piątek, 30 sierpnia 2019

Spełnienia

Tak se dziś wstałam przed świtem. Zrobiłam kawę, zapaliłam, doopkę posadziłam na kanapie i spojrzałam w okno. - ło panie! Chmurki!
To widok jak najbardziej oczekiwany ale i zaskakujący. Przywykłam do morelowych wschodów.
Grzmi. Może w końcu popada?
Tak siedzę i myślę - czy kiedyś człowiek jest zadowolony? Tak do końca. Chyba tylko po super seksie 😉
Bo mam te swoje wymarzone wschody, czasem chodzę w kapelusiku, mam ogródek i w zasadzie to o czym marzyłam. A jednak uwiera brak tej idealności 😁
A tak naprawdę czego mi w tej chwili brakuje? Niczego. Psy obok posapują przez sen, kawa, dach nad głową, fajny widok za oknem, jest nadzieja na deszczyk. Cisza, spokój. Nice 😁
Żyję. Zaczynam żyć chwilą. Nie marzeniami, ideami. Jestem tu i teraz. Rzeczy konieczne załatwiam od ręki więc nic nademną nie wisi. A co tak naprawdę jest konieczne? Dach nad głową, łóżko wygodne, pokarm i dobre środowisko. Nawet kiepskie zdrowie o ile nie boli, a nie boli, nie przeszkadza.
Bolą ludzie.
Powinnam pojechać na bazar po małe zakupki, ale boję się. Pogo. Wczoraj co wejście do sklepu to drgawki. Obsługa i klienci oglądają mnie jak babę dziwo. Choć nie powiem, przed pogo młody facet latał za mną jak z pieprzem póki nie zobaczył mojego oblicza. No cóż. Z tyłu liceum, z przodu muzeum 😂😂😂 bo faktycznie schudłam i z figurą jest całkiem ok.
Przyszłam z zakupów w pogo a mać do mnie:
- weź się schowaj do domu, żeby ludzie cię nie widzieli. Młąda ma podobnie.
Kurtyna.


środa, 28 sierpnia 2019

Noc

Pierwsza noc pod gwiazdami. Mimo pootwieranych wszystkich okien i drzwi duchota panującą na Berdyczowie nie dała zmrużyć oczu. Dodatkowo drgawki. Robim co możem 😉, masujemy ciałko, cudujemy, ale i tak powracają. Nartętnie molestują głównie raciczki. Skaczą jak u źrebaka.

A na działce praktycznie nic się nie dzieje. Doszedł jedynie kompostownik uczyniony z Młądą. Jest plan na zrobienie kolejnych grządek perma. Jedna a właściwie dwie wałowe i jedna z cegieł z którymi nie bardzo jest co zrobić.
Dosadzony mały poplon. Rzodkiewki, szpinak i fasola. Pomidory i ogórki mimo że praktycznie nie podlewanie - dają swoje otwocki. Jednak co perma to perma. Dobra okrywa ziemi i życie trwa.
Tak w temacie okrywy i generalnie współpracy na rzecz ziemi polecam vlog Lubuskie Angusowo.
Kopalnia widzi o tym jak z piasków zrobić piękne, obfite pastwiska. I nie tylko.

Trza kupić parę kostek słomy do pokrycia i grządek i działki bo wszystko schnie na potęgę. Woda odparowuje a i psie łapy trochę demolują trawę. Więc okrywa jest zwyczajnie zniszczona.

No i koniecznie nowe rynny. Tylko za co? Pojemniki na deszczówkę. Jw

Koniecznie trzeba otynkować komin i sprawdzić go w środku. Znów kasa.
Trzeba odłożyć na szambo. Przenieść licznik na prąd i korki nowe zainstalować. Ech...

Cieszy nowa nowa linia autobusowa z Karczewa do Góry Kalwarii. Jeszcze nie wiem skąd w Karczewie się zaczyna ale do ogarnięcia.

W planie kupienie małego rębaka do gałęzi, naprawienie wodociągu zewnętrznego 😉 i zainstalowanie piecyka na gaz do ciepłej wody. A póki co czekam na przelew bo od dwóch miesięcy jestem bez grosza. Gdyby nie mama i Pierworodna to było by grubo. A i tak żyjemy na zasadzie - aby przetrwać.

A meszki znów zaczynają atakować.

No i to tyle było by na razie. 

wtorek, 27 sierpnia 2019

piątek, 23 sierpnia 2019

Miłym być

Ostatnio Babelot często że mną posiaduje w Berdyczowie. Bo cieplej, sucho, nie ma czarnej zarazy na ścianach. I lubi sobie pogawędzić.
I było spoko. Do wczoraj.
Tematy nieco poważniejsze i pierdut. Rypło. Szczególnie że Babelot popłynął na fali Słowackiego czyli - smutno mi Boże bo mam ciężkie życie. A kto ma lekkie?
I zero pozytywów.
Od wczoraj znów pogo. Nawet w pozycji horyzontalnej. I od rana to samo. Czyli dziś. W mniejszym nasileniu ale jednak.
Gdyby nie wczorajszą hydroxyzina to nie wiem co by było.
Serce przy tym mi siada, stawy. Bo to idzie po całym człowieku. Siada głos.
Puściły mi nerwy. Wydarłam się na Nią. Czy zadowolona, czy grzebanie w goownie jest takie dobre? A jeśli chce mnie dobić to zapraszam może przyjść i dalej ryć mi psychikę.
Zamilkła. Robi swoje. Obrażona.
A ja już nie wiem co robić. Sama myśl o Niej przyprawia mnie o drgawki. Chyba potrzeba czasu.
Mam być silna. Dla siebie. Dla Młądej. Matki.
Tylko jak? Jak sama ledwo siebie ogarniam.
Młąda zła na mnie, na moją chorobę. Bo została sama z Warszawą. Bo nie ma pod ręką mnie, która pokieruje, coś zrobi, ugotuje.
O wsparciu tak szumnie zalecanym przez lekarzy przez rodzinę, nie ma co mówić. Każdy ma swoje życie, problemy.
Jakoś trzeba żyć, trwać, coś robić by nie myśleć. I zamków na piasku nie budować. 

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Instynkt czy głupota

Oglądam mądrości dotyczące poprawy jakości ziemi. I znów mam mieszane uczucia.
Permakulturowe naziemne grządki są ok. Mają jedną wadę. Wyniesione owiewane przez wiatr, narażone na operowanie słońca, wymagają podlewania. Cokolwiek by nie mówić. Są w pewnym stopniu łatwiejsze w tworzeniu. Wystarczy jakakolwiek skrzynia i przekładniec warstwowy.
Głębokie grządki to już duży wysiłek. Trzeba od razu wykopać solidny dół taki, by rośliny o różnej długości korzenia mogły maksymalnie wykorzystywać podłoże i swobodnie rozwijać system korzeniowy. Przy warzywach bulwiastych jest to dosyć istotne 😉
Więc ile? 40-50cm.
Wypełnienie standardowe. Badyle, masa organiczna np. w moim przypadku zgrabki trawy, drobne gałązki, liście, trawa po koszeniu, łodygi przekwitniętych kwiatów.
Do tego się przymierzam, ale czy dam radę?
Na razie kontynuuję jedną kilkumetrową. Głębokość ok 20cm. Warstwowo idzie tam drobnica bio, klejnoty psie i odwrócone pryzmy trawy z ziemią.
Czemu tak? Po pierwsze, jeśli się uda, zrobię nawodnienie kanałowe. Wiem, wiem, brzmi to przedziwne, ale to jedyna chwilowo metoda do rozprowadzenie deszczówki do grządki. Póki nie mam pojemników na tęże deszczówkę. Szkoda jej marnować. Kombinuję jak to zrobić. Pomysł z wężem strażackim odpadł. Rozpręża się dopiero pod mega ciśnieniem. Z rynny nie da rady.
Kompostownik na razie w planach. Ale będzie.
Co będzie? Zabezpieczenie "fundamentów" domu ciotki. Przeżyłam szok gdy zobaczyłam one a właściwie ich brak. Budynek na żywca posadowiony na piasku. Jakiś koszmar! I rozumiem czemu środkiem pękają ściany. I rozumiem czemu sąsiedzi zgodnym tonem mówią że toto nadaje się tylko do wyburzenia.
W planach, montaż piecyka gazowego. Do ciepłej wody i kaloryferów. Dopatrzyłam się tej funkcji dopiero po nabyciu 🙂. Kupiony z psi grosz, kilkuletni, sprawny. Znajomy fachowiec od gazu sprawdzi go, skalibruje do butli. Tak, tak. Do butli. Bo na instalację w pełni gazową to jakby bez sensu. Ciekawe jaki będzie koszt miesięczny. Jeżeli zmieścimy się w 200zł, to do przeżycia. Sąsiedzi bulą po 1000zł i więcej miesięcznie. Słabo 😲.
No ale żeby to było wykonalne trzeba choć częściowo wymienić kaloryfery, a to znowu ból doopy. I chwilowo niewykonalne.
Grzanie węglem i zasmradzanie okolicy totalnie odpada. Także że względu na moje płuca. W Kopciuchu zawsze pełno pyłu a potem czarne gile.
Nie ma pewności jak dalej będzie. Czy będziemy zimować, czy zwiejemy do Wawy, choć tam niekoniecznie cieplej.
A tymczasem jedyne na co mnie stać to poranne zbiory kup i drobne robótki.
Zbieram nasiona kwiatów i ziół na przyszły rok. Dosadzam drzewa od strony ulicy, północnej. I tyle.
Zbieram się do pomalowania okien póki ciepło, ale jakoś mi pod górkę.
Wogóle pod górkę ostatnio mi że wszystkim.
W planach nabycie maski by móc wychodzić na dwór jesienią i zimą. Niestety Otwock nie posiada ciągów powietrznych i cały syf z pieców zalega w formie smogu wśród domów.
A na razie wieczorami pachną kwiatki. Nikt na szczęście nie grilluje. Nie puszcza nocami muzy. Nie łazi w pijanym widzie pod oknami. Nie drze japy. Nie prowadzi nocnych rozmów.
Przez całą dobę mam pootwierane okna i drzwi. Śpię spokojnie. Nikt się nie wbija. Bo i nie ma po co 😁 psy robią swoją robotę. 

niedziela, 11 sierpnia 2019

Wszystko zielone

Na zadupiu zmiana. Sąsiad postawił ogrodzenie, więc akurat to miejsce odpada pod uprawy. A szkoda, bo sporo dobra tam nawiozłam. Będzie kompostownik. 


Zieloność pod domem co dzień robi mi zaciesz. Niewiele wszystkiego, ale jest.
Wcinamy własne pomidory, ogórki. Ziemniaki jakoś rosną - raczej idą w łodygi. Wysokie są na ponad metr.
Czasem coś dosadzę gdy w dobrej cenie znajdę roślinkę i tak ostatnio przybyła lawenda do ziołowego ogródka.
Dosadziłam fasoli. Może jeszcze zdąży się zastrączyć.
Z całego rządka zasianej sałaty zaszalały dwie. Zbyt gorąco i lipna gleba.
Eksperyment z odstawieniem leków antydepresyjnych dobiegł końca bo znów siadała mi psychika.
Nasercowe biere jak i aktualnie antybiotyk. Krwotoczne zapalenie se wyhodowałam..
I tak serce ma się coraz lepiej za to nerki coraz gorzej. O moim POChP szkoda gadać.
Wczoraj przeorałam a właściwie odchlewiłam Berdyczów bo syf był totalny. Razem z Drabełem intensywnie nad nim pracowaliśmy. On kłakami, ja nieogarnięciem. Ale jest już w  miarę dobrze na ile może być dobrze w Berdyczowie. Udało mi się wyciąć spróchniałe deski z podłogi i zacerować resztkami jakiś płyt. Zasłonięcie dziury dywanem dokończyło dzieła 😂
Pozytyw z tej akcji jest taki, że matka w końcu zobaczyła w jakim stanie jest Berdyczów. Dotarło, że to wspomnienie po rodzicach nadaje się tylko do rozbiórki.
A póki co ja tu trochę rzeźbię. Ostatecznie nic na głowę nie leci, jest sucho, ciepło - zbyt ciepło. Trońkę odświeżyć, pewne rzeczy zrobić i jeszcze na lato, na lata wystarczy.
A tymczasem w głowie układam plan jak zrobić prawdziwe grządki perma. Nie w skrzyniach a wykopane.
Miejsca jest jeszcze trochę i zaczyna mnie kusić wycięcie kolejnego, najmniejszego orzecha. Stoi na środku podwórka i miejsce i słońce zabiera.
Kalendarz jakoś nie nastraja optymistycznie. Sierpień. Myśli sięgają do jesieni. Do zimniochy, wietrzyska, zimy, mrozu. A póki co siedzę z gołymi stopami w sionce i gapię się na zieloność za oknem.


niedziela, 4 sierpnia 2019

Nie do wiary 😠

Weszłam dziś na swój instagram i poczułam się jakby mi kto w mordę dał.
"zaszczyciła" mnie swoimi odwiedzinami Indianka. Znacie oną. I natychmiast opluła 😲. Żem stara i brzydka. Że u mnie brzydko. Że leczę swoją depresję jej kosztem. Na Boga jedynego! Nigdy publicznie ani nawet w prywatnych info nie szkalowałam tej osoby. Zawsze starałam się, Mimo, wspierać, bo rozumiem, że samotnej kobiecie jest trudno.
Tylko co ona chciała tym zyskać?
Nie ogarniam.
Oczywiście zablokowałam i tyle.

