piątek, 28 lutego 2020

Pozamiatane

Wróciłam niedawno do domu. W końcu coś zjadłam - gdy muszę załatwiać gdziekolwiek, cokolwiek - dostaję mdłości. Więc ze śniadania nici.
Najpierw na Mariańską. Odebrałam papier, chciałam zapisać si~ do psychiatry.
- proszę dzwonić od poniedziałku. Zapisy na czerwiec. Ok. Poczekam.
Potem do domowego po zaświadczenie o stanie zdrowia. Doktorek stanowczo stwierdził :- nie będzie pani latać po żadnych komisjach. Komisja przyjedzie do pani.
Mi to pasuje. Nawet bardzo.
A potem zus. Praca się skończyła, świadectwo pracy elegancko pocztą doszło - nic to że to tylko 200 metrów. Więc muszę myśleć co dalej.
Poszły kolejne wnioski - w tym o rentę.
Wytrzepało mnie solidnie jak dawno nie. Bolą stawy. Masakra. Ręce chce powykręcać ale się nie daję. Splot słoneczny po prostu piecze. Głowa boli. Się wi. Boli - znaczy żyję.
Ubrałam się jak goopi Jasio. Za ciepło żeby iść. Ale w sam raz do siedzenia na przystanku.
Generalnie to jest tak, że do pewnego momentu idzie wszystko gładko - na tyle na ile może - a potem coś wypada z trybików i się zaczyna. Duszności, strachy, kołatanie serca i inne niezbyt fajne rzeczy. Zawiechy w głowie - pustka, pustka - zero szarych komórek.
Do tego dochodzi brak informacji/wiedzy, co to będzie na oddziale. No, czasem brakuje mi kogoś kto by ogarnął słowem, ramieniem. Czymś pokrzepił. Ale jest jak jest i nie ma co kwękać.
Tak więc do jutra leżakowanie. Układanie gnatów w całość, Relax.
I choćby był nalot, nie ma mowy bym dalej niż do klopa poszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz