitarną. i znów grafika. kilka niby fotek ziemii z białymi paprochami. zero informacji skąd i przez kogo zrobione.
okej. głupek jesteś. nawet tegp co wszyscy widza i o czym wiadomo od dawna nie mozesz znaleźć- myśle sobie.wygooglałam tego gościa, który lotem bezwładnym z otchłani kosmosu spadała ma ziemię. wygooglałam filmik z onym, oczy do bólu wrapiałam w piękne okoliczności przyrody w poszukiwaniu tego złomu, w poszukiwaniu tych satelitów i chooj. nic, zero. nul. poczatek-gość w kapsule, widoczny doskonale. lot obserwowany z ziemi, znaczy się sylwetka skoczka, w formie maza. trochę to dziwne, bo przecież techicznie mamy wszystko opracowane. lądowanie mało mnie interesowało. szukałam złomu na firmamencie i nie znalazłam.
może Wam się uda.
kolejny kamyczek do koszyczka nieogarniętej to Einstein. jego teoria względności i inne mądre rzeczy. od miesiąca lata w moich okolicach info, że to bzdura, fałsz. wzory i wyliczenia wymuszone dla celów sobie tylko wiadomych, przez gremium naukowe tamtych lat.
dziś madrzy zaczynają rozpracowywać te wzory i teorie  i wychodzi na to, że faktycznie kiszka.
doopa jestem z fizyki. doopa z astromoni tudzież z matematyki. poziom akademicki jest od mła odległy o lata świetlne. niech kombinują. mnie to lotto.
Żarcie. nie da się ukryć, że to coś co pochłania sporą częsć domowego budżetu. cokolwiek by to nie było.
tu juz świadomie przeglądam wszelkie dostępne informacje. i nie tylko dotyczące jedzenia ale i wody. Tak. Polecam zapoznać się z profilem na fb Masaru Emoto i wogle z badaniami japończyków na temat wody. konkluzja - woda z kranu jest martwą wodą. trzeba ją ożywiać, energetyzowac.
woda jedno. zarcie drugie. żaecie przerobione i nafaszerowane należy omijać szerokim łukiem. to oczywista oczywistość. żarcie marketowe w zasadzie też, choc i produkty organiczne tam bywają. oczywiście, można sie nabijac ze eko to nie eko, że sciema, ze tez ma syf. w zasadzie i tak i nie. syf ma bo musi miec. jak wszystko dokola. ale nie ma pestycydow, rundapow i innych blaci. no i nie jest GMO. a to juz duzy plus. nawiasem mowiac ja juz rodzic nie bede ale pozeracze marketowi w wieku rozplodowym, maja duze szanse miec kiedyc potomkow ze swinskim ryjkiem czy mysim ogonkiem lub innymi rownie atrakcyjnymi dodatkami.
piszac o wszechobecnym syfie mialam na mysli nie tylko smog, chemitrails, ale i swiezonke z czernobyla i newsa ostatnich lay, o ktorym cicho, cichusienko, czyli Fukuszime. no jak Wam sie wydaje? jak tam sytuacja wyglada? A wyglada interesujaco.
Od poczatku. tsunami, pizgnela elektrownia. syfek radioaktywny pod postacia kilku skladnikow wyciekl i wycieka do Pacyfiku. Krązy pradami roznymi wokol Japoni i okolicy. We 2 dni dotarl do wydrzeży USiech. Kanady. Zaiste zabawne. W Japonii zachorowalnosc na raka wzrosla o 300% a to dopiero poczatek.
hula se to dobro po USiech. pradami jest juz w zasadzie we wszystkich morzach i oceanach. powietrzem jest juz wszedzie. wszak woda paruje. cieple prady morskie pomagaja w tym. pomaga takze fakt, ze w okolicy istnieje coś co nazywamy Pacyficznym Pierscieniem Ognia. taka mega kaldera. też doklada do pieca. temu tez nawet te produkty org i bio są zsyfione. ale mimo wszystko zdrowsze. z jakas energią życiowa. można domowo sprawdzic. ostatecznie zrobienie zdjecia Kirlianowskiego to nie robota na miare Nobla. schematy budowy aparatu dostępne w googlaczu.
no tak znow sie rozpędzilam. bo w zasadzie chcialam o goownie, no ale bez zarcia ten temat nie powstanie. schemat: paszcza-jedzenie-trawienie w przewodzie pokarmowym-wydalanie. znane? znane z codziennej autopsji. tylko czemu tak jest że w zasadzie to wszystko co zjemy to wydalamy? czy ktos to badal? ano tak. Roznica pomiedzy zezartym a wydalonym wynosila kilka gramow. to czym my żyjemy? co jest naszym paliwem? domyślacie sie? kochani. chemia. nic tylko chemia, budowa atomu. trochę fizyki.
tak. jesteśmy wziorem uporzadkowanych atomów. żywimy się polami energetycznymi onych. koniec i kropka!
im świezsze jedzenie, organiczne tym bardziej energetyczne. jemy mniej, jestesmy zdrowsi, bardziej energiczni. zdrowiejemy. nasze pole energetyczne się odbudowuje.
co nam jeszcze pomaga? nie śmiać się proszę! modlitwa. bez względu na religię. ma to samo pasmo. 8 hz czy cóś. jak kogoś to zainteresowało, to niech se wygoogla.
kolory mają swoją częstotliwosć, dźwięki również.
poszukajcie łobrazki, fotki Masaru Emoto. Jak piękna jest rozetka wody pod wpływem muzyki Mozarta a jaki shit pod wpływem metalu. jak piękna jest wibracja-dziękuję, wdzięczność. a jakie paskudztwo powstaje na słowo Hitler itd
tak. słowo może dać życie i może zabić. tworzy strukturę właściwą danemu słowu w człowieku. w jego organizmie. myśl ożywia. myśl zabija.
o strukturze wody można duuużo. strukturze wody w człowieku. poprzez nią możesz nawiązać kontakt z każdym bytem na ziemi.
no dobra. zostawiam Was z Waszym czasem i myślami .

poniedziałek, 3 października 2016

wymiękłam


https://www.facebook.com/brad.morris.758/videos/1098897373558918/
jak widać to nie mój profil. ja jeno udostępniam

jaka ja

czytam różne blogi i profile na fb. czasem śmieszne, czasem straszne a za kazdym jakiś człowiek i jego życie.
nie to że podgladam. tylko czytam. patrzę. wyciągam wnioski.
jakieś koszmarne ilości przodowników, altruistów sie porobiły.
jeden walczy ze wszystkim. z żydami, komuną, uczestnikami okraglaka, jest przeciw a w zasadzie to chyba sam nie wie, aborcji, walczy z ceta i innymi tipami na fejsie. :D na zasadzie "udostępnij". krytykuje co się da.generalnie misjonarz. z kagankiem coby ciemny tłum oświecać. od lat
inni produkują pseudofilozoficzne wypociny nudne jak jasna cholera.
czasem zdarzy się ktoś, kto postawi swój świat i światopogląd do góry nogami. socjologicznie ciekawe o ile i temat jest interesujący.
generalnie wszystkie różnice zawierają się w wariacjach na temat. jakiś. jakikolwiek.
nie znam nikogo kto rzuciłby wszystko w pireneje i potuptał w świat.
znam za to takich, którzy namiętnie, lub czasem odnoszą się negatywnie do opcji korpo na zasadzie "udostępnij", pieniądz - udają oczyswiście- nie ma nadrzędnej wartości a jednocześnie orzą i awansują właśnie w korpo.

a ja? cóż, nie da się ukryć, dzień zaczynam od czyszczenia kuwety ;)

sobota, 1 października 2016

5 lat po

tak. to już mineło 5 lat od fukushumy. myślicie czasem o tamtym zdarzeniu? pewnie nie. zabiegani, układajacy sobie życie, budujący, walczacy o przetrwanie. a szkoda!
zróbcie chociaż dla siebie tyle by wejść na yt i pooglądać filmy na jej temat. i tego co aktualnie daje nam fukushima. tak. daje. 5 lat po praktycznie cała ziemia jest skażona. pacyfik?? oczywiste. atlantyk? oczywiste. oczywiste, że nikt przy zdrowych zmysłach nie jada ryb morskich. do rybnego tylko z licznikiem geigera. na taka sytuacja.
to nie dowcip, nie żart, nie plota czy historia wyssana z palca. podobno nic dwa razy się nie zdarza, niestety. czernobyl, fukushima, parujący pacyfik. a najśmieszniejsze jest to, że wielu szuka szcześcia na filipinach. tak blisko miejsca dramatu. najśmieszniejsze? tragiczne? tragiczne są komentarze naukowców, tytuły tych filmów. dają do myślenia.
zaiste zabawne. bo nie wiadomo czy smiac się czy płakać z chemitrails. bo moze jednak te opryski w  jakis sposób nas chronią. nie, nie pisze o smugach kondensacyjnych. te to inna bajka choć w efekcie i tak spadają z deszczem, niesione wiatrem na ziemię.
jak zwykle przynudzam, ale ten typ tak ma.
macie mikrofalówkę? zróbcie test. poświęćcie jedną roślinkę. zagotujcie w mikrofali wode, ostudźcie i podlejcie nią kwiatek. róbcie to przez tydzień lub dwa.
leczycie się, kupujecie leki. sprawdźcie czy czasem producentem nie są chiny. mimo logo zacnej firmy. sprawdźcie dla własnego dobra. 80% danych dotyczacych badań nad lekami produkowanymi w chinach jest fałszowanych.

trudno. kijem wisły nie zawrócisz, pacyfiku a w zasadzie wszystkich oceanów nie oczyścisz. nie ma takiej mozliwości. nie powiesz korei północnej, żeby nie robiła prób z atomem. nie ujrzysz co się dzieje kilometry pod ziemią. co robia a czego nie.

żyć trzeba. cieszyć się chwilą, śmiać, kochać. pracować i czerpać z życia pełnymi garściami. i tego Wam zyczę.

PS. nie pytajcie, jak pewien młody człowiek, czemu media o tym milczą. o czernobylu też milczały przez najbardziej krytyczny czas. teraz jest lepiej. jest internet, wszystko podane na tacy. wystarczy poszukać.


czwartek, 29 września 2016

trochę niepewnie ale jednak wracam

czy coś się zmieniło? zależy. chyba jednak najwięcej w głowie.
wiele tematów pokończyłam, pewne są w trakcie. to głównie domowe projekty związane z niestandardowym sposobem może nie leczenia a likwidowania bólu. przyspieszania procesów gojenia i te rzeczy.
o co chodzi? jakiś czas temu trafiłam na grupę ludzi maxymalnie zakręconych w temacie alternatywnych żródeł energii, alternatywnych metod leczenia. na tyle innych, że temat mnie zainteresował. Krótko- leczenie z poziomu energetycznego.
na chwilę obecna posiłkuję się czymś co nazywa się liquid plasma. w zasadzie jest wodą. działa to trochę jak homeopatia tylko nie są to wyciagi ziołowe maxymalnie rozcieńczone a pole energetyczne, krórego spektrum działania w zależności z czego jest zrobiony ma szeroki zakres. od likwidowania bólu, poprzez uzdatnianie wody do niszczenia bakterii i wirusów. chwilowo jadę na podstawowym liquidzie CO2. dobry, skuteczny.

początek był prozaiczny, ponieważ nie wierzyłam, że to może w jakikolwiek sposób działać. teraz chyba też, mimo efektów, mam duży dystans.
zaczeło się od skręcenia health pena. proste do zrobienia. miało mieć właściwości niemal jak czarodziejska różdżka. postanowiłam sprawdzić. testowo nabrałam wody z kałuży do dwóch pojemników. do jednego włożyłam pena. drugi stał w zupełnie innym miejscu. hm...po 4 dniach tu gdzie był pen brudna woda zrobiła się idealnie czysta. przejzysta. w kontrolnym bez pena zadnej zmiany nie było. żałowałam, że nie mam mikroskopu, żeby dokładniej sprawdzić obie wody. i to był początek.
tak. pen likwiduje ból.uzupełnia braki w powłoce energetycznej. miejscowo.
z tego co wiem, są już w pl u ludzi małe systemy zdrowia. i duże działające po całym człowieku.
podobno, zastrzegam się mocno, podobno, likwiduja raka w ciągu kilku godzin działając na pole energetyczne.

z ludźmi zakręconymi w tym temacie jestem, delikatnie mówiąc w nienajlepszych relacjach. bo pytam i oczekuję odpowiedzi. dlaczego, po co, jaki to daje efekt itd ostatecznie, jeżeli ktos propaguje coś, co mogę używać, to mam prawo wiedzieć. liczyć na to, że badania w odnośnym temacie zostały przeprowadzone w niezależnych laboratoriach. czyż nie? wszak chodzi o zdrowie i życie.

jak jest na dziś? pena dostała matka i ciotka. matka prawie 80 lat o ile nie zapomni go nosić przy sobie śmiga z propelerem. na turbodoładowaniu. ciotka po użyciu po raz pierwszy od dziesięcioleci przesypia noce bez bólu. u mnie skończyły się bóle kręgosłupa, stóp. mogę cały dzień chodzić i nic! problem jest jedynie gdy słońce dowala. ale i na to znalazłam metodę. spryskuję CO2 okna i spokój. ból głowy przechodzi jak ręką odjął.
co jeszcze? paprzące się rany zabliźniają się w mgnieniu oka. posmarowana CO2 rana natychmiast przestaje boleć.
ogólnie posiadanie w domu pojemniczka z liquidem dobrze działa na wszystko. harmonizuje energie, emocje.

co tam jeszcze? zaczełam trochę pracować z wahadełkiem. ale jestem melepeta. to wyższa szkoła jazdy. trzeba mieć wiedze co i jak by nie narozrabiać a ja to potrafię. przykład pierwszy z brzegu: dzieciątko cierpi na "niedosłuch". postanowiłam poprawić. no i poprawiłam. musiałam gadać do niej niemal szeptem, kazdy dźwięk był dla niej strasznie głośny. prawie bolesny, szczęściem trwało to tylko 1 dzień. oczywiście nie przyznałam się do niczego. ona i tak się domyśliła. ale efekt w sumie jest pozytywny. odzyskała słuch :D




wtorek, 8 marca 2016

że tę

wszystko dobre co się dobrze kończy.
czas zamknąć ten rozdział.
do zobaczenia! Pa pa

poniedziałek, 7 marca 2016

krok po kroku

wyjechałam.
wracam. Wrapiam gały w bilet a tam...taram sympatycznym atramentem skasowany. ;)
paczę psu w oczy. Głęboko i szukam rady.
merdła dupskiem. I bądź tu mądry człeku. Na tak czy na nie?!
jazda na gapę w cenie mojego miesięcznego budżetu.
jakoś mnie nie stać.
decyzja podjęta. Druga strefa pieszo.
najpierw pozbycie się balastu. Nawilżenie runa leśnego. A potem w długą.
łomot samochodów łeb urywa, sońce świeci. Lezę i pić mi się chce. Psu tyż.
na kałużę popatrzyła z obrzydzeniem. Ja z kolei z liścia dębu owszem. No nie za bogato ale ciut schładza paszczę. Na bezrybiu i rak ryba. :)
powoli dopada mrok a ja oczojebnego ubranka nie posiadam. Taka nieprzygotowana. Szczęściem dochodzę do zabudowań, pobocza szerokie. Dotarłam.
2 godziny zajęło mi przejście trasy, którą autobus śmiga w kwadrans. Ale... Nie przeżułabym kurdybanka, nie buziałabym końskich pysków, nie obejrzałabym potężnego dębu z którego jakaś blać zerwała tabliczkę, że to pomnik przyrody. A co najważniejsze pokonałam kopyta. Odstresiłam się. Tak. Szlajanie się to je to co mam we krwi. Po oćcu :)

wtorek, 1 marca 2016

co za różnica?

kijem czy młotkiem?
słowem czy myślą?
nie ma różnicy czym zabija się ludzi. Finał ten sam. To takie nawiązanie do historii sprzed 2000 lat.
paczę na mojego Jezusika na krzyżu i tak se myślę, co jednak ludziska to bestie. Od setek lat miliony razy rocznie krzyżują Cię. Permanentnie. A przecież dzielenie się chlebem i winem miało być pamiątką Twojej ofiary a nie bezustanną męką. I w tej sytuacji mało ważne jest czy to opłatek czy chleb z oszołoma. Na ołtarzu.
co spowodowało że wyszłam poza okres nuworyszowskiego zaślepienia? Nic, drobiazg i zarazem wiele. Przede wszystkim papierz. Jeden, drugi, trzeci. Ich pochylenie przed żydami jako braćmi starszymi w wierze. Logicznie rzecz ujmując, nie tylko starszymi w wierze ale i mądrzejszymi. Z większą ilością przemyśleń i wiedzy. Czas to gra kluczową rolę.
zamiotłam wszystko to na bok i odważyłam się zadać pytanie: Skąd Jahwe u żydów? Bo nie z kapelusz przecież. Nie z transformacji itp. Odpowiedzi dostarczają stare papirusy, tabliczki i wiele innych zacnych zabytków. Mam szczęście i ogromny zaszczyt znać jednego z niewielu na świecie teologów. Tłumacza ze staroaramejskiego, starohebrahskiego a teraz parającego się poznawaniem pisma klinowego. Niech Bóg Go wspiera i prowadzi w tym dziele.
opierając się na fantastycznych tłumaczeniach i literaturze tekstów okołobiblijnych wnioski nie trudno wyciągnąć. Wiedza sama się przyswaja.
nikomu nie będę niczego pod nos podtykać ani przekonywać że czarne jest czarne a białe białe.
a jak kto pieniacz i lubi bić pianę to powodzenia.

sobota, 27 lutego 2016

gupia ja gupia

miałam ubezpieczyć mieszkanie. Na żadną astronomiczną kwotę. Ot tyle by w razie czego mieć pare groszy na remont. To w razie czego to od zdarzeń losowych. Zapomniałam i mam znów pasztet.
sąsiad po raz pierdziesiąty zalał mi łazienkę. Zacieki na suficie i ścianach jak bure tapety. Lało się również w przedpokoju. I teraz farba z sufity odłazi płatami.
polazłam do gostka, mówię o krzywdzie a on paczy na mnie jak na oszołoma.
wzięłam gnoja za pirze, zaciągnęłam do chatynki i mówię:
- pacz pan
- eeee... Bo... Poprzedni lokatorzy mówili że pani przesadza i no faktycznie.
uwieczniłam zdjęciami szkody. Pogadałam z gościem. Delikatnie zasugerowałam naprawę szkody.
cisza
krzywda rosła we mnie, więc polazłam do dziada i pytam jak białego człowieka i mówię jak do białego. Już drukowanymi. Że oczekuję naprawy. Nie już natentychmiast, bo rozumiem, że nikt nie jest przygotowany ot tak na niespodziewane wydatki. Propozycje otrzymał 2. Albo sam naprawi szkodę, albo nabędzie materiały naprawcze. Se zrobię sama. Pazerna nie jestem czekam.
siłą rozpędu najszło mnie na remontowanie. Początek to moja dziupla.
graty powynoszone, książki z półek zdjęte i poupychane po kątach. Ściany częściowo zdarte z farby. Dziś szpachlowanie dziur i walka z listwą przypodłogową. Lekko na 2cm odbiła od ściany.
przy okazji sprawdzę kable w lampie bo świeci fanaberyjnie. Czyli przeważnie nie. Bo to stare aluminiowe przewody.
robię to co na razie nie wymaga kasy. Miała być robótka i nadzieja była. N
z naciskiem na była.
trudno.
a w chatynce na razie spokój. Panika wieczorna wczoraj. Opanowana częściowo. Kurczę! O co chodzi? Zupełnie myślenie logiczne mi się wyłącza. Fak! Nie poznaję siebie!

piątek, 26 lutego 2016

kolejna zgroza

znów w informacjach wiadomość o odebranych zwierzach. Samotna kobieta, nieogarnięta, w domu masakra. Jak dla mnie to nie tylko problem zwierzaków ale i właścicielki. Kwestia zwierząt mimo, że wysunięta na plan pierwszy jest kwestią drugorzędną. Pomocy potrzebuje kobieta. Wsparcia wszelkiego. Począwszy od materialnego po psychologiczne. Niestety w pl system działa dupnie. To samo działo się z dzieciakami. Miast pomóc były zabierane rodzicom.
tu sama sobą powinna wejść jakaś nieistniejąca, bo to co istnieje nie sprawdza się, instytucja z programem kompleksowego działania. Odchlewienie mieszkania, remont, leczenie zamknięte przymusowe jeśli trzeba, długa terapia. Jeśli tego brak, zwierzaki będą ponownie wracać do tych domów.
takie działania powinny być podejmowane i w stosunku do kolekcjonerów zwierząt w momencie fatalnego ich dobrostanu, i w stosunku do zbieraczy i w każdym przypadku odbiegającym od ogólnie przyjętych norm.
wracając do tej pani. To już kolejna interwencja. Kolejne sprawy sądowe i pozbawianie zwierząt domu. Znały tylko ten.
za rok, dwa sytuacja się powtórzy. I znów koszty a człowiek w coraz większej degrengoladzie. I zastanawiam się czy to ma sens?
zastanawiam się jaki tytuł powinny mieć wiadomości emitowane w okolicach 19- tej? Chyba kronika kryminalna. Ja dziecię wychowane real socjalizmem. I pamiętam, że w tamtym czasie zanim coś rzucono na antenę, to musiało mieć sens. No ale merdia państwowe byli i programy telewizyjne aż dwa. Drugi od popołudnia chyba dawał. Cinko. Tera szczęściem net ratuje życie przeg zalewem ogłupiającej telewizyjnej sieczki.

wtorek, 23 lutego 2016

samotność inaczej

jest przed 17-tą a ja jeszcze nic nie zrobiłam nic.zero. Nul. Zarobiona jestem? Ni. Życie towarzyskie prowadzę. Przez telefon i w realu.
kurde ... I dobrze mi z tym
ale czas ruszyć się do roboty
czasu nie mam

poniedziałek, 22 lutego 2016

czego nie mówią

włosie mi się zjeżyło na całym człowieku. Całe włosie!
bo onkologicznie chorych mamy od pyty. Jedni
się leczą tak, inni siak jeszcze inni inaczej. Akademicko leczeni należą do tej szczególnej grupy mojego posta dziś.
nie plotka to a fakt, że niektórzy chorzy spieszą się. Lecą na łeb na szyję bo muszą. Do domu, na spotkanie, i chu wie gdzie jeszcze. O! Na przykład po zakupy. I nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby nie to, że są zaraz po naświetlaniach. I przykazane mają odsiedzieć w szpitalu co swoje. Ale ni. Odsiedzą se w domu. Tego że promieniują jak rozpiżdżona elektrownia atomowa wogle nie biero pod uwagie. I lezie ci taki pacjent chodnikiem. Wali po tobie ile wlezie. Siada w metrze, tramwaju obok i nic go nie obchodzi, że krzywdzi innych. A potem rodzą się dzieciaczki z problemami, sypią się białaczki i aktywują inne nowotwory.
czy to se wymyśliłam? Nie, to relacja radiologa z centrum onkologii. Słabo?

prawie rodzinnie

znam młodą grupę. Z widzenia i ze słyszenia. Wszystko niemal zaczyna:
- nie umiem
- boję się
- nie chcę
z facetami też relacje ma średnie. Bo: Taka nic niewarta jestem, niwgodna twej uwagi. Paczę i niedowierzam. Nic onej nie brakuje a jęczy!


a rodzinnie trwa odcinanie kuponów inaczej. Powiesz prawdę jesteś wróg. I skrupulatnie jesteś wycinany z kontaktów. Potkniesz się. Tak samo. Powiedz coś co nie pasuje do poglądów. Won na wygnanie.
wicie. Chyba mam źle w głowie, bo zawsze myślałam, że wyciąć z życia można obcych a rodzina to jakby inna parafia. Popsztykamy się, naburczymy ale że tak powiem dalej trzymiemy się razem. A tu? Pominę milczeniem.
klęśnie mię dosyć często wszystko. Co się wydłubię z doła to znów sru na dół. Oczywiście dzięki krewnym.
kto mię wyciąga znów. Cudzy, obcy wpis bardzo młodego człowieka.
a dziś godzina terapeutyczna. Oby owocna i bez ryku.

niedziela, 21 lutego 2016

w piernatach leżąc odbywam

konferencje telefoniczne
- z matkom. O wszystkich bidach świata, kocmołuchu i ruchu lokalnem
- z kuzynkom o urokach życia. I 3 latach do emerytury za każde nie ubite a wymęczone memłonem dziecko. Kusz.. Kumpela ma chyba 10-tkę :) skąd ona wiedziała, że się opłaca;)
- z dowolnie przypadkowymi


a domu od 3 dni sraczka. Najmłodsza sto, ziaje i sto i czerwono się robi. Węgiel hurtowo chwilowo zapodany. Jutro nicuroksazyd jak apteki otworzą. I zobaczym. Tylko bez paniki. Jak to nie pomoże to wet. Przynajmniej część leczenia w domu odwalimy. Stawiam, że coś pożarła. Albo luzem młądą puszczona, albo wyciągnęła mi coś z fajansu albo nie na zdrowie poszło jej czapi. No nie wiem. Loteria.


na fb ograniczyłam znajomych z dostępem. Nawet tych co lubię. W trosce o swoje zdrowie psychiczne. Akcje ratuj pieska czy świat się wali, żydzi, polacy, ruscy, muzułmanie nas atakują mnie nie rajcują. Dbam w końcu o swoją psyche. Bo mogie.
czasem coś bąknę o predatorach ale to ułamek. Gdy wkurzą. Generalnie usiech mnie wali.
Putin jako wodzu generalnie też mi obojętny. Ale ma tak dobrą prasę że czasem się łapię :D


z zainteresowaniem śledzę inny rodzaj walki z rakiem na filipinach czy innych atrakcyjnych miejscówkach prowadzonych przez Polaków. Ludzie po przejściach tj medycyna niekonwencjonalna, akademicka z naświetlaniami i chemią. Głodują w pełnym tego słowa znaczeniu. Pierwszy etap to ciecze a potem nic. Zero. Nul. Nawet wody w tropikach. Koleś tak działa już ponad 10 dni. Tylko słońce i kąpiele.
koleś w desperacji. Przerzuty już w pl. Przed wyjazdem złamana ręka. Pojechał w tropiki. Po tygodniu głodu itd kąpieli zaczął używać łapy. Nie za mocno ale jednak. Kurde. Jestem w szoku. Po miesiącu ręka zrośnięta. W pełni sprawna. Człowiek kilka kg w dół ale wygląda super. Ciekawa jestem wyników. Tych medycznych. Czy cóś się zmieniło i na ile.
krótko. Szacun.


a w domu po staremu. Spięcia z dupereli:
-odezwiesz się z miasta?
-już mnie to wkurza to twoje pytanie
??? Się grzecznie spytałam tylko. Standard.
oczekiwana odpowiedź:
-tak
-nie
- może
agresor jest zaskoczeniem. Niefajnym.
pożyjemy. Zemsta jest rozkoszą bogów :D
5 sms-ów z miasta z doniesieniami. Gdzie, z kim i co robi. A ja grób i mogiła. Zero odpowiedzi na hasło. W domu milczenie i zbywanie. I pacz pan pranie się migusiem wykończyło. I sagany dało radę pozmywać. I pretensji o brak obiadu ulubionego nie było.
tak. Inne cycki proszę ssać!



piątek, 19 lutego 2016

odszczekuję

no
przywykłam że młode nie czyta te
ledwo nie totalni analfabeci.
złe zdanie ma o młodych.
pewnie nieusprawiedliwione.
że gupie, że nieoczytane, że nie praktyczne, nielogiczne, bezuczuciowe i wogle ble i fuj.
odszczekuję.
trafiłam na jedną fajną sztukę choć myśli czarne i okrutne miałam
odszczekuję.
bo wrażliwe, mądre, myślące jest. Oczytane i błyskotliwe.


człeku młody. Przywracasz mi wiarę w przyszłe pokolenia .



logika

mam znajomych, którzy na hasło -rosja- dostają białej gorączki. Bo wojna, bo zgwałcona kuzynka, bo dziecko. Gumką myszką wytarli hitlerowców z głowy i grzecznie dorabiają bauerów. Taka logika.
w dupę włażą hamerykanom, choć oni ze stoickim spokojem przyglądali się rzezi w ojropie. Taka logika.
pół świata i wszystkie rządy europejskie wiedziały o bólu, wydupcyli nas totalnie, umacniali w kłamstwie, nagrodzili noblem, wynieśli wielu na piedestał za zdradę i knucie. Taka logika.
dziewczyny przyuczane do obsługi facetów. Dzieci wychowywane dla ludzi. Gdzie tu sens, gdzie logika?
kościół uczy pokory. Logiczne?
współczesne trendy nakazują młodym czym prędzej iść na swoje. Przy okazji niszcząc podstawowe więzi. Jaka to logika?
znak krzyża na czole kreślony jest pogańskim znakiem kreślonym w Babilonie czy coś żołnierzom idącym na wojnę. Używanie go w kk jest logiczne?


nie ogarniam. Żyję sobie. Jak to mówią niektórzy. Mam wyrąbane.