Dziś pospałam 😁

O panie bobrze, święto lasu i kiełbasy, pobudka o 3, 45. Full wypas.
Cisza, spokój, Drabeł posapuje przez sen, niebo od wschodu zasnute chmurami, orzeźwiający chłodek za oknem. Jest fajniusio.
Wczorajszy dzień totalnie lajtowy.
Z piesełem przeszłam się do lasu. Wpadła  Mi w oko dzika marchew i zaginęła! Gdy usiłowałam ją odnaleźć. W celu pozyskania nasion.
Wędrówki plus profile zielarskie = powiększenie wiedzy. Przyswoiłam co to czeremcha 😁. Znalazłam marunę - chyba. Teraz trzeba ją przesiedlić na działkę i czekać wiosny. Nic lepszego przeciw bólom głowy nie ma. Nazbierałam trochę jarzębiny. Wegetacja przyspieszona w związku z temperaturami to i trzeba korzystać z okazji. Wieczorem wybyłam nad Świder. Poziom wody niski. Bardzo niski. Obniżony o przynajmniej 1,5 do 2 metrów. Nie jest to sprawa ostatniego roku a kilkudziesięciu. Na tyle niski, że nurt - leniwy nadzwyczaj - odsłania pozostałości starego mostu, o którego istnieniu nie pamiętają najstarsi mieszkańcy. Mostu z dębiny. I teraz robi się śmiesznie - przyjeżdżają ludzie ze sprzętem, sprawdzają stan drzewa i jeśli dębina jest czarna - wydobywają z dna. Nikogo to nie interesuje. Nikt tego nie kontroluje.
A na działce nic specjalnego się nie dzieje. Znów czekam na miedź 😉.
Uzupełniłam ubytki kitu w oknach. Fajna zabawa. Jak lepienie  z plasteliny. Coś jak zajęcia terapeutyczne w klinice. 🙂
Czekam aż stwardnieje i będę malować.
Zamiast zajęć z malarstwa w klinice. 🙂

Generalnie plan mam taki - i nie do zapomnienia - bo widać gołym okiem - zrobić okna, wezwać hydraulika by rozprowadził rury, zrobić drzwi do domu - to jest jakiś szalony projekt dokoła którego chodzę jak pies dokoła jeża, wykorzystać siłę i moc męską by zrobić otwory w ścianie, zbudować sobie kuchnię na drzewo. Taką z cegieł. Z wędzarką, duchówką do suszenia, pieczenia. Nic to skomplikowanego, tylko mocy potrzeba. Ale to jak zabawa w układanie klocków i nie na akord.
Przygotowania w toku czyli zbieranie w lasku cegieł i szamotu. Wystarczy tego na wszystko. Tylko sił brak na targanie tego.
Sprzęt pt wózek + skrzynka na warzywa, jest.
Reszta jest mi na ten moment obojętna.

Dla okolicznych jestem dziwadłem. Bo targam z lasu cegły 🤣🤣🤣 Bo jakieś dziwne grządki robię, bo pytam czy zielone puszczone na ogrodzenie nie będzie przeszkadzać, bo nie latam do kościoła, bo odpoczywam na hamaku w ogródku a nie na wyrku w domu, bo posadziłam ziemniaki, bo mam czasem pogo - odnoszę wrażenie, że myślą, że to delirka bo herbacinę z racji pojemności, pijam w kuflu, bo pyszczę na kościół a raczej na zawodowych jego przedstawicieli.
Bo nie mam firanek w oknach ani zasłon. Firanki osłaniają pomidory przed żarłocznymi ptaszorami. Bo takie to inne - brak firanek - że sąsiadka chciała mi je dać. A firanek mam do usrania na kilka dużych domów. Różnej długości, faktury.
Nie lubię tych kurzołapów i tyle, ani dywanów, a tych też jest nadmiar u mnie.
Czasem pogadam z sąsiadem. On na szczęście rozumie, że stan zastany - wieloletnie zaniedbanie - wymaga mega kasy, mocy przerobowej, męskiej mocy, fachowców itd. A tu nic z tych rzeczy.
Jeno dwie baby. Jedna staruszka bezsilna. Druga - ja - połamaniec, popapraniec psychiczny z uszkodzonym pudełkiem na człowieka.
Ale niech se gadają co im ślina na język przyniesie.
Ja jestem zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć.
Przede wszystkim - żyję. A resztę osrać. Amen!

czwartek, 1 sierpnia 2019

Świtem

To moja pora na pobudkę. Czasem ciut wcześniej, czasem później. Zasypiam że zmrokiem.
Czas na małe podsumowanie.
Wszędzie w opiniach mam napisane, żem w logicznym kontakcie. Chyba że odetnie mi tlen to totalna zawieszka. Chyba, że mam atak paniki. Jw.
Od wczoraj w doopie. Rocznica Powstania, powrót pamięcią do lektur, filmów. W efekcie pogo.
Znów kicha z emocjami. Górka z motylkami i zaraz dół. Pozytyw niezwykły - motylki i banan.

