piątek, 28 kwietnia 2017

Kurtyna!

w Dziesięciu Przykazaniach brak jednego stwierdzenia-jako podsumowanie: jeśli nie będziesz ich przestrzegał, spotka Cię to samo, a nawet więcej. 

sobota, 22 kwietnia 2017

haj się nie przewrócis

to sie nie naucys

lody, lody komu lody? a figa! to nie lody tylko moje mydło!! taram!!!

a to kolejne. pierwsze ześwirowane. model kolekcjonerski. za dużo sody, ale co potrenowałam to moje. 5 kolorów.


chyba jestem z siebie dumna

środa, 19 kwietnia 2017

trzęsidupek

przymierzam się do zrobienia konkursowego mydła i cosik mi słabo. bo to nie wiada z czym barwniki zmiąchać. z alkoholem? z wodą? z tłuszczem? czy tłuszcze, którymi dysponuję nie zgęstnieją zbyt szybko? bosz.... czy zdążę tę falę zrobić? i wogle strach. ale jak nie spróbuję to się nie dowiem. w każdym razie jakieś mydło zawsze wyjdzie!

dzień bez mydła jest dniem straconym! bezapelacyjnie!

ps. wczoraj. mać: jak ty przeżyjesz bez robienia mydła? nie przeżyję. muszę je robić! taka faza jak kiedyś z pożeraniem hurtowych ilości krówek czekoladowych. tylko teraz korzyść i dla mnie i dla rodziny.

wtorek, 18 kwietnia 2017

o Matko!



 Babelocik dziś skończył 80 lat!

kocio

Kotuch ci u nas dostatek. cztery sztuki. Bura Pampucha, ta co fruwała za okno. i dobrze.
czarna czyli Ciućka. małe, czarne, pyskate.
jula. persówna hrabina z wadliwym, typowym persim zgryzem. saszetkowa jrabina. najlepiej źry z całego pogłowia.
kotolota czyli Koćkot, Miciunia. szylkretowy gumiś.


no łaśnie. tak jest w każdym momencie, gdy tylko się położę. wkleja się we mnie i nic jej nie przeszkadza. burczy na Pampka, który też by chciał ze mną. musi i już. 

piątek, 14 kwietnia 2017

Totalna hipnoza

mam fazę. wiecie. na mydła.
żebyście zrozumieli w czym rzecz to wrzucam kilka przykładowych  mydełek z internetu:






teraz rozumiecie?
na prawdziwnych olejach, róznych, te akurat niekoniecznie z naturalnymi barwnikami ale w porównaniu z mydłami masowymi i tak to jest krynica zapachów, odżywienia i regeneracji skóry. 

co do techniki wykonania, to nie jest zbyt skomplikowane. myk tkwi w proporcjach tłuszczy, właściwej temperaturze i sprzęcie. 
nie od razu Kraków zbudowano. powoli, krok za krokiem i ja wypracuję swoje mydełka. może nie tak mistrzowskie jak te, ale własne. i w zasadzie czemu nie mistrzowskie?

czwartek, 13 kwietnia 2017

mydlara i przyspieszone lanie

Miszcz nowy rośnie w mydlarstwie. Młądą wciepałam w temat. najpierw pod okiem maci, a potem sama wykonała 2 rodzaje mydeł. jedno cudnie seledynowe o zapachu cytrynowym, z chlorofilem szałwiowym, kolendry i natki pietruszki. i drugi zestaw z kawą. wyługowaną kawą. więc odlot i czad. banan bez przerwy. a potem: dziękuję mamusiu, że nauczyłaś robić mnie mydła.
niam....
a to dopiero początek. :D

a ja wczoraj też popełniłam. miał być cud, miód i szyk a wyszła lekka kiszka. ale nic to. mydło najprawilniejsze. tylko z barwnikiem nie ten teges. bo fal morskich-kolorystycznie-mi się zachciało. a uparłam się na naturalne barwniki.
kiszka, kiszunia i niedosmak.
powoli cóś się wybarwia. broń buk jednak w barwach należnych.
długa droga przed mła by osiągnąć choćby średni poziom.
a mydełka wg mojaśnej receptury.
tra la la :D

i ja żesz pierniczę! nocka ciemną, burą i cichą napierniczały mnie pedały. darły jak kota za łeb, piekły jak przyżegane ogniem. leniwcem je trochę pomiętoliłam. głównie receptory nerek i pęcherza i robię dziś za sikawkową. jest siemnasta a juz z 10 razy klo zaliczyłam. i wszystko z wizgiem i na najwyższych obrotach. skund to? Żadnej ciężarnej na końcówce w okolicy nie ma.
ten masaż tak?????

środa, 12 kwietnia 2017

nie święta

po czym poznać że zbliżają się święta? po szczękach na wierzchu, z uśmiechami na ten właśnie okres. zwykle koronki, implanty i licówki poukrywane są skrzętnie za ust koralem.
 słucham tych radosnych, okazjonalnych uniesień i rżę jak koń na cały głos. bo chrześcijańskie miłosierdzie w tym roku opuściło mnie doszczętnie.
 bo i z jakiej racji?
święto handlu i pseuduchów.
spotkania rodzinne by radośnie napchać kałduny. pokazać się. objawić, te razy do roku. święta :D
no tak, wylazło ze mnie złe. trudno.
swoje odtańczyłam latami stając na rzęsach by świętować. teraz mam w doopie. dla dzieciaków głównie robione były. żeby miały. ja nie dziecko ale i tak mać rzuciła 50-taka. zaszalejem. serio.  bo jadamy okazjonalnie i skromnie. czasem raz na dzień, czasem jak przyciśnie częściej. ale generalnie wisi mi to. byle potem nie bolało.
wolałam wydać kasę na wagę, żeby nie robić mydeł na oko. tylko wg receptur.
sprawia mi to ogromną frajdę w przeciwieństwie do kontaktów z tą garstką ludzi mi ponoć bliskich.
tak! pierdolę już otwarcie i oficjalnie. żyję tak jak oni. dla siebie i własnych przyjemności. wyjątkiem jest Młąda, która, w pakiecie swoich wad, jest serdeczna, opiekuńcza itd.
a ja jak każde ze stworzeń mam potrzebę  bycia kochaną. nie z dala, nie w ukryciu ale gestem, słowem.
no dobra,
 wypatroszyłąm się potrzebowo.

jak to u mnie bywa, co pierwsze, to najbardziej udane. i tak jest z mydłami. pierwsze super, choć się nie pieni. ale to żaden problem. a reszta mientka i tłuuuusta. i wogle poza formą i składem nadaje się do leżakowania, ew przerobienia.
znów mam zajęcie.

porządki poszły w pireneje. zresztą gości żadnych się nie spodziewam. kochanków ci u mnie niedobór, więc mech, paproć i sterty brudów.
 będę chciała to zrobię a nie, to świat dalej będzie istniał.


wtorek, 11 kwietnia 2017

zmydlona jestem

tak jak pisałam wcześniej. wstaję, odpalam lapka, kawa, papieros i nie newsy jak niegdyś ze świata, tylko z mydlarni. co tam dziewczyny i chłopaki powymyślały. co zrobiły? jakie nowe wzory się pojawiły. czytam i mam zaciesz.
czytam o mydłach przemysłowych. czytam ich skład. o ble! o fuj! o ćwe!
słowem paskudztwo.
wgłębiam się w przepisy i ustawy. i wyszło szydło z worka. ustawodawva dopuszcza w produkcji dodatki w wysokości 5% substancji niedozwolonych. cudnie, cudnie, cudnie! mogą wrzucić każdą truciznę byle nie przekroczyła 5% produktu.
mnie to już nie dotyczy. sama sobie robię mydełka. dla siebie.

węglowe

od góry: na oleju słonecznikowym z woskiem z olejkiem cytrynowym. brązowe jest z czerwoną glinką, czarne to kakaowe, białe z mazami z dodatkiem kakao waniliowe, a w środku mix białego i węglowego.

rzepakowe z woskiem pszczelim i płatkami róży

da się? da się! a ile frajdy i        nerwów przy tym :)


sobota, 8 kwietnia 2017

a to ci lipa

rzekła stara cipa do siebie.
no cóż. słowo się rzekło i poleciało w pireneje. czyli nic z tego.

ale bladym świtem wstawam i wiszę na necie ryjąc jak kret w poszukiwaniu pomysłów i inspiracji w robieniu mydeł. naturalnie naturalnych.

sory, ale zajęta jestem.

piątek, 7 kwietnia 2017

za cicho, za spokojnie!

wieść gminna niesie, że trump ( z przemałej litery) znów zaczął drakę. wojna w toku.

czy ktoś ma jeszcze złudzenia, że nie szmal rządzi światem i pojebY???

ja już nie mam. jest tylko ucieczka w jedno miejsce. 

Objawienia

widzicie. człek coś robi i wierzy. robi, bo lubi i wierzy. i wiara cudnie przenosi się na dzieła jego rąk.



to cudne mydełko wykonała Magda z Piany Mydlanej na fb.
tzn zamysł był zupełnie inny a wyszło to co JEST.

czwartek, 6 kwietnia 2017

efekt WOW!!

no i pojechałam. za rzekę, za las. jak w bajce. nach arbeit. co macht frei. serio! takie było i jest załozenie.
pojechałam. wow! szkło, biel, półeczki, mini recepcja. szyk, dyg, elegancja. znów szkło. 4 stoły groomerskie. szkło. pomieszczenie do mycia. wanna. 2 stoły groomerskie.
pani się rozbierze, przebierze, rozpłaszczy, tu wieszaczek, tu torebkę. ok.pani trymuje. trymuje. a jak? różnie. a czym. no to mówię, naparstkami, nożykiem, kamieniem nie. to nauczymy, myślę, dobra moja, robią jak się należy.
wędruję do umywalni. tu proszek do uszu, tu płyn do uszu, do oczu. tu obcinara. a tu szampony. ten dla westów, ten mix dla innych. ok. ogarniam.
zobaczymy jak pani myje. ok. choć miałam pokazać swoje groomerskie umiejętności. panią to trzeba solidnie podszkolić, bo pani to dinozaur. och....urocze i z klasą.
koleżanka pokaże. pani stoi i paczy. no to stoję i pacze.
pani obetnie pazury. obcinam. za dużo zostało. poprawka. stresik by nie zaciąć psa. ale nic. zadbane. krotki rdzeń. a je doopką częsę bo niedowidzę. zwyczajnie. powinnam mieć okulary dwuogniskowe a tu nie dość że jedno to za słabe. a kaska z nieba nie spadnie na nowe. trza zarobić na same bryle minimum tego tysiaka. bo minusy jak stąd do Krakowa. i tak ślepok na nowo zaczyna karierę groomera.
teraz sama pani umyje. no umyła. pani podejdzie i zobaczy jak robimy.
pani ostrzyże grzbiet. pani ostrzygła. ładne prowadzenie maszynki. no ładne.
lekko mi zaczyna buzować pod czaszką, ale sza! wszzak pierwszy dzień i te rzeczy. milcz babo i pacz.
no to pacze.
chwila przerwy.mogę na fajka? tak, jasne. ja też palę. wracam-co pani pali? proszę tic taca. oszszsz. sama jara a ja jej śmierdzę! huk! fartownie szambiara wybierała fekalia :D nic to, przeżyję, myślę sobie. byle robota była. a tu kontynuacja, bo wie pani, my używamy, kosmetyków, perfum do piesków,a pani będzie na nie chuchać. słucham i niedowierzam.
teraz pani sama zrobi psa od początku do końca. biere nabój pod pachę i na zmywak. uszy wydłubane, wymyte, oczy też, pazoory obcięte. suszę, kołtuny rozczesuję. czas mija. po 5 minutach dochodzi do mie-pies już powinien być na stole. komentuję krótko-są kołtuny cza rozczesać, to pracochłonne. czasochłonne. ręce mi się zaczynają trząść jak w parkinsonie.
znów poganiają. pierdole! biere sierściucha pod pachie i na stół. lece grzbiet. no ale to cudzy klient, więc dopytuję. jakie ostrze gdzie, i wogle. czas leci. znów przytyki za plecami. łapy mi zaczynają się trząść, mam ochotę warknąć, że to nie jest dobry sposób na motywację, to nie akord na taśmie produkcyjnej, to żywe stworzenie. wierci się, wyrywa. a czas leci. ale zaciskam zęby. zaczynam się miotać. no i czas minął. znaczy się godzina. tyle dostałam na wykąpanie, wysuszenie i zrobienie na lux psa. choooojjjjj! to za mało!!!psa przejęła "koleżanka". mam stać i znów paczać. paczam. goli to co zgoliłam. widać musi. to co przycięłam leci nożyczkami, nasadkami, degażówkami, no życzkami. oszsz....gotuje się we mnie, bo takiego pierdolenia się z psem jeszcze  nie widziałam. one nie potrafią czy co używać nożyczek.
tiaaaa.....nożyczki....to już inna bajka. tu faktycznie mogę się tylko popatrzeć. jedna najtańsza para to kilka setek. full wypas. na sam widok ślinotoku dostaję.
technikie też mam do doopy, bo powinnam usztywnić rękę. jak? jedno oko nożyczek na kciuk , tradycyjnie, drugie na palec serdeczny. ten przed małym. dobre mam chęci, staram się. wciskam dziurę na przedostatni. idzie, ale jak krew z nosa. ale idzie. stoję i paczę. paczę i słyszę-pani już może jechać. odezwę się jutro.
no to do jutra,

środa, 5 kwietnia 2017

poznaj anatomię

przyszedł czas na włosy.
idąc za ciosem uważyłam szampon. mix tajsko - polski. z pokrzywy ubiegłorocznej i orzechów kokosa do prania. . wczoraj namoczyłam oba składniki, dziś lekko rozdrobniłam, przegotowałam, odcedziłam, ostudziłam, dodałam aromat lemonkowy. i gotowe. i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że loka myłam w kąpieli. głowę do płukania zanurzałam w wodzie i tu niemiła niespodzianka. uchem do ust wlewał mi się obrzydliwie gorzki płyn. gorycz piołunu. więc to ostatnie mycie w kąpieli. już ostrzegłam rodzinę.
a włosy? świetnie się rozczesują co mnie cieszy bo mam prawie do łopatek. nic nie ciągnie. po wysuszeniu takie lekko futrzate się zrobiły.
w każdym razie żaden włos mi nie poleciał przy czesaniu, a zwykle zdejmowałam ze szczotki całą garść.

czas na proszek do prania

najprostsza receptura: 1/2 szklanki sody kalcynowanej, 1/2 szklanki boraksu, 1 szklanka płatków mydlanych. można dodać do tego aromat. wymieszać i gotowe.
na płatki musze poczekać aż mi się niedoróbki porobią :D

mydło wszystko umyje

proszsz. oto mydełko robione znow "na oko". czyli bez aptekarskiego wyliczania składników. po nocy ładnie zżelowało. teraz musi trochę stwardnieć i kroimy :)
czas leżakowania ok miesiąca.


wtorek, 4 kwietnia 2017

od rana w rydze

zachciało mi się . kolełów zmielonych. zachciało mi się placuszków. dobraśnych. z dzikiem zielskiem. zachciało. no i siedzę w klo nad muszlą i pawia za pawiem rzucam. wątroba, trzustka od dawno mi mówią_pieczone, gotowane. a skleroza i nawyki swoje.
ból głowy, mdłości non stop. ile żesz można? no ile?

ja już nie wiem. ręce mi opadają. smażone-złe! buraki-złe! placki-złe! jeno brukiew przyjęta ze względnym spokojem, choć duszona z masłem.

ile tego jeszcze?

niebawem by móc normalnie funkcjonować przestanę jeść. wogle. z wyboru. bo inaczej się nie da ;(

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

zielono mi

wiosna, wiosna
a z nia wszystko co dobre z ziemi wyłazi.
dziś wstępny zbiór młodych gałązek wierzby. na listki na herbatkę, na kfiotki na ziółko i kora na gorączkę i inne niemiłe dolegliwości.
fiołki, fijołecki na wszelkie dolegliwości, detoks i dla urody. do mydeł.
pokrzywa na zupę kolejną, podgarycznik do sałatki. pokrzywa tez i fiołki. bo i czemu nie? samo w nich dobro!
och, ciągnie mnie nad wodę, na kłącza tataraka. musowo popróbować.
i oczekiwanie na sosnowe pąki. na syrop. robiony i na goraco i na zimno.
o matko! slinotoku już dostaję :D
i znów wierzba, duuuużo wierzby. jesienią i wiosną jak znalazł.
z zaraz pąki kasztanowca czas zbierać. na kremy, maście.
a zaraz lilak czeka do obróbki. na herbacinę. potem lipa.
żywokost to ostatni dzwonek na kopanie. ale cóż, z ubiegłorocznego ocet nastawiony. raciczki będą mniej bolały.
ech, na łąki proszsz państwa, na  łąki czas. zbiór podbiału czeka. nic lepszego na suchy kaszel.
a potem malwy, czyli ślaz. równie doskonałe.
i młode gałązki brzozy. listeczki na herbatkę i do przetrzepania skóry w goracej kąpieli.
i kwiecie chabru na oczyszczenie organizmu.
i stki i gałązki malim, jerzyn. na herbacinę. takoz poziomki.
i róża. owocki i kfiotki. dla zdrowotności.
ech naturo, naturo! wszystko co niezbędne nam dajesz w obfitości. sadzisz pod oknem, w zasięgu ręki. bo ty wiesz lepiej od małego człowieka.

nie twoje. nie ruszaj!!!

sobotnimi zakupami lazłysmy z Młądą przez Żelazną Bramę. między blokami. upał, żar. z przeciwka idzie dwoje młodych. bucha z nich rozczulenie, poczucie miłosierdzia. lezą i palcem coś smyrają na dłoni onego.
ślepak jestem, wiec podchodze bliżej. i co widzę? na dłoni onego siedzi wróbli maleńtas. taki wylotek. siedzi i nawet specjalnie nie jest spietrany a młodzieniec smyra go paluchem, japa mu się cieszy i tak se wedruje. z cudzym dzieckiem.
zagotowało się we mnie i grzecznie pytam, czy to jego. znalazł, w kółko golony i se wzion. bo se siedziało. no tyle mi trzeba było.!
chyba byłam niemiła. szybko odłożyl malńtasa. prawie na chodniku. debil. debil, półmózg, kretyn i jeszcze raz debil. odłozył Młąda w krzaczory. moze rodzice znajdą malucha.

ludzie!!! nic małego nie zawłaszczać! to to ma starych do opieki!

moje

pochwalę się ociupinkę ;)

moje pierwsze mydełka



octy. od lewej: z liści jagody, trzmielinowy, jabłowo-cytrusowy i ostatni z liści orzecha włoskiego. ten do napsikiwania się w lesie, żeby robactwo odstraszać i dla piesów, przeciw insektom. jako płukanka do włosów też :)

niedziela, 2 kwietnia 2017

żyję

pierworodnia nie pozwoliła na bezżarcie. podrzuciła kaskę. będzie na dojazd do roboty. a tam, dać z siebie wszystko.
młoda nabija się ze mnie, że miałam nie jeść.
w zasadzie, nie ma powodu, dla mnie samej, bym dalej istniała, jeśli nie znajdę pracy. społecznie jestem w takim momencie całkowicie bezużyteczna, a siedzieć dzieciom, wg wersji maci, na dożyciu, to średnia przyjemnosć. i dla nich i dla mnie.
w każdym razie jakoś ogarniam.
mobilizuję się.
starym trybem-cycki w górę i do przodu!
julianna, kocia perska, ma w końcu odpowiednie jedzenie.. stare to, zęby ma w rozproszeniu i w kiepskim stanie. trzeba karmić, i to dobrze. broń buk suchą karmą. mokrą.
mydła na dzień dzisiejszy odłożyłam ad kosz. priorytety. najpierw micha a potem inne inszości.
sagan rosołu uwarzony, koteły zmielone, buraczki ugotowane. zupa pokrzywowa pożarta. czas na wyprawę po nową.
no i po korę sosny z całą resztą. macerat z niej chcę zrobić. dobre to.
to naturalny lek p/nowotworowy. warto go mieć  na wszelki wypadek.
 kwiatki fiołka skropione alkoholem, zapach utrwalony. teraz tylko dodać oliwkę i będzie pachnidełko :D
ech... nie ma to tamto. nóżkami trzeba przebierać, samo ni przyjdzie. a pogoda idealna na zielarskie wyprawy. wczoraj na balkonie było 35C w słońcu. upał formalnie proszę państwa.
idźcie do parku, w pole, do lasy.
zbierajcie dobro. ale rozsądnie. po troszku z jednego miejsca.
kłusownikom zielarskim mówimy NIE!
i sprawdzajcie, czy roślinki sa pod ochroną i jaką. czasem roślina jest pod cześciową ochroną, ale jest niezbędna dla żyjątek i innych zielonek rosnących w okolicy.
 wiec działajmy rozważnie.