nic ciekawego

urwałam się jak pies z powroza. Bilet miesięczny to swego rodzaju wolność i wyzwanie. Mogę korzystać z niego ale czy chcę? Chcę i to bardzo.
najpierw doładowanie surówkami lodówka a potem wypad do arkadii.
psy wyspacerowane solidnie.
pełna roboczodniówka na nogach. I dałam radę. Jupi :) dumna jestem niesłychanie.
dziś domowe przebieranie stópkami. Sagany i te rzeczy. Nic ciekawego.
spotkana sąsiadka uświadomiła mnie, że ten Kajetan od zbrodni to wnuczek naszej sąsiadki.
że trochę zazdrościła tamtej rodzinie, że taki super dom, wybitne, utalentowane dzieci a jej takie zwykłe, przeciętne.
no i pacz. Dramat.
oczywiście zostałam przepytana na okoliczność pięknego. Boć swego czasu to postać szeroko znana była i w pamięci mieszkańców zapisał się solidnie. Szczegóły pomińmy milczeniem.
w każdym razie przeżyła szok, że onemu dobrze się wiedzie. Ma stałą pracę. Itd. Czy myślała, że dzieciątko w kryminale?
w każdym razie szok i zaskoczenie. I dobrze. Piękny dobre geny ma i twardy jest. Jak coś postanowi to da radę. A teraz pięknie ogarnia.
dziś drugi dzień masakrowania kopytek. Nie odpuszczę. Albo dam radę albo się rozsypię. A że historia uczy, że rozsypać się nie jest łatwo, to wniosek jest oczywisty.

czwartek, 18 lutego 2016

gównomiotne hasła

"miarą człowieczeństwa stosunek do zwierząt"
noś jakoś mnie nosi gdy to czytam. Nie że zwierzy nie lubię ale to równie prawdziwe jak " dziecko to człowiek i ma swoje prawa". A rak faktycznie to g..ma bo pełnię praw nabywa po osiągnięciu pełnoletności.
a co z rodzicami w kontekście praw dzieci. Rodzic ma obowiązek a dzieci?
człowieczeństwo w stosunku do zwierząt a w stosunku do ludzi? Uprzejmie proszę nie pie...że człowiek ma rozum, wolną wolę i se da radę. Bo najczęściej nie daje. Wbrew pkb i gus-owi. Wbrew zaklinaniu rzeczywistości. Pytanie:- czemu? Odpowiedź prosta: - chujni i mułowi w głowach obywateli pl. Bo takie rzeczy jak pisała Stardust o zwyczajnej uprzejmości to nie w pl. Nikt cię nie przepuści, nic ci nie ułatwią miernoty pierdzielone jeśli nie muszą. I to jest jedna z niewielu rzeczy, a zasadzie nie rzeczy, a modeli postępowania, która w usiech mi się podoba. Wzajemna pomoc. Pomijam szerokim lobem draństwo.
w nie tak zamierzchłych czasach życzliwość i kultura były wszechobecne. Aktualne można nazwać jedynie fakiem. Przykład mi bliski. Jazda menelem. I nie ma znaczenia czy to metro, bus czy tramwaj. Z każdej strony dostajesz łokciem. Sam czasem depczesz po odcinkach. Czasem przepraszam na wyrost, bo mi głupio i mam wrażenie, że kogoś potrąciłam. Spojrzenia bezcenne. - to drobiazg. Nic takiego.
no cóż. Można się przyzwyczaić do szturchańców. Ja niewer. Mam ochotę od razu walić w pysk.
kukizem czytałam linka o agendzie 21. Takie ustrojstwo przy onz. Ponieważ obligatoryjnie nie trawię onz od razu jeża dostałam na agendę. Czytam program i ni chu nie zgadza mi się to z filmikiem kukizowym. Jednakowoż real mi się przynajmniej częściowo zgadza więc i tym samym procentem zaufania obdarzam i program i kukiza. Materiały dostępne w necie.
z perspektywy odpolitycznionej, życie nic się nie zmieniło. Choć jest to stwierdzenie jak najbardziej fałszywe. Bo cóż to polityka? To kreacja życia. Więc jednak tworzę, kreuję ;)
podam na pysk wieczorem, na bilety mam i tworzę. Pkb. Nie moje ale jednak. Głównie młąda. Ciuchy i słodycze. Ciuchy wyprzedażowe.
nie ogarniam tematu jak coś co cenę wyjściową miało 160 teraz spadło do 30. I to rzeczy nie produkowane w chinach. Żaden tam taki badziew.
nie wiem jak u was ale u mnie to na żarcie kasa średnio schodzi. Od soboty żyjemy na kuraku-części- i surówkach. Plus ryż. Nażarta jestem po kokardkę. Gorzej jest z opłatami i zakupami przemysłowymi. Zwłaszcza z opłatami. Czynsz, gaz, prund, telefony, bilety miesięczne. No masakra normalnie. O ciuchach nie mówię bo wyglądam jak ciotka moherowa :-/ czas to zmienić. Tylko za co? Na młodej się nie powieszę bo nie. A szaleństwo zakupowe przynosi luz w szafie. 1 nowy ciuch to 2 do kontenera:) koniec ze zbieractwem. Babci co jojczy- zostaw bo przyda się, nie wiesz co będzie później- pacz starość odległa. No i paczam. Hodowałam kożuszek. Ubrałam to cóś ostatnio. O samopoczuciu nie będę mówić :D
kochany- idziesz na papućki bo jednak szkoda mi zwierza. Oddał jak to mówi Patryk swoje życie żebym nie była głodna i miała co jeść, więc szanuję. Do końca.

środa, 17 lutego 2016

wszechstronnie użytkowy

siedzę w łóżku. Młoda u siebie po drugiej stronie drzwi. Nie chce nam się gadać. Za rano. Więc jak się komunikujemy? Sms-ami :-) wrzucamy se ciekawe linki i te rzeczy.
bez telefonu żyć się da ale bez takiego to już nie. Mózg mi zastąpił ;)
i program tv mam, i kalendarzyk niemałżeński, i świat w necie.
lubię mój telefonik. Jest super :D

poniedziałek, 15 lutego 2016

micha w pracy

kiedy przemierzałam ostępy w czasie polowania dla rodziny żarłam dowolnie. Zasada była jedna: Najpierw praca, potem żarcie. Czyli nie upolujesz, nie zjesz.
zaliczane były fastfudy, chińskie bary, ciastka. W chwilach gorszego urobku buła plasterkami wędliny.
stacjonarna robota to kanapki do obrzydzenia.
z młądą inaczej.
co rano pojemniczek z gotowanym. Zupy, naleśniki. Dziś pewnie weźmie ryż z kurakiem i surówę. No i ciecze różne. Żadne tam herbaty.
a koleżanki młodej? Fastfudy, kanapki, ciastka. Jak ja kiedyś. Hej...chyba się to zmieni. Może nie od razu, ale kropla drąży kamień.

niedziela, 14 lutego 2016

wegetarianka ;)

cotygodniowa kopertka z urobkiem wyciągnięta. Pytam młodej bo to w końcu jej kasa, co będzie jadła, na co ma chęć.
w drodze do sklepu przypomniałam sobie że mam miesięczny więc nie muszę przepłacać o okolicznych sklepach. Lala do domu, ja do tramwaju no i namawianie się z młodą.
- co byś?
- kup mi pomarańczę, jedną.
no kochana. Na tydzień żarcia że szok!
- co jeszcze?
- śmietanę gęstą do ryżu z jabłkami
- co jeszcze? Zagrodowego kupię
- nie szkoda ci zwierzątek?
- szkoda. Ale jestem mięsożerne. I muszę czasem.
dojechałam na bazar. Obczaiłam przecenione, niecudne a dobre papryki, kilka innych warzyw na leczo wege. W znajomej budzie zagrodowego, w rybnej świeżą makrelę i dopadłam stragan z surówkami. No tak mam. Muszę do wszystkiego mieć surowe. Duuużo.
najpierw skromnie pół pojemniczka tej, trochę tamtej surówki. A ty kobita dostawia kolejne. A kolejka za mną się tworzy. Tu pakuję, tu ślinotoku dostaję, w głowie przeliczam koszt warzyw, prądu, czasu. Pierdzielę. Szaleję. Decyzja zapadła. Biere z selerem, z czerwoną kapustą na ostro, z porew, wielowarzywną, buraczki i cóś jeszcze. 20 zeta pękło i 7 pojemniczków w torbie. Jami
a w domu normalna pańszczyzna. Samo się nie zrobi. Kurak częściowo zamarynowany czeka. Część zamrożona. Ryba oczyszczona. Koty flaki pożarły. Pokrojona w dzwonka w zamrażarce.
finał wieńczy dzieło czyli obiad pożarty. Ryż idealnie ugotowany czyli sukces. W końcu znalazłam patent na ugotowanie onego. Tak, żeby każde ziarenko było osobno. Po prostu w saganie rozgrzewam masło, wsypuję ryż, obsmażam, zalewam wodą, doprowadzam do wrzenia, stawiam na płytce, przykrywam pokrywką, zmniejszam płomień i idę w cholerę. Mój wewnętrzny zegar idealnie mówi mi kiedy znów nawiedzić kuchnię. Tak! Ryż znów wyszedł perfekcyjnie.
przylazła młoda wegetarianka. Nosem niuchnęła od progu. Pognała do kuchni. Tależ, ryż, sos, kurak..
wredna matka za plecami syczy:
- nie szkoda Ci zwierzątek?
chwila wąchania, uśmieszek pod nosem i kolejny kawałek kuraka ląduje na talerzu.
- masz kilka surówek do wyboru w lodówce
otwiera, paczy, oczy jak koła młyńskie. Wybór padł na pora.
siadła przy stole:
- dziś jem łapami!
- surówkę też?
surówkę już klasycznie.
pobiła rekord prędkości w jedzeniu. Chyba jednak na samych sokach żyć się nie da :)