czwartek, 27 lutego 2020

Paleo, nie Paleo?

Jak zwał tak zwał. W każdym razie jak jest, to wciągam od razu po zrobieniu, a najchętniej na każdy posiłek. Chyba spore te niedobory żelaza mam.
Tak... Mać mnie uczyła że wątróbkę - wieprzową, cielęcą - trza poplasterkować, sklepać delikatnie jak schabowego, otoczyć w mące i na głęboki tłuszcz. Po minucie z każdej strony. Na to dowalić w opór cebuli i z ziemniakami i kiszeniakiem wcinać.
Ja tam ostatnio nie lubię stać przy garach. Boli.
Więc biere woka, leje oliwę, wciepuję cebulę w piórka, solę ją i podsmażam. Dobrze przy tym używać pałeczek, szybko rozdzielają cebulę na pojedyncze włókna. Po chwili - nie po 5 minutach, ani 3 - po chwili wrzucam do niej wątróbkę.  Grube paluchy na 2:2, 3:3. Długość dowolna. Nakapuję ją maggi. Nie solę! Podsmażam na mocnym ogniu tak, by była solidnie ścięta z każdej strony. Ona wątróbka. Wyłączam gaz, przykrywam pokrywką i czekam 3 minuty.
Wychodzi obłędnie. Kremowa w środku jak pasztet z gęsich wątróbek.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz