czwartek, 6 lutego 2020

No i co?

W poniedziałek rano kosił ojciec siano
Kosił ojciec, kosił ja
Kosiliśmy obydwa

I tak dokoła Macieju przez cały tydzień.  Taka zacna żeńców pieśniczka.

Ja w poniedziałek rano prała. A że sprała wszystkie zaległości wcześniej więc tylko bieżące bambetle. A że wirówką, to trochę trwa.
A we wtorek rano - wstałam i padłam. Chyba kiepsko wyglądałam bo mać śniadanie mi do łóżka przyniosła i zrobiła.

A we środę rano zakupiłam to i owo. Bo Matki Boskiej pieniężnej było. Ekwiwalent za urlop. Cudna niespodzianka, bo z ZUS od listopada ani grosza. Jak żyjemy? Jakoś 😁

We czwartek odwiedziłam Bobolanum, traf chciał że na pogrzeb trafiłam.
Potem do gminy podatki załatwić za mać. Wszystko chodzikiem, brawo ja!
A wieczorkiem po chodzik osobisty, bo chodzę na jezuickim. Czas oddać.
Po chodzik wózkiem bo onym bym  się nie dotarabaniła już. Wracałyśmy do domu wzbudzając lekką sensację.
Najpierw widoczny był chodzik - złożony, pod nim moje chwilowo - niechody, potem wózek a za nim drobnica pchająca ten nabój. Ona spocona ja w formie sopela.
A dziś dalszy ciąg spraw urzędowych do załatwienia znaczy się znów gmina.
Jakby kto nie wiedział to informuję, że dla osób na wózkach, o kulach czy chodzikach są do odbioru numerki uprzywilejowane. Nie trzeba stać w kolejce. Super pomysł!

A tak wogóle czekam na dwa "wyroki". Jeden w sprawie przedłużenia świadczenia rehabilitacyjnego, drugi w sprawie orzeczenia o niepełnosprawności. Tak czy siak myślę nad powrotem do pracy. Nie wiem jeszcze jakiej i w jakim zakresie ale chciałabym. Wszystko zależy od zdrowia.

PS. Systematyczne branie magnezu i b12 daje efekty. Nie mam skurczy i serce nie dolega (tfu przez lewe ramię). No i na tyle na ile mogę postanowiłam się wzmacniać i wychodzić z domu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz