czwartek, 30 lipca 2015

wrrr

napisałam posta i mi zjadło :/
do specyfików używanych w domu dołącza gorzka sól. zastosowanie wszechstronne. u mnie krok pierwszy to oczyszczanie kiszki. krok drugi - wątroby a potem uroda. może. bo mie mam parcia na robienie z siebie 50- letniej nastolatki. ważne, żeby pudełko na człowieka działało. a reszta to nic :)
krok kolejny to mónio. z aluminium i innych przyjemności. no i trzustka.
kiszka będzie trońkę problematyczna albowiem kibelek jedt tylko jeden. czyli czy osoby, czy dni rewolucyi :)
namordne zmiany znikają powoli.
mać sama dziś zapodała sobie okrzemki. cóż autorytet akademicki działa b i moja ulubiona p.profesor również onych żąda. chyba ruch w interesie się zrobił bo zarazy podwyższyli cenę. o dyszkę .
z duż  satysfakcją informuję, że medycyna akademicka stosuje  h2 o2 czda ( czysta do analiz) i dogębnie i we wlewach, ale o tym sza!
prawdę mówiąc to chwilowo spakuję wszystkie medykamenty i wyniosę do piwnicy. szafka przyda się na co innego.
znów nabyłam płyn do saganów, pakę sody. bez nich już nie potrafię żyć.
julka fleja czaem nasiusia na podłgę. kiedyś wszystkie środki były mało skuteczne. teraz soda wymiata wszystko. nawet cienia woni nie pozostawia:)
kibel- genialnie odkamienia ocet. trzeba tylko usunąć wodę. do zrobienia bez strat własnych:) eko szefa do toalet mam od 3 miesięcy. wydajny jak licho i znalazłam dla niego kolejne zastosowanie. do okiem

wtorek, 28 lipca 2015

i to i tamto

jest sporo świrów i normalnych ludzi, którzy zastanawiają się przed kupowaniemróznych produktów. czytają skład, przeszukują sieć w poszukiwaniu informacjji. w tym ja. w kwestii miodu i czosnku - z czosnkiem fatalnie się rzecz ma - szukam także informacji o kraju pochodzenia. zaczytana wieść o fałszywkach skłoniła mnie także do szukania tych danych odnośnie innych produktów.
znane u nas - polak potrafi- doskonale wpisuje się w produkty chińskie. o ile przemysłowych nie kupuję, o tyle czasem nabyłabym suplementy diety. przypadkiem, bez głebszej wiedzy. a wieść gminna niesie, że np młody jęczmień produkują z włosków kukurydzianych. jak oni to robia?
z oczywistych względów zmuszona jestem ograniczyć zakupy na bio. szukałam i znalazłam budkę gdzie sprzedają gospodarskie warzywa. zdecydowanie tańsze ale i zdecydowanie goowniejsze. niestetyż :( wystarczy powąchać choćby marchew by wiedzieć, że to szit.
i tak mi bardzo wszystko opada, bo wyprowadzanie się na prostą ze zdrowiem jest bardzo pod górkę. już już wydawało się że złapałam króliczka a tu ?
iw napisz jakie są ceny bio w porównaniu do przemysłowych produktów u Ciebie? innych też proszę o info.
generalnie nie jestem uczulona na gluten. nazwijmy go prostym. czyli z uprawy bio i niemodyfikowany. zjedzenie chleba przemysłowego, czy makaronu powoduje natentychmiast ciążę pokarmową, tak 6 miesiąc. to samo z ziemniakami marketowymi.  i to jest najlepszy test, czy coś jest dobrze uprawiane i niemodyfikowane.
jako zwierzę współ- czujące mam przekichane. odczuwam większość dolegliwości mojej matki, u młądej zaczyna się to samo. masakra!
od czasu gdy nastała w domu nic, żadnej roboty nie popchnęłam, pomyślę o czymś i zaraz zapominam. o ile kiedyś miało to sens, bo innych przestawało boleć, bolało mnie, o tyle teraz z macią nie ma poprawy. a uciec się nie da i nie ma gdzie.
piękny i młądy jak zwykle. słowo się rzekło a kobyłka w lesie. ale ten typ tak ma ;)
towarzysko rozwijam się nienachalnie. młąda walczy z wyzyskiem jej fizys odmawiając dobrego innym. cóż, tak popularna w tej rodzinie twarda miłość znajduje naśladowców i szczerze się bojęco będzie z nią dalej bo to co dajesz wraca zwielokrotnione. na dziś powoli sąsiedzi zaczynają się od niej ódwracać. rzutuje to też na mnie. to taka cecha tej gałęzi rodziny. zero empatii, choć w gębie mają jej pełno.

poniedziałek, 27 lipca 2015

?

się oglądało program i zapisało się w łepetynie jedno zdanie:
- materia jest jedną z form, w której przebywa świadomość.

fajne, upraszcza a jednocześnie komplikuje wiele spraw.
świadomy kamień- nie kopnę,bo zaboli go? nie, ale jest gestem poniżającym.
jedno zdanie a jak zmienia stosunek do rzeczywistości.

jeśli jest jedną form, to gdzie jeszcze może przebywać?
w czasie?  świadomy czas. tego nie ogarniam. ;)
we mgle, powietrzu? to też materia.
ktoś? coś?