Od kilku dni nie biorę antydepresantów. Wydaje mi się że nic nie pomagają. Zamulają raczej, odcinają a na pogo nie mają żadnego pozytywnego wpływu. Na głowę też nic nie robią. Pamięć jak była lipna - to jest. Bez zmian. Siły nie dodają.
Biorę porannie lek nasercowy i inhalacje.
Miałam być u psychologa na terapii. Upał i skoki ciśnienia mnie pokonały. Tak jak i dziś w klinice u psychiatry. Zawroty głowy od rana takie, że słabo.
Być może to efekt cme. Być może.

Myśli niepotrzebne snują się po głowie, jakieś kretyńskie wyprzedzanie zdarzeń. Znów poczucie odrzucenia. Zapomnienia.
Z terapii wiem, a raczej mi się przypomniało, żeby nie uciekać przed tym, nie uciekać przed strachem a być w nim. Doświadczyć. Obejrzeć, przeanalizować z każdej strony.
Miałam robić relaksację Jacobsona, jogę, sprzątnąć kuchnię i inne inszości. Miałam.
Zapomniałam.
Stoję przed śmierdzącą lodówką, wyciągam cosik, zamykam. Odchodzę.
Potrzeba ładu na ten moment jest tylko na zewnątrz. I tylko powierzchownie.
Co chwila powstaje nowy chaos, bałagan. Nie panuję nad tym.
Staję jak ta żona Lota i durnowato gapię się, nie ogarniam i bez myśli. Bez energii, bez wyższych potrzeb.

Niechcący puknęłam rurkę w tym przybytku.
Zaczęła wyciekać woda i tu i tu.


Tak. Trochę zrobiłam. 😪 Głównie zakręciłam wodę. Podłoga w pokoju zbutwiała. Dobrze że nie ma grzyba. Ciekło to za najemców! I do niedawna. Jak się okazuje.
Odcięta woda. Jest tylko w domu ciotki.
Paczę na to wszystko i jedyne co mi przychodzi do głowy to - wrzuć na luz. Nie denerwuj się. Nie zrobisz tego teraz, to za rok, dwa. I czy musisz to robić?
Ja wiem, znakomita większość żyje inaczej. Lepiej.
Ale wiem też że wielu boryka się z podobnymi rzeczami a wielu byłoby szczęśliwych mając takie problemy. Wszystko jest względne.
Dla mnie coraz bardziej obojętne.
Zrobi się to się zrobi a jak nie to nie. Czemu? Bo nie ogarniam pod wieloma względami.

Patrzę na ludzi w działaniach zwanych życiem i zastanawiam się - jaki to ma sens.
I chyba czas już przestać bo to nic nie daje.
Każdy ma swoją baję zapychania czasu i potrzeb.
Patrzę na tę krzątaninę wyalienowanych tłumów, ocierających się o siebie i panicznie bojących się siebie nawzajem.
Czy to nie chore?
Ludzie tak panicznie boją się bliskości, nie wybaczają - muszą mieć wroga? na którego zrzucą brud swojego życia? Chyba tak. Ja tak miałam. Uwolnienie się od tego to jak zrzucenie pęt. Niemusieć nienawidzić.
To jedno.
Drugie.
Przestać się bać.
Relacji.

Mówią mi - po co o tym piszesz? Nie pisz. Nie warto. - ten kto w tym nie był, nie jest - nie zrozumie. Tak mówią.
A ja będę. To jedna z dróg do zrozumienia inności, choroby.
To żadna, cholera! misja zbawienia. Bo troglodyta nie ogarnie. Raczej przywali maczugą i wkopie w ziemię o ile nie pożre. Troglodyta będzie się budował na słabszym! będzie na tym budował swoje ego. To jego skała. Czy to nie żałosne?

Ale taki jest ten świat. Jak został zaplanowany, stworzony. Utopie to tylko w głowie mieć można. A światy idealne - do czasu! - w powieści Sniegowa.
I nie ma co pytać o sens tego wszystkiego. Eksperyment jakich wiele?