tytuł w sam raz do wcześniejszego posta ale doskonale pasuje i do tego.
co mi daje mój świr, moje hobby, moje gansy. mega, mega duzo. konkretne nie oparte na doopie Marynie spotkania w necie z ludżmi, zwykle kończą się na realu, na co się bardzo ciesze, bo mnóstwo młodych ludzi jest zagęganych. kontakt z ludźmi z całego świata. dosłownie. także z młoda naszą emigracją. czy ja 4 miesiące temu mogłam przypuszczać, że będę gadać z profesorem z Kolumbii? czy z temperamentnym, nieco grubiańskim Włochem. czy do głowy by mi przyszło, że będę się spierać i udowadniać swoje w opozycji do młodych-wszystkowiedzących. i wygrywać potyczki słowne?
że z rozbawieniem będę oglądać młodego filipinczyka, który gada do swojego urządzenia? że uznam, że pewna forma materii jest uczalna i kontaktowa i można ją jakby wdrożyć na własne usługi? potrzeby?
w życiu!
czy przypuszczałam, gdy 5 miesięcy temu, zacznę terapię, że będzie mi lepiej, pogodniej, spokojniej. że zabiorę się za remont domu, że znajdę pasję inną od wszystkich, że sama sobą zacznę sensownie szukać pracy, że z przyjemnością myślę o sobie, jak o kimś normalnym, przeciętnym. zwykłym człowieku. że odessałam się od ambicji moich przodków. ich życie to ich życie. moje to moje. i mogą mnie cmoknąć. szczególnie, że większość już po drugiej stronie, ale ich słowa i sugestie żyły we mnie.
niestety tak bywa. temu bardzo trzeba uważać co się przekazuje dzieciom.
moja psycholog jest pod wrażeniem. mówi, że jestem zupełnie inna. jakby inny człowiek. z pasją, parciem do życia, otwarta. odrabiająca swoje zadane lekcje.
ona to widzi. ja czuję i mam potrzeby zmiany. z różnych powodów. różnych rzeczy.
to co mnie zachwyca i zaskakuje-sytuacje, które doprowadzały mnie do szału, teraz przyjmuję na luzie. wchodze w nie. pozwalam sobie obserwować, wyciągam wnioski. są rzeczy, których jeszcze nie opanowałam, ale i to się zmienia. krok po kroku.
ps. cichutko wam się przyznam. ostatnio nie mam ataków paniki
co mi daje mój świr, moje hobby, moje gansy. mega, mega duzo. konkretne nie oparte na doopie Marynie spotkania w necie z ludżmi, zwykle kończą się na realu, na co się bardzo ciesze, bo mnóstwo młodych ludzi jest zagęganych. kontakt z ludźmi z całego świata. dosłownie. także z młoda naszą emigracją. czy ja 4 miesiące temu mogłam przypuszczać, że będę gadać z profesorem z Kolumbii? czy z temperamentnym, nieco grubiańskim Włochem. czy do głowy by mi przyszło, że będę się spierać i udowadniać swoje w opozycji do młodych-wszystkowiedzących. i wygrywać potyczki słowne?
że z rozbawieniem będę oglądać młodego filipinczyka, który gada do swojego urządzenia? że uznam, że pewna forma materii jest uczalna i kontaktowa i można ją jakby wdrożyć na własne usługi? potrzeby?
w życiu!
czy przypuszczałam, gdy 5 miesięcy temu, zacznę terapię, że będzie mi lepiej, pogodniej, spokojniej. że zabiorę się za remont domu, że znajdę pasję inną od wszystkich, że sama sobą zacznę sensownie szukać pracy, że z przyjemnością myślę o sobie, jak o kimś normalnym, przeciętnym. zwykłym człowieku. że odessałam się od ambicji moich przodków. ich życie to ich życie. moje to moje. i mogą mnie cmoknąć. szczególnie, że większość już po drugiej stronie, ale ich słowa i sugestie żyły we mnie.
niestety tak bywa. temu bardzo trzeba uważać co się przekazuje dzieciom.
moja psycholog jest pod wrażeniem. mówi, że jestem zupełnie inna. jakby inny człowiek. z pasją, parciem do życia, otwarta. odrabiająca swoje zadane lekcje.
ona to widzi. ja czuję i mam potrzeby zmiany. z różnych powodów. różnych rzeczy.
to co mnie zachwyca i zaskakuje-sytuacje, które doprowadzały mnie do szału, teraz przyjmuję na luzie. wchodze w nie. pozwalam sobie obserwować, wyciągam wnioski. są rzeczy, których jeszcze nie opanowałam, ale i to się zmienia. krok po kroku.
ps. cichutko wam się przyznam. ostatnio nie mam ataków paniki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz