sobota, 31 października 2015

co tu pisać

miałam nie jechać na groby w tym roku. zaparłam się że nie i już. ale z zaparcia nici. ostatecznie raz w roku mogę. choć pierońsko mi się nie chce. smród zniczy, bo inaczej tej zawiesiny w powietrzu nie można nazwać. nie wiem czym są wypełnione, ale mnie odrzuca. smród ze świeżych pochówków nie nastraja nostalgicznie, jeno pawiem. jadę, nabędę pierdylion kadzidełek. to moja świecka tradycja. nowa. choć odrobina izolacji od swądu. przez chwilę. zadumy raczej nie będzie. na to mam czas robiąc za grabarza. no, liście grabię. to dobry moment na refleksje. ciało pracuje, mózg też. nowe połączenia werbalizują nieokreślone. lubię. choć 3 apapy wróciły jak bumerang, choć w szyi znów się coś przestawia, chrupie. lubię choć boli. szczególnie ważne są słowa padające przed. dos szaleje.
wszystko co miało być nazwane w chwili zadumy nad grobem, przez pięćdziesiąt lat chyba ogarnęło wszystko. przerób informacji napływający po i w trakcie. relacje, stosunek, wspomnienia i gorzka refleksja.kim byłam dla nich. raz do roku wystarczy.
jadę do ojca, do matki nr 2, do dziadka. żadnych spotkań rodzinnych, łażenia po kątach, żadnego namawiania się. rodziny nie ma. piękny sam z partnerką, piękna w parze  z ciastuchem, ja i młąda również solo. się nie przejmuję. jeno odcinam kawałki uzależnień i przywiązań. bo to jak łączenie nici z nicością. pustką.
gdybym wierzyła w reinkarnację, dawno powinnam zapomnieć o pudełkach na człowieki. boć oni w innem życiu zapewne. słowiańskie dziady stoją w pewnej opozycji do chrześcijaństwa. islam wspomina bez świętowania. buddyzm, judaizm, zaratustryzm, taoizm, komunizm  .... wszystko się wplata w pamięć a nieraz kult.w celu?
wypominki ludzkie to i dobre i złe. państwowe również. historyczne-w zależności od układu. wszystko to warte funta kłaków.
wiem, że będzie mnie gryzła o ile pierwsza nie zejdę moja czasem oschłość, delikatnie nazywając impertynencja, brak empatii i zwykła głupota. o okrucieństwie nie wspominając. wspominam raczej siebie i lekko mi nie jest. myślę o czym zapomniałam, czego nie zrobiłam a mogłam, bo tak bardzo byłam skupiona na sobie. skręca mnie ze złości na siebie, ale tylko w odniesieniu do dwóch, trzech osób. dla reszty jakby nie istniałam, więc po co zawracać sobie głowę.
mały ten mój świat. mikry. 

piątek, 30 października 2015

piękna

staruszką była a wyczesała wszystko w klasie weteranów. jedyna, niepowtarzalna. kto czyta bloga ten pewnie pamięta moją focię z niufkiem na łące. onaż.
wczoraj odeszła a ja powracam myślami do naszych wspólnych chwil. szczególnie tych ostatnich, gdy już choróbsko odebrało siły i leżała w domu otoczona miłością.
popołudnia były ciężkie, ale wieczorem powracała do siebie. siedziałam przy niej, smyrałam czuprynę, wygłaskiwałam. syciłyśmy się sobą. wiedziałam, choć to trudno przyjąć, że każda chwila może być ostatnią.
smyrałam, drapałam a gdy przestawałam zaczepiała mnie łapą prosząc o jeszcze. do zmęczenia. bo nawet to ją wyczerpywało.
chcę pamiętać aksamitną buzię, fafle, z których kapiąca woda moczyła mi portki. tak długo chorowała, że w pamięci zapisała się w powolnym ruchu. piękna. a przecież znam ją od pampersa. jedyna. bezproblemowa. serdeczna, czuła.
odeszła a ja mam spokój w sercu i jakąś radość, że już nie cierpi, i pogodzenie, wewnętrzny spokój, że tak jest dobrze.
gdyby nie wet, który tłumaczył jak trzeba, miotała bym się. że może coś zostało zaniedbane, że może jeszcze można coś zrobić. nic. tylko być do ostatniej chwili.
tyle mojego.

o właścicielach trudno pisać. choć byli przygotowani na najgorsze, przeżywają strasznie. nestorka rodu, oczko w sercach i duma. kochana i kochajaca. kochani...

czwartek, 29 października 2015

wspólnota

kibel to miejsce zadumy :) nie wiem czemu, ale okoliczności te właśnie, skutkują fantastycznymi pomysłami. czy gdzieś jest opracowanie dotyczące korelacji między defekacją a rozwojem? nic to!
namaczanie w wannie też jest twórcze.
zaleganie w wyrku mniej. ale! jest tu część wspólna. swego rodzaju izolacja i zachowanie tej samej pozycji przez czas dłuższy. więc wstęp już jest. ;)
pomysły wieczorne są ulotne jak sen jaki złoty. objawią się jak u dobromira a finału ni ma. rano pustka w głowie, czasem jakaś myśl pęta się w okolicy ciemieniowej, że kurcze coś było na rzeczy.
poranne koncentrują się na wspomnieniach sennych, o ile nie wpadamy w codzieny galop, jakby to komu było potrzebne. wczorajszy zapis na dysku jakby już nie istotny. albo mniej. emocje poszły won.
geniale pomysły jeszcze się nie wykluły, choć kto to wie?
moja poranna myśl, z czapy wzięta, bo i na co mi to, to swego rodzaju budowanie wspólnoty w pl. ideały poszły w pireneje, górnolotne hasła na nikim nie robią wrażenia. rządzi kasa. taki czas. więc może stworzyć wspólnotę interesu pl? procent jakiś od uzyskanych dochodów czyli wypracowanych przez podatników, trafia po zakończeniu roku finansowego do polaków. wszystkich. nie do płatników czy zagranicznych spółek, banków, przedsiębiorstw ale do osób fizycznych mieszkających w pl. nie do zameldowanych a pracujących i płacących podatki innym krajom. tylko tu i tym.

proste jak budowa cepa. skuteczne. ekonomicznie opłacalne i faktycznie tworzące poczucie odpowiedzialności za rzeczywistość. wielowymiarowe.

łóżko rządzi ;)

środa, 28 października 2015

promyczek

tak sie czasem składa, że mimochodem angażuję się w sytuacje, które nie dotyczą mnie ani mojej rodziny. tak mam od kilku dni. wsoarcie, może nie chciane, w ratowaniu życia. skuteczność medycyny jest powszechnie znana, szczególnie tej, którą cytował korwin. kolejności zdarzeń  przytaczać nie będę w każdym razie akcja dalej trwa. początkiem w oparciu o medycynę akademicką, co nie zawsze jest happy. skutki uboczne. zatrucie organizmu. te rzeczy.
w desperacji, drogą niecałkiem prostą, poprosiłam o wsparcie kumpelę. niby lepiej, ale są dołki i to pogarsza stan. kumpela wahadełkowa. przeleciała oczyszczaniem, odtruwaniem, regeneracją. zharmonizowała ciało. i zastopowało. a rzecz prócz tego miała ruszyć nerki. atu nic. skleroza odpuściła na chwilę:
-kobieto, zrobiłaś kursa reiki
więc machnęłam czokurejka i w sekundzie poszłoooooooooo, 5 razy. od przedwczoraj.
z radości paszczu rozdarłam. wstrząs spowodowałam u domowników. a co tam!
fakt faktem, że nic by nie wyszło bez kumpeli, ew trwało by dłużej.
motylki, skowronki i promyczki radości niosły mnie do domu :)
zmeczonam 

hipotezy i pragnienia

doczytałam na fb- a to niekiedy nieocenione źródło wiedzy, lub przynajmniej początek dociekań, że unia zmieniła wysokość dopuszczalnych bekereli. ( to taka jednostka promieniowania ). z 600 do  12500. gdyby okazało się to prawdą to już nawet straszne by nie było. bo o śmiechu nie ma co gadać. ciut, krztynkę poczytałam w temacie i to 600 to górna, maxymalna dawka. oczywiście ze skutkami. każda zresztą jest szkodliwa. norma wprowadzona jest wyrokiem. bez dwóch zdań. czym ona nowa norma skutkuje? wyobrażam to sobie tak: punkty pomiarów w różnych instytutach przy przekroczeniu wcześniejszych darły japę na alarm. i były podejmowane jakieś działania. jakieś to dobre określenie. bo tych punktów jest tyle co kot napłakał. monitoring w pl jest bardziej niż gówniany. czasem coś przypadkiem ktoś wychwyci. gdy np przez pl przejeżdża pociąg z odpadami promieniotwórczymi z reichu np do ruskich np. dzieje się to zwykle nocą. od lat. zaiste zabawne. jedzie taki nabój polem, lasem, wsią i miastem. syfi niebotycznie, wietr to rozwiewa na 4 strony. dziękować, dziękować tyklo tym, którzy na to zezwolili. huk z nimi! aktualne normy spowodują alarm jak już będzie za późno na cokolwiek.

z racji minionych wyborów i targowiska różności, które z obrzydzeniem obserwowałam, zastanawiam się, czy komuś do łba przyszedł pomysł,o co w dobie powszechnej informacji nie jest trudno, by przeanalizować najkorzystniejsze rozwiązania prospołeczne i ekonomiczne dla kraju i je wprowadzać. przeanalizować i rozmawiać z ludźmi, nie traktując ich jak bezrozumnego bydła.
jedna z blogerek zdumiona jest projektem pisu wprowadzenia gabinetów stomatologicznych i opieki lekarskiej w szkołach. to jest bardzo dobry krok, pod warunkiem, że opieka będzie faktycznie na poziomie, w co wątpię.
opiekę medyczną mamy na tragicznym poziomie. o tym nie trzeba mówić. żarcie, a w zasadzie gówno odpadowe dla większości. dobrodzieje o dewizie, jesteś tym co jesz, pamiętają tylko w odniesieniu do siebie. wraz ze zmianą usroju upadły też normy dotyczące żywności. to duży błąd, który będzie odczuwany przez pokolenia.
błędem moim zdaniem jest też zachwianie stosunku wzajemności. choćby w odniesieniu do pracy. dotyczy to i pracowników i pracodawcy. nie ukrywajmy, że to my jesteśmy pracodawcą rządu i wszystkich urzędów. na naszym garnuszku jest i nfz i skarbówka i ratusz. wszędzie tam są zachwiane proporcje. bo stosunek stanowiska do wysokości nie jest właściwym stosunkiem. rozliczenie powinno być co miesiac i nie przed zwierzchnikiem a przed wyborcami w formie ogólnodostępnych raportów. powinno dotyczyć to każdego urzędasa. na jego stronie. i oczywiście osobista odpowiedzialność. od kar finansowych poprzez ciupę do pracy w kamieniołomach. np w kieleckiem.

i znów fb wieść do mnie dotarła, że kościół nasz powszechny, a kuria, aportem wniosła grunta kościelne do spółki, która będzie budować biurowce w warszawie. że co ja się pytam? czytam pawła, czytam ewangelię-czasem- przypominam sobie przeczytane i jakośjedno z drugim mi się nie klei. ale może to plotka?
w każdym razie to nie po mojemu czemu nie raz dałam wyraz.

bserwuję sobie pewien portal. od lat. udostępniane są na nim obserwacje słońca, wyniki pomiarów jego aktywności. porównuję ze swoim samopoczuciem i mam pewność, że parcie na robotę wzrasta mi w okresie wzrostu prosmieniowania. przy spadku zaczyna boleć głowa. szczęściem totalne odmóżdżenie znikło. przypisuję to i diecie i piciu naparu z liści laurowych. alleluja! a apap dziś zapodany. spada

poniedziałek, 26 października 2015

cisza wyborcza po polsku

rozumiecie coś z tego.
merdia milczą a cała polska w plakatach i bilbordach kandydatów do sejmu i senatu.
ciisza wyborcza a kampania trwa. nie paszczą a obrazem.
i w całem tem kitwasie ludzie są sądzeni za przerwanie ciszy, za agitację.

paranoja trwa!

świadoma praw i obowiązków

będę patrzeć na ręce politykom i punktować

liczę na zmiane i uproszczenie prawa. by ustawy wzajemnie się nie wykluczały. by nie było futek dla lobbingu.

ech, może trafi się jedna bezkompromisowa prokuratura, która kompleksowo zajmie się wyjaśnieniem setek samobójstw okołorządowych.

może wejdzie ustawa, projekt, obligatoryjnego przyznawania emerytur matkom. tym, które nie mają szans na emeryturę z różnych względów, np opiekujących się niepełnosprawnymi dziećmi. ojcom też. opiekunom.


między pobożne życzenia mogę włożyć likwidację limitów zdrowotnych. przy włoskim strajku lekarzy, trwającym lata, to się nie zmieni. kontrakty, srakty, bezdusznosć, bezwzględność- to przeważające cechy współczesnych lekarzy. biznes po prostu jak każdy inny.

to efekt ostatniego 25- lecia. pokłosie.


och, chciałabym by zmieniła się w końcu narracja publiczna. życiowy motyw by zmienił nieco wektor. drogi mamy teraz trzeba faktycznie zatroszczyć się o ludzi. nie tych, którym dobrze, ale tych, którzy są najmniej widoczni. prawo dobre w tej dziedzinie, ale nie egzekwowane.

widać to choćby na przykładzie aktualnych wyborów.
-czas głosowania do 21- ej. oj tam, aj tam. głsujemy po.
-pomylona kolejność kar. co tam?
-brak niektórych list. mniejsza o to.
prawo sobie, ludzie sobie. a komisja pkw bagatelizuje. oj tam, aj tam. nic wielkiego się nie stało.

kogoś posrało!

ufff....

koniec wieńczy dzieło. stałosie. oczywiscie hejt, memy, demoty, ale jakoś bokiem. kilka rozpaczliwców, że koniec świata i czas do odlotu. ale mniej niż przy dudzie. na nikim nie robi wrażenia. standardy czysto polskie. heh..
świat się nie zmienił. jest dziś tak jak wczoraj. jeno straszą kryzysem chińskim. jak co to pójdzie na rachunek pisu. spokojna twoja rozczochrana :)
z lekkim rozbawieniem będę obserwować nowy rząd. pewnie i z nerwem czasem. bo nie ma tak, że się wszystkim dogodzi. dla mnie żaden program nie był dość dobry. w zasadzie nic mi nie daje. że wolna kwota ma być w granicach 8000? żart jakiś? że co? że odpuszczą z podatkami najuboższym? kicha!
jesteśmy w doopie i to się nie zmieni. może poza tym, że ściągniemy polaków z donbasu, mariupola, że przesiedleńcom-potencjalnym- będzie łatwiej.
z pewnością nie będę bezkrytyczna. będę punktować. zasady są proste.
czy mówiłam, że kaczyński wszystkich ogra? mówiłam. za długo jest w polityce i mimo wieku uczy się, wie, że pycha idzie przed upadkiem. banda bufonów dała ciała. mobilizacja i przemowy do własnego elektoratu, z pominięciem reszty to błąd. frekwencja też raczej średnia. część olała, bedą marudzić, część wybrała relaks, będą szydzić, część ma w doopie, wykrzywiają się jak środa na piątek.
polazłam na chwilę przed zamknięciem. zwykle rano, luz w urnie. wczoraj karty trzeba było upychać. nie mieściły się. i dobrze.
szacun dla szalonej indianki :) szacun dla wszystkich, którym się chciało. im zależy. bez względu na opcję. mam nadzieję, że zostanie wprowadzony obowiązek głosowania. mam nadzieję, że referenda i głos polaków zacznie mieć znaczenie. że skończy się mielenie. liczę na obniżenie podatków, uproszczenie i obniżenie zusu, ostre wejście państwa w przemysł i przejęcie banków z równoczesnym pociągnięciem do odpowiedzialności szkodników. liczę, że prezes ogarnie się z niechęcoą do ruskich. że szlag trafi te tarcze.
boję się jednak szkodników w rodzaju giertycha. miszcza zamordyzmu. mam nadzieję nie oglądać pana macierewicza.
cóż, konkordat też powinien być zweryfikowany. i mimo, że należę do kk, to uważam, że powinna być wprowadzona nayka pawłowa. każdy ksiądz powinien mieć dom, żonę. wtedy będzie mógł radzić i kierować. powinien pracować na siebie i rodzinę. kościołom wschodnim jakoś to nie przeeszkadza w nauczaniu. ale to w sferze marzeń.

niedziela, 25 października 2015

śledziem w nich, śledziem

no dobra. miało być o wątku sufich, czyli wirowaniu, ale skończę śledzia. śledź to ryba i śledżżź to trop. śledź, idź po śladzie. rybą zacznę, bo oskoma mnie najszła na cd psatelli. śledź ryba i ser i cebulka i inszości. ssak nie pozwolił wymoczyć onych i takie z beki sru w ser. prawdę mówiąc wątpia śledzie a dokładnie mlecz i ikra. słone wyszło, że włos z głowy darło. potraktowane limonką znikło w sekundę. młąda podłączyła się.
śledź będzie współistotny z temi wyborami. bo znów szwindle a przekręty. karty po podwójne w niektórych okręgach. pisowskich nul. sracja-dymokracja. nic tylko śledziem prać po rjach. co tam śledziem. kiszką onego i to sfermentowaną. po jak zwykle pokazuje klasę. a dokładniej pojedyncze wszy rzutują po całości. fak... jaki kraj tacy terroryści.
śledzie namoczone. w cebuli bendom pod teoretyczną setuchnę. w kwestii paszy to czekają resztki zagrodowego. kadłub i reszta czyli skrzydełka i inne farfocle robią krupnik. odmówiła dobrania ziemniaków. no to ma bez. wolna wola.
ok. śledzia mamy za sobą czas na wywijasy.
oną telewizją emitowany był cham-pionat w lacinie. najlepsi przedstawiciele tańców i wywijasów prężyli swe nadobne ciała na parkiecie bydgoskim. przypadkiem trafiłam w punkt i śledziłam dzień cały momentami pragnąc miski przed obliczem. przez onych mój błędnik zakotwiczony na karku, spoczywajacym na pleckach, plecki na dupie, dupa na fotelu, wariował. do pożygania. nic to przetrwalim. i się skutecznie zapisało na dysku. tylko po kie licho. oko poranne otwieram a tam -cha cha - paso, i inne wygibasy.
ponieważ w młodości durnej i ulotnej trochę tańczyłam. wstep do baletu i tańce towarzyskie. to upodobanie zostało. porównuję. sylwetki, stroje, technikę, dynamikę ruchu. nie ma porównania jeśli chodzi o sylwetki tancerek. te dzieści lat temu, większość była pokroju enerdowskiej lekkoatletki. zwiewna la-firynda, była zjawiskiem. dziś sztuka w sztuke to elfice karmione paliwem rakietowym. jedno co nie uległo zmianie to " serdeczność " we wzajemnych relacjach. to " złam nóżkę" jest życzeniem serio-serio.
w domu atmosfera pełna dystansu. po radości z powrotu matki, znów ring wolny i punktowanie. kufasz, szlag mnie trafia. choć zaczynam nabierać dystansu i sama czekam, cóż tragicznie niewybaczalnego popełnię, co będzie skutkowało pełnym nagany spojrzeniem i naganą ustną. jestem w fazie buntu, jak nastolatek. nie to nie. bez łaski. mam sama. ok. ty też rób se sama. micha zabrana. relacje zwinięte. zaczyna się łamać. szloch do babci, że ona tak nie może. że musi z kimś pogadać, być w kontakcie. okrutnam?
babelot ma dużo uciechy, choć i w niej widzę wyrwy i szczeliny. chwila moment i zacznie się nadawanie. za wnusią.
monolog niknie po moim monotonnym potakiwaniu.
-tak, masz rację
-tak
-ok
-dobrze
stosunkowo szybko załapała. nie ma przeciwnika, nie ma z kim się żreć. wiec cichnie. z młądą jest inaczej. po-tak-nąć to znaczy przyznać rację, oddać pole i weeeedy się zaczyna. ta kobieta na jakimś turbodoładowaniu zaczyna nadawać. godzinami. jak nieskończona lokomotywa, co wagonik to inny temat. przelatuje po wszystkim. życiu podłem i okrutnem, ludziach jak potfory, zimnie w domu, psach, przodkach, alienach, nefilim, słonej zupie, robaczku, ... wene ma. ale nie do szukania pracy, nie do zajęć domowych, nie do ogarnięcia siebie. przy tym niegłupia, sprytna, rzekła bym cwana. chyba postanowiła iść w ślady, mimowolnie, ojca swego rodzonego, zwanego z jedynej funkcji jaką zaistniał w jej życiu, płodzicielem. pierdolonym z mego punktu widzenia i uczuć.  

sobota, 24 października 2015

nie dogodzisz

w żaden żywy sposób. nie dogodzisz.
ale ustalmy najpierw jedna rzecz. fakty: twarde-poparte dowodami i miękkie- sfera domniemań, bez dowodów wynikajaca z ciągu zdarzeń. uś... ściągnięte oczywiście od hermana. ale co tam!
twarde i miękkie- chemitrails. czyli krateczka na niebie.
strach, wstręt, obawy i poczucie zagrabienia tego co się nam należy jak koniu siano. czyli błekit nad łbem. uczucia miałam mieszane, bo ostatecznie, jeśli to ma tłuc ludzi no to i rządy też se na łeb sypią i się trują. pooglądawszy na jutu hermana zadowoliłam się w końcu. informacje w większości brzmią logicznie, a że jest tam trochę miękkich. cóż. życie to nie tylko twarde. kumam, że sypia tym goownem w celach wojskowych związanych z tarczą p/ rakietową. kumam, że można skutki uboczne ograniczyć lub zminimalizować. nie kumam mimo wszystko debilizmu i krótkowzroczności choć pazerność ogarniam. to takie grabienie do siebie.
a wszystko sprowadza sie do jednego- ku sobie. jeśli robi to osoba fizyczna w interesie swojej rodziny, przy okazji ktoś inny traci w taki czy inny sposób, to jest ok. jeśli robi to jeden rzad względem drugiego-mamy zadyme. jeśli jakaś grupa no to jest zamach światowy. pierdzielić, nie mam na to wpływu!
znów ony herman wrócił rykoszetem. każdy, zakładam, czytał jakieś mity. nie każdy  mitologie japońską. jakby nie ma obowiązku. w onych jest taki fajny fragment, który mówi, mniejsza kto, że wziął węża, posiekał na tysiące kawałków i powstalu ludzie. pierdziut, ot tak. podziabał. jakby nie było, głąbom wieków dawnych trudno przedstawić helisę inaczej. wonż i tylko on. no dobra. podziabali dowolnie? ni hu! dna na rna i poszło! podziabali kawałkami i poszło. szło z metra. a co? nie da się? da! dżdżownica ma 20 000 genow kodujących, tyle samo co ludzie. ( o św. Franciszku, jakże prawdziwi są Twoi bracia mniejsi). u ludzi to 300 mld par bazowych. czyli tyle - 750 mb. jak to mówi pewien ciastek. w chój mało. jak byle jaka gierka. o dziedziczeniu czegokolwiek mowy nie ma. chorób też. natomiast katalog funkcji i struktury komórek to inna bajka. to nieskończone terabajty danych.  kurtyna.
wniosek miękki- jesteśmy faktycznym ziobrem istoty. wynikiem manipulacji genetycznych. kurtyna.
xxlw. to in vitro. rozumiem pragnienie posiadania dziecka. też mnie to dopadło. dzieciaki są fajne, dzieciakowate. są ludziami. przepraszam za to co teraz napiszę. oby! bo nikt nie wie, czy są to jedynie komórki rodziców, czy czegoś nie wmontowamo w wiązania. ponad 500000 zł z unii na jedno dzieco, zapłodnienie in vitro, to troche dużo. oczywiście trzeba wziąć pod uwagę nieudany próby, monitoring człowieka. bo jest i będzie. i kolejnych pokoleń też. kurtyna.
w tej sytuacj romantyczney, zastanawiam sie , po jakie licho, my ludzie nizin, dajemy sie wkręcać w chore sny innych. a prawda! zapomniałam. każdy widzi swój interes. i tu kolejny pies zdycha. nie potrafisz po dobroci, to nano odpowiednio cię zaprogramuje. nie potrzeba nic innego, jeno sygnał radiowy. czy fala, która nas zalewa może być tego przykładem, próbą? może, czemu nie. kurtyna i finał. i róbcie z tym co chcecie.

a co tam!

nie moge zapomnieć okresu dzieciństwa. za cholerę żadna myszka gumka nie chce mi niczego wytrzeć. zresztą nie tylko dzieciństwa. nie byłam żadną aktywistką. nie latałam z ulotkami. nie malowałam murów. owszem, w błogiej naiwnosci popylałam z sołżenicynem w torbie w czasie stanu wojennego. nie słuchałam wolnej europy, ale republiki, oddziału zamknietego, led zeppeli, elo. latałam po sklepach za materiałami i ezyłam sobie kecki. raz na jakiś czas szłam do rzemieślnika i za nieduże pieniądze kupowałam skórkowe pantofle.szalałam za kosmetykami, które używałam dowolnie, bez odczynów alergicznych. miałam pierdylion szminek, na każdy rzień roku inną, tony cieni do powiek, pudry, talki, zasypki, róże, perfumy a jakże z pewexu. jadłam prosto, niewykwintnie, jak większość. do lekarza szlam z buta, bez zapisów. przy mizernych środkach szalałam jak pchla na psie. wszędzie mnie było pełno. przynajmniej raz w tygodniu kupowałam ksiazkę, latałam do kina. bywalam w teatrze. żyłam póki nie nastał raj. ta zielonosć pochłonęła wszystko. ale to pryszcz. 
co mnie wkurza w sotopniu znacznem? to pierdylion fundacji, schronisk, matek bożych od zdychajacego kota, psa, konia. od konającego dziecka itp. żebym była matka boska z ograniczonym oglądem, może bym była szczęśliwsza. może gdyby te instytucje działały jak należy - przynajmniej o tych co wiem - to siedziałabym cicho. ale nie! namolne nagabywanie na fejsie, granie na emocjach pt psygarnij : kotka, pieska, daj żryć, ...........( wstaw dowolne) doprowadza mnie do szału. poczynając od tego, że ustawowo, każde bezpańskie jest państwowe i na nie są przeznaczane środki z budżetu czyli ludzkich podatków, bez wzgledu na to czy ktoś tego chce czy nie. a tu harpie, hydry, wydry jeszcze ciagna jak pijawki. paszło! idź do gminy. ona ma obowiązek. 
chore i chorsze dzieci i wogle luudzie to jakby inny temat. każdy zna i boli jak wrzód na dupie. państwo żre kasę na finansowanie leczenia każdego, a jednocześnie zostawia na łasce boskiej ludzi. bo tak naprawdę w tym systemie ogólnoświatowym, nie ma szansy na właściwą opiekę zdrowotną. system korporacyjny i bankowy rozpierdziela wszystko. ale nawet jeśli gały nie widziały co brały, to jednak zobaczyły. i dalej mimo wszystko daja sobie wmawiać, że to właściwe, że tak być musi, że to oczywiście najnaturalniejsze z naturalnych, że jeden drugiego robi w rogi. no, ale jak kto chce. możma nadstawiać dupe, można stanać bokiem, można zejść z linii strzału i można przejąć inicjatywę. 
ja okres wyżerania rodzynków mam za sobą. wygrać z systemem nie wygram. tylko szkoda mi młodych. dali się wciągnąć w trbiki musizmu i siedza i grzęzną coraz bardziej. wszystko oczywiście z kretyńsko pojętej wygody. wolą być niewolnikami z pełna micha niż odpowiadać za siebie. uwierzcie- rządy to nie matoły. to wykształceni ludzie, wsparci sztabami specjalistów od wszystkiego. a możliwości techniczne dają im przewagę w każdej dziedzinie. swego czasu zastrajkowały w irlandii kobiety. po całości. jeden dzień. do panów dotarło wiele rzeczy. ja nie mówię, żeby strajkować jak one. czy po całości czy długoterminowo. ja mówię, zeby zrezygnować może z tego, który nie daje tyle ile potrzeba. bo to nie chodzi o to by gonić. chodzi o to by złapać. 
od jakiegoś czasu trwa dram z powodu marychy. że lecznicza, że alzcheimera leczy, że odlocik. ja bardzo, że przepraszam. zapewne juz w gabinecikach knuja, kto przejmie ten dil i wyskoczą z ustawami, jak już wszystko będzie ugrane i karty rozdane. spoko. a ja pytam. po co sie kopać z koniem? nie prościej wyjechać do kraju tam gdzie leczenie i używki są dostepne? jak nie mana co liczyć i statek tonie/ człowiek umiera to się opuszcza wszystko, co daje zludzenia i ratuje zycie. ostatecznie to jeden z przywilejów demokracji, że ma się możliwość wyboru. finał widzę dwoiście. albo w końcu któryś rząd kopnie się w głowę i zacznie coś robić dla ludzi. i wtedy może częs wróci. np w trumnach, po dostatnim i pracowitym życiu, albo sprowadzi emigro-uchodźców. a wtedy z takim rządem  to tylko...czyl

między jawą a snem

3.55. to pokazywał zegar gdy po osiągnięciu jakiejkolwiek przytomności poszłam honorowo do kibelka. pogańska, bolesna godzina, szczególnie, że w końcu postanowiłam, poodsypiać lata sennych zaniedbań. kicha!
przez sen przebiło się dotkliwe uczucie zimna. po omacku domykam okno. nie za bardzo, bo jednak lubię chłodek. tulam się wymacując jednocześnie pampka. jest. usiłuję zamotać się w galaktyki i mgławice. ni chu! zimno! domykam szczelnie okno myśląc, że kaloryfery siadły. macam-ciepłe. co je? okokoniam się kordłom, narzucam na wierch szraflok, chcę, musze zasnąć.  zimniocha wygania z wyrka. cóż. dziecię rozwaliło wrota na balkon jak szeroko. w przypływie " serdeczności" otworzyło mi drzwi. wietrz się mać. a w doopę. kalaktyki i mgławice odpłynęły, został swąd siarki i mrocznym porankiem mroczne, niechrześcijańskie myśli.
w głowie zaczyna łomotać szlagier ostatnich miesięcy. wdarł się i tupie bezczelnie nie pozwalając na wątki zacniejsze. czy zacny, to nie wiem. ale z pewnościa świadomość końca  prostackiej ekwilibrystyki wyborczej jest ulgą. niby nie muszę słuchać/ oglądać/ czuć, ale zawsze coś wleci w to lepiej słyszące. gdybym choć jedno indywiduum znała osobiście, z czystym sumieniem mogłabym coś powiedzieć. a tak? slogany jak szlagiery. wleciały jednym, wyleciały drugim. moje sumienie drzemie udręczone, obowiązek zdechł, nikt serc mych płomieni nie rozpalił, raczej skutecznie je zgasił, więc nie gwałcę sumienia.
piję kawę, sięgam po papierosa własnoręcznie skręconego i pozwalam snuć się myślom nienachalnie.
miła staruszka powoli zbiera się do drogi w inny wymiar. tęczowy most zawsze mnie wkurwiał. nie przyswoiłam. 15 lat niufkowych to piękny wiek. 15 lat możliwości obcowania z nią to zawsze zaszczyt. są psy i psy. są rozpiździaje emocjonalnie-energetyczne i są takie jak ona. zawsze dama. jak moja birmunia. 100% niufka w niufku. psi anieli. zawsze z sercem i łapą serdeczną. o! ile razy z liścia mnie strzeliła?! serdecznie :) wielką, ciężką, pachnącą kurzem. nie ma co się czarować. koduję najusilniej wrażenia, bo ulotne. smyranie pod paszczą, tulanie, głaskanie szorstkości, uniki mokrego, pucatego dzioba, czułe fukanie w ucho. już bez lizania. i spojrzenie- sory, już nie wejdę do domu. schodki to nie dla mnie. i stanie w oczekiwaniu, i radość, że ludź odprowadza do budy, i że uchyla drzwi, żeby psu było łatwiej, i cichutka radość, że ludź przyszedł, posiedział przy psie, i jeszcze pacnięcie łapą i kawałek denka, bo na więcej nie ma siły. piękna w swojej słabości. piękna mimo kruchości. może uda mi się z nią spotkać nim odejdzie? lubimy się
i codzienność w kontraście do niej. bez równowagi, spokoju. bez miłości. szarpana, zrywami. krojona słowami i emocjami. wykańczająca.
codzienność krojona zajęciami, spacerami z lalką. kolanami trzeszczącymi znów, bo schody. codzienność nudna i miałka. rozczarowująca, bo jednak z oczekiwaniami.
bez pasji. wkurwiająca, ograniczająca. wyrachowaniem doprowadzająca do szału.  bezsilność na knowaczy, kombinatorów. obiecanki, macanki, bzdety nikogo nie satysfakcjonujące. hasło sezonu-opodatkujemy banki i sklepy. wicie-wali mnie to! po prostu. wisi mi to dokładnie. niech sami siebie opodatkują, swoje diety. niech poodbieraja sobie przywileje, nich z limuzyn jebiącyj eooooo, eoooo przesiada sie na rowery i do ludzkiej komunikacji. ja pitolę! nie mam ochooty ubierać i utrzymywać kogokolwiek. i temu,że wierzę, chciałabym żeby religia wyszła ze szkól, żeby księża wzięli się za normalną pracę zarobkową a ewangelizacje prowadzili po.
walą mnie hasła. jako wyborca chcę konkretów. działań. a tu zanosi się na kolejną kichę. i nic się nie zmieni. nie mam złudzeń.
czy cieszy mnie deportacja -masowa z reichu? nie mam żadnych uczuć. zero nul. nie mam żadnych cieplejszych uczuć do tabunów młodych, roszczeniowych czopów. róbta co chceta, tylko won od mła.  co bym chciała? np odebrałabym prawa wyborcze osobom, które nie odprowadzają podatkóow do pl. tym całym poloniom i reszcie. jakim prawem, ktoś kto ma nowe życie, nowy status, nowe obywatelstwo miesza się w sprawy kraju, na który się wypiął.
a poza tym marzę o świecie bez schodów

piątek, 23 października 2015

nie ma bata!

w życiu tak niestetyż się zdarza, że zawsze, ale to zawsze ktoś skopie nam dupę. zrani, źle oceni itd. na to nie mamy wpływuu. po prostu, wyskakuje takie cóś jak królik z kapelusza i rozwala w drobiazgi.
ja już chyba nie mam chęci kopać się z koniem. po prostu  staję bokiem, by jak najmniej oberwać.


wtorek, 20 października 2015

na oparach

jak świat światem oczywistym jest, że najpierw rachunki, potem reszta. rachunki popłacone no i została reszta. ( przezornie wyszczerzyłam się w stronę wiadomą) :)
za całe 90 zeta zaopatrzenie wykonałam na czas nieokreślony. kwota rozpustna, więc machłam ręką. padlinę cza kupić. na bazarku przegląd sklepików. nigdzie informacji skąd padlina, czym karmiona. wędliny bez info. szlag. nie kupię! nie dość że z kasą cienko to jeszcze mam wydawać na szit? w życiu! coś mnie jednak najszło. w jednym ser biały. nawet spory wybór bo głównie wszędzie jest garwolińskie gówno bez wyrazu. stanęłam przy ladzie. pytam sprzedającą jak białego człowieka, który ser bez podpuszczki. bo w doopie mam erzac bez wyrazu. ona, w standardzie, nie wie. ale uprzejmie, wskazany palcem, kawałek sera kroi i daje do skosztowania. taram! trafiłam w punkt. py cho ta!
skok w bok do drobiu. i taram, kurak zagrodowy. udziki i udka. balsam na me serce. tylko czemu tak drogo. 3 x droższe niż z obozów koncentracyjnych. ważne że jest.
jak pies gończy szukam sody, bo domem wyszła. ni ma. no ni ma. bo w ich hurtowniach ni ma, a przeciaż na tym rynek się kończy. fak! internetem nie zamówię. chwilowo mnie nie stać. wogle już na nic mnie nie stać. tylko na paczkę karmy dla psów.
wracam. podrogowy przegląd sklepów pozwolił nabyć najtańszy org przecier pomidorowy. 5,59  za litr. cena the best bo kocham pomidorową.
skok w bok do chemii niemieckiej. szsz... płyn do saganów. i krótka rozmowa z właścicielem, a w zasadzie stwierdzenie faktu. bida.. ruch prawie zerowy, więc sugeruję rozszerzenie asortymentu o org, bio, bg i SODĘ :) może cóś...jakieś zioła itepe.
bazarowy spacerek zaowocował cukrówką. kapustą. białą. płaska, szeroka. dobra, bo stara odmiana. resztę niech se w buty na onuce włożą. cebuli takiej najzwyklejszej nie uświadczysz. takiej z cienkim piórem. jakieś białe, czerwone, różowe, pękate, grube paździerze. papryka najgorszego sortu - niewyględna, choć jeszcze chrupka, w cenie  I gatunku. to już wolę więcej dopłacić i nabyć bez dodatków. chleb oczywiście tylko dla domowych, bo tym pip raju w normalnej, przystępnej cenie bezgluta nie kupisz. więc żegnaj kanapko. :(
warzywniak, o naiwności, wyczajony jako gospodarczy jest kitem. nie wiem w czym rośły ichnie roślinki, ale na bank w niczym dobrym.

w domu po staremu. babelot knuje, młąda się wyzłośliwia i te rzeczy. jednej potakuję, bo wejść strach w rozmowę, ew zadaję krótkie pytanie wymuszające długie przemyślenia. z młądą dogaduję się i ustalam formy. bo kto jak nie ja ?:)

lala czeka na dopływ gotówki na przejazd do weta. by wydłubać supły po szyciu. powinna dotrwać.

a! jeśli ktoś lubi soczyste komentarze dotyczące polityki i nie tylko polecam profil na fb. jakub wątły. stardust piwinien odpowiedać ;) a jest też świetną odskocznią od bagna merdialnego. mimo, że jędrny to jednak działa jak świeży powiew.

z innej bajki. ostatnio uaktywniły się byty. jeden zwalił szczoteczkę do zębów. na wyjeździe. a wczora młądej za plecami coś łomotnęło. przy starszej. obie zaskok. młąda ma pietra. a u mnie w  pokoju wróbelkiem 2 x cichutko ćwierknęło.
takie akcje mamy zwykle gdy ktoś umarł. przychodzą i stukają w okna, obijają się po chatynce. przywyklim. ja przywykła m. ale ptaszorek to co innego. czas obdzwonić starszych i nie tylko z rodziny. 

rewolucja

jak pewnie zostało zauważone, i u mnie jarmagiedon. wyautowani zostali bez oblicza i tożsamości. no bo skąd mi wiedzieć kto jest kto?
liczba czytaczy zmalała drastycznie.
cóż, lubię patrzeć w oczy rozmówcy ;)

ryjowisko

no i po. szopka się skończyła.
ring wolny, pierwsze starcie. bez punktów. niesmak.
jedna jak cwaniara z bazaru punktowała, druga  usłowała zachować spokój przy chorym bełkocie. jedna i druga niczym nie zaskoczyły. kopara waliła jak obuchem kaczyńskim. na wciąż straszyła. to metoda? być może ten stary człowiek ma jakieś ambicje. z pęwnością ma wiedzę i doświadczenie. a to dużo. w każdym razie, pewne jest, że nie kradnie, nie wchodzi w knajpiane układy.
poziom piaskownicy. mamo-a ona. mamo-a ta.. bleh.. i jak tu wybierać. pomiędzy czym?
gruszkami na wierzbie czy niechęcią do sankcjonowana zwyrodnień. uwierzć w obietnice, że młodym będzie lepiej? młodym źle nie jest. o ile mają pracę. ną pokój do wynajęcia zarobią a jak zamarzy im się domek to umoczą się do końca, lub wyniosą na zadupie, gdzie nie znajdą pracy.
zrresztą te ich programy psu na buty. tu potrzeba systemowych zmian. rozsądku i pragnatyzmu. a moim skromnym zdaniem ostatni rząd dał ciała w tej dziedzinie.
zresztą, cóż my wiemy. to co wierzchem to nie nawet czubek góry lodowej. w zaciszach gabinetów, w drodze z punktu a do b, mącą, kombinują, ustawiają. i nie tylko pl.
kropelki sączących się informacji w końcu zaczynają tworzyć spójny obraz. logiczny. ale oczywiście nie dotyczy to rządu pl, jeno sytuacji w ojropie i okolicach. historia ostatnich lat wyraźnie pokazywała na podkopy pod rosję. a ona spokojnie się okopywała, działaniami dyplomatycznymi zdobywała sojuszników, dogadywała się. bez obaw. ma argumenty. i taram! fala ludzi zalewa ojro. czyż można wymyślić coś bardziej szalonego? coś co w sposób prosty i skuteczny rozwali system, osłabi? zsyłka inaczej. w całej tej zadymie jedynie pl, jako ten bohatyr, hu wi, pozytywny czy też nie, stoi jak statuja dzierżąc znojnie sojusz usiato-żydowski. uś! nie wiem czy śledzicie info ale cały dawny blok wschodni jak jeden małż trzyma z ruskiem. reich zachowuje pozory niezależności, będąc na sznurku ropno-gazowym matki rusi. ech..
prorokiem być nie chcę, ale tam, gdzie włazi usiech, tam zawsze jest dym i zgliszcza. ktoś to zauważa?  to zwykły, standardowy wzór. wniosek nasuwa się jeden. będzie dym. tu, u nas. i nie ma zmiłuj się. że co? że ojropa, nowa infrastruktura i te rzeczy? w syrii też BYŁA, na ukrainie, BYŁA.
każdy mądry powinien sp.. z pl, nawet z minimalnymi środkami i starać się zniknąć w najmniej dostępnych rejonach. kanada, ameryka południowa, indie. nawet wietnam nie jest zły w tym układzie. w usiech sporo wolnej ziemii. może 4 pokolenie się na tyle dorobi.
w rosji takoż mnogo. o i afryka, tylko tam  muslim szaleje. ale nie wszędzie.
słucham, nazwę po imieniu, pierdolenia wyborczego, i jedyne co mnie dopada, to żenada. zero dumy, zero zadumy, zero nadziei. jeno żarna bluzgów i goryczy mielą we mnie .
leki za free dla starców, ni, niech zdychają.
dostępność leczenia, ni, niech zdychają.
miejsca pracy, ni, niech zdychają.
w tej sytuacji nie pozostaje nic innego  jak totalnie olać system i robić swoje, nie oglądając się na innych. wyszarpywać, szukać rodzynek dla siebie w tym syfie.
kiedy ktoś pluje na byłe, mam ochotę napluć na niego. nie potrzebna była rewolucja, a korekta. dofinansowanie, wolna ścieżka. krok po kroku nie gubiąc z oczu ludzi. cóż. jak widać nie o nich chodzi. oni są zastępowalni. chodzi o to by trwało szoł!

czwartek, 15 października 2015

jaram się :)

wczoraj inicjacja. pierwszy raz napiłam się kwasu :) askorbinowego, lewoskrętnego. szczypta do chłodnej herbaciny, smak przepyszny, cytrynowy, żadna chemia nie zalatuje.
kilka dni temu grabiłam opad drzewny i ostatni pokos. nadgarstki momentami narywały tak, że nie pytaj. kąpiel gorąca z wodą utlenioną solidnie złagodziła objawy, ale rano trochę pogięta dreptałam.
korzystając z ładnej pogody zgrabiłam resztę. coś tam wieczorkiem kujnęło pod lewem żebrem i pikało, no ale jak kto na przedwieczerz popija kawę to tak ma.
dziś wstałam jako ten skowronek. i uprzytomniłam sobie, że wieczorem nic nie bolało. zero, nul!
no to wiwat l-kwas askorbinowy. śmigam, hulam, stiopa  w normie choć schodami w górę, schodami w dół. jest git!
moje "suplementy" na dziś to-czystek, diatomit, ostopest, chili, no i l-kwas.

testowana aktualnie dieta paleo jest czystym dopalaczem dla mła. bez gluta, bez skrobii. białko, warzywa, owoce. i jak zwykle u mnie musi być na opak. czyli rano najchętniej zupa. gorąca, warzywna. potem zielone , znaczy się surowe z białkiem a wieczorem, gdy kadłub wypluty owocki. najlepiej w hurcie. dieta antytombakowa. trudno. mój organizm najlepiej wie co mu potrzeba.

siedzę w chatynce i chłodek mnie dopada co chwila, a w zasadzie ciurkiem. chłodnawo jest po prostu. "konieczność" fajka wygania z chałupki, ogląd sytuacji przy okazji, krótki spacer i dzida do domu-zimniocha. okutana jak na syberię jestem. kurtka, ocieplacz, kaptur na głowie, buciska. czas na leginsy pod portki. zimniocha.

im chłodniej tym większe zapotrzebowanie na paszę mam. poraża mnie ilość czasu spędzanego na gotowaniu i żarciu. po co tyle tego? kiepsko jesteśmy zaprojektowani. fajnie by było móc napchać sie raz na jakiś czas, jak samochód paliwem i jechać, iść, działać. a tu nie. co 3-4 godziny jedz. masz nie masz - jedz bo inaczej padniesz. kicha.... to mnie nie jara :(

środa, 14 października 2015

polowanie

przejęta ponad miarę, upolowałam 2kg witaminki c zwanej. a co tam. jak szaleć to szaleć. 2kg lewoskrętnej. a co tam. będę się szprycować. odporności mi nie podniesie, bo nie wiem, kiedy chorowałam konkretnie. grypa była chyba ze 20 lat temu. ale młąda i babelot kichające to koszmar w domu. babelota kocha katar. jak dopadnie to wisi na niej i pół roku. a jak glut to i kaszel. a tu już idzie na otro. bo babelot straaasznie cierpi a hyrla jak wodogrzmoty. umarlaka bez nikakich obudzi.
polowam na duże ilości sody. ale nie opłaca się. środkiem nie zażywam tylko czystościowo.
polowam, tia..., ten refleks, jeszcze na polne pieczary. może jaki rzucik jeszcze będzie.
polowam na orzechy i ganiam bezczelnych tupeciarzy. zezwolenie dane w jednym sezonie przenoszą na wieczność. br..
no taka sytuacyja. wracam z zakupów a tu na włościach grasuje grasant. przygotowany we wszystko co cza czyli grabki, torebusię. wbija się pod orzechy i grasuje. hola, hola, proszę pana.
-bo ja w tamtym roku dostałem pozwolenie
-no ale teraz ja tu jestem i będę zbierała
-a to pani działka
-teraz tak, więc może jednak pozwoli pan, że pozbieram co spadło?
pan nie pozwala. schyla się i grabi
-przepraszam, czy ja niewyraźnie mówię, czy w innym języku
dotarło
-to pani  teraz będzie, tak?
nosz kufa, tak!
młąda stoi pode bramą i pokwikuje radośnie.
-mamo, wyglądałaś tak, jakbyś go miała za chwilę pobić.
bliska byłam. nie za orzechy tylko tupeciarstwo.
właścicielka włości jakoś nigdy nie może załapać się na to co jej, bo zawsze jakaś menda-weszka wlezie w szkodę. a paszło!
poluję na orzechy. orzechy pierne. duuużą pakę. żeby się opłacało. dyszka za paczuszkę to za dużo. chytram, bom z domu bidna, a z życia nie pazerna. nie kradnę.
owszem, co moje, co mi się należy, to moje, ale na jakieś złodziejcze układy nie chadzam.
oczyma duszy przeglądam apteczkę w celu uzupełnienia braków i jakoś niczego mi nie brakuje. dziwne.
apteczka to szafka wąska na 30 cm, trzójpółkowa. a cóż w niej? bańki, igły do akupunktury, woda utleniona- no proszsz, perhydrol cza nabyć-plasterki opatrunkowe, jodyna, jakieś maści i ziołowe mikstury, d3-to dla mła, wapno ze skorupków, o! nifuroksazyd cza nabyć. nie dla nas. dla psów. na wszelki. nadmanganian też się przyda.
nadmanganian to specyfik używany okresowo dziadkiem. gdy z braku czasu zapeklowane mięso zaczynało okazywać pierwsze objawy zmęczenia. wrzucał taki udziec do roztworu, wymył, wymoczył, wypłukał i wio. do wędzarki. szynki były git!
z zapomnianych cudów medykamentowych przypamniał mi się proszek troisty. nie wiem składu, ale rewelacyjny na kolki berbeciowe. i szczeniakowe też. przetestowane.
upolowałam liści wiązkę. liści orzecha włoskiego. powalczę z nimi z cholernymi molami zbożowymi. tak im się chatynka spodobała, że wyprowadzić się nie chcą. podobno liść laurowy też dobry na te france.

a od rana latam na grabiach. korzystam z bezdeszczu. liście i ostatni pokos wygrabiam. czuję jak pracują mięśnie brzucha, talia osy się robi. uchetanam, bo i wory z urobkiem trzeba taszczyć, i nadgarstki rwą solidnie. stiopa odpuściła. widocznie uznała, że jeden dopust wystarczy.
taka fizyczna robótka, wymagająca jedynie mechanicznych ruchów jest doskonała do wszelkiego rodzaju rozmyślań.( pomijam korzyści zdrowotne). wnioski same przychodzą. no i nie ma co ukrywać, kocham umęczyć się fizycznie. przekraczać swoje granice. nawet jakoś mocno nie zgrzytam gnatami.
jakoś nie ciągnie mnie do życia miejskiego. piesy, koty, grabie i ja. jakież to romantyczne ;)
Tupajką zarażona nie wygrabiam wszystkich kątów, nie usuwam traw- wiem, że to chatynki robalowe. niech se do przyszłego przezimują. co prawda za płotem jest mega ugór, ale lepiej mi z tym. niech mają.
wredna jestem i zabójca niemiłosierny wszelkiej osy, szerszenia, pszczoły itd co się nawinie i da utłuc to moje. trudno- albo ja, albo one. bo mimo zimna wyroiło się kilka fruwających zaraz. przypominam, ampułka adrenaliny ponad 50zł. wolę utłuc niż dać się pokąsać.

poza wszystkim człek przyzwyczaja się do wieści ze świata. do blogów ulubionych itd. a tu nic. zero. nul. więc wszystkim zbyt zajętym, żeby napisać coś sensownego, a nie tylko focie idiocie, przyznaję karnego kutasa! o!!!


niedziela, 11 października 2015

tia..

Widok za oknem chwilowo nie nastraja do spacerów. kadłub nie przyjmuje do wiadomości zimniochy. szron na trawie, szron na kwieciu zginionym przez zamróz. poranna kawa i papieros urasta do rangi wyzwania. niema, że wstajesz z łózka, przeciągasz się, po omacku robisz kawę, bierzesz kubas w łapę, wychodzisz przed chatynke i bladym świtem szukasz cienia i przeciągu. teraz uzbroić się trzeba przeciw podstępnemu padalcowi-zimnu. więc na chybcika dresik, więc jedna bluzka, druga, bluza, ocieplaczyk i cośkolwiek na głowę, żeby resztki rozumu nie zamarzły. i nie dupcys krzesełkiem jeno raźno przebierasz nogima. doopa zimna, z pewnością można to rzec.
cóż, nadszedł czas, że trzeba powyciągać z zakamarów paltociki i kamaszki. rękawiczuszki i czapelindki, szaliki i chusty. tudzież niewymowne pantalonami zwane lub reformami, co jak w mordę przylega do okoliczności.
paczę za okno i słonecznik, który drzewiej zdradzał objawy depresji, teraz wyschnięte członki otulił szadzią przemijania. płodna pelasia porzuciła strojne szatki.
zimowe zapasy dla ptaszorów naturą robione szklanymi koralikami dyndolą. martwy zwis. i na to czekałam. czas na zbiory czarnego bzu. co się dało polazło w korzenie, w owockach zostało dobre. czas na przerób.
wiedza nabyta dziadkiem mówi, że i śliwkom przemarznięcie dobrze robi. słodsze, mniej cukru do konfitur potrzeba. zimniocha chyba wszystko dosładza. mądra jucha. przeca przemarznięte ziemniaki też są słodkie.
sikory buszują na winorośli. podciamkują owocki, podskubują suche łby słonecznicze. czterołape snują się znudzone, czasem podszczekują dla rozgrzewki, uwalą się na zamrozie.


a mnie to po prostu bawi ;)

piątek, 9 października 2015

kto czyta

ten wi. internet to skarbnica wiedzy tylko trzebawiedzieć o co się pyta. i nie mam na myśli wikipedii bo to tforek - poćforek.

wszędy pieja peany na temat alternatywnych produktow żywieniowych. a to sramantus, a to orkisz, a to durum, bo pierwotna itd. sama z ciekawości siegam na próbę po różne wynalazki jak na ten przykład topinambur. sori, moje kubełki uznały go za przemarznięty-bo słodki-ziemniak i odmówiły współpracy. a może rzecz dotyczy skrobii. bo kartofle również nie dla mnie. przynajmniej nie w klasycznych ilościach.
wśród produktów reklamowanych pojawiły sie kasztany. te z placu pigal. w różnej formie. min mąki. jako produkt z tzw wyższej półki dostępny mi nie jest ale zwierzę we mnie bryknęło od razu na bliskiego tylko z nazwy, naszego kasztanowca zwyczajnego. toksyczne to-piszą, a używane jest w produkcji farmakologicznej. macś z onego większość zna na łobolałe nogi itd. jest też w syropach wyksztuśnych.
zakładam, ze toksyny jakoś tam neutralizują podając nam samo dobre. toksyny, czyli saponiny. siuś! ale te saponiny są różne w zależności od umiejscowienia w roslinie. wiec dla bezpieczeństwa mówi się że kasztanowiec jest piekny acz toksyczny. nie dodając, że w dużych ilościach. jak znam życie, to jest kilka metod, stosunkowo prostych, by pozbyć sie tego świństwa, ale tak gleboko nie zagłebiłam się w temacie, więc niczego nie podpowiem.
jedno co rzuciło mi sie w oko, to kwiecie. sie okazuje, ze saponina w nim występująca ma działanie przeciwhistaminowe. oczywiście przyjaciółka skleroza pozwoliła mi galopem zapomnieć w czym to ustrojstwo się rozpuszcza, ale dla dociekliwych przeca to żaden problem. w każym razie można stosować miejscowo na ukąszenia. dobry patent dla alergików. własny preparat przeciw ukąszeniom. i można go zrobić zanim żądlasta brać się wyroi. co do owocków to jak i te jadalne mają po kokardkę skrobii. żołędxie też. i jedno i drugie było dodawane do mąki w okresach głodu. jeśli chodzi o żołędzie to są jadalne po kilkudniowym płukaniu pod bieżącą wodą. np w strumieniu. się ugotować da i da się ususzyć i zrobić mąkę. tę też można już nabyć w sklepach ze zdrową żywnością.
dzika skrobia- czyż nie brzmi dumnie?;)

krótki loncik

ten zwrot to Luca podebrany ale jakże pasuje do moich stanow.
nie ma to tamto, każdego dnia trafi się osoba, która wyprowadzi mnie z równowagi, podniesie ciśnienie. choć wierzcie mi, staram się dokonywać cudów by nnie reagować toksycznie.
na ten przykład wczorajszy mecz. nosz! czy tak trudno być skoncentrowanym przez kilkadziesiąt minut? dobrze, że był Lewandowski, bo inaczej kiszka. mecz odsłuchiwałam, bo wiedzialam instynktownie jak będą grać, przytomnie odrywajac się od czynności tuż przed ciekawszymi akcjami, w tym bramkami Lewego. ciśnienie mi oczywiście skoczyło, choć przytomnie nie oglądałam kraksy na miszczu. anieli chronią.
piłki kopanej nie znoszę, ale poświęciłam się dla onego.
ciśnienie podniosła pierworodna debilnym demotem na swem profilu. wkurw!
ciśnienie podniosła mi młąda olewactwem. wkurwik!
chciała mać, ale spojrzenie młe wepchło nazad złośliwość i chęć podkręcenia atmosfery. sklęsło!
z uporem maniaka walczę z pierdylionem zapisów na mym dysku. nie zrywam sie jak oszołm bladym świtem i nie miotam sie wewnętrznie, bo powinnam już, natentychmiast. co? praca nie pcha się nachalnie, a i ja sama mam chwilowy przestój przed wyjazdem. pranko, sprzątanko na luxie, bez spinki. lodówkowe echo niesieeeee, niesiee. biel wnętrza oślepiaaaa, waaali po oczach :) wyszło co wyjść miało, zostały smętne resztki dodatków.
meczowego nerwa zakąszałam kompotem morelowym, co to na zimę miał być. i tu znow walka. bo nawyk zostawiania dla dzieci, bo śniega przeca nie ma, bo nie grudzień. uch! kto te warunki tworzył? ziutek z pcimia czy ja wraz z zapisem na dysku. więc paszły chore ograniczenia. szable w dłoń i do dzieła. pożarłam, pyszne było. pierwszy samodzielny przerób młądej. tylko czemu z 10 kg moreli są pono, bo nie sprawdzałam, tylko 4 małe słoiki. ( jej słowa )? z pestkami wraz.
że totalna nędza w domu, to powiedzieć się nie da. psy i koty zaopaczone, przetwory, bezgluteny w formie makaronów i inne mniej przyjazne mi kaszowate. rzecz w tym, że trzeba pichcić.
pięknysyn był nawiedził. pogafaliśmy jak biały z białym. miło było. pięknysyn jest teraz buddystą. no i dopszsz. chyba mać mu się nie widzi, bo dostałam wytyczne dotyczące żywienia. kiepsko wyglądam czy cóś? schudlam. nerw mnie szarpie. a z żarciem to, to co dobre dla niego( oby), niekoniecznie dla mnie. na glutenie wewnętrzne rozbicie i permanentne mdłości. w ciąży tego nie miałam!
kumpela takoż zastanowila się chcilą nad moim żywieniem. że czym ja żyję, na czym jadę. no orzecież wiadomo. bez gluta, bez nabiału, bez gmo. kto powiedział, że łatwo? ale da się. hi hi, łobrazeczek na fb. alejka z oznaczeniem-zdrowa żywność- jedna. a reszta ?
trzy koty pokotem na mojem przewygodnem łóżku. o trzy koty za dużo. u maci tylko 2 psy. ale ona ma łoże dla trzech. szarańcza dopada nas tym bardziej im chłodniej za oknem i w domu.
sucz się goi. spacery na smyczy. zwinięta w kłębek ma za złe i bunt totalny przeciw światu. głodówkę sobie zapodała. mówiłam, że tak będzie! ciumciały nad nią po operacji, dogadzały, podtykały do paszczy smakołyki, to się znarowiła. trzeci dzień odmawia kontaktu z miską. a babsztyle podtykaja jej jakieś drobiazgi. niewystarczające ale rozpaskudzające. jeszcze tylko 3 tygodnie.
procz lali, sodomia i gomoria z drabelem. zainstalował sobie w krtani piszczałkę. zakochał się pierdzielony we własnej córce. siedzi w przedpokoju i piszczy. 18/24. córko mądrzejsze od wapniaka. pokazuje garniturki zębów. gryzie i to wcale niedelikatnie. czas goni, nerw goni. ciać pompony i to szybko.
zrobić usg i to szybko, bo mój nerw wykończy mnie i okolice.  swoją drogą to ciekawa jestem, co będzie, jak jakie goowo wyjdzie w badaniu? i co zaordynuje kolejny, nowy wracz bliskiego kontaktu. bo w przychodni to rotacja na maxa. starzy zaznajomieni odchodzą, przychodza nowi, co człeka nie znają. posłuchają i, daja skierowanie i pytaja czy chcę zwolnienie. nie ma sprawy. mogę brać jeśli uznają, że poczeba. a co mi tam.
zrobiło się chłodniej. czas do punktu poboru krwi się udać. może zasługę jakąś w końcu zaliczę i dobry uczynek popełnię.  a jak z tem nie wyjdzie, to może szpikiem uda się rzucić czy nerką.  jazdy mam takie!

środa, 7 października 2015

gonić tego zająca?

na profilu mam pudziana. ot tak, z ciekawości. swego czasu z wypiekami na twarzy oglądałam strong menów. tylko ze względu na niego. ( osobiśxie nie znam gościa )). matko i córko! zawziętosć i parcie do celu, a po drodze katorżnicza praca w zaciszu garażu porażają, powalają. teraz chyba ksw. nie wiem na pewno. znik z tv ogólnodostępnej. trudno. wspomnienie mam zabójczo skutecznego faceta. punkt wyjścia- garaż. dla wielu to miejsce było blokami startowymi do sukcesu.
dla mnie posiadanie dzieci. nic tak nie przewartościowuje świata, nie ma lepszego dopalacza niż małe, nieporadne człowieki. zaczyna się burza mózgu. bo potrzeby rosna i rosną. i człek rosnie i wspina się coraz wyżej. z klapkami na oczach. jak kuń prze przed siebie dokonując cudów ekwilibrystyki życia, logistyki dnia codziennego.
młoda mać spalająca sie na początku bieżni zechciała skorzystać z porady i porzuciła nieletnie progenitury w tym jedną cycatą. znikła, wybyła na kilkadziesią godzin. wróciła na resecie, pełnomleczna. szybki udój był wskazany. wróciła wypoczęta, odświeżona. świat się nie zawalił. okazało się, że w wielu dziedzinach dzieci funkcjonują lepiej bez mamy niż z nią. mamowe przyssanie do dzieci jest jak widać mamowym i warto przemyśleć tę kwestię. jak i odrębnosć potrzeb dziecka od rodziców.
zawsze miałam wyrzuta, że jestem mega szcześliwa, gdy maci nie ma. odsypiałam zarwane noce, szlajałam się nieprzytomnie bez gderania, pucowałam mieszkanie do stanu totalnej sterylki. wolna, w końcu wolna. wyrzut se rósł wraz ze mną. im starsza tym wiekszy kloc na plecach. skąd ta cholera?
no tak! poniedziałkowe wyjście. mac zaczyna dziarsko dzionek. w chwili gdy orientuje się, że wychodzę, pół leżąc zalega na krześle. na moje " cześć" omdlewająco odpowiada_ pa. i kiszka. wychodzisz czleku z domu i zastanawiasz sie czy dożyje do twojego powrotu. dożywa. zawsze. i zawsze cyrk przed wyjściem- nie porzucaj mnie samotnej, nieszczęśliwej. zawsze. otrzącam się jak mogę, czasem pytam, czy cóś jej się nie pomyliło? bleh...
króliczek, zajączek. jak go zwał, tak zwał. goni sie coś. gonienie żeby nie dogonić sensu ni mo. niby gonisz, uchetasz się. rozprasza cie pierdylion rzeczy matko, nie tylko polko. po drodze tracisz kołtun od darcia włsia, zęby, wysychasz jak ulęgałka, nieremontowana zaczynasz się sypać. jeśli sie starasz być matką. co nie zawsze wychodzi idealnie. przeważnie nie. więc z założenia nie należy się spinać. i zanim co szczerze odpowiedzieć sobie czy warto gonić tę zarazę.
w jakim celu sobie robię dzieci? dla szklanki herbaty na starosć? młodość ci odpowie : jest zus, opieka społeczna, domy spokojnej starości, hospicja. my gonimy króliczka.
więc tę herbate z rączek wymanicurowanych odpuść sobie.  rób to co daje ci napęd, zapewni dobre środki na starość. a jak masz nadmiar dóbr to spraw sobie baby, żeby mieć spatkobiercę. wychowuj, kochaj ale na twoich zasadach, na twojej ścieżce życia. nie rezugnuj z siebie.  bo i tak nigdy niee będziesz kochać tak, jakby druga osoba chciała.

wtorek, 6 października 2015

ruiny do ogarnięcia

wyszłam, wybyłam na kilka godzin z domu. musiałam, trzeba było. wracam, spotykam po drodze młądą- nic ci nie powiem, żebyś się nie denerwowała. luz. staram się nie brać na klatę wszystkuch pierdól domowych, bo zwariuje. w chatynce cisza. młda podaje mi telefon-posłuchaj. odkładam tę przyjemnosć na póżniej. a licho korci więc odsluchuję. hm.... histeria, wrzaski, szlochy, modlitwy do Boga, gorzkie żale z powodu całego życia i wyborów dokonanych. powód? młąda spytała czy może wziąc ksiażkę, dopytywala czemu nie, delikatnie dotkneła-wrzask-nie szarp mnie i inne cudne ekscesy. teraz dokumentowane! bo nie mam pojęcia czym wszystko się skończy. z jedzenia spożywanie chleba z masłem. próba doniesienia wędliny, sera kończy się odrzuceniem. przy okazji wrzask, że ona( siostra) zabraniała jej zaglądania do lodówki- co prawdą nie jest, wrzask, że ona ..... teraz kolej na mnie. agresja, nienawiść zionaca niczym smok rozwala mnie totalnie. nie wiem czy to alzcheimer, depresja czy inny szit. leczyć i rozpoznawać przecież nie będzie. nie da się. z radami dałam sobie spokój bo nic nie pomagają. a i ja święta nie jestem. palnę coś bo powtarzać jedną rzecz tysiąc razy nie mam siły. i tak szczęśliwie milczymy poza chwilami wybuchow agresji i frustracji. współczuję i jej i nam. takie żniwo nie przerobioonych zaległości. braku refleksji, we właściwym czasie chwili zastanowienia. przemyśleń. przerzucania odpowiedzialności za swoje życie za innych. świat się rozwinął i okazało się, że nie jest doskonała, tak jak myślała. a to frustruje. okazało się, że katowanie dziecka, nie jest wlaściwą metodą wychowawczą. a przecież to robiła. życie cudzym życiem jest życiem straconym. że bycie nie kochanym tak jakby się chciało nie jest końcem świata i warto uświadomić sobie swoje potrzeby, leki i zmierzyć się z nimi. że wypuszczanie własnych demonów z klatki niczego nie rozwiązuje. żadnych zaległosci. nie uzdrawia teraźniejszości. nie jestem terapeutą, nie muszę być. nie dam rady posklejac czyjegoś ponad siedemdziesięcioletniego życia. walczę by sama się nie rozpaść w tym pierdolniku i narasta we mnie coraz większa niechęć i pragnienie ucieczki. i choćby się waliło i paliło, to nie zwieję, bo to jest też coś dla mnie do przerobienia.
zaczęte pranie zostawiłam rozgrzebane. 3 godzinny spacer. powrot. spokój. emocje opadły. kończę pranie. młoda z kolei zaczyna znów czepiać się drobiazgów. odreagowuje. i tak jak z macią. jak grochem o ścianę. nawet chęcie zastosowania jakiegokolwiek sposobu na poradzenie sobie z tą sytuacją.
co dalej? czarno to widzę. przerabiałam to ponad 10 lat temu. w innym miejscu z inną osobą. wtedy jednak miałam środki i możliwości ucieczki. teraz nie . nie wiem jak będzie.

sobota, 3 października 2015

nic takiego

przy okazji wieczornego spaceru postanowiłam wpaśc na chwilę do znanego od lat weta. niech zerknie swym okiem na podwozie suki. nic sie szczególnego nie dzieje. rana czysta, bez obrzmienia i zaczerwienienia. ale wiadomo. szczerzong strzeże. a ten walek-ni, idź se tam, gdzie sterylizowłaś. nosz...pierdyknełam się z empatia, powołaniem i te rzeczy. oczęta zrobiłam jak koła młyńskie, jak zwykle mnie zapowietrzyło i wymiotło. pozostawię bez dalszych komentarzy. fakty sa takie: - sterylka na wsi 200 zł, u tego weta minimum 700 + opieka pooperacyjna+leki, ubranka, wizyty. w 1000 może bym się zmieściła. a 1000 to bardzo abstrakcyjna suma dla mnie. wlasnego od lat nie widziałam.
wieczorem kilkukrotnie poraniłam dziecię. kurfa znów! bo: nie rozumiem, nie dość uważnie słucham, bo zmieniłam kanał w tv. pochlastam się, normalnie sepuku se wykonam. szlag. milczeć kobieto! schodzić z linii ostrzału! siedzieć u siebie i nie dychać za głośno! czy pisalam, ze czasem mam jej dość?
porankiem obudzona, niedobudzona leżałam we swojem przewygodnem łożu. nie przepięknym i przestandardowym. przewygodnym. łożu polowym. jak zaczęłam spać latem tak mi zostało. fantastycznie sie zapada tworząc mięciutką rynienke, podniesiony zagłówek jest the best, choć kanapowych nie znoszę. zbyt krótkie. ten zaczyna się poniżej kręgow piersiowych.
śpię na tym niepoprawnym politycznie łożu i wstaję świeża jak szczypiorek. nic mnie nie boli, nie uwiera. nawet przestałam się zrywać do boju zaraz po przebudzeniu. dobrze jest. posenne maligny leniwie obrazami smuja sie człowiekiem. dziś przecudna korona kryształowa. ażurowa. gapiłam sie w nia okiem środka a tu nagle  łmot. korona znikła, pozostał wpierw niesmak a potem skręt wewnetrznego niesmaku i niepokoju. mać rozpierdaczyła tym razem kibel? a  niech tam! leżę. nie słychać szurania, ojczenia znaczy sie albo poszło na grubo, albo usiłuje  cichusio naprawiać. w końcu wstaje bo ilezmożna bez kawy. wizyta w klo pokazuje stan wieczorny. a! to jednak nie ona. doczłapawszy do kuchni zastaję metalową tace z okresu wczesnego prl-u, w przecudne dzikie ptactwo zdobioną, nabyta za 1 zl na targu staroci, leżącą do spółki z łychą  wazową na kuchence. tym razem kuchenny koci pomór penetrował szfki kuchenne. przy okazji zwalajac tackę z wiórami ususzonych grzybów. .
a tak se kiedys marzyłam. najmłodsza skończy 18 lat, będę piękna, młoda, wolna. zacznę se życie do pary z jakimś przystojniakiem. hy, nie wzięłam pod uwagę wielu zmiennych a to błąd. marzyłam o w końcu chwili wytchnienia. odliczałam -drzewiej-lata do wolność. no i se wymarzylam. wolna jestem, jak wolny elektron. 

czwartek, 1 października 2015

bieeedny sucz

po operacji śnięta królewna. ząbki w pogotowiu, gdy tatuś z córeczkom wykazywali nadmierne zainteresowanie. poniedziałek i noc ok. wtorek- spacerki na smyczy, przeglad cięcia. wszystko ok, tylko coraz nieszczęśliwsza i bidna. no i babelot dogadza bo bidulka. bułeczka z masełkiem, pomidorek, winogronka. wezwiązku z tym nawet nie zerknie na swoją miskę. czeka na lepsze. no i właśnie doszła kolejna dostawa. mleczko. przegląd poranny rany-sucho, srebrno, szew cały. popołudniowy. jedno oczko poszło, srebra ni sladu. a kołnierz, a opatrunek.i cały czas na oku. sama se nie wylizała. pomoc nadeszla alaską. umyła mamusi brzuszek. więc dezynfekcja, plaster z opatrunkiem, ubranko co się zowie z kokardkami na grzbiecie i tuba na karku. po prostu pancerna sucz. przez te zapory chyba żadne sie nie przedrze. i niestetyż idzie na wygnanie, czyli samotnosć będzie jej towarzyszką przez najbliższe 10 dni.
o ile ja staram sie racjonalnie podchodzić do jej potrzeb o tyle reszta nie. przykryta polarkiem, w kołnierz włożona podusia, bo przecież pieskowi za twardo, dodatkowy jasieczek pod głową.
a ja nie moge dlużej się łamać. suka, przerób żarcia.
chwilowo w domu spokój. rozmawiaja normalnie, tylko ja mam blokadę. robie swoje i cicho siedzę.

szukam zajęć by nie myśleć.