świadomość przy tym, takie założenie, nie jest Bogiem.
ktoś? coś?

sensie gdzie ty jesteś?

nie ma co ukrywać, post inspirowany p.Barbarą.

nic kochajaca rodzina, nawet najserdeczniejsza, gdy nie rozumie. wtedy człek obiera swój kurs, czasem wbrew najbliższym, zdaje się nielogiczny, bolesny także dla niego samego.
proza życia upycha najtajniejsze marzenia po kątach, konieczność racjonalnych działań, zapomnienie o sobie.
przychodzi czas, gdy coś nam mówi - zbliża się koniec twojej drogi - i albo wtedy podejmiemy próbę życia na swój sposób, albo pozwolimy być szczęśliwym i spełnionym krewnym i pociotkom, którzy z poświęceniem zatroszczą się o ostatnie lata lub miesiące. można jak moja matka uznać, że swój obowiązek życiowy wykonała i żyć jak miś panda. za przeproszeniem: jeść, srać, spać i nic ponadto. czasem na fochu cokolwiek zrobić. kurnasz matrona, królowa matka do obsługi. !
taka jest i tego nie zmienię. cieszę się, że jest. mimo.
są też tacy, którzy intensywnie żyją mimo 80- tki. wspaniali! ogromny szacunek.
ja przekroczyłam pewien próg. dzieci dorosłe, nie mam parcia na kasę
przyszedł mój czas. i los tak daje, że turlam się powolutku. dzień po dniu i zbieram co posieję.
z przyczyn rodzinnych, że tak to ujmę bez szczegółów jestem nie tu gdzie bym chciała. ale widać tak ma być.
wielu uznaje to za głupie, nieodpowiedzialne. trybiki systemowe. może i ja bym tak, ale ten system jest poza, mimo wszystko, granicami mojej tolerancji i z pełną premedytacją wykonałam gest Kozakiewicza nie chcąc uczestniczyć w tym szambie.
jakby nie mówić to jest moje życie. ja za nie odpowiadam. jakim wartościom hołduję, co jest dla mnie najistotniejsze.

życie na animal planet jest nieprzewidywalne. jeszcze wszystko się może zdarzyć. zbieram informacje dla mnie istotne. może kiedyś się przydadzą. a jak nie, to mała strata. w tej całej skali jestem tak bardzo nikim :) i dobrze mi z tym :)

wtorek, 21 lipca 2015

młodości dodaj mi skrzydeł

tak myslą niemal wołałam niedawno.
teraz wstaję rano. przeciągam się z uśmiechem i cieszę się sobą. nic nie boli :)
tempem pokonane kilka kilometrów - stopy nie bolą, zero zmęczenia. jak nie ja :)

co robię teraz?
rano na czczo szklanka wody. woda najpierw zamrażana. kawa którą piję, org, na kranówie w porównaniu ze zwykłą to pychota. ma mrożonej wodzie jeszcze smaczniejsza.
potem szklaneczka wody z h2o2. wg nieumywakina
kawusia
okrzemki
coś na ząb
po pierwszych dawkach miksu z utlenioną potworny ból zwyrodniałych stóp. kilka godzin. teraz już luzik.
garbik z kregów 5 i 6 znikł. to już chyba jakiś cud. bo nie wiem jak to nazwać. któregoś pięknego dnia coś mi chrupnęlo i już. po kilku dniach zoientowałam się w czym rzecz :)

cholesterol programowo wyższy niz w ubiegłym roku. 250. spoko. dam radę :)
ph krwi 5  - kiszka. trzeba uzasadowić.

odstawiam cukier. to na dobry początek. pomoże? zobaczymy!
dalej to tylko zostaje soda do picia, ale z tym się wstrzymam. poradzę też mądrych ludzi.

a może wiecie jak to zrobić? obniżyć naturalnie cholesterol i podwyższyć zasadowość krwi?

zapomminam o płukaniu paszczy olejem.
odchlewianie wątroby nic nie dało. powtórka za tydzień. potem jelita, trzustka itp.

coroczne wiosenne wizyty u lekarza/y zamieniłam na własne leczenie.
i jest dobrze, a nawet doskonale.
te drobiazgi to pryszc
herbata znikła z mojego domu całkowicie. teraz tylko czystek, nagietek, woda czysta lub z solą i sok z cytryny.

poniedziałek, 20 lipca 2015

całuję Twoją dłoń madame

marzenia się spełniają :)

kilka lat temu, dokładnie 2011, gdy walc zaczął walcować z mieszkańcami jazdowa, wybrałam się z młądą na wycieczkę żeby nasycić się do rozpęku niepowtarzalną atmosferą miejsca. korciło mnie, żeby móc obejrzeć domek od środka itp.
i tabadabadabadabada! dziś, właśnie dziś stało się to! i to u kogo!? u kogo!?
u szan Pani Barbary Wrzesińskiej.
szłam nie wiedząc do kogo.
weszłam i mnie wmurowało. po pierwszych słowach powitania padłam na kolana przed ikoną polskiego kina i kabaretu, a Ona, miast z godnosciom przyjmować hołdy, bęc przedemną na kolana.
zdurniałam.
cmok w łapkę jedną, drugą. Ona cmok mła. nosz!

reszta jest milczeniem :)

dodam tylko, że z Jej wspomnień, moja Ciotka, dziś 82- letnia, była najpiękniejszą dziewczyną jaka stąpała po ziemi. a taka ocena z ust wybitnej aktorki, to nie byle co!
moja siora cioteczna, jej córka, witana mną zawsze:
- witaj piękna

ech, udały się laski :)

ma mać i jej siostra również.

co dużo gadać. pikne babki w moje rodzinie :)

niedziela, 19 lipca 2015

awaria

gupi komputer mi zdech.
wlącza się, owszem. w tle przez moment na niebieskiem przelatują białe hieroglify, wszystko trwa mgnienie oka i wyskakuje okno z trybami uruchamiania. próbowałam awaryjnie, normalnie. i nic.
na pasku gdzie się włącza ten wynalazek objawiło się kółeczko z zygzolem. hm.. coś z zasilaniem pewnie. bakteria się nie ładuje. 3 dni w tym upale dochodziłam do tey wybitney myśli. kabelek kotem czy alaską nieco nadgryziony ale aktywny. kombinuję z wejściem. dmucham, prycham. jest. na kwadrans bakteria załapała. tym razem mówi co bym ctrl alt delete. mówisz- masz. no i znów tryby. awaryjny czy dowolny. szlag. a znaczek bakterii zgasł.
paczę na trupka i zastanawiam się, czy się reanimuje, czy pogrzeb mu wyprawić godny, bo cierpliwy i wytrzymały staruszek. 15- letni japończyk. bez wiatraczka, który szlag trafił, wymontowałam w nadziei wymiany. ale gdzie tam. tak fikuśnych, płaskich i małych nie ma!
dziadek chodził na podstawce dymanej wiatraczkiem. i było ok. było. bo .. piiiiiii przedłużacz zdechł tym samym odcinajac tlen kompkowi i szlag.  bo przegrzany komputer to martwy komputer!


generalnie to wysokie temperatury elektronice, przynajmniej mojej, nie służą. telefon też odwalił mi numer z zaskoczenia przyprawiając mnie o palpitacje. gdyby nudysta robił to powoli to oswoiła bym temat i serce oszczędziła. w pewien upalny dzień siegam po niego do torebki i .... uś, gorący jak żelazko. rozebrałam czopa na części, byłam akurat w metrze, poukładałam części na zimnej posadzce coby się schłodził i dalej działa.

nudysta bo rozebrany solidnie. bez frontu znaczy się. z frontem nic nie działało.

elektronika mnie raczej nie lubi. dawnymi czasy miałam zastępstwo w ciuwie. wystarczyło, że usiadłam przy kompie i szlag go trafial. padał system. sory. są tacy, których komputery lubią i są tacy jak ja, których tolerują. a czasem nie!

gorąc

w domu wszystkie okna pootwierane a i tak nie da się żyć.
rano jeszcze cokolwiek można zrobić ale nie nachalnie. rozuniem już mieszkańców tropików, że generalnie mają wyrąbane :/ hindusów podziwiam.
nosz kurcze! jakiś żar- ptak lata i dowala z ogona.
mimo to obiad robie, przetwory, a wczoraj rzuciłam się na mufinki- klapinki.
klapinki bo jakoś mało wyrosy za to są przepyszne w typie tortu sachera :)
mocno kakaowe z wiśniami. wilgotne, puszyste.
jakby ktoś coś to podaję sklad. tak pi razy oko. tak jak robiłam.
- litr mleka kwaśnego
- 3 łyżki oleju kokosowego
- 30 dkg mąki kukurydzianej
- 3 jajca
- 3 łychy ochydnego miodu z marszewa ( trzeba zużyć a szkoda wyrzucić)
- cukier waniliowy cały
- kakao w ilościach hurtowych
- słoiczek wiśni razem z syropem
- łyżka sody
- cukier dowolnie- z powodu miodu- obrzydliwego smaku i zapachu i goryczki kakao, cukru musiałam dorzucić
i na 20 minut do piekarnika na 200 c.
pychota mimo miodu.
natentychmiast część musiałam ewakuować do zamrażarki gdy tylko ostygły bo młoda rzuciła się na nie z wizgiem. znikały jako ten sen złoty. tak jak i litrowy słoik galaretki z czerwonej porzeczki. chwila- moment i nie ma. ja załapałam się na 2 łyżeczki, babelot ciut, resztę wchłnął młody jamochłon! teraz robie do małych słoiczków. 1 zostawiam na szafce, reszta upchnięta po kątach.

dziś pobudka przed 4- tą. wroniszcza nie wyrabiają i nadają od pierwszej szarówki no i nocne życie na polach budzi co chwila. muza przez całą noc, nocne polaków rozrywki i upał, gorąc, duchota mimo spania na balkonie.
ektremalny gorac i strój ewy bez chwastów. momentami kołderka sobie, ja sobie bo za goraco. szczęściem od audytorium dzieli mnie betonowa barierka. a i tak nocną porą tylko noktowizor pomocny byłby podglądaczowi.
nie ma to tamto. do kościoła na 7- ą. rano. wieczornego wyjścia odmawiam. najwyżej na okrąglak pod blok teściowej. tam zawsze piździ jak w kieleckiem nawet gdy skwar i powietrze stoi.

wyrazy głębokiego współczucia żniwiarzom, kierowcom, wszystkim ludziom, którzy w tych cudnych okolicznościach w trudzie na swój chleb powszedni tyrają. 

sobota, 18 lipca 2015

tańczyć z Bogiem

maleńki mój Królu
w kołysce mego serca

obudż się, otwórz oczęta
czas wstać

spójrz na Swój świat
taki piękny

spójrz na ich serca
i klejnoty dobra

wstań
zatańczmy

by uczcić nowy dzień

pofruńmy nad światem prusząc miłościa
muśnijmy poranną mgłę

o Królu mego serca bez Ciebie mnie nie ma

hej kufle w dłoń

panie panny dziewice i zdziry
dójcie ten chmiel wszak go dla was dziś przeca robimy

to fakt! proszsz państwa. piwo na bazie chmielu, który jest mleczną siostrą konopii :)) jest li tylko dla pań. czemu? bo zawiera fitoestrogen.
generalnie panowie mają wolna wole. chcą cycki i sopran czy co innego no to proszę :)
inny skład ma prawdziwe piwo. słowiańskie. na jęczmieniu.  słowiańskie, bo szwabia od nas wzięła napitek.

panowie, bez jaj! jesli już pijajcie godne siebie napitki. okowitę, miody, wina, koniaki. choć  w tym bądźcie męscy!

nawet nie chcę wiedzieć jakie spustoszenia w waszych organizmach powoduje chmiel. jakie zmiany w psychice? masakra! 

aby język giętki

chciał nasz Rej z Nagłowic aby język giętki
mógł wyrażać wszystko, co tylko mądry umysł zleci,
by język polski był jasny i piękny,
by pozbawiony był tych wszystkich śmieci,
co naonczas w pałacebi w dwory zwożono
z francyji i z itali i tak się chwalono,
że synkowie kształceni i w piśmie, i w mowie,
i każdy po francusky pardon madame powie,
a w urzędach łlacina tak zadomowiona,
że trudno polską mową obczyznę pokonać.
nad tym bolał nasz protoplasta mowy
i pragnął on zupełnie tej mowy odbowy.
marzył o tym, by każde nieletnie pacholę
mogło uczyć się mowy polskiej w szkole.
bo my nie gęsi i swój język mamy
na próżno się językiem obcym podpieramy.
lecz gdyby teraz w Polsce nam Rej się obudził
i posłuchał mowy obecnych tu ludzi
przeżyłby szok, usłyszałby słowa,
które nie rozwiałyby jego dawnych obaw.
słlowa z gruntu nie polskie i jakieś dziwaczne,
które można ujmować bąź tak, bądź opacznie,
słowa obce zupełnie jak chwasty w pszenicy
co pasują jak korzuch pięknej baletnicy
i kalają polską mowę swoją nowo- mową.
bo jak się je wypowiada, to jest wprost TRENDOWO
i je się w MAC DONALDZIE a nie w restauracji
spożywa się teraz SUSZI miast zwykłej kolacj,
chodzi się do PUBU na zwyczajne piwo,
uprawia sie JOGGING miast chodzić " co żywo".
dziwny kraj tu się zrobił lub tak go zrobili
ci co go rozkradli oraz rozgrabili.
zabrali to, co najlepsze i co najpiękniejsze
nawet polskie wyrazy- choć to zło jest mniejsze
ale boli Polaka - bo język ojczysty
winien nam być święty i sercu najbliższy
teraz piszę w FEJSBUKU jakie są sukcesy
odbierają od znajomych zwykłe SMSy
oglądają YOU TUBY, żona robi TIPSY
córka idzie na CASTING wnuczki jedzą CHIPSY.
gdzie jesteście Polacy, rycerze wspaniali?
snadnie żeście już teraz do cna zbzikowali.
zasępił się Mikołaj, szczerze zafrasował
że się język ojczysty do cna nam popsował

przedstawiam Wam

pana Dariusza Jaworka. góra z górą się nie zeszła, choć pamiętam tego pana z czasów dzieciństwa. budził rrrrespekt. a teraz zachwyca mnie swoją poezją, której drobinki Wam przedstawię.

Żonka
mam żonkę już nie młodą, elegancka sztuka
choć lat ma już kilkadziesiąt- włosy jak u kruka.
jest na ogół urocza i ubrać się lubi.
lecz zawsze czegoś szuka i zawsze coś gubi.
to co, że wyższe studia ta cała nauka,
ona wciąż zapomina, ciągle czegoś szuka.
a to kluczy, to butów do swojej torebki,
to szalika czapeczki do swej portmonetki.
nie wie też czy zamknęła po wyjściu mieszkanie
i ciągle mi zadaje niezmienne pytanie:
a gdzie to gdzie tamto, a ja jak pies gończy
wywąchuje skarpetki kapcie i podwiązki.
wyszkolony zostałem niemal jak owczarek.
odnajduje pierścionek szalik i zegarek,
ona pyta i pyta i martwi się srodze
że może to altschaimer? ale nie daj Boże,
ja wnet ją pocieszam na nic me wymówki
- patrz jeszcze nie wkładałaś kapci do lodówki.
w związku z tym błaha sprawa nie ma co narzekać
wyciszyć się na moment troszeczkę poczekać
nieraz też się pytam jakże się nazywasz?
Barbara- odpowiada naprawdę szczęśliwa
i ma tą świadomość że wszystko jest w normie...
- za chwilę szuka szminki w swojej własnej torbie.
myślę, że taką konstrukcję mają wszystkie panie
i normą jest u wielu zwykłe roztrzepanie
lecz co byśmy zrobili bez takich jak ona?
- wiedli żywot przenudny gdyby nie ta żona,
bo z nią się rozwijamy i specjalizacja
taka jak zwykłe śledzenie zguby oraz aportacja
może być nieocenione, gdy jako emeryci
znajdziemy w końcu ćwierćc etetu w warszawskiej policji

piątek, 17 lipca 2015

o hodowli

zaczęło się od zwierząt. więc dokończę krótko wątek Hammera. hodował krowy mięsne. krzyżował różne rasy, na początku a potem chyba stworzył swoją. ale głowy nie dam.

ludzie. o to temat rzeka, ale krótko ujmę. ludzie nie mają żdnego planu na siebie. dobierają się loteryjnie. potomstwo płodzą na zasadzie co będzie to będzie.
miłość.  miłość. miłość i żadnego planu.
kocham moje poćwory, to oczywiste.

dzieci są dorosłe i rozumne. w większości:/
jesteśmy bublami genetycznymi. problemy ze stawami, alergie, reumatyzm, tarczyca i pare innych defektów. stawy można poprawić. kolagenem. okrzemki fantastycznie się sprawdzają. ale alergie? można się odczulić. zapis popaprany i system zostanie. zresztą nie jestem lekarzem, ani genetykiem. więc wymądrzać się nie będę.

z perspektywy czsau i doświadczenia myślę, że nie byłoby źle gdyby oary chcące mieć dziecko wykonały pierdylion badań. i zasięgnęły konsultacji genetycznych.
jeśli doskonalimy zwierzęta czemu sobie odmawiamy tego prawa? czy one są ważniejsze od nas?

ring wolny czyli pierwsze starcie

czyli, że się nie znam :)
zacznę od końca, czyli wywalenia mnie ze znajomych na fb. bo miałam inne zdanie. co rozbawiło mnie setnie. ale to moja radocha :)
rzecz w promowaniu hodowli i hodowli jako takiej. rozumiem, że niechcący mogłam nóżkę podstawić, ale kitu nie zniesę. są moim zdaniem 2 podejścia do hodowli. intuicyjny i niby naukowy. no, może jeszcze coś się wydłubie :)
wnioski wyciągnęłam z wieloletniej obserwacji hodowców. przez H. hodowców, którzy przez wiele lat poprzez różnego rodzaju dobór osobników osiągali różne wyniki.
fantastyczna hodowczyni z ponad 30- letnim doświadczeniem opartym na intuicji osiągała rewelacyjne efekty. mówię tu o hodowli psów ale moim zdaniem dotyczy to  każdego ssaka. przez te lata zdobyla na wystawach wszystko. psy piękne, w typie rasy, z fantastycznymi charakterami.
druga, nim cokolwiek nabyła, psa znaczy się, przestudiowała niemal wszystkie rodowody na świecie. na efekt jej kombinacji genetycznych czekała ponad 20 lat. po drodze były różne kfiatki boć życie to loteria. niby te same geny a wychodzi pokraka z doskonałymi papierami.
a tu panna marianna sprowadza sobie kilka osobników, które po namyśle kojarzy ze sobą, i już po roku jest mega hodowczynią. bez własnego wkładu u poprawę pokroju itp. żart? czy przerost formy nad terścią?
swego czasu moim marzeniem jako hodowcy było wypracowanie czystej czarnej linii, bo oszołomstwo, przepraszam znajomych i uznanych hodowców, to ich nie dotyczy, kryło mieszało wszystkie kolory ze sobą. czarne, brązy, łaciate. w wyniku tego nie ma czystych linii i rodzą się srebrne z genami letalnymi.


moje zdanie jest takie: hodowca to wariat, miłośnik rasy, nie nastawiony na zyski. jak się trafią to super. to ktoś, kto chce doskonalic rasę, ma cel. poprawę okroju, mięesności, mleczności, koloru czy co tam chcecie.
ktoś kto jest na początku i tworzy bazę hodowlaną nie jest hodowcą. może prawo stanowi inaczej?

jeśli masz baze zwierząt z dobrą pulą genową i uzyskujesz z nich dochody bez żadnej myśli pt hm, poprawię to czy tamto, a może jeszcze co innego jesteś rolnikiem. nie hodowcą. farmerem. nikomu nie umniejszajac zasług z tylułu ciężkiej pracy.
niejaki Hammer Arnold o ile się nie mylę swego czasy po zniesieniu prohibicji postamowił produkować whiski. zostawały mu jakieś odpady roślinne, które najpierw odsprzedawał okolicznym farmerom, później uznał, że sam może tak zarabiać. sprowadził dobre osobniki, nie doskonałe- dobre i na podstawie planu hodowlanego osiągnął fantastyczne reultaty. championaty itp o

czwartek, 16 lipca 2015

to moje życie!

nawiedziła mnie wczoraj purchawa. nadęta, zapatrzona w siebie, głownie użalająca się na sobą i okropnym światem, wrednymi ludźmi. dołująca mnie za każdym razem i doprowadzająca do szału. obrażająca. dla której jestem zerem. więc po co przyłazi? odreagować się? WON! póki nie zaczniesz purchlu dostrzegać w innych dobro i traktować ich z szacunkiem.
bo purchel to typowy leming, szczur. najpierw przepieprzył niemal pół swojego życia, teraz wyświęcił się. nosz kurfa ideał. bo pracuje, ma pannę, markowe ciuszki, tatoo itp
każdy, kto nie żyje wg jego wxorca jest goowno wart!
czy ja muszę mieć co sezon nowe szmaty? nie!
czy muszę żreć krewetki z dioksynami? nie!
czy muszę pracować od rana do wieczora, żeby wydawać ciężko zarobione pieniądze na dorabianie innych, którzy i tak mają? nie!
czy muszę przyłaczać się do rzeszy kłamców? nie!
zawsze byłam pod prąd wedle zacnego powiedzenia, że tylko goowno płynie z prądem.

babelot po zakupach klapnął na ławeczce przy sąsiadce. sąsiadka schorowana, chudzinka. połowę niemałej emerytury wydaje na leki. z zachwytem przyglądała się buzi babelota. bo babelot ma piękną cerę, choć w zmarszczkach. niegdyś nazywano tę barwę alabastrową. ale karmię ją najlepiej jak mogę. prosto, niewykwintnie, lokalnymi produktami. ja i młąda to samo. efekt przechodzi moje oczekiwania. stawy mam elastyczniejsze, normalnie jedząc tracę sadełko, dźwiganie ciężarów już nie tak bolesne. warzywka i nabiał mają swój ciężar!

czy są ludzie którymi gardzę? o tak! to ci, którzy okradają innych, którzy wyśmiewają pracę innych profesji niż ich własna, tych, którzy z premedytacją wykorzystują innych, którzy skupieni na zwierzakach zamęczą, zadręczą swą patologiczną miłością do zwierząt innych, tych, którzy stawiają swoje dobro nad grupę i mogłabym jeszcze powymieniać. o tak! ci właśnie doprowadzają mnie do furii! i ci, którym brak empatii. nosz tym na rok dałabym zdrowie i warunki tych, z których szydzą. masz chamie i żyj, szalej! z tymi siłami, która ta osoba ma i możliwościami intelektualnymi.

trochę mi zeszło ciśnienie, ale najlepiej nie deptać mi po odciskach. !

środa, 15 lipca 2015

mówisz- masz

- bo ty mnie ubezwlasnowolniłaś. o niczyym nie mogę decydować!
mać do mnie gdy dostałam piany na widok zakupów, które zrobiła i ilości kasy, które na nie wydała. no, była draka. w efekcie powlokłam ją na bazar poza warszawę. siedzi w autobusie:
- jedziemy, jedziemy i ciągle bazar!
młąda zaskoczona i lekko na fochu, bo jej prośby by babcia gdzieś z nią wyszła trafiały na berdyczów. a babelot sam zaskoczony obrotem sprawy, bo wiecznie marudzi, że słaba, że nogi bolą, a tu taka wyprawa.
wlazłyśmy na bazar
- decyduj matka na co masz chęc. rządź.

zakupy z nią to masakra. co chwila przystaje, z każdym musi pogadać. ale widok
cen ją zadawala. mi kopyta odpadają. ale zaopatrzenie jest.

na piątek już ją ustawiłam na zakupki na kolejnym bazarku. tym razem na piechotę. a w sobotę po chemię na żelazną. niech przypomni sobie uroki zakupów. ciekawa jestem jak długo wytrzyma. ;

wtorek, 14 lipca 2015

dzieci

wróociłam do domu. piana na pysku od progu niemal. smród w łazience powala. w kuchni- nie lepiej.a tylko 3 dni mnie nie było:/
rozpakowałam się i sru do łazienki sprzątać kuwetę. śmierdząca szmata do śmieci. lepiej. można w miarę oddychać. sru do kuchni. śmierdząca szmata w garnku. sru do śmieci. lepiej. dzida do okien. pootwierałam wszystkie. lepiej. pytam jak białego człowieka, czy im nie śmierdzi? - nie. słabo!
wlazłam do kuchni. wiśnie- wydrylowane - gotują się. czarna porzeczka nastawiona. rosół w moim pięknym, nowym, ceramicznym garnku powoli się robi. warzywa się parują. można klapnąć i zebrać myśli.
dokupki małe trzeba zrobić i pokazać małej gdzie kupować amylon. więc piechotką na bazarek.stragany ze ślicznościami omijam. idę dalej. po drodze młoda goowno kreta prosi. z ciekawości co zacz. nabyłam. poproszona skosztowałam i zastanawiałam się czy żygać tym twraz czy potem? takie pyśne!
amylon będzie w promocji w poniedziałek, tak mówi gazetka :) na razie nabyty koperek i sok limonkowy. mało.idę do kolejnej budki a tam sooprise. lokalny rolnik. nabyte jajcy, sałata, cukiń. zjemy, posmakujemy. i zastanowimy się czy dalej będziemy tam kupować.
kolejna budka z organicznymi i b/ g. 20 dkg wędliny.
ścinka z wietnamką z baru. młądzież nabyła zupę chińską. hm, raczej pomyje. zarządała zwrotu kasy. spokojnie i skutecznie :) ja bym odpuściła.
rybny tym razem. 10 dkg salsy i tyle samo ryby po grecku. młąda pyta czy może prosić odrobinę na spróbowanie. odmowa. obie bulwers, ale ja już nie mam siły na wysuwanie argumentów. nabyłyśmy. dziwna sprawa ale w markpolu nie ma z tym problemu. wracamy. moje ostrogi dojopują mi corac bardziej. końcówka to już krok po kroku, siłą woli.a w domu znów sagany. na kolację jarzyny na parze zsosem koperkowo- śmietanowym. loobię śmietanę.

w wyniku moich kombinacji alpeskich z czystkiem, okrzemkami, dietą itp ciśnienie mam jak młody bóg. żadnych skoków, żadnej arytmii. taram :) wszyscy dokoła kichają a mi nic.
namawiam się dziś na doktora po receptę na adrenalinę iskierowfnie do alergologa. żarciowy test foofdetector można nabyć. za jedyne 400 zł i >. jakoś mnie nie stać!

miłego :)

niedziela, 12 lipca 2015

walka o życie. cd

pyta o kolejne pierdy a ja :mam zupę w głowie. w karetce duszno. proszę bym mogła wyjść na ławeczkę.
- a kak mi pani fiknie
ku..., ławeczka o 5 m. otworzyli drzwi. trochę lepiej. gostek ponawia pytanie. chyba. usiłuję z pamięci coś wydłubać. udało się.
miy chłodek w okolicy gardła. trochę jaśniej w głowie.mówię:
- już lepiej. wrócę do domu.
wypięli mnie z wenflona. poinformowali, że po zastrzyku będę trochę otumaniona.
wróciłam. poinformowałam córy, znajomych. uwieczniłam fotą podgardle jak przy śwince.

miły gostek szczęście poinformował mnie, że teraz może mnie żreć co chce.

podsumowanie: w domu pożarłam 2 wapna musukące, niebieską kasułkę p/ uczuleniową, napsikałam ugryzienie cósiem. potem karetka.a obrzęk wyskczył już po jej odjeździe. wniosek- nie doczekała bym dziś.


w domu siadłam na kanapie, oparłam się o poduszki i odleciałam. ocknęłam się po 2 godzinach.

żyję. jest słoneczny poranek i dla uczczenia walki o siebie idę zbierać goowna !

walka o życie

w miłych okolicznościach przyrody postanowiłam przejść się z piesami. trochę, po podwórku, ruzruszać ich. schylołam się by głasknąć smoczycę a tu dziab. coś użarło mnie w szyję. zabolałlo. ostry, piekący ból. coś odleciało, szarawego. 
zadzwoniłam do młodego, rozmawiamy, a serce zaczyna mi jakoś dziwnie bić i dudzno mi się zrobiło. sama jak palec na pustkowiu. młąda z nabojem zakupowym trochę wcześniej odjechała do domu. no, nie ma ma kogo liczyć. 
zadzwoniłam na pogotowie. 
- co i kiedy ugryzło?
- co to nie wiem, ale trochę dziwnie się czuję
-przełączę na pogotowie

- co się dzieje
- użarło mnie coś w szyję, jestem sama, uczulona na owady, czy mógłby ktoś podjechać i dać coś p/ histaminowego?
- nic sę nie dzeje. a jakby się coś działo proszę jchać go szpitala
lekka piana na pysku mi wyskoczyła
- odnoszę wrażenie, że jak zacznie się coś dziać to raczej nikt nie zdąży dojechać. wyłączyłam się bo solidnie traciłam panowanie nad soba. 
poszłam na przystanek, najbliższy autobus za 30 minut. nim gdziekolwiek dojadę minie kolejna godzina. fak! nie mam tyle czasu.
zgarnęłam z domu dokumenty i ak stałam poszłam do sklepu ogrodniczego. 
jak zaczne się dusić to może ktoś coś. myśl kolejna- jakie ktoś, coś jsk krtań zablokowana. tracheotomia. ktoś zrobi? wątpię :/ i znów nerw mnie trafił.  znów 112, przekierowanie, przypomnienie o sobie a przedtem rozmowa z miłym początkpwo panem, który wysyłał mnie na berdyczów. 
- pani se pojedzie do szpitala
- którego?
- nie wiem. nie jestem informacja
znów zrobiam się bardzo niesympatyczna, bo dojazd do najbliższego szpitala to znów ze 2 godziny. przełączył mnie na pogotowie. p pogotowiu znow coś. wkurwiłam się na maxa:
- w normalnym kraju przy zagrżeniu życia karetka już jechała by na gwizdku, a pani odsyła mnie.
coś dotarło. wzięła dane. usiadłam na ławce. i siedzę. bo nie wiem, prxyjedzie coś czy nie. nie raczyła powiedzieć.
przyjechali na gwizdku w 3 minuty. parametry w normie. a mi coraz bardziej kiełbasi się w głowie. coraz duszniej. obrzęku jeszcze nie ma. zasrzyk w żyłę, doopkę. siedz. gostek dopytuje o inne epizody. tak był szerszeń. skoń

poniedziałek, 6 lipca 2015

bez detali

wydarzenia ostatnich dni utwierdziły mnie w przekonaniu, że studia, stanowisko nie są miernikiem kultury. można być intelektualnie rozwiniętym, fatastycznym erudytą- panie Jacku, to nie do pana- i można być zwyczajnymchamem, bucem nieliczącym się z innymi.
obrzydliście mi do szczętu. odruchy ludzkie, które u was starałam się znaleźć, są wam totalnie obce.
prawda jest naga.
dla mnie jesteści miernotą.

nie chodzi o ciastuszko i oną, ani o lulę  + przystojniaka.
chamstwo jest zaraźliwe. uważajcie

kolejna niespodzianka

czerniutkie pazurki u mamuta spowodowały moje zainteresowanie tematem. podobne kopytka z niegojącymi się ranami miała babcia.
podejrzenie- cukrzyca
zaczęłam grzebać w necie w poszukiwaniu info. część danych się pokrywała. część nie.
badanie zwykłe krwi na poziom cukru niczego nie pokazują. test, test na cito potrzebny.
znajoma apteka ma testy tylko na receptę za 50 zł. a bujajcie się!
w necie info o tańszych. druga apteka sprowadziła. zrobiłam test. glukoza poniżej 50 mg. hipoglikemia.
umówiona jestem do lekarza a domową opierniczę, bo już z rok temu prosiłam o badanie poziomu glukozy. nie znalazła podstaw.
cóż, jacy lekarze, tylu pacjentów. rzecz nie do pomyślenia, w przychodni latają wolne numerki.
nie ma co się dziwić. jeśli goowniana diagnostyka a leczenie beznadziejne.

nie wiemm jak Wy ale ten kto wymyślił net powinien dostać nobla!

piątek, 3 lipca 2015

saganoowe rozmaitości

echo, echo, echo... niosło w lodówce. nieoceniona sąsiadka wsparła stówką. więc hola do sklepu. tym razem simly żoliborskie. bo mleko bio w ludzkiej cenie i różne warzywa. niekoniecznie bio. ale coś trzeba jeść. szczególnie mamelocik. chleb, masło, pomierdoły, kabaczki, śmiętana itp. widok mięsa jest pase. jeno wędliny z tych normalniejszych.
w kuchni kocioł. cotygodniowe przetarcie lodówki, wylanie wody, umycie pojemników. te ostatnie młąda.
blat kuchenny przygotowany do akcji. słoninka, szczypior, kapustka, koperek, sól w saganie i pyrkolenie. w tzw międzyczasie odchlewianie nabytych przemysłówek. najpierw do wody z octem, potem do wody z sodą. na suszarkę i do lodówki. gliniany dzbanek napełniony mlekiem na kwaśne do chłodnika.
na 2 dni wypad z chatynki, więc trzeba jeszcze coś ugotować. bo kapustka już znikła :) będzie gulasz warzywny.

życie jest przedziwnie zaskakujace. w sam czas osiedlowy dzieli się pase  produktami. w związku z tym mam 6 litrowych słoików marchewki na zimę. zupa marchewkowa znikła. 3 słoiki brzoskwiń w syropie + to co w brzuszku. winogrona znikają w mgnieniu oka. w lodówce 2 sałaty lodowe czekają na kolację. tuzin ogórków czeka na mizerię, choć nie wykluczam przerobienia na kwaszone. oby tak dalej a żyć będziemy.

znaczy się jjestem frik ;p
mamiszon ponaglony sąsiadką zebrał się w sobie i pojechał po tobołki. pierdylion tobołków. odczekałam do 11- tej, zadzwoniłam do sąsiadki, coby zatrzymała czopka, bo nijak nie dojedzie sama do domu z tym majdanem.
po drodze maiałam radochę obserwować z okna autobusu miszcza parkowania. na francuskiej. z D jak doopa na tablicy. miszczu zatrzymał ruch na ulicy swoimi ewolucjami. podjeżdżał ślimokiem do wolnej miejscówki, lekko odbijał w jrj stronę, po czym uznawszy, że się nie zmieści znów włączał się do ruchu. i tak z 5 razy. kierowca najpierw klaksonem pogonił a potem z resztą pasażerów z zainteresowaniem obserwował eolucje D. a było na co patrzeć. :) trochę dalej na wersalskiej kolejny artysta wyjeżdżał z genewskiej. zamiasy wykręcić w kierunku francuskiej w lewo, on wykonał przedziwną ewolucję stajac na naszym pasie ruchu przodem do nas. jak to zrobił? nie ogarniam. w każdym razie szybko :)
reszta drogi minęła mi na oglądaniu znanych i nudnych do obrzudliwości widokach.
mamiszon uszczęśliwiony siedział na ławeczce z sąsiadem. nawijali jak na szpulkę. jedno i drugie przrszczęśliwe ze spatkania. młodzież :)))) on 91 lat ona 78. nówka sztuka nie śmigana przy nim ;)
jak zwykle nie udało mi się kupić biletu. w promieniu kilku kilometrów nie ma takowych. :/ wzykłych biletów mza.
czekanie na autobusy zajęło nam 1,5 godziny. sama jazda 1. samochodem to pół godziny.
i jak zwykle z mamunią przepychanki przy wsiadaniu.
- to nie nasz autobus, wysiadamy, to nie nasz, zaraz będzie skręcał
matko i córko, przeca ma skręcać. inaczej nie dojedziemy. ale przemilczałam. usadowiłam, obłożyłam pakami i sama poszukałam sobie miejscówki wlokąc za sobą wózek. wszak zawsze lepiej gorzej siedzieć niż dobrze stać.
swoją drogą to mamiszon jest biedny. przyszedł czas, gdy musi mi ufać, a to bplibo wg niej jestem dęta kretynka.
3 minuty póżnie załapała, że jednak dobry autobus i spojrzenie jej bezcenne.kto na mamiszona to wie jsk wygląda zawstydzona i spłoszona.
mega furia mnie ogarnęła po wyjściu z autobusu. niestetyż, ostatnio młąda tak na mnie działa. do szału doprowadza mnie jej dogryzanie matce, nie dociera, że to nie ten wiek żeby śmigać, wiecznie porównuje ją z innymi starszymi osobami, do roboty się nie pali, broń buk, ale przy żarciu wybrzydza i co lepsze to napycha się nie oglądając się na nas.
z oszołomieniem wyłapuję perełki, którymi czasem sypnie: dobrze jest być jedynaczką, czyli, że co? z premedytacją nadawała pierworodnej żeby ją wygryżć? a co, jak pójdę do pracy, to mam cię utrzymywać? hy? czy ja którekolwiek o cokolwiek dla siebie proszę?


teraz też, , na luziku idzie do nas z psem. miała pomóc i czekać na przystanku. doszłyśmy do księżnej pani i wzięła to co miała babcia. torebki z powietrzem. a ja z nabojem z pianą na pysku dalej się turlałam.

pierdolę! miłość ma swoje granice!

środa, 1 lipca 2015

jestem zwyrodnialec

do takiego wniosku dochodzę czytając kolejne opisy rtg. do kompletu doszły stawy stopy. zwyrodniałe. prócz jak to określił specjalista - masakryczne płaskostopie poprzeczne i zwykłe podłużne.
wszędzie jakieś mądre słowa: odczyn wytwórczy, wyniosłości, lordoza, dyskopatis. szczególnie lordoza brzmi groźnie.
wszystko to pryszcz. mam nadzieję, że jest to cofalne. ciągle liczę, że przyjdzie dzień gdy znów zacznę śmigać jak bym miała skrzydła. paczę na kumpelę, śmiga na mikrostópkach, tańczy. zazdraszczam :(
na przekór wszystkiemu w ciaptakach klapkowych wykonałam rundkę po przychodniach na zwyrodnialcach.trumniaki odpoczywają.
a jeśli nie to dokonam napadu na bank i za kradzione kupię pierdzioszka. motorynkę. i będę miała nowe, lepsze stiopy. o!
albo wagon ketonalu i już nic nie będzie bolało